Nie wrzucam tego w dokumentalne, bo nie chcę się nad tym rozwodzić, aczkolwiek mało kto wie, że w czasach PRL-u władza zorganizowała dosyć ciekawą akcję. A mianowicie operację polegającą na rejestrze oraz łapankach pedałów. Idąc za wikipedią:
Oficjalnie ogłoszonym powodem przeprowadzenia akcji "Hiacynt" było przeciwdziałanie rozwojowi epidemii AIDS na terenie Polski, kontrola "wysoce kryminogennego" środowiska oraz walka z prostytucją. Prawdopodobnym powodem mogła być jednak także chęć zebrania kompromitujących materiałów potrzebnych do szantażu osób. Osoby takie mogły później być bardziej skłonne do współpracy jako np. tajni współpracownicy SB. Domniemywa się również, że akcja mogła sprzyjać gromadzeniu informacji o opozycji antykomunistycznej, w tym o działaczach „Solidarności".
Akcja, na rozkaz Ministra Spraw Wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka, rozpoczęła się 15 listopada 1985[4]. Rano w szkołach, uczelniach, zakładach pracy na terenie całej Polski pojawili się funkcjonariusze MO i zatrzymywali lub aresztowali osoby podejrzane o homoseksualność lub kontakty ze środowiskiem osób homoseksualnych. Łapanki urządzano też w miejscach spotkań osób homoseksualnych. Aresztowanym zakładano teczki o nazwie "Karta homoseksualisty", zdejmowano odciski palców, a niektórych nakłaniano do podpisywania oświadczeń:
Niniejszym oświadczam, że ja [imię i nazwisko] jestem homoseksualistą od urodzenia. Miałem w życiu wielu partnerów, wszystkich pełnoletnich. Nie jestem zainteresowany osobami nieletnimi.
Poza założeniem "Karty homoseksualisty" i zebraniem odcisków palców zatrzymani byli zmuszani szantażem do donosów na innych homoseksualistów, a także do opisu uprawianych technik stosunków seksualnych.
Akcja prowadzona była do 1987, choć kartoteki "Hiacynta" uzupełniano jeszcze co najmniej do 1988; w wyniku akcji zgromadzono ok. 10-12 tysięcy akt osobowych, które dziś tworzą tzw. różowe teczki.
Akcja "Hiacynt" spowodowała, że geje zaczęli jeszcze bardziej ukrywać swoją orientację seksualną. Część osób homoseksualnych wyemigrowało z Polski. Wydarzenia spotkały się z reakcją zagranicznych mediów, władza robiła jednak wszystko, by sprawę zataić. Pytany o akcję rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban w wywiadzie dla amerykańskiej prasy zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek miała ona miejsce.
8 stycznia 1988 profesor Mikołaj Kozakiewicz przeprowadził rozmowę na temat "Hiacynta" z generałem Czesławem Kiszczakiem. Minister przyznał, że Milicja ma tak zwane różowe teczki, ale zastrzegł, że obejmują one tylko tych, którzy byli wmieszani w sprawy kryminalne. Profesor Kozakiewicz mówił jednak później, że ma dowody, iż kartoteki dotyczyły także osób nigdy nie będących podejrzanymi o sprawy kryminalne.
Podczas tego samego spotkania doszło też do rozmowy na temat rejestracji pierwszego stowarzyszenia LGBT w Polsce. Teoretycznie prawo do swobodnego zrzeszania się było gwarantowane przez konstytucję PRL-u. W praktyce władza robiła wszystko, by to uniemożliwić. Kiszczak zaproponował jednak, że jeśli Kozakiewicz i kilka innych liczących się osób z kręgu kultury i nauki podpisze list, który zostanie skierowany do niego i ministra zdrowia (chodziło o AIDS – gejów zaliczano wtedy do "grupy zwiększonego ryzyka"), to wniosek taki zostanie rozpatrzony "z całą życzliwością".
A tutaj jeszcze komentarz dotyczący kontynuacji akcji, ale kompletnie z drugiej strony. Czyli jak podejście się zmienia:
[/list]
Oficjalnie ogłoszonym powodem przeprowadzenia akcji "Hiacynt" było przeciwdziałanie rozwojowi epidemii AIDS na terenie Polski, kontrola "wysoce kryminogennego" środowiska oraz walka z prostytucją. Prawdopodobnym powodem mogła być jednak także chęć zebrania kompromitujących materiałów potrzebnych do szantażu osób. Osoby takie mogły później być bardziej skłonne do współpracy jako np. tajni współpracownicy SB. Domniemywa się również, że akcja mogła sprzyjać gromadzeniu informacji o opozycji antykomunistycznej, w tym o działaczach „Solidarności".
Akcja, na rozkaz Ministra Spraw Wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka, rozpoczęła się 15 listopada 1985[4]. Rano w szkołach, uczelniach, zakładach pracy na terenie całej Polski pojawili się funkcjonariusze MO i zatrzymywali lub aresztowali osoby podejrzane o homoseksualność lub kontakty ze środowiskiem osób homoseksualnych. Łapanki urządzano też w miejscach spotkań osób homoseksualnych. Aresztowanym zakładano teczki o nazwie "Karta homoseksualisty", zdejmowano odciski palców, a niektórych nakłaniano do podpisywania oświadczeń:
Niniejszym oświadczam, że ja [imię i nazwisko] jestem homoseksualistą od urodzenia. Miałem w życiu wielu partnerów, wszystkich pełnoletnich. Nie jestem zainteresowany osobami nieletnimi.
Poza założeniem "Karty homoseksualisty" i zebraniem odcisków palców zatrzymani byli zmuszani szantażem do donosów na innych homoseksualistów, a także do opisu uprawianych technik stosunków seksualnych.
Akcja prowadzona była do 1987, choć kartoteki "Hiacynta" uzupełniano jeszcze co najmniej do 1988; w wyniku akcji zgromadzono ok. 10-12 tysięcy akt osobowych, które dziś tworzą tzw. różowe teczki.
Akcja "Hiacynt" spowodowała, że geje zaczęli jeszcze bardziej ukrywać swoją orientację seksualną. Część osób homoseksualnych wyemigrowało z Polski. Wydarzenia spotkały się z reakcją zagranicznych mediów, władza robiła jednak wszystko, by sprawę zataić. Pytany o akcję rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban w wywiadzie dla amerykańskiej prasy zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek miała ona miejsce.
8 stycznia 1988 profesor Mikołaj Kozakiewicz przeprowadził rozmowę na temat "Hiacynta" z generałem Czesławem Kiszczakiem. Minister przyznał, że Milicja ma tak zwane różowe teczki, ale zastrzegł, że obejmują one tylko tych, którzy byli wmieszani w sprawy kryminalne. Profesor Kozakiewicz mówił jednak później, że ma dowody, iż kartoteki dotyczyły także osób nigdy nie będących podejrzanymi o sprawy kryminalne.
Podczas tego samego spotkania doszło też do rozmowy na temat rejestracji pierwszego stowarzyszenia LGBT w Polsce. Teoretycznie prawo do swobodnego zrzeszania się było gwarantowane przez konstytucję PRL-u. W praktyce władza robiła wszystko, by to uniemożliwić. Kiszczak zaproponował jednak, że jeśli Kozakiewicz i kilka innych liczących się osób z kręgu kultury i nauki podpisze list, który zostanie skierowany do niego i ministra zdrowia (chodziło o AIDS – gejów zaliczano wtedy do "grupy zwiększonego ryzyka"), to wniosek taki zostanie rozpatrzony "z całą życzliwością".
A tutaj jeszcze komentarz dotyczący kontynuacji akcji, ale kompletnie z drugiej strony. Czyli jak podejście się zmienia:
[/list]