Wylądowałem w Stambule dokładnie 29 maja, miałem odwiedzić znajomych i pozwiedzać itd. Autobus z lotniska akurat przejeżdżał obok Gezi Parku, gdzie protestowali (spokojnie) ekolodzy itp. przeciwko wyburzeniu parku - rząd planował zbudować tam meczet i centrum handlowe. Tego wieczoru spokojnie kręciliśmy się po mieście, także po tym parku, wszystko było bezpieczne.
Następnego już dnia po południu chcieliśmy wybrać się do centrum, ale nasi znajomi już nam to stanowczo odradzali, bo protestujący zostali zbombardowani gazem łzawiącym.
W następnych dniach było już tylko gorzej: palące się samochody, rozbite ekspozycje sklepowe, spalone śmietniki.
Jednego wieczoru spędziliśmy kilka godzin w 5 osób zamknięci w kiblu, bo przywiało do mieszkania gaz łzawiący.
Jeżeli którykolwiek z Was mówi, że chciałby w tym uczestniczyć, to z całym szacunkiem wyśmiewam go i twierdzę, że nie wie co mówi.
Katalizatorem protestów był brutalny wjazd policji na teren parku, ale tak naprawdę chodzi o narzucanie przez rząd islamskich praw - podczas gdy większość młodych Turków to ludzie wykształceni, głównie studenci, którzy chcą się spokojnie najebać w każdy weekend i mieć prawo do pracy - tymczasem Turcja to po Meksyku (chyba, tego dokładnie nie pamietam) drugi kraj pod względem bezrobocia kobiet. Po 22 nie można kupić alkoholu. Wódka kosztuje (na polskie) ponad 120 zł. Rząd narzuca nawet picie Ayranu - tureckiego kefiru!
A, chciałem dodać jedno - oni nie pryskają "jakimiś lekarstwami" tylko roztworem soku cytrynowego - neutralizuje działanie gazu łzawiącego. Każdy robił to wtedy u siebie w domu i dopiero z tm wychodziło się na miasto.