18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (4) Soft (4) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 20:38
📌 Konflikt izrealsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 45 minut temu

#ii wojna światowa

Obóz Bromberg-Ost
TYMB4R`k • 2013-02-03, 17:40
Sieć niemieckich obozów spowiła Europę podczas II Wojny Światowej. Oprócz niesławnego obozu pracy przymusowej DAG Fabrik Bromberg istniał w Bydgoszczy jeszcze jeden.



W 1944 roku zaczynało brakować miejsc w KL Stutthof co było bezpośrednią przyczyną tworzenia sieci podobozów. Dwunastego września 1944 roku komendant obozu w Sztutowie - SS-Sturmbannführer Paul Werner Hoppe - podpisał rozkaz utworzenia w Bydgoszczy obozu pracy przymusowej dla kobiet. Zlokalizowano go na rogu Fabrikstrasse oraz An den Gleisen Strasse (dzisiejszy róg Kamiennej i Fabrycznej). Już następnego dnia do obozu skierowano około trzystu kobiet - żydówek, pochodzących głównie z Rygi, Kowna oraz Węgier. Wśród uwięzionych znalazło się kilka Polek oraz Ukrainek. Zakwaterowano je w barakach niedaleko stacji kolejowej Bydgoszcz-Wschód.

Podobóz został oddany na potrzeby Deutsche Reichsbahn (Niemieckich Kolei Państwowych). Funkcje komendanta sprawował SS-Scharführer Anton Kniffke. Dodatkowo do obozu oddelegowano siedem nadzorczyń ze Sztutowa, w tym Ewę Paradies i Gerdę Steinhoff, które po wojnie zostały schwytane i powieszone, oraz Hertę Bothe. Dowodziła nimi Oberaufseherin Johanna Wisotzki.



Więźniarki były wykorzystywane do robót przy kolei. Do ich obowiązków należała budowa torów, załadunek towarów do wagonów i ich rozładunek oraz kopanie rowów ochronnych. Musiały też na bieżąco czyścić tłuczeń między torami. Fakt ten wykorzystywali pobliscy młodzieńcy, którzy wczesnym rankiem zakradali się na tory i wkładali między kamienie opakowane kawałki chleba, starając się w ten sposób pomóc uwięzionym kobietom. Chłopcy mieli po szesnaście - osiemnaście lat i ryzykowali w ten sposób życiem.

Ciężkie prace jakie wykonywały oraz niesprzyjające warunki atmosferyczne były przyczyną wielu zachorowań. Kobiety pracowały bez żadnej odzieży ochronnej do ósmego grudnia 1944 roku, kiedy to na wniosek komendanta obozu przysłano ze Sztutowa kilkaset płaszczy zimowych. Opiekę medyczną sprawowali lekarze kolejowi oraz jedna z więźniarek.

Obóz został zlikwidowany 20 stycznia 1945 roku po kilku miesiącach istnienia. Pozostałe przy życiu 295 więźniarek pospiesznie ewakuowano do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen-Oranienburg. Połączono je w jedną kolumnę wraz z tysiącem Żydówek z podobozu Bromberg-Brahnau (DAG Fabrik Bromberg) i skierowano przez Koronowo do Sępólna Krajeńskiego. Podczas marszu nie otrzymywały żadnego pożywienia, mimo że był sam środek zimy. Wiele z nich umarło z wycieńczenia bądź zamordowane przez strażników. Ze Złotowa do Czaplinka więźniarki przewieziono odkrytymi wagonami towarowymi. Następnie trafiły do Złocieńca. Po kilkunastu dniach Marszu Śmierci pozostałe przy życiu kobiety zostały uwolnione przez żołnierzy Armii Czerwonej.



Powojenne losy osób związanych z obozem:

Komendant Anton Kniffke został po wojnie schwytany i w czwartym procesie załogi Stutthofu w Gdańsku skazany na trzy lata więzienia, gdzie po krótkim czasie zmarł.

Nadzorczyni Ewa Paradies wróciła w styczniu 1945 do KL Stutthof. Mimo ucieczki pod koniec wojny została schwytana i 31 maja 1946 została skazana na śmierć przez sąd w Gdańsku. Wyrok wykonano 4 lipca o godzinie 17 na gdańskiej Biskupiej Górce przez powieszenie.



Również Gerda Steinhoff w styczniu 1945 wróciła do Sztutowa. Tydzień po tym - 25 stycznia - została odznaczona Krzyżem Żelaznym za "zasługi jako nadzorczyni". Zatrzymano ją dokładnie cztery miesiące później. Skazana na śmierć w tym samym procesie co Paradies, zginęła tego samego dnia co ona. Również przez powieszenie.



Herta Bothe po wojnie została skazana na więzienie, z którego wyszła już w 1951 roku. Wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Lange. Zmarła w marcu 2011 roku. W wywiadzie udzielonym przed śmiercią utrzymywała, że musiała zostać strażniczką obozu koncentracyjnego, bo inaczej naziści sami by ją tam osadzili. ("What do you mean, made a mistake? No... I'm not quite sure I should answer that. Did I make a mistake? No. The mistake was that it was a concentration camp, but I had to go to it, otherwise I would have been put into it myself. That was my mistake." - Friederike Dreykluft, Holokaust (2004))



Paul Werner Hoppe - ostatni komendant KL Stutthof i osoba, która wydała rozkaz utworzenia podobozu Bromberg-Ost - został skazany w 1955 roku przez niemiecki sąd na 5 lat i trzy miesiące więzienia. W 1957 roku zamieniono wyrok na 9 lat, jednak opuścił więzienia już w 1960. Umarł czternaście lat później.

Zrzutka na serwery i rozwój serwisu

Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.

Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Niemieccy żołnierze
DupaDemona • 2013-01-30, 16:04
Kilka lat po wojnie w podziemiach polskiego miasta ukrywali się hitlerowscy zbrodniarze!

To historia tak nieprawdopodobna, że wielu osobom ciężko w nią uwierzyć. Ale są świadkowie i relacje, które przekonują, że tak było naprawdę. Jak wynika z istniejących opisów, po ustaniu działań zbrojnych w podziemiach jednej z baz polskiego wybrzeża pozostali hitlerowcy. Według przekazów, mieli oni spędzić w ciemnościach nawet 8 lat! Niezwykłą historię żołnierzy, dla których mroczne, podziemne pomieszczenia stały się domem, opisał serwis odkrywca.pl

W słynnym filmie "Underground" Emira Kusturicy zaprezentowana została wyjątkowa sytuacja - podziemny bunkier zamieszkiwany był przez społeczność, która z dala od światła słonecznego wyczekiwała końca wojny. Ten jednak cały czas nie nadchodził. Mogło się wydawać, że zaprezentowana w filmie historia przedstawia coś niebywałego, co raczej nie mogłoby się wydarzyć naprawdę. Kilka pojawiających się świadectw mówi coś zgoła innego - istnieją relacje sugerujące, że po II wojnie światowej w podziemiach wielu polskich miast ukrywali się hitlerowscy żołnierze.

Nieznany epizod w historii powojennego świata

Historia Niemców, którzy lata mieli spędzić w zasypanych bunkrach, wydarzyła się na polskim wybrzeżu, w Babich Dołach, obecnie jednej z gdyńskich dzielnic. Znajdowała się tam torpedownia, a po wojnie stacjonowali tam Rosjanie. Teraz każdego roku organizowane są tam festiwale muzyczne; obecnie trwają też prace, które mają zaowocować otwarciem lotniska cywilnego. Ale przed laty miał się tam rozegrać prawdziwy dramat, którego aktorami byli nasi wrogowie - Niemcy.

Na ślad żyjących pod ziemią ludzi natrafił Władysław Dawidowski, który po wojnie pracował w Babich Dołach. Wśród należących do niego zadań należało m.in. inwentaryzowanie podziemnych schronów oraz torpedowni. W 1948 roku, podczas wykonywania jednego z zadań mężczyzna usłyszał dziwne, dochodzące z głębokości stukanie. Do miejsca, z którego dochodziły tajemnicze dźwięki, prowadziły rury wentylacyjne. Dawidowski postanowił natychmiast poinformować o sprawie swojego przełożonego. Ten jednak nie dał wiary w jego słowa.

Po tygodniu autor odkrycia znów udał się w miejsce, gdzie można było usłyszeć dziwny stukot. O zjawisku postanowił poinformować radzieckiego dowódcę, który wysłał w to miejsce ludzi. Ci natychmiast zaczęli kopać. Po kilkunastu dniach osobom, które brały udział w drążeniu dziury, ukazał się widok wstrząsający. Na dole, głęboko pod ziemią znajdowali się ludzie - poinformował serwis odkrywca.pl.

Życie w podziemnym państwie

Władysław Dawidowski oczywiście natychmiast przeciął wszelkie pojawiające się spekulacje na temat czasu, jaki pod ziemią spędzili odnalezieni ludzie. Nie było to osiem lat, jak można było usłyszeć w pojawiających się wcześniej historiach, ale najwyżej trzy. Znaleźli się oni na głębokościach prawdopodobnie w końcowej fazie wojny. Właśnie wtedy właz do bunkra, w którym znajdowali się Niemcy, miał zostać zasypany w wyniku wybuchu pocisku. Niemieccy żołnierze znaleźli się w potrzasku. Nie pozostało im nic, tylko czekać na to, co przyniesie los.

Jeden z Niemców, który został wydobyty z podziemia, opowiedział, że towarzysze jego niedoli stworzyli coś na wzór "państwa". Z czasem sytuacja tej hermetycznej społeczności miała się stawać coraz trudniejsza. Żołnierze stopniowo zaczynali się różnić w kolejnych sprawach i podzielili się na dwa wrogie obozy, które nawzajem się zwalczały. Nierzadko dochodziło do sytuacji dramatycznych - wojacy strzelali do siebie, ranili się wzajemnie i zabijali. W jednym z pomieszczeń utworzona została kostnica, w której składane były ciała kolejnych zabitych. Jak wynika z opowieści Władysława Dawidowskiego, jeden z mieszkańców bunkra zwariował i... niczym pułkownik Kurtza z "Czasu apokalipsy" obwołał się kapłanem.

Jak to możliwe, że ludzie przez tak długi czas trwali w podziemnej rzeczywistości? Traf chciał, że w miejscu, w którym się znaleźli, gdy bomba odcięła im drogę ucieczki, znajdował się magazyn żywnościowy - pomieszczenie, które wypełnione było zapasami wody oraz jedzenia. Przez długi czas mogli też korzystać z agregatów prądu oraz sztucznego światła. Naprawdę dramatycznie zrobiło się wówczas, kiedy urządzenia zasilające padły. Wtedy wszyscy mieszkańcy podziemnego państwa mogli korzystać tylko ze światła dostarczanego przez świeczki.

Ilu przetrwało?

W tak spartańskich warunkach mogli przetrwać tylko nieliczni. Jak zdradził Władysław Dawidowski w rozmowie z serwisem odkrywca.pl, po dotarciu do celu odnaleziono dwóch Niemców w obdartych mundurach. Obaj byli w fatalnym stanie. Jeden z nich zmarł natychmiast po tym, jak wyprowadzono go na powierzchnię ziemi; drugi został przewieziony do szpitala, gdzie zdążył jeszcze opowiedzieć tę historię, a potem też umarł. Jak wynika z zeznań świadków, teren, na którym dokonano odkrycia, został natychmiast otoczony przez Rosjan. W bunkrze, gdzie rozegrała się historia mogąca posłużyć za kanwę niesamowitego filmu, odnaleziono jeszcze ciała 15-17 niemieckich żołnierzy.

Czy to wydarzyło się naprawdę?

Wydarzenia, jakie miały miejsce w Babich Dołach, nie są powszechnie znane. Nie brakuje osób, które powątpiewają w to, że miały w ogóle miejsce; inni podważają niektóre z faktów, które są częścią tej fascynującej relacji.

Pojawia się oczywiście pytanie, dlaczego historia ujrzała światło dzienne stosunkowo niedawno? Władysław Dawidowski tłumaczył to tym, że przez lata obowiązywała go tajemnica i w czasach PRL nie mógł opowiadać o tym, czego był świadkiem zaraz po zakończeniu II wojny światowej.

Wzmianki na temat tego epizodu pojawiły się wcześniej na łamach dziennika "Wieczór Wybrzeża". Wydarzenia te opisywał też Zenon Kazimierz Skierski w książce "Gdy słońce gaśnie", która została wydana w 1959 r.

Żródło: niewiarygodne.pl
Twierdza Modlin na sprzedaż
kufel01 • 2013-01-28, 11:02
W tym kraju sprzedaje się już wszystko. Słynna z II wojny światowej twierdza Modlin pójdzie pod młotek. Zamiast zmodernizować budynki i zrobić z twierdzy muzeum albo siedzibe wojska to kurwa mendy sprzedajne chcą tam galerie zrobić. Jak ja kurwa nienawidzę tego jebanego rządu i wszystkich jego struktur i ludzi .

Agencja Mienia Wojskowego szykuje się do sprzedaży Twierdzy Modlin. Przetarg najpewniej zostanie ogłoszony już w lutym. Na gruncie o łącznej powierzchni prawie 59 tys. mkw. mogą powstać m.in. obiekty handlowe i usługowe, ale także możliwe są funkcje rekreacyjne oraz mieszkaniowe.
Cena wywoławcza to 56 mln złotych. Wylicytowana cena podlega jednak 50 proc. bonifikacie z tytułu wpisania nieruchomości do rejestru zabytków.

Cała reszta wpisu tutaj:

biztok.pl/Chcesz-kupic-potezna-wojskowa-twierdze-Nie-ma-sprawy-a7025
Najlepszy komentarz (36 piw)
D................k • 2013-01-28, 11:11
Ja mam do sprzedaży dwie małpki.
Tirpitz - Goliat Kriegsmarine
SoapGG • 2013-01-23, 21:58
Tirpitz



Tirpitz - pancernik Kriegsmarine zwodowany 1 kwietnia 1939 roku w stoczni w Wilhelmshaven.
Wyporność - 41 700 ton
Kadłub chroniony pancerzem o grubości 32 cm, a pokład o grubości 12 cm.
Wieże artylerii głównej chronione płytami o grubości 37 centymetrów.
Uzbrojenie - 8 dział kal. 380 mm, 12 dział kal. 150 mm, 16 dział kal. 105 mm, 37 do 74 działek przeciwlotniczych kaliber 37 i 20 mm i 8 wyrzutni torped kal 533 mm.
Początkowo "Tirpitz" nie brał udziału w działaniach wojennych - odbywał rejsy próbne po Bałtyku. Po zatopieniu "Bismarcka" w maju 1941 Hitler zdecydował o przebazowaniu dużych okrętów do silnie strzeżonych portów w Norwegii. Już w listopadzie 1941 roku w ramach operacji "Cerberus" udało się przebazować z Brestu do portów norweskich krążowniki "Prinz Eugen", "Gneisenau" i "Scharnhorst" (notabene, musiały płynąć one przez kanał La Manche tuż przed nosem Royal Navy, jednak dzięki silnej eskorcie Luftwaffe Niemcy nie stracili ani jednego z ważnych okrętów).
Sam "Tirpitz" przybył do norweskiego portu Trondheim w styczniu roku 1942.



Oczywistym było, iż Anglicy nie pozwolą pancernikowi na swobodne operowanie po Morzu Północnym, zwłaszcza, iż już wtedy rozpoczęto wysyłanie konwojów z zaopatrzeniem do Murmańska. Pierwszy cios nie spadł jednak na sam pancernik, lecz na dok remontowy w St. Nazaire. 28 marca 1942 roku w stronę bazy wyruszyły z Plymouth - niszczyciel "Campbeltown" (do którego załadowano 24 bomby głębinowe z zapalnikami czasowymi), kanonierka "MBG-34", ścigacz torpedowy "MTB-74" oraz dwa inne okręty, na które załadowano 611 komandosów i 16 motorówek. Plan był zabójczo prosty - korzystając z zaskoczenia obrońców "Campbeltown" miał wbić się we wrota doku remontowego, podczas gdy komandosi mieli zniszczyć instalacje portowe i wprowadzić jak najwięcej zamieszania (oryginalnie okrętem-taranem miał być niszczyciel ORP "Burza", jednak Kierownictwo Marynarki Wojennej nie zgodziło się na to). Plan powiódł się - mimo silnego ognia Niemców "Campbeltown" wbił się we wrota doku, zaś komandosi przystąpili do akcji. Łącznie zginęło 144 żołnierzy brytyjskich, zaś o 10:00 rano 29 marca zadziałały zapalniki zegarowe - dok został kompletnie zniszczony (do tego zginęło kilkudziesięciu niemieckich oficerów, którzy weszli na pokład "Campbeltowna" by ocenić straty).



Sam "Tirpitz" zaś wciąż znajdował się w Norwegii, gdzie trzymał w szachu dowództwo Royal Navy. Koronnym przykładem strachu Anglików przed kolosem stał się los konwoju PQ-17 - na wieść o wyjściu "Tirpitza" z portu dowodzący eskortą admirał Dudley Pound wydał 4 lipca 1942 rozkaz rozformowania konwoju. Była to brzemienna w skutkach decyzja - osamotnione frachtowce zdziesiątkowały U-Booty i bombowce Luftwaffe. Do Murmańska z 36 statków dopłynęło jedynie 11. A "Tirpitz"? Po krótkim rejsie zawrócił do portu (podobno został trafiony torpedą wystrzeloną z radzieckiego okrętu podwodnego K-21, aczkolwiek Niemcy nie potwierdzili tego).
Po tragedii PQ-17 Anglicy wciąż nie wiedzieli, jak dotrzeć do pancernika. W październiku 1942 roku nie powiodła się misja z użyciem
"żywych torped" - zerwały się podczas sztormu z holu kutra je przewożącego.



Jednakże w 1943 pojawiła się opcja dotarcia do kolosa - miniaturowe okręty podwodne typu X. Były to małe jednostki, zabierające na pokład 3 członków załogi i zdolne do przenoszenia dwóch dwutonowych min morskich.



11 września 1943 rozpoczęła się operacja "Source". Cel był prosty - "zatopić Tirpitza (okręty X-5, X-6 i X-7), Scharnhorsta (X-9 i X-10) i Lützowa (X-8)". Okręciki miały zostać dostarczone do celu przez większe okręty podwodne, a następnie same odszukać i zniszczyć cele. Jednakże już w trakcie rejsu z Wielkiej Brytanii pojawiły się problemy - na okręcie X-8 doszło do awarii zbiorników balastowych, przez co załoga musiała odrzucić miny. Ich przedwczesne eksplozje uszkodziły właz okrętu. Załoga musiała porzucić go i przejść na swój "holownik". Mniej szczęścia miała załoga X-9 - przy jednym z wynurzeń załoga okrętu "Syrtis" zauważyła zerwany hol. Przypuszcza się, że zerwał się podczas zanurzenia, co doprowadziło do utraty stabilności na skutek wstrząsu i zatonięcia "liliputa". Wraku nigdy nie odnaleziono.
Pozostałe okręty dotarły do Norwegii, gdzie czekało ich trudne zadanie - przejście przez sieci przeciwtorpedowe chroniące kolosa. Udało się to dwóm okrętom - X-6 i X-7 (X-5 zaginął i nie wiadomo do dziś, czy wykonał zadanie). Podłożone przez nie miny eksplodowały 21 września o godzinie 8:12. Poczyniły ogromne szkody - woda wdzierająca się przez rozerwany kadłub zalała generatory, uszkodzeniu uległy 3 silniki, zablokowały się wały napędowe śrub, unieruchomione zostały dwie wieże artylerii głównej, zniszczone zostały urządzenia kierowania ogniem.
A co z X-10? Dotarł on na miejsce jednak okazało się, że "Scharnhorsta" w fiordzie nie było - wypłynął wcześniej na ćwiczenia artyleryjskie. "Liliput" odnalazł później okręt - matkę i bezpiecznie powrócił do Anglii.
Uszkodzony pancernik nie został jednak pozostawiony sam sobie - do Kaafiordu wpłynął okręt naprawczy "Neumark" i już 15 marca 1944 roku "Tirpitz" był w stanie osiągnąć maksymalną prędkość 27 węzłów.
Nie był to jednak koniec - już 3 kwietnia 1944 uderzyła Fleet Air Arm - w ramach operacji "Tungsten" bombowce Fairey Barracuda uzyskały 14 bezpośrednich trafień pancernika. Poważnie uszkodzony "Tirpitz" po kolejnych naprawach ukrył się w porcie w Tromso. Jednakże i to nie pomogło - 12 listopada 1944 roku rozpoczęła się operacja "Catechism". Brały w niej udział specjalnie zmodyfikowane bombowce Avro Lancaster, przystosowane do przenoszenia bomb "Tallboy" o wadze 5 ton. Po trzech udanych trafieniach pancernik obrócił się do góry stępką, stając się grobem dla 1000 marynarzy...



Bibliografia - Bogusław Wołoszański "Sensacje XX Wieku - Dawid kontra Goliat".
Izraelska gazeta „Maariv” z 21 lipca 1971 r. wyjawia końcowy sekret katyńskiej masakry.



Wydra powiedział izraelskiej gazecie „Maariv” jak trzech sowiecko-żydowskich oficerów, którzy też byli świadkami zabójstw, powiedziało mu o mordowaniu. Zaznaczył, że dochowa tajemnicy przez cały czas, ale teraz chce ją wyjawić, nim umrze.

Nazwał swojego informatora sowieckim majorem Joshua Sorokin, który przyznał się, że brał udział w masowych egzekucjach na początku wojny. Gazeta przytoczyła wypowiedź Vidry: „Żydowski major w tajnej sowieckiej służbie i inni oficerowie przyznali mi się, że okrutnie zamordowali 12 tys. polskich oficerów w lesie katyńskim po wybuchu II wojny światowej”.

W drugim obozie pracy dwa lata później dwóch innych oficerów powiedziało, że brali udział w mordach. Wydra powiedział, że wierzyli w niego, ponieważ był Żydem.

Jeden z oficerów, utożsamiany jako porucznik Aleksander Susłow, powiedział mu: „Chcę ci opowiedzieć historię mojego życia”. Tichonow (drugi oficer) i ja jesteśmy dwoma najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi na całym świecie. Mordowałem »polaczków« moimi własnymi rękami. Zastrzeliłem ich.”



Stalin wybrał Żydów do mordowania Polaków w Katyniu

Zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow, w 1939 r. Sowietom przypadła wschodnia część Polski, a Niemcom zachodnia. Tajna policja Stalina NKWD (dziś KGB) systematycznie ujarzmiała miasta pod jego kontrolę. Mieli rozkaz zgarniać wszystkich, którzy mogliby stanowić w przyszłości potencjalne zagrożenie dla komunizmu. Aresztowano więc około 15 tys. Polaków. 10 tys. stanowili oficerowie Wojska Polskiego, 5 tys. to cywile, wśród nich lekarze, prawnicy, dziennikarze, pisarze, przemysłowcy, biznesmeni, profesorowie uniwersytetów i nauczyciele szkół średnich. Wszyscy byli odtransportowani do trzech obozów koncentracyjnych w Rosji. My wiemy tylko o losie więźniów z obozu Kozielsk, ponieważ ich ciała zostały odkryte w Katyniu przez Niemców w 1943 r. Sowieci po 46 latach (wreszcie) przyznali się do odpowiedzialności za zbrodnię, którą zrzucili na Niemców. Stalin wierzył, że wykształceni polscy dowódcy mogą któregoś dnia unicestwić jego plany skomunizowania okupowanego kraju. Oni byli utalentowaną elitą narodu. To automatycznie czyniło ich niebezpiecznymi wobec planu Stalina podboju drugich narodów.

Kto mógł mordować Polaków?

Zamordować 15 tys. niewinnych to potworne zadanie, nawet dla najbardziej zatwardziałych oprawców. Stalin zwrócił się do szefa Sowieckiej Tajnej Policji, Żyda Ławrientija Berii. Oni dyskutowali o masowym mordzie i zdecydowali, że to zadanie wykona dominująca grupa żydowskiego aparatu bezpieczeństwa. Dawna nienawiść do Polaków katolików była notorycznie wiadoma.

Polakom w Kozielsku powiedziano, że jako wolni ludzie wrócą do domów. Pozwolono im uroczyście świętować noc przed załadowaniem na pociągi. Uściski i okrzyki „do zobaczenia w Warszawie!” wypełniały powietrze. Uciecha i radość wkrótce wygasły, kiedy odkryli, że pociągi jechały nie na zachód, ale na wschód, i były obstawione podwójną strażą.

Gdy pociąg wjechał i zatrzymał się na stacji Gniezdowo w pobliżu lasu katyńskiego, polskich jeńców ogarnęło przerażenie. Zaczęło się wyładowanie, bagaże rzucano na ciężarówkę, a jeńców zamykano w zakratowanych przyczepach ciężarówek. Stąd byli zawożeni do baraków robotników leśnych. Skazańców brano po trzech do baraków. Tam ograbiono ich z reszty posiadanych rzeczy, takich jak zegarki, pierścionki itp. Wreszcie zagnano ich nad ogromne doły i to, co zobaczyli, było horrorem nad horrory: na dnie tych dołów zobaczyli ciała swoich kolegów, którzy odjechali pociągiem przed nimi. Ciała były ułożone jedno na drugim, jak sardynki – wspak. Układała je grupa Żydów brodzących w głębokich kałużach krwi, czekając na nowe porcje zwłok walących się w głęboką otchłań dołów, które miały spocząć na innych ciałach, żeby było miejsce na ściśnięcie więcej i więcej. Rzędy były wysokie na 12 ciał.

Niektórzy jeńcy stawiali opór Żydom wiążącym im ręce z tyłu. Wówczas ci zarzucali im płaszcze na głowy i wiązali ręce z przodu. Niektórym jeńcom pchano w usta trociny, co NKWD uznało za właściwy środek na uspokojenie. Obawiali się, że krzyki mogą wywołać opór czekających na swoją kolej w więźniarkach. Wielu było zabitych jednym strzałem w tył głowy i szyję, wielu kilkoma strzałami, wielu było przebitych bagnetem w plecy, piersi, co oznaczało, że jeńcy stawiali opór. 4253 było pochowanych w Katyniu. Dziś Polacy domagają się poinformowania, gdzie pochowane są ciała pozostałych 10 tysięcy jeńców. Ostatni rozdział tego straszliwego epizodu jeszcze będzie opowiedziany.

Żydzi, którzy mordowali Polaków w Katyniu

Dziennik Izraela „Maariv” ogłosił światu imiona sowieckich oficerów NKWD uczestniczących w mordzie katyńskim. Polski Żyd Abraham Vidro (Wydra), który mieszka teraz w Tel Awiwie, 21 lipca 1971 r. poprosił pismo o wywiad, bo chciałby, zanim umrze, wyjawić sekret o Katyniu. On opisał spotkanie z trzema Żydami, oficerami NKWD, w wojskowym obozie wypoczynkowym Rosji. Oni powiedzieli mu, jak uczestniczyli w mordzie Polaków w Katyniu.

Byli to: sowiecki mjr Joshua Sorokin, por. Aleksander Susłow, por. Samyun Tichonow. Susłow zażądał od Vidro zapewnienia, że nie wyjawi tego sekretu do 30 lat po jego śmierci, ale Vidro obawiając się, że tak długo nie pożyje, zdecydował się wyjawić go wcześniej. Mjr Sorokin, ufając Vidro, powiedział: „świat nie uwierzy czego ja byłem świadkiem”. Vidro mówił dziennikowi „Maariv”:
Żydowski mjr w sowieckiej tajnej służbie (NKWD) i dwóch innych oficerów bezpieczeństwa przyznali mi się, jak okrutnie mordowali tysiące polskich oficerów w lesie katyńskim. Susłow mówi do Vidro: „Chcę ci opowiedzieć o moim życiu. Tylko tobie, ponieważ jesteś Żydem, czy możemy mówić o wszystkim? To nie robi żadnej różnicy dla nas… Mordowałem polaczków własnymi rękami! I do nich sam strzelałem.”

Część tych opowieści jest reprodukowana na tej samej stronie wraz ze zdjęciem Vidro. Jest również interesujące, że w Katyniu było również mordowanych trochę Żydów. NKWD była ostrożna, selektywnie wybierała kogo „aresztować” spośród 15 tysięcy ofiar. Dziś wiadomo, że 80% polskich Żydów popierało żydowski Bund, który stał się komunistyczną partią Polski. 20% tych, którzy nie popierali Bundu, było traktowanych jak reszta Polaków. Polityką Stalina było: „śmierć wszystkim, którzy mogliby sprzeciwiać się komunizmowi”.

Stalin mianował Żydów komendantami gułagów
Aleksander Sołżenicyn, światowej sławy rosyjski autor 712-stronicowej książki „Archipelag Gułag”, na 79 stronie zamieścił 6 zdjęć ludzi, którzy zarządzali najbardziej morderczymi obozami więziennymi w Rosji. Wszyscy byli Żydami: Aron Solts, Naftaly Frenkel, Yakow Rappoport, Matvei Berman, Lazar Kogan i Genrikh Yagoda.

Sołżenicyn opisuje jak Frenkel najbardziej pasował do wszystkich profesjonalnych mordów: „Frenkel ma oczy badacza i prześladowcy, z wargami sceptyka… człowiek z niezwykłą miłością władzy, nieograniczonej władzy, pragnący, by się go bano!” Jest to opis Khazara żydowskiej rasy, który dziś jest komendantem (zarządcą obozów koncentracyjnych, w których trzyma się tysiące Palestyńczyków). Módlmy się za te biedne ofiary.

Więcej szokujących wieści
Katyńska masakra w Trzebusce


Została odkryta nowa, nieznana masakra Polaków przez Sowietów. Organizacja „Wiejska Solidarność” doniosła, że sowiecka tajna policja zamordowała 600 Polaków między 24 sierpnia a listopadem 1944 roku w lesie w Trzebusce, w pobliżu miasta Rzeszów. Zamordowani byli znów członkami inteligencji polskiej, włącznie z oficerami AK, przywódcami organizacji i księżmi. Wszystkie ofiary miały podcięte gardła od ucha do ucha. Ich groby odkryto w 1980 r., ale rząd komunistyczny PRL zdławił wiadomość o tym „Drugim Katyniu”. W 1945 r. polski oficer napisał raport o powyższej masakrze, ale został aresztowany przez bezpiekę i ślad po nim zaginął.
Polski tygodnik wychodzący w Londynie donosił, że masową masakrę zarządził dowódca I Armii marszałek Iwan Koniew. Tygodnik londyński miał naocznego świadka, który zeznał, że więźniowie byli trzymani w sowieckich obozach koncentracyjnych w brutalnych i nieludzkich warunkach zanim zostali zamordowani.

Ta sprawa jest szczególnie bolesna, ponieważ mordu dokonali ci, którzy głosili (w tym czasie), że są „wyzwolicielami Polski”.

Tłumaczył W.N.
Wreszcie Prawda
Czasopismo USA „The truth at last” nr 336/1989
Witam,
jako że dość biernie przyglądam się wrzucanym przez Was artykułom, filmom, słodkim zdjęciom etc. etc. to postanowiłem w końcu zaistnieć i wrzucić coś własnego. Będzie to krótki artykuł traktujący o tematyce, o której wielu z Was nigdy nie słyszało. Tak więc do dzieła. Życzę miłej lektury.
Rozpocznę może od małego wprowadzenia. Czy ktoś z Was wie, co działo się z Niemcami po II wojnie światowej? A i czy wiecie, że zachodnie ziemie naszego pięknego kraju, a także Mazury, pomorze, to ziemie z dziada pradziada niemieckie, a do dzisiaj można spotkać się z echem komunistycznej propagandy i gadaniem o "ziemiach odzyskanych", dziedzictwie Piastów etc? Nie będę tutaj tego wszystkiego opisywał, jak ktoś wie to ekstra, a jak nie to niech się dowie. A i nie jestem antypolski, proniemiecki czy coś w ten deseń. Staram się być neutralny. Więc może zacznę od tego jak w ogóle do tego doszło, że powstały w Polsce obozy, no i co tam też się ciekawego działo.
W końcowym okresie wojny, a także zaraz po niej największym problemem Państwa Polskiego było ustalenie kto z jego mieszkańców może być uznawany za Niemca i co należy zrobić z obywatelami kraju, który przez 6 lat systematycznie niszczył polski naród oraz jego dziedzictwo. Początkowo wiele osób odpowiedzialnych za los Niemców miało poglądy dość radykalne, jednak rachunek ekonomiczny wymusił innego rodzaju działanie. Po pierwsze w Polsce brakowało wówczas rąk do pracy oraz wykwalifikowanej siły roboczej. Drugim problemem był brak mieszkań i gospodarstw dla Polaków, którzy byli wysiedlani z dawnych wschodnich ziem rzeczpospolitej, które zostały wcielone do ZSRR. Postanowiono więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie umieszczenie Niemców w obozach pracy, które umożliwią szybszą odbudowę polskiej gospodarki w miejscach, w których brak było rąk do pracy. Pierwszym aktem prawnym w tej sprawie był rozkaz Ministerstwa Administracji Publicznej z 20 sierpnia 1945 roku.
1) sporządzić dokładną ewidencję wszystkich Niemców fachowców, koniecznych do pracy w przemyśle i zatrudnić ich , celem uruchomienia fabryk
2) Zarejestrować wszystkich zdolnych do pracy Niemców płci obojga i wziąć do robót polnych, bądź do robót porządkowych i przy odbudowie w miastach i to nie tylko na ziemiach odzyskanych, lecz i w Polsce właściwej (no i widzicie, nawet komuniści wiedzieli co to Polska właściwa)
3) Starych i niezdolnych do pracy przeznaczyć do wysiedlenia w pierwszej kolejności
4) Niemców przeznaczonych do pracy należy skoszarować bądź to w określonej dzielnicy, bądź to w barakach do tego celu przeznaczonych
5) Przystępując do przesiedlenia należy od razu zważyć możliwości transportowe. Powinno być od razu zdecydowane, czy wszystkich odstawiać się będzie do granicy środkami lokomocji, czy silniejsi odbędą drogę pieszo, a jedynie bagaż ich zostanie odstawiony wozami.
6) Po wysiedleniu wykazanych w pkt. 3 i po ukończeniu pilnych robót polowych i w miastach należy przystąpić do wysiedlenia wskazanych w pkt.2
7) Wreszcie w miarę możliwości szkolenia kadr nowych polskich fachowców, przystąpić do stopniowego przesiedlania wykazanych w pkt.1. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na konieczność skoszarowania chwilowo w R.P. Niemców, potrzebnych do wykonania pewnych prac i to dla dwóch względów:
a) celem dokładniejszego przecięcia możliwości utrzymywania przez pracujących Niemców kontaktów z podziemną akcją faszystowską
b) celem uwolnienia zajmowanych przez Niemców mieszkań i oddania takowych do dyspozycji osadników polskich (czytajcie osadzenia wyrzuconych Polaków z naszych! ziem wschodnich), albowiem brak mieszkań (na razie zajmują je Niemcy) zniechęca osadników polskich do pozostawania na ziemiach zachodnich (a któż by chciał zostawiać ojcowiznę?)
Problem z tym, kogo należy traktować jako obywatela Niemiec, a kogo uznawać za Polaka był szczególnie widoczny na terenach wcielonych w 1939 roku do III Rzeszy ze względu na liczne wpisy mieszkańców tych ziem do Volsklisty. Priorytetowym zadaniem władz było ustalenie, czy możliwe jest i na jakich zasadach włączenie do społeczeństwa polskiego osób wpisanych do II, III i IV grupy Volkslisty. (podaje podział, który obowiązywał m.in. w Reichsgau Wartheland: Grupa pierwsza: osoby, które przed 1 września 1939 otwarcie występowały jako Niemcy należąc do różnych organizacji, grupa 2: osoby mające niemieckie pochodzenie, ale nie występujący jako Niemcy, grupa 3: osoby mające najczęściej niemieckie pochodzenie i proniemieckie nastawienie oraz grupy etniczne jak kaszubi, mazurzy czy ślązacy oraz grupa 4: spolonizowane poprzez małżeństwa osoby niemieckiego pochodzenia).
Ostatnim elementem w podjęciu decyzji o wysiedleniu było pozbawienie Niemców obywatelstwa polskiego, jeśli je posiadali. Wraz z obywatelstwem osobom tym konfiskowano cały majątek. Regulował to dekret z 13 września 1946 roku. Podlegały mu wszystkie osoby, które ukończyły 18 rok życia wyróżniające się niemiecką odrębnością kulturową. Nad postępowaniem w sprawie ustalenia tej odrębności pracował prokurator opierając się na opisie zachowania danej rodziny podczas okupacji. Na czas postępowania sądowego osadzano taką osobę w obozie. Część osób została zatrzymana bezprawnie, bez wcześniejszego orzeczenia w tej sprawie, tylko z inicjatywy miejscowej milicji. Zdarzały się przypadki, kiedy osoba osadzona w obozie zmarła, a w 2 tygodnie po tym fakcie jej rodzina otrzymywała nakaz zatrzymania od prokuratury. Osoby zatrzymane mogły wnosić o rehabilitację składając deklarację przynależności do narodu polskiego. Wnioski jednak, z winy często celowych działań komendantów obozów, dostarczane były z wielomiesięcznym opóźnieniem. Cała ta skomplikowana procedura i powojenny bałagan powodował, że Niemcy przetrzymywani byli w obozach całymi miesiącami, nierzadko latami. Dodatkowo zbrodnie popełniane w pierwszych latach istnienia obozów powodowały, że władze państwowe wolały pozostawić osadzonych na dłuższy czas w obozie licząc, że z czasem winy ulegną zapomnieniu.
Ustalenie liczy więźniów obozów oraz osób wysiedlonych jest niezwykle ciężkie ze względu na braki w dokumentacji. Przy ustalaniu tych danych pomocne były m. In. listy transportowe oraz zapytania o miejsca pobytu do czasu wysiedlenia poszczególnych osób. Według niemieckiej statystyki należy mówić o liczbie szacowanej na około pół miliona więźniów.
Podsumowując działalność obozów od strony gospodarczej ciężko jednoznacznie stwierdzić jaki wpływ miały na sytuację w powojennej w Polsce. Niektóre obozy przynosiły zyski, a inne straty. Dodatkowo ciężko ocenić w jaki sposób praca Niemców w prywatnych gospodarstwach przyczyniło się do ich rozwoju, gdyż brak jakichkolwiek dokumentów na ten temat. Pewne jest natomiast, że sieć obozów na ziemiach zachodnich powojennej polski zapewniała doraźną siłę roboczą tam, gdzie jej brakowało (m.in. w majątkach rolnych, kopalniach), jednak fakt, że większość jeńców stanowiły kobiety, osoby starsze i dzieci powodował, że siła ta nie mogła być efektywnie wykorzystana.
Dopiero 20 lipca 1950 roku zniesiono wszelkie sankcje wobec osób deklarujących przynależność do narodu niemieckiego. Zakończono wszystkie procesy, nowych spraw nie zakładano. Więźniów, którzy nie nadawali się do polonizacji odesłano do Niemiec.

Ok, a teraz wreszcie coś sadystycznego, część właściwa o obozach.
Warunki sanitarne i bytowe były inne w obozach niż w miejscach odosobnienia. Miejsca odosobnienia były najczęściej „obozami przejściowymi”. Tworzono je z zamiarem przetrzymywania w nich ludności przez kilka dni, jednak w wielu przypadkach funkcjonowały miesiącami.
W większości powstawały przypadkowo z inicjatywy ludności miejscowej w miejscach kompletnie do tego nieprzystosowanych. Najczęściej był to po prostu kawałek terenu ogrodzony drutem kolczastym. Warunki były katastrofalne. Brak było toalet, łaźni oraz podstawowego personelu medycznego. Wodę często przynoszono z najbliższego jeziora. Od milicjantów pilnujących obozu zależało, czy osadzeni otrzymają cokolwiek do jedzenia.
Czasem miejsca odosobnienia tworzono w kościołach ewangelickich. W jednym z nich, w Sępólnie Krajeńskim, przetrzymywano ponad 2000 jeńców. Pozwalano im opuszczać kościół 2 razy dziennie.
Do tworzenia większych obozów dla Niemców wykorzystano dawne kompleksy obozowe z czasów wojny (np. Jaworzno, Potulice). Głównym problemem we wszystkich obozach był niedostatek żywności (dziennie 400 bis 600 kalorii). Dodatkowo zupełny brak środków czystości, przeludnienie oraz przemęczenie spowodowane ciężką pracą powodowało wysoką śmiertelność. Niemcy, którzy mieli szczęście pracować poza obozem, spali najczęściej w stajniach lub oborach.
Zniszczenia wojenne i braki w zaopatrzeniu miały istotny wpływ na katastrofalną sytuację w lecznictwie. Brakowało przede wszystkim lekarzy i lekarstw. Dodatkowo panował głód.
Stosunek personelu obozów do Niemców był różny. Zależał on przede wszystkim od komendanta obozowego. Zaraz po wojnie w mniejszych obozach tworzonych doraźnie panowało zazwyczaj dużo większe bezprawie spowodowane zupełnym brakiem nadzoru nad osobami sprawującymi nadzór.
Najczęstszą formą znęcania się nad Niemcami było ciągłe przypominanie im o odpowiedzialności za wojnę i wyniszczenie narodu polskiego. Jednocześnie stosowano przy tym groźby zemsty. Najczęściej największym okrucieństwem odznaczali się ci strażnicy, którzy przeżyli pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych. Karano często za najmniejsze przewinienia. Więźniowie byli bici, niezależnie od płci i wieku. Zdarzały się też przypadki skatowania na śmierć. Jednym z najdobitniejszych przykładów bestialstwa jest sytuacja, która miała miejsce w obozie w Zimnych Wodach. Młody oficer najpierw skopał młodą Niemkę. Następnie poszedł do latryny, zamoczył buty w fekaliach i kazał je wylizać swojej ofierze. Po tym jak dziewczyna skończyła pobił ją na śmierć.
Niemieckie dzieci:
Ministerstwo bezpieczeństwa w instrukcji z 30 października 1944 roku zarządziło, aby nie internować dzieci poniżej 13 roku życia. Jedynie niemowlęta karmione jeszcze przez matki miały pozostać w obozie przez krótki czas. W praktyce wyglądało to zupełnie inaczej. Na przykładzie obozu w Potulicach widać to najlepiej. Z 24 000 ludzi aż 6000 stanowiły dzieci. Gdy były za słabe albo za młode do pracy (najczęściej poniżej 6 lat) to osadzano je w polskich domach dziecka, bądź też oddawano polskim rodzinom. W ten sposób zaczął się ich powolny proces polonizacji. Kiedy matki opuszczały obóz, jeśli im się to udało, najczęściej nie mogły odnaleźć własnych dzieci. Często działo się to z powodu tego, że polscy „rodzice zastępczy” nie chcieli pozbywać się taniej siły roboczej i zaprzeczali, że wzięli dziecko z obozu. Jednocześnie z powodu niestarannego prowadzenia dokumentacji obozowej najczęściej nie było możliwe ustalenie, czy dane dziecko jest sierotą, czy też ma rodziców, których należy szukać. W wielu przypadkach niemieckie dzieci wracające do ojczyzny nie umiały ani słowa po niemiecku. Trzeba też podkreślić dramat rodziców tych dzieci. Były przypadki, kiedy udawało im się uzyskać informację na temat miejsca pobytu swojego potomstwa. Jednak po przyjeździe na miejsce często okazywało się, że dziecko wcale nie chce wracać z zupełnie nieznajomą osobą mówiącą w dodatku w obcym języku. Czasem dzieci te były też wrogo nastawione przeciwko Niemcom przez swoich polskich rodziców.
Dzieci, które pozostały w obozie, nie mogły mieszkać razem z matkami. Mieszkały w specjalnych barakach dziecięcych. Nie miały w nich zabawek, książek, ani nawet papieru i ołówków. Według zachowanych relacji niemieckie dzieci w obozie całymi godzinami wegetowały słuchając otaczających ich dźwięków.
Ach i byłbym zapomniał. Nasi oficerowie też gwałcili. Wprawdzie nie tak często jak nasi "wyzwoliciele" no ale jednak. A ruskie to czasem robili naloty na obozy. Wyobraźcie sobie co się działo. No i co z tego, że czasem komendant był ok, i traktował godnie osadzonych. Nie mógł nic zrobić.
Dla zainteresowanych tematem polecam książkę Helgi Hirsch "Zemsta Ofiar" (iteratura wspomnieniowa, łatwiej znaleźć w oryginalnym niemieckim wydaniu) oraz książkę Witolda Stankowskiego "Obozy oraz inne miejsca odosobnienia dla niemieckiej ludności cywilnej w Polsce w latach 1945-1950. Temat może tutaj nie jest zbyt szeroko opisany, jednak pochodzi z mojego referatu, a uwierzcie mi, nie chciało mi się tak długo tego mówić (oryginał po Niemiecku...). Ok i to na tyle. Jak ktoś ma jakieś pytania to zapraszam do dyskusji. A i tak na koniec. Nie piszcie nic, że zasłużyli, etc. Jak to powiedział mój profesor "Opfer sind Opfer" (ofiary są ofiarami), więc też to uszanujcie. A i raczej więcej przeczytałem na temat obozów niemieckich w Polsce oraz polityce okupacyjnej III rzeszy, więc nie tyrajcie mnie, że taki pro-niemiecki. Dołączam niestety tylko 2 fotografie (a dla zainteresowanych brutalnymi osobami polecam nazwisko Morel, może coś wrzucę jeszcze na temat tego zacnego pana)
Gdyby historia z 1939 się powtórzyła i do Polski ponownie wkroczyliby Niemcy i Rosjanie, to kogo byśmy bili najpierw?
.
.
.
.
.
.
Najpierw Niemców, potem Rosjan. Najpierw obowiązek, potem przyjemność.
Najlepszy komentarz (44 piw)
kamyk69 • 2013-01-19, 9:57
osa79 napisał/a:

@Black-Sheep
zabawna jest Twoja głupota ^^



Zawsze mnie zastanawiało, co kieruje ludźmi, którzy odnoszą się negatywnie do osoby która wkleiła dowcip, jakby to były złote myśli autorów posta, a nie kawały wymyślone X lat temu. Skrajna głupota, nakazująca nam, ludziom normalnym wykonać wyrok śmierci, czy może skrajna głupota, nakazująca nam, ludziom normalnym wykonać wyrok śmierci?

Oraz, czy tylko mnie wkurwiają te jebane "^^" na końcu każdego zdania? Nie wiem dlaczego, ale jak ktoś tak pisze to mam ochotę jebnąć go w mordę maczugą z gwoździami. Kurwa. Powinienem się leczyć, czy nie jestem sam?
II wojna oczami Wehrmachtu
Alien_12 • 2013-01-14, 17:07
Teledysk ,,Wehrmachtu" zespołu Sabaton, znaleziony na YT, autorstwa renauda raymaekersa. Jeżeli ktoś nie lubi metalu, niech wyciszy i włączy sobie swój hip-hop/pop/dubstep/chuj wie co i podziwia piękno wojny w kolorze

W oryginale na YouTube w 720p - /watch?v=rfo2XeD4RMs
Wiem, wiem, cicho trochę, szkoda, ale macie pokrętło na głośnikach/słuchawkach jakby co.
Witam, II wojna światowa była pełna różnego rodzaju katastrof, wypadków oraz błędnych decyzji. Marynarze USS Indianapolis mieli sporego pecha..... ale reszta jest szczegółowo opisana niżej miłej lektury.

Sądzę, że postępowanie w sprawie zatopienia, a zwłaszcza działania sądu były i są czarną plamą na honorze marynarki wojennej, a nie dowódcy”.
Lyle M. Pasket – członek załogi USS „Indianapolis"

Nie zastawialiście się nigdy, o ile niższy byłby tragiczny bilans poległych w II wojnie światowej, gdyby nie bezmyślne decyzje, podejmowane – o zgrozo! – przez tych, którzy piastowali najbardziej odpowiedzialne stanowiska? Człowiek jest istotą słabą i popełnia błędy – są jednak przypadki, które rażą zwykłą głupotą. A najstraszniejsze, że efekty takich działań odbijają się, z tragicznym zwykle skutkiem, na osobach trzecich.

Niniejszy artykuł dedykuję wszystkim pełniącym obecnie i w przyszłości wysokie stanowiska dowódcze, aby zawsze byli świadomi odpowiedzialności, która wraz z rangą idzie w górę. I aby w przypadku oczywistego błędu potrafili wziąć na siebie trud odpowiedzialności.

„Dziwnie tajna misja”
USS „Indianapolis”, ciężki krążownik US Navy, po paśmie sukcesów odczuł na własnym pancerzu nową rozpaczliwą broń Cesarstwa Japonii – pilotów kamikadze. Teraz stoi od trzech i pół miesiąca w doku stoczni w Mare Island w San Francisco, gdzie przechodzi gruntowny remont.
Mamy połowę lipca 1945 roku. Wojna w Europie została wygrana, a na Pacyfiku niepodzielnie panuje flota sprzymierzonych. Wściekli Japończycy, wciąż kąsają, gdzie i jak tylko mogą, mimo że siekacze i kły dawno zostały im wybite.


Służba podczas prac remontowych ograniczała się jedynie do zajęć czysto szkoleniowych oraz wartowniczych. Cała załoga korzystała towarzysko z wyłączenia z wojny ich jednostki i zwolnienia z części obowiązków. Jednak już w pierwszych dniach lipca sielankowa atmosfera zaczęła się oddalać, a świeży marynarski narybek z poboru zostawał stopniowo włączany w życie okrętu wojennego przez starych wilków morskich.

Spokój wokół stoczni Mare Island zakłócony zostaje tuż po północy 16 lipca, gdy wokół pojawia się mrowie żandarmerii tworzące nieprzejezdny kordon otaczający z każdej strony zabudowania. Okręt już nieco wcześniej postawiono w stan gotowości, lecz załoga spodziewała się jedynie rozkazu wyjścia w morze.



Dowódca – komandor Charles Butler McVay – otrzymuje kopertę oznaczoną sygnaturą „Top Secret”, z której dowiaduje się o decyzjach Naczelnego Dowództwa, przydzielającego właśnie jego jednostkę do transportu ładunku specjalnego przeznaczenia. Niby nic wielkiego, ale dalej komandor zostaje poinformowany, że rejs na wyspę Tinian ma być przeprowadzony w sposób błyskawiczny, a do tego wbrew morskiej sztuce, gdyż USS „Indianapolis” wyruszy samotnie, bez eskorty mniejszych jednostek. Dowództwo oczekuje wykonania rozkazu bez względu na straty czy niewygodę, a sam McVay osobiście ma mieć pieczę nad bezpieczeństwem ładunku.

Teraz wydarzenia zgodnie z oczekiwaniami Dowództwa toczą się ekspresowo – około godziny czwartej nad ranem na nabrzeżu doku ustawiają się dwie wojskowe ciężarówki. Na pierwszej znajduje się czteroipółmetrowa skrzynia, rychło przeniesiona na pokład przenosi przez dźwig portowy i zabezpieczona grubymi łańcuchami przez marynarzy. Zaraz potem na pokład wkraczają się Marines, którzy otrzymali rozkaz całodobowego pilnowania „przesyłki”, do której zwykłemu marynarzowi nie wolno się nawet zbliżyć.

Znacznie dziwniejszy widok przedstawia druga z ciężarówek, transportująca… niedużych rozmiarów wiadro z ołowianą pokrywką. Nie jest to jednak zwykłe wiadro – potrzeba siły dwóch marynarzy, by przenieść je wraz z tajemniczą zawartością wprost do… reprezentacyjnej, acz pustej kajuty admiralskiej, gdzie niewiele wcześniej przygotowano dlań specjalne „siedzonko”: przyspawane do podłoża stalowe pierścienie, do których z kolei dołączono płytki z uchwytami. Zainstalowane w miejscu przeznaczenia wiadro dodatkowo obwiązane zostaje linami przeciągniętymi przez uchwyty. Wreszcie opiekun przesyłki, major Robert Furman z Korpusu Inżynieryjnego Armii, spina liny kłódką, klucz do której zawisa na jego szyi. Na samym końcu do admiralskiej kabiny trafia tratwa ratunkowa – tak na wszelki wypadek.

Nikt z załogi, z komandorem McVayem włącznie, nie ma pojęcia, co przewozić będzie ich okręt. Jedynie cel wyprawy – wyspa Tinian, baza amerykańskich Superfortec niszczących miasta japońskie – pozwala przypuszczać, iż tajemnicze ładunki są przeznaczone dla lotnictwa strategicznego. I faktycznie, w skrzyni znajduje się cały mechanizm detonacyjny (tzw. "armata”) bomby atomowej „Little Boy”, zaś pod ołowianą przykrywą – promieniotwórczy ładunek uranu.

Załadunek, instalacja oraz kontrola zabezpieczeń zajmują niecałe półtorej godziny, po czym załoga dokonuje ostatnich przygotowań do wyprawy. O godzinie 8:00 USS „Indianapolis” wyrusza w dziwnie tajną misję.
Samotność na oceanie
USS „Indianapolis” brawurowo rozpoczyna powrót do czynnej służby – ustanawiając nowy rekord prędkości przybycia do Pearl Harbor: trzy doby. Po opuszczeniu Hawajów podróż z maksymalną prędkością zajmuje kolejne siedem dni. Po odstawieniu „przesyłek” na Tinian „Indianapolis” kieruje się na wyspę Guam. Co ciekawe, cały czas pozostaje pod klauzulą tajności rejsu jednostki.

Po zawinięciu na Guam komandor McVay otrzymuje rozkaz udania się na Filipiny – do zatoki wyspy Leyte, gdzie US Navy intensywnie przygotowuje się do planowanej na listopad inwazji na Wyspy Japońskie. Komandor, zgodnie ze sztuką swej profesji, prosi o przydzielenie eskorty niszczyciela. Mimo zakończenia tajnej misji dowództwo odmawia, gdyż „oficjalnie” wody między Guam a Filipinami są całkowicie bezpieczne, a wobec tego eskorta – zbędna.

Celowo nie zostaje mu przedstawiona informacja o zatopieniu kilka dni wcześniej na tamtych wodach amerykańskiego niszczyciela USS „Underhill”, co ewidentnie wskazuje na obecność cesarskiej floty podwodnej. Fakt ten ujawniony zostanie dopiero w latach 90., po udostępnieniu archiwów US Navy z tego okresu. Reasumując: wbrew podstawowym zasadom sztuki walki na morzu wydany zostaje rozkaz samotnego rejsu potężnego okrętu bez jakiejkolwiek ochrony. Skutki tego rozkazu okażą się proporcjonalne do głupoty dowództwa.

29 lipca – jeszcze na około tysiąc kilometrów przed Filipinami – pogoda na oceanie znacznie się pogarsza, powodując drastyczny spadek widoczności. Wobec niesprzyjających warunków atmosferycznych wieczorem komandor podejmuje niefortunną decyzję o zaprzestaniu standardowego w wypadku samotnej podróży rejsu zygzakowego. Następnie, po zakończeniu odbioru meldunków wieczornej wachty, idzie na spoczynek.

Nieoczekiwana niespodzianka
Japończycy nie poddawali się na morzu, choć ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Cesarska Marynarka Wojenna miała nawet własną odmianę kamikadze – pilotów „żywych torped” kaiten. Okręt I-58, którym dowodził komandor podporucznik Mochitsuno Hashimoto, miał iść przyczepionych do okrętu sześć. Komandor słyszał o zatopieniu „kaitenami” niszczyciela USS „Underhill”, lecz sam był przeciwny misjom samobójczym i dlatego chciał w konwencjonalny sposób dorównać wyczynowi bliźniaczej jednostki.

O godzinie 23.30, gdy USS „Indianapolis” mozolnie przebija się przez fale Pacyfiku, a na służbie pozostaje tylko nocna wachta, jakieś siedem mil morskich przed nimi, poniżej głębokości peryskopowej spoczywa i czeka na okazję I-58. Właśnie w tym czasie dowódca jednostki zostaje obudzony przez jednego z podoficerów wachtowych.

Po krótkiej toalecie udaje się na modlitwę do pokładowej kaplicy shinto, a następnie się na mostek kapitański. Przez peryskop uważnie obserwuje okolicę, a pewny, że nie ma zagrożeń, nakazuje wynurzenie. Na powierzchni wychodzi na świeże powietrze grupa marynarzy, którym w odległości około dziesięciu kilometrów ukazuje się oświetlana blaskiem księżyca plama unosząca się ponad fale oceanu. Reakcja dowódcy jest natychmiastowa – okręt błyskawicznie wraca na głębokość peryskopową, gdzie na rozkaz Hashimoto do odpalenia przygotowywane są świeżo zamontowane, najnowsze superszybkie torpedy.

Dwie minuty po północy pada komenda „Pal!” i z japońskiego okrętu wystrzelone zostają cztery konwencjonalne torpedy. Do pokonania 1400 metrów wystarcza ledwie minuta. Komandor Hashimoto przez wizjer peryskopu widzi rozbłyski pod wieżami numer dwa („wyższą”
dziobową) i trzy (rufową).

Po krótkim przypływie radości japoński dowódca szybko nakazuje zanurzenie okrętu na bezpieczną głębokość. Cały czas nie może oswoić się z myślą o tak kardynalnym błędzie przeciwnika. Warto wspomnieć, iż załoga I-58 uczci sukces „ucztą” z ryżu i fasoli, gotowanego węgorza oraz wołowiny – rzecz jasna wszystko z przydziałowych puszek.

Zgodnie z procedurami, ale i z chęci pochwalenia się przed całą marynarką, komandor wysyła meldunek o zatopieniu „pancernika klasy Idaho”, podając dokładną lokalizację. Radiogram przechwytują i bez trudu odczytują Amerykanie i rankiem tego samego dnia wysyłają notatkę wraz z kopią radiogramu do kwatery US Navy na wyspie Guam oraz do dowództwa 7. Floty. Przez znaną japońską skłonność do przeceniania własnych osiągnięć rozszyfrowane „rewelacje” są całkowicie ignorowane, mimo iż „Indianapolis” nie daje oznak życia.

Jak w 12 minut przejść do historii…
Siła eksplozji zwala z nóg pełniących nocną wachtę marynarzy. Śmiertelny cios zadaje torpeda numer dwa, wyrywając w śródokręciu wielką dziurę, przez którą błyskawicznie wdzierają się do wewnątrz masy wody, zalewające maszynownie i unieruchamiające dwie z czterech turbin. W wyniku ataku uszkodzona zostaje radiostacja i radar, a okrętowy system łączności wobec zniszczeń przewodów staje się bezużyteczny.

Komandor McVay, wyrwany ze snu, pospiesznie ubiera się i wybiega z kabiny. Przed oczami ma biegających w nieładzie, zdezorientowanych marynarzy oraz szalejący na dziobie ogień. Mimo to wierzy w uratowanie okrętu. Wraz z kadrą oficerską stara się przejąć kontrolę nad załogą, jednakże wobec błyskawicznie następujących po sobie wypadków niemożliwe staje się nie tylko ratowanie jednostki, ale i sprawna ewakuacja. Jedynie kilka tratew ratunkowych zostaje zwodowanych.

Okręt od chwili wybuchów stale traci prędkość, przechylając się na prawą burtę i zanurzając dziób. Część załogi z założonymi kamizelkami ratunkowymi samowolnie skacze do wody, zaś większość, około pół tysiąca, udaje się na rufę. Ci już w wodzie widzą, zaś ci jeszcze na okręcie dodatkowo czują, jak przód jednostki ginie w wodzie, zaś rufa niezmiernie się podnosi. Gdy i ci drudzy, a wśród nich McVay, trafiają za burtę, ponad głowami widzą obracające się śruby. Spodziewając się nieuchronnego końca, żegnają się z życiem, lecz ku ich zdziwieniu okręt „staje dęba” i w idealnym pionie, majestatycznie, przy całkowitej ciszy schodzi w otchłań, zabierając ze sobą trzystu członków załogi, którzy zginęli bezpośrednio w wyniku eksplozji lub nie udało im się ewakuować. Na szczęście dla pozostałych tonący okręt nie wzbudza śmiertelnie groźnych wirów, nierzadko wciągających nieszczęsnych rozbitków pod wodę.USS „Indianapolis” w ciągu zaledwie dwunastu minut staje się historią, choć nadal żywą, gdyż ze 1196 osób ratunku oczekuje dziewięciuset nieszczęsnych marynarzy. Nie ma większych oznak paniki, oficerom udaje się zapanować nad podwładnymi. Rozbitkowie gromadzą się w większe skupiska, a z pływających szczątków budują prowizoryczne tratwy. Silniejsi mają opiekować się rannymi oraz słabszymi, co chętnie czynią. Wszystkich łączy silna nadzieja na rychłą pomoc.

Pozostaje czekać – przecież w ostatniej chwili udało się wysłać sygnał SOS…

Minuta po minucie, godzina po godzinie, dzień po dniu…

Pojedynczy sygnał rzeczywiście dotarł do kilku mieszczących się na Filipinach stacji nasłuchowych, lecz został zignorowany przez oficerów dyżurnych.

Do rana liczba rozbitków maleje o setkę – przegrywają z chłodem, bólem, zmęczeniem, a przede wszystkim z czterometrowymi falami. Nieszczęśnicy desperacko trwają w olbrzymiej, prawie dwukilometrowej plamie oleju napędowego. Gdy nastaje dzień, słońce wypala zanurzoną w słonej wodzie skórę, którą pokrywają ropiejące pęcherze. Olej powoduje wymioty i omdlenia, zalepiał oczy, noc i uszy. Każdy cierpi z pragnienia, potęgowanego jeszcze żarem z nieba. Najbardziej zdesperowani zaczynają łykać słoną wodę.

Po południu dramat sięga zenitu – pojawiają się rekiny. Od pierwszych dni wojny na Pacyfiku ich populacja gwałtownie wzrastała ze względu na stałe „dokarmianie” poległymi. Zapach krwi ściąga całe stada krwiożerczych bestii. Pod wieczór życie traci pierwsza ofiara żarłacza ludojada – jego los podzieli jeszcze ponad czterystu marynarzy. Mimo dramatycznych krzyków, mimo rozbijania nogami i rękoma tafli wody nie udaje się odpędzić drapieżników. O zmroku wokół ściśle skupionych grup marynarzy spokojnie krążą pewne łatwej zdobyczy dziesiątki, a następnie setki rekinów. Zapach świeżej krwi ściąga je z dalekich rejonów oceanu. Widok charakterystycznych trójkątnych płetw wystających ponad wodę całkowicie demoralizuje rozbitków.

Komandor oraz oficerowie nie są już w stanie zapanować nad rozhisteryzowanymi marynarzami. Zanika żołnierska solidarność – każdy zaczyna własną walkę o przeżycie. Mają miejsce iście dantejskie sceny – dochodzi do śmiertelnych pojedynków o miejsce na nielicznych tratwach. Wielu nie wytrzymuje i rozpina kamizelki ratunkowe jedynie po to, aby uciec od śmierci w paszczy ludojada. W tych skrajnie ciężkich warunkach nietrudno o postradanie zmysłów – mnożą się halucynacje i urojenia. Same rekiny, nie zważając ani na lament rozbitków, ani na porę dnia, kontynuują ucztę. Średnio co godzinę życie traci pięć osób.









Nadal nikt nie dostrzega spóźnienia ciężkiego krążownika, który miał już 31 lipca pojawić się na Filipinach…

2 sierpnia porucznik Wilbur Gwinn wracał z patrolu, gdy nawigator jego bombowca Ventura zakomunikował usterkę systemu nawigacyjnego. Pilot postanowił osobiście naprawić antenę.

Po skończeniu pracy spogląda w dół, gdzie widzi rozległą plamę, której postanawia się przyjrzeć z bliska. Gdy maszyna schodzi niżej, załoga dostrzega setki rozbitków dryfujących w czarnej mazi. Załoga natychmiast wzywa przez radio pomoc. Hydroplan Catalina porucznika Adriana Marksa trafia na miejsce katastrofy około 15.30. Udaje mu się wylądować w pobliżu największej grupki marynarzy. Po odstraszeniu ogniem z broni ręcznej najbliżej znajdujących się ludojadów zaczyna się wciąganie na pokład pierwszych uratowanych z opresji. Tego dnia pod wieczór z misją ratowniczą przybywa niszczyciel USS „Cecil Doyle”, który zdoła wyłowić przeszło setkę marynarzy. Przez kolejne pięć dni okręty będą przeczesywać morze w poszukiwaniu żywych.

Ogółem uda się uratować 317 członków załogi USS „Indianapolis”. Ocaleni najczęściej skarżą się na pragnienie oraz owrzodzenia skóry i problemy z zatokami.

Epilog
Zatopienie ciężkiego krążownika trzymano przez pewien czas w ścisłej tajemnicy. Dopiero 13 sierpnia admirał Chester Nimitz nakazał wszcząć śledztwo w sprawie katastrofy USS „Indianapolis”. O losie krążownika opinia publiczna otrzymała informacje dopiero 14 sierpnia

Cudem uratowany komandor McVaya musi stanąć przed sądem. Jest idealnym kandydatem na kozła ofiarnego, którego Marynarka Wojenna potrzebowała, aby odsunąć wszelkie podejrzenia o nieudolność wyższego dowództwa. Zrezygnował bowiem z rejsu zygzakowatego – standardowego w sytuacji samotnego rejsu, zwłaszcza większych jednostek.

Fakt ten uniemożliwia obronę – sąd podważa wszelkie wyjaśnienia oskarżonego, a nawet zeznania specjalnie sprowadzonego z Japonii komandora porucznika Hashimoto, który wyraźnie wskazuje na bezbronność okrętu w chwili ataku i niewinność McVaya. Ostatecznie, w listopadzie 1945 roku, oskarżony zostaje uznanym winnym zaniedbań, które doprowadziły do zatopienia krążownika. Decyzja sądu jest precedensowa – oto pierwszy wyrok uznający dowódcę winnym utraty okrętu. McVay po kilkumiesięcznym, przymusowym urlopie zostaje przywrócony do służby, lecz staje się w US Navy persona non grata i odchodzi na wcześniejszą emeryturę w roku 1949. Przez cały czas, aż do śmierci, towarzyszy mu nagonka prowadzona przez niektóre rodziny zabitych marynarzy. W końcu psychika nie wytrzymuje napięcia i 6 listopada 1968 roku Charles Butler McVay w prywatnym gabinecie strzałem ze służbowego pistoletu popełnia samobójstwo, w ręku trzymając ołowianego żołnierzyka. Sprawa przycicha…

… do czasu, gdy 12-letni chłopiec, Hunter Scott, wykonując szkolny projekt, przeprowadza rozmowy z żyjącymi jeszcze członkami załogi nieszczęsnego okrętu. Wyniki intrygują dziennikarzy, którzy przywracają na światło dzienne tą zakurzoną sprawę. Problem zajmuje historyków i kongresmenów, a dzięki nareszcie odtajnionym dokumentom z archiwum Marynarki Wojennej udaje się szybko zweryfikować sprawę rzeczywistych przyczyn zatonięcia USS „Indianapolis”.



W październiku 2000 roku w specjalnej uchwale Kongres USA wraz z prezydentem Billem Clintonem oficjalnie ogłasza unieważnienie wyroku sądu, oczyszczając z zarzutów i zwracając wszystkie honory komandorowi Charlesowi B. McVayowi.

Bibliografia
Mielnik Jakub, „Rekiny wojny” [w:] Focus Historia, nr 4/2008
Encyklopedia uzbrojenia. II wojna światowa, MUZA SA, Warszawa 2000
Gilbert Martin, II wojna światowa, Zysk i S-ka, Poznań

zródło:http://www.konflikty.pl
Tajemnice zamku Książ
Zagłoba • 2012-12-08, 21:47
Jestem trochę zdziwiony, że nie ma tutaj jeszcze żadnego artykułu tyczącego się powyższego zamku. Do dziś tajemnicą pozostają roboty prowadzone na jego terenie. Chciałbym (może nie osobiście ), przybliżyć temat. Na początek kilka faktów:

Książ (niem. Fürstenstein) – zespół rezydencjalny znajdujący się w Wałbrzychu w dzielnicy Książ, na terenie Książańskiego Parku Krajobrazowego, wchodzi także w skład Szlaku Zamków Piastowskich. Obejmuje trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Jego niewielka część, w tym znajdujący się w części centralnej zamek piastowski, jest udostępniona zwiedzającym. Zespół zamkowy stanowi administracyjnie część miasta Wałbrzych

W 1941 roku władze III Rzeszy przejęły zamek, a Organizacja Todt przystąpiła do przekształcania zamku w siedzibę stanu. Przed głównym portalem wydrążono szyb windowy głębokości 50 metrów.

Po drugiej wojnie światowej Książ znalazł się w granicach Polski. Został zdewastowany przez stacjonujące w nim wojska radzieckie. W 1956 roku rozpoczęto prace renowacyjne.

Całkiem nieźle tajemnice tego zamku zostały opisane w programie pt. "Sensacje XX wieku" pana Wołoszańskiego. Nie jest to może wszystko, ale na początek w sam raz .

Cz. 1


Cz.2


Relacja bezpośredniego świadka budowy tuneli (fragment artykułu ze strony www.ksiaz.eu)

" (...) w podziemiach Książa znajdujemy do dziś liczne ślady wskazujące ewidentnie na celowe zablokowanie ciągów tunelowych, a także górnych i dolnych kondygnacji. To co nam pozostawili Niemcy, to zaledwie przedsionek do właściwej części inwestycji. Zwrócił na to uwagę świadek o niepodważalnej renomie, a mianowicie sam Jan Weiss, były więzień filii KL Gross Rosen w Książu, któremu udało się uniknąć zagłady i schronić w Ameryce. W kwietniu 1985 roku zwiedził podziemia Książa i stwierdził, że 26 lutego 1945 roku „żaden z chodników nie był obetonowany”. Weiss wchodząc do podziemi powiedział, że nie widać dużej komory, która znajdowała się po prawej stronie naprzeciw bocznego korytarza, w tym miejscu jest teraz obetonowana ściana. Idąc dalej powiedział, „że coś mu się w układzie tych korytarzy nie zgadza, były jeszcze inne, których teraz nie widać”. Informacje Weissa były publikowane w książkach i prasie. Trudno wątpić w ich wiarygodność, skoro pochodzą od bezpośredniego świadka. Przedsiębiorstwo Robót Górniczych w Wałbrzychu dokonało odwiertu w betonie na ok. 1.20 m., ale wiertło „udusiło się” i wtedy roboty przerwano. Trudno zrozumieć decyzję o zaprzestaniu wierceń, bo mogło to być typowe zakleszczenie się wiertła w dotarciu do stalowej belki, co pozwala sądzić, że dalej za tą ścianą jest sztolnia. Górnicy chcieli kontynuować wiercenia, ale decyzja była jednoznaczna, roboty więc przerwano. Istnienie innych korytarzy i komór potwierdzają widoczne zamurowania w tunelach i biegnące poziomo pod sufitem rury utopione w betonowych ścianach na końcu tuneli. Rozmiar rur i materiał, z którego są wykonane, świadczą o ich przeznaczeniu do celów produkcyjnych."

Mam nadzieję, że temat się spodoba i da początek ciekawej dyskusji. Jakby co, postaram się jeszcze coś dodać w komentarzach .
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem