Skąd o tym wszystkim wiesz? Jakaś bliższa znajomość czy też z prasy? Poważnie pytam, bo mnie to akurat trochę interesuje.
Muszę cię rozczarować - nic nie ujmując panu Brylowi, ale te historie o tym jak to najebał Kupsa w 10 sekund albo że nawet powieką nie mrugnął gdy uczeń złamał mu żebro - to bajki wymyślone przez pismaków czasopism militarnych jeszcze z lat 90tych jeśli nie starszych. Kups nigdy nie był podobiecznym Bryla i to że Kups zgapił system od Bryla to również wymysł, tak samo jak rozmaite "wywiady" z Brylem na ten temat. Obaj ci ludzie tak naprawdę już od dawna nie nadążają za legendami jakie na ich temat krążą po Polsce.
No cóż, gdybyś powiedział to Brylowi prosto w oczy, to Ciebie najebałby w mniej niż 10s
Wywiady są dostępne w sieci (jeden był bodajże na wizji w tv wrocław, jest gdzieś w sieci). Swoją drogą pan Kupsa w tym filmiku nie wspominał by miał jakiegoś trenera we Wrocławiu- a tam właśnie Bryl prowadził swoją sekcję. Haters gonna hate:)
@ siekana
Poguglaj trochę a znajdziesz. Na zachętę masz link do wywiadu truetkdmaster.wrzuta.pl/audio/4SO0h5IjKj2/wywiad_z_dr_andrzejem_brylem_cz._1 (niestety tylko audio, ale widziałem gdzieś filmik z tego wywiadu, właśnie z wrocławia)
Jak dla mnie nie ma lepszego systemu walki od Krav Magi
a co do pana Bryla hmmm... myślę że trochę przereklamowany koleś, co pomieszał kilka myków z Sambo, Jujitsu czy też Krav Magi i stworzył coś "nowego", a zasłynął tylko tym że jest to pierwszy tak brutalny system w Polsce. Z tego co słyszałem to w BAS 1 są myki z przegryzaniem tętnicy nadgarstka czy też miażdżeniem krtani, ale Ci co się tym trochę interesują że w podobny sposób szkolono rosyjskie siły specjalne Alfa w czasach gdy pan Andrzejek studiował jeszcze AWF heheh także Ameryki nie odkrył
Tak naprawdę ważne jest wyszkolenie żołnierza i jego osobiste predyspozycje, ewentualnie to kto go szkoli, a nie system w jakim jest szkolony, bo i tak w większości używać się pod wpływem adrenaliny najprostszych, najskuteczniejszych i najbardziej brutalnych technik, a nie myśleć w którym miejscu gościa ugryźć żeby się wykrwawił szybko.
Dodam jeszcze że na obozie z moim klubem był kiedyś gość z Ukrainy czy Białorusi (Valentin Babinicz czy jakoś tak, pod poprawnym nazwiskiem są jakieś filmiki na YT), starszy już gość, szkolił oddziały specjalne. Nie wiem czego ich tam uczył, ale naszym grapplerom przekazywał rozmaite techniki w których były techniki nazywane przez niego... piłami. Polega to an tym że "w" jakiś staw (np. w wewnętrzną część łokcia) daje się jakąś część swojego ciała i poprzez bardzo mocne dociśnięcie (no tu już potrzeba techniki i wiadomości jak złapać, gdzie złapać, gdzie te ręce wsadzić żeby było łatwiej) tego stawu w tę rękę nasza ofiara czuła stosunkowo duży ból, ale powiedzmy sobie szczerze... Widzieliście żeby jakiś zawodnik poddał się z powodu bólu? Wszystkie poddania są raczej z powodu obawy o poważne kontuzje (nie odklepanie skrętki na kolano wiąże się z nawet kilkunastoma (czy jakoś tak) miesiącami przerwy), a nie z powodu bólu.
______________
"Kto się przezywa ten sam się tak nazywa pajacu jebany"Ów andrzejek szkolił siły specjalne. Btw. w czasach kiedy on studiował na AWF nie sformowano Alfy:)
"Ten elitarny odział obecnie liczący około 250 żołnierzy zakwaterowanych w Moskwie, Jekaterynburgu, Krasnodarze i Chabarowsku, kilka razy odegrał ważną rolę we współczesnej historii Rosji. Powołano go na rozkaz szefa KGB, Jurija Andropowa, w 1974 roku jako grupę specjalną "A" i podporządkowano Ministerstwu Spraw Wewnętrznych."
Bryl ukńczył AWF w 1977 roku a w 1979 Na zaproszenie generała Choi Hong Hi pojechał do Toronto gdzie otrzymał finansowane bezpośrednio przez tegoż generała stypendium Instytutu Taekwondo
Polecam książkę J. Podoba, "Zawodowiec".
Skąd o tym wszystkim wiesz? Jakaś bliższa znajomość czy też z prasy? Poważnie pytam, bo mnie to akurat trochę interesuje.
Jedno i drugie, mój kumpel ze studiów trenuje ten cały combat i on mnie wkręcił w tą tematykę, dane mi było nawet poznać zdanie żołnierzy, którzy widzieli tą całą "walkę" między Brylem a Kupsem.
Co do słowa pisanego to polecam poczytać Piotra Bernabiuka - dziennikarz, który przez wiele lat pasjonował się pracą żołnierzy sił specjalnych. Poniższy tekst kopiuje z internetu, ale tylko dlatego ,że nie chciał mi się tego przepisywać, jest dość długi, ale znajdziesz go w książce "O 56 kompani specjalnej" strony od 392 do 420. Tekst musiałem odrobinę uzupełnić gdyż brakowało fragmentu.
Wojna, w której nie biorę udziału
Starzy, sprawdzeni „przyjaciele” co rusz karmią publiczność opowiastką o głupim Jasiu,
czyli o Arkadiuszu Kupsie, który nie miał zielonego pojęcia o walce wręcz, szczęściem
spotkał na swej drodze największego z wojowników i nauczył się wszystkiego. Fenomen
wojny od lat toczącej się między Arkadiuszem Kupsem a Andrzejem Brylem polega na tym,
że ten pierwszy dowiaduje się o jej przebiegu od osób trzecich, nie będąc wcale pewien, czy
również jego „przeciwnik” w jakikolwiek sposób w niej uczestniczy. By opędzić się od
natręctwa „kronikarzy wojennych” i podpuszczaczy gnieżdżących się stadnie na forach
internetowych, wydaje się niezbędnym przedstawienie punktu widzenia „chłopaka od
Zawodowca”.
O dr Andrzeju Brylu opowiedziałem Kupsowi po powrocie z Włościejewek, z pierwszego
obozu AURIS. Byliśmy tam wszyscy pod wielkim wrażeniem charyzmatycznego
wojownika. Kogoś takiego nie było dotąd na polskiej scenie - budował własną legendę w
wydawanym przez siebie „Super Komandosie”, na własnym poligonie organizował obozy
dla twardzieli, prezentował niezwykle skuteczny system walki bez walki...
Kups mówi dziś o tym wszystkim z odrobiną goryczy i dużym niesmakiem: - Prawdą jest, że
wówczas, w początkach lat dziewięćdziesiątych, Andrzej Bryl otworzył mi oczy, pokazał to
czego szukałem. Faktem jest również, że przyjechał na poligon do Jaworza i skopał ludzi,
nie dając im żadnych szans. Opowieści o konfrontacji można jednak w tym przypadku
między bajki włożyć. Konfrontacja jest bowiem wówczas, gdy na wprost siebie staje dwóch
ludzi, z zadaniem udowodnienia swojej wyższości. Ustawił oficera czy chorążego i zadał mu
temat: Uderz mnie tą ręką z całej siły. A potem pokaleczył ludzi, powykrwawiał oczy,
potłukł jądra... I zaraz prasa rozbębniła historie o straszliwych pojedynkach, o komandosach
uciekających przed nim na drzewa.
Za ciasno było
W kolejnych wersjach książki „Zawodowiec” jeden z autorów napisał, a drugi za nim
świadomie powtórzył, że jeździłem do Wrocławia by szkolić się u Bryla. Owszem,
jeździłem... zarabiać pieniądze. Może to smutne ale prawdziwe, podobnie jak wielu innych
żołnierzy zawodowych, nie byłem w stanie z monowskiej pensji zapewnić rodzinie
godziwych warunków egzystencji. Dorabiałem sprzedając to, na czym najlepiej się znałem:
na kursach dla agentów ochrony i dla Poczty Polskiej uczyłem ludzi strzelać, uczyłem
pewnych zachowań w działaniach kryzysowych, technik interwencji, taktyki i techniki
działania. Andrzej potrzebował wówczas kogoś, kto go uwiarygodni na zdobywanym
obszarze. Rynek agencji ochrony dopiero się rodził, kontrahenci patrzyli nieufnie, korzystnie
więc było mieć opinię specjalisty – szkoleniowca działań specjalnych. Zatrudniał już
znakomitych gliniarzy, do kolekcji pasował mu również komandos. Sam był facetem ze
sportów i sztuk walki, których się wówczas akurat wyrzekł.
Gdy zaproponował mi stałą pracę u siebie, gotów byłem przyjąć ofertę, bowiem jak niemal
wszyscy wówczas, pozostawałem pod wrażeniem postaci. Szczęściem, pojechałem do
Włościejewek i zobaczyłem dzieło z bliska. Od 1988 do1994 roku, jako szef szkolenia a
jednocześnie dowódca, prowadziłem wszystkie zgrupowania okręgowe płetwonurków.
Miałem wówczas na poligonie po 240 ludzi, zaś na obozie spadochronowym po 600, a nawet
do tysiąca. Przygotowanie i realizacja obozu czy szkolenia dla kilkudziesięciu osób, nie
przerastało więc moich możliwości. A we Włościejewkach nie wszystko powalało mnie
poziomem organizacyjnym... Obozy otworzyły mi oczy na wiele spraw, uświadomiłem sobie
również, że jest tam za mało przestrzeni dla nas obu.
Miary dopełniła telewizja. Pewnego dnia na obóz przyjechał Jurek Małachowski z ekipą,
kręcić film o tym co się dzieje we Włościejewkach. Prowadziłem techniki interwencji,
strzelanie, taktykę i coś tam jeszcze, w sumie mnóstwo zajęć. Andrzej Bryl był zaś patronem
i wielkim szefem. A kamera tymczasem szukała akcji... i wyszło co wyszło. Jeśli chodzi o
pojedynki, to ten, medialny, niezamierzenie wygrałem. Dziś jeszcze raz mogę podziękować
za promocję ale nie tak miało być mnie na tym wcale nie zależało. I chyba wówczas zaczął
się między nami kwas. Wierni kronikarze przy każdej okazji nadmieniają, że we właśnie tam
nauczyłem się systemu walki BAS 3. Ktokolwiek tam był, wie doskonale, że nie
uczestniczyłem w prowadzonych przez Andrzeja zajęciach. Zresztą, z walki wręcz szkolił
przeważnie Jasio Adamusik z Wrocławskiego AT, notabene instruktor jiu - jitsu. Każdy
rzeźbił swoje i nie było czasu na żadne wspólne rekolekcje. Po prostu, poza trzema pokazami
- na Jaworzu, w Szczecinie i w Lublińcu, nigdy nie pobierałem nauk u mistrza.
Konfrontacja?! Z pewnością była walką tytanów i musiałem nieźle oberwać, bo nic nie
pamiętam! Fakt, we Wrocławiu na hali graliśmy w kosza, był wtedy Artur z wroclawskiego
AT i paru ludzi. Nagle w czasie gry Andrzej zatrzymał zabawę i powiedział: Choć się trochę
poprzewracamy. Rozłożyliśmy materac gimnastyczny. Jeśli mam traktować to jako
konfrontację, no to gratuluję mistrzowi sukcesów.
Tropiciele afer
Nie ukrywam, że kolejne ataki z tamtej strony napsuły mi trochę krwi. Pracuję z poważnymi
firmami i ludźmi, funkcjonuję medialnie a przede wszystkim prowadzę staże Combat 56 i
Selekcję, gdzie dla ludzi takie sprawy mają duże znaczenie. Nagle, „starzy przyjaciele”
wyciągają na forum internetowym, że grę prowadzi wielki guru, który nie dość że nie
ukończył selekcji Gromu, to jeszcze ukradł komuś jego sztukę, za co dostał należne mu
bęcki. I dokładają tekst, że „zgasła gwiazda wielkiego komandosa”. Powiem szczerze,
gwiazdą czułem się przez chwilę, gdy dyżurny kronikarz krasnal Chałabała opisywał w
gazetach, jacy to niesamowici komandosi szkolą ludzi we Włościejewkach.
Czuję się tym wręcz zażenowany, bowiem dawno już wyrosłem z bicia się z chłopakami na
przewracane. W szkoleniu pilnuję, żeby nie dokręcać niebezpiecznych technik do końca.
Wystarczy przekonać ludzi, że to działa. Po co robić demonstracje i przy okazji powodować
kontuzje? Po co konfrontacje? Jesteśmy w pracy a nie na turnieju Chana, zaś uczestnicy
płacą pieniądze za rzetelny towar, a nie za okaleczanie. W sytuacji realnej, walcząc o własną
skórę, zapominamy o bólu i automatycznie adrenalina włącza nam żywiołowe TURBO. Na
treningu tego nie trzeba demonstrować na maksa. Jeżeli towar jest dobry to ustawiają się po
niego kolejki, popeliny nie chce nikt.
Kiedy zapadła decyzja o rozwiązaniu 56 KS, jakby w geście pożegnania Telewizja Polska
wyemitowała 30 minutowy reportaż o jednostce. W reportażu telewizyjnym poleciała na
moją osobistą prośbę plansza, na której żołnierze 56 KS dziękują Andrzejowi Brylowi za
pomoc w szkoleniu. Nadmiar kurtuazji, bo ileż on nas szkolił i w czym pomógł? W
Lublińcu, gdzie udało mi się go wkręcić na pokaz organizowany przez generała Józefa
Chmiela, wszystko odbyło się podobnie. Bryl telefonował potem do mnie z pretensjami, że
nie powiedziałem do kamery nic o nim. O czym? O tym, że skarcił oficera, który śmiał
powiedzieć, że batalion szkoli się w podobnym systemie? Gestem przyjaźni wjechał
porucznikowi kciukiem na tętnicę szyjną, przytrzymał chwilę i gość odjechał. Ludzie z
Lublińca powiedzieli potem do mediów, że konfrontacja z Andrzejem Brylem nie była taka
straszna. Tego nie mógł darować. A ja mam pretensję sam do siebie, że pozwoliłem tak nami
manipulować. Przecież bez mojego zapraszania na Jaworze, do Szczecina czy Lublińca nie
byłoby w ogóle sprawy.
Kiedy powstawał i budował swoją pozycję Combat 56, nikt się nie czepiał, nie uzurpował
sobie praw autorskich. Szum zrobił się w chwili, gdy odszedłem z wojska i marka zaczęła
zdobywać rynek. Nagle okazało się, że jestem uczniem „Zawodowca” i zbudowałem system
na bazie BAS 3. Uczestniczyłem w trzech „pokazach”, wiec musiałbym być wybitnie
zdolnym uczniem. Oczywiście, w systemie znajduje się kilka dobrych patentów z tego
źródła, i sto z innych. W sumie, nie mają większego znaczenia. Podobnie jak nie ma sensu
porównywanie jednego czy drugiego systemu do zupełnie odrębnej Kraw Magi. Oczywiście
słowa nie mają tu większego znaczenia, bowiem fachowcy błyskawicznie wychwytują
naleciałości z innych szkół, zaś tropiciele afer nadal będą siali propagandę, niezależnie od
ich opinii.
Czołgi z tektury
Denis o straszliwym pojedynku z Andrzejem Brylem dowiedział się dopiero po
opublikowaniu książki „Zawodowiec”. Zaskoczony był ogromnie, bo nawet pamiętał, że
przywiózł gościa nyską propagandową do jednostki ale więcej go nie widział. Rzeczywiście,
był duży i silny ale nie spodziewał się, że jego postać aż tak podziała komuś na wyobraźnię.
Sam zresztą dałem się wpuścić w opowieść o pierwszym zetknięciu Andrzeja Bryla z
komandosami 1 Batalionu Szturmowego, na mniej więcej dziesięć lat przed spotkaniem z
Kupsem, którą wypominano mi potem latami. Poniżej prezentuję fragment tekstu mojego
autorstwa, opublikowanego w „Żołnierzu Polskim”. Pierwsza część dotyczy spotkania
Andrzeja Bryla z komandosami, w 1 Batalionie Szturmowym w Dziwnowie, druga jest
relacją z Jaworza, gdzie przyjechał na zaproszenie kpt. Arkadiusza Kupsa.
*
Denis! Denis!
Gość ma dwa metry wzrostu i ważył 120 kilo. Popatrzył na młodego Bryla: Ty chcesz nas
czegoś uczyć synku? – prawie wrzucił go do nysy.
Na poligonie było sympatycznie. Świeciło słońce, dowódcy opalali się w modnych wówczas
ciemnych okularach ze złotymi oprawkami. Liczyli, że jak chłopak nie dał się zastraszać na
stacji, można będzie go zignorować na poligonie.
- Proszę, niech wyjdzie najsilniejszy.
- Denis! Denis!
- Idziemy na pełen gaz.
- Zaraz będziesz miał pełen gaz.
Człowieku, jeśli zmasakrowałeś trzech sycylijskich nożowników w Trapani, jeśli na promie
do Tunisu sprawiłeś lanie zawodowemu bandycie „Ośmiornicy”, jeśli żyłeś w Afryce z walk
a potem skoczyłeś ze skały w Monastyrze, wiedząc, że w zasadzie popełniasz samobójstwo...
Jeśli do tego stoczyłeś bezpardonową walkę z samym Parkiem, i przez dwie minuty nie
pozwoliłeś mu nic zrobić, to masz prawo sądzić, że nie znajdziesz na tej ziemi faceta, który
mógłby cię wyeliminować z gry.
Walka mająca przekonać ludzi do technik Bryl Andrzej System 2, wymagała pewnego
rytuału. Najpierw należało przyjąć kilka ciosów, nawet od osiłka mającego już na wstępie 50
kilo przewagi, olewając jego atak. Następnie należało pokazać, jak zrobić to skutecznie.
Żylasty olbrzym uderzył. Technika żadna ale był to cios siekiery, siła przełamała elastyczny
pancerz mięśni i naruszyła żebra. Drugie uderzenie było zapowiedzią końca. Nikt do dziś nie
wie, co wydarzyło się w następnej chwili. Denis zachwiał się, rozłożył ręce i runął na ziemię.
- Nie miałem mu już nic więcej do zaoferowania.
- Wynieść go, widocznie był kiepski – zadecydował major.
Za to w Sztabie Generalnym WP podeszli do sprawy ze zdrowym rozsądkiem: System jest
dobry na wypadek wojny. Na razie schować do sejfu, bo zbyt niebezpieczny. Rzecz rozbiła
się o honorarium. Bryl zażądał talonu na wartburga lub jakiegoś medalu...
W kilka lat później.
List kapitana Kupsa ze Szczecina Andrzej Bryl przyjął z pewnym zdziwieniem. Nie zakładał
w swych planach (podejmowania ponownej próby – Ber) współpracy z wojskiem. Tekst
świadczył albo o desperacji, albo o braku rozsądku. Jak inaczej spojrzeć na fakt, że facet
szkoli ludzi przez ileś tam lat i nagle zaprasza kogoś, kto ma udowodnić, że wszystko jest
kaszana i trzeba zaczynać od początku?
Pojechał 400 km w jedną stronę na ten Poligon Drawski, chociaż termin nie bardzo mu
pasował. Nie chciał rozmawiać o pieniądzach. Część kadry była w garnizonie, bo to sobota i
niedziela, część gdzieś bokami się rozeszła. Na zajęcia z Brylem wyszła garstka ale za to
najlepsi ludzie z plutonu kadrowego: Borys, Grzybek, Zygi, Grzesiek...
- Sypnij mi ile masz siły – Nie wiedzieli, że to się zawsze tak zaczyna. Borys uderza,
najpierw nieśmiało, potem dwa ciosy które tylu ludzi już zbliżyły z matką ziemią. Staje
zdziwiony. Rozpoczyna się pierwsza lekcja. Nikt się nie spodziewał, że będzie tak
niesłychanie prosta, bezpardonowa i bolesna. Zawodowy żołnierz przyjmie porażkę ale nie
będzie brał udziału w spektaklu, w którym gra rolę ofiary. Ktoś przypuszczał, że to będzie
jeszcze jeden pokaz, jakich setki dały „czerwone berety”.
Unik przed lufą pistoletu i uderzenie w krocze. Duszenie na krtań. Ucisk na gałki oczne.
Chiński splot, gwarantowany uchwyt transportowy. Atak z przodu, atak z tyłu, kończące się
alternatywnie uduszeniem lub złamaniem kręgosłupa. Jest krew, są łzy bólu.
- Czy pan przyjechał po to, żeby się nad nami znęcać?
- Nie. Tylko jak będę ci bajki opowiadał przy kawie, to mi nie uwierzysz.
- Andrzej, może to przerwiemy. – Kapitan Kups wiedział, że będzie mocne... Przestraszył
się? Zwątpił w swoich ludzi?
- Czy zrozumieliście o co chodzi? Czy czujecie, że to są techniki skuteczne wobec każdego?
Również wówczas, gdy zastosujecie je wobec mnie?
Rozmowa z Arkiem: - Nie wolno żołnierza wsadzać do czołgu z tektury i mówić, że ten
pancerz go ochroni. Oni są już skaleczeni, w chwili granicznego bólu klepią w matę.
Żołnierza może odwołać z walki rozkaz lub śmierć. Co zrobi, gdy stanie oko w oko z
żołnierzem SAS czy Specnazu?
Niech ten żołnierz nie wikła się jakieś aikido, taekwondo czy rozwalanie głową cegieł na
pokazach. Trzeba zmienić ich mentalność. W walce musisz wejść w przeciwnika. Może
stracisz oko, może pękną ci żebra... Nie wolno bać się tego. Musisz być do pewnego stopnia
szaleńcem i wiedzieć, że w końcu go dopadniesz, że będzie twój.
*
Na łamach „Komandosa”
Przewagi Andrzeja Bryla nad komandosami wysławiali nadworni kronikarze, wypisując bez
skrępowania duby smalone i publikując krwawe fotografie, będące efektem wyrafinowanych
sesji. Cywilne redakcje konkurujące o sensacje łykały wszystko jak pelikan, nawet nie
próbując zastanawiać się nad sensem rzeczy.
W 1993 roku, w majowym numerze przeznaczonego dla mężczyzn magazynu "Pan", Jacek Podoba, autor traktującej o Andrzeju Brylu książki "Zawodowiec", publikuje artykuł "Pogromca Komandosów". Opisuje w nim między innymi "współpracę" mistrza z wojskiem, w tym prezentację opracowanego przez Bryla bojowego systemu walki wręcz oficerom Akademii Sztabu Generalnego i jej skutki:
Ale gdy rozpoczął się pokaz, przypominający krwawą jatkę, złapali się za głowy i zgodzili się na włączenie tego systemu tylko do szkolenia najbardziej elitarnych oddziałów powietrzno-desantowych.
Na pierwszy ogień poszedł Batalion Szturmowy z Dziwnowa. Pluton kadrowy przebywał wtedy na obozie szkoleniowym w Zakopanem
Andrzej Bryl udaje się więć do Zakopanego. Na kanwie wydarzeń, które miały tam miejsce, oraz własnej twórczej wyobraźni, Jacek Podoba konstruuje zarówno postać bohatera - wojownika, jak i sadystycznego zabójcy:
Nie odpowiedzieli nawet na moje nieśmiałe "Dzień dobry". I tu popełnili pierwszy błąd. Poczułem jak coś chwyta mnie za gardło i pomyślałem: "Albo wy będziecie martwi, albo ja...". Wystawiono mi 5-osobowy pluton egzekucyjny, składających się z samych mistrzów koreańskiej sztuki walki kyoksul...
Walka z pierwszym nie trwała nawet 5 sekund. Następny powstrzymujący z trudem łzy bólu, krzyknął: "Dlaczego dowódco?". Najwięcej czasu zajął mi ten trzeci. Niezwykle silny, zawzięty i hardy, walczył tak, jakby w ogóle nie miał instynktu samozachowawczego. Dopiero gdy ostatkiem sił założyłem mu klamrę na tchawicę - osłabł. Później dowiedziałem się, że był to ppor Arkadiusz Kups, dziś komandos numer 1 w Polsce.
Można by tu sobie punktować kolejno małe nieprawdy, bo nie było wówczas plutonów kadrowych w Dziwnowie, bo nikt też nie numerował komandosów i z tymi mistrzami kyoksul to już lekkie przegięcie...
By nie rozmywać tematu, pozwolę sobie wytoczyć 2 najcięższe armaty:
Podczas pokazu, a raczej konfrontacji z komandosami w Zakopanem, podchorąży Arkadiusz Kups był słuchaczem Wyższej Oficerskiej Szkoły Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Nie miał wówczas pojęcia o istnieniu Andrzeja Bryla, ani o tym ,że w przyszłości będzie oficerem dziwnowskiego batalionu.
Na zakończenie dziennikarz funduje swemu, mocno już zmęczonemu zmaganiem idolowi, walkę z monstrum zwanym "Denisem", zakończoną łamaniem żeber i niemalże zejściem komandosa-mutanta. Nigdy do niej nie doszło.
Jeszcze parę lat wcześniej, za czasów "reżumu", twórcza eksplozja nafaszerowana absurdami i najzwyklejszą, oczywistą nieprawdą, byłaby aktem samobójczym ze strony autora, wywołałaby jakieś sprostowania, wyjaśniania, domagania się czegoś tam... Podoba szczęśliwie płynął już z nurtem "szalejącej wolnej prasy" publikującej każdą brednię mogącą przysporzyć pismu czytelników. I tak już zostało, Kups najpierw dostał solidne lanie, potem był pokornym uczniem Andrzeja Bryla, a na koniec złodziejem, który wydarł mistrzowi jego czary i tajemnice, by na nich zrobić wątpliwej jakości karierę.
Odpór bredni dał jedynie Ireneusz Chloupek,
ówczesny lider miesięcznika „Komandos”, autorytet fachowy i moralny w światku
wojowników. Zaczynamy jednak od przytoczenia tekstu, współpracującego wówczas blisko
z Andrzejem Brylem, dziennikarza Jacka Podoby.
*
Polscy komandosi – artykuł dyskusyjny
BEZRADNI JAK DZIECI
Dr Andrzej Bryl to ekspert walk Wschodu i szkolenia specjalnego, który od piętnastu lat
szkoli komandosów policyjnych i wojskowych w zakresie bojowego systemu walki w
kontakcie bezpośrednim. BAS-3. stworzony na bazie utylitarnej wersji Taekwon-do i
nawiązujący do standardów obowiązujących w brytyjskich i izraelskich jednostkach
specjalnych, system Andrzeja Bryla został po raz pierwszy zaprezentowany w roku 1982 na
pokazie w akademii Sztabu Generalnego. Ostatni pokaz na zorganizowanym w październiku
ubiegłego roku w Lublińcu kursie dowódców pododdziałów specjalnego przeznaczenia był
swoistym podsumowaniem dotychczasowej pracy dr. Andrzeja Bryla.
W Lublińcu, gdzie Andrzej Bryl przyjechał z jednym ze swoich „buldożerów” z Centrum
Szkolenia specjalnego, Jarosławem Bielanem, mit o zawodowstwie naszych komandosów
został brutalnie obalony. Kiedy żołnierze z grupy pokazowej w zakresie walki wręcz weszli
na salę bez butów, w mundurach z podwiniętymi rękawami i nogawkami, Bryl powiedział
od razu: „Ubierajcie swoje buty, bo nie zdążycie ich zdjąć podczas działań bojowych.
Zapomnijcie również o macie, bo na polu nikt wam jej nie rozłoży. I przystąpmy do rzeczy”.
Niestety, żołnierze z grupy pokazowej, mimo wielkiego serca i zaangażowania, nie zaistnieli
nawet jako partnerzy w walce w kontakcie bezpośrednim. Młody oficer z 62 Kompanii
specjalnej z Bolesławca, który wyrwał się nagle ze swoja koncepcją systemu walki wręcz,
zasłabł i zrezygnował z dalszej walki przy pierwszym wejściu w kontakt. Skąd zatem bierze
się wysoka samoocena naszych komandosów? Skąd biorą się porównania z brytyjskim SASem
czy rosyjskim Specnazem?
Zdaniem Andrzeja Bryla, polscy komandosi, jeśli chodzi o umiejętności ogólno wojskowe,
są znakomicie przygotowani i wyszkoleni. Ale w zakresie zwalczania siły żywej w kontakcie
bezpośrednim – jak pokazują kolejne konfrontacje – okazują się bezradni jak dzieci. Są
przede wszystkim zwichnięci mentalnie, boją się mocno uderzyć, walczą w konwencji
sportowej. Tymczasem nawyki sportowe bardzo negatywnie wpływają na psychikę
żołnierza, pozbawiając go woli walki do ostatniego rozstrzygnięcia. Badania
przeprowadzone przez amerykańskich psychologów wojskowych wykazały, że 10 – 15
procent żołnierzy mających tego typu blokady psychiczne ginie w czasie działań bojowych
na skutek załamania psychicznego.
Zawsze powtarzałem i powtarzam z całą stanowczością – mówi dr Bryl – że wina leży po
stronie szkolących a nie szkolonych. To naprawdę wspaniali chłopcy o silnej motywacji i
wspaniałej dyspozycji fizycznej. Ale oni sa po prostu źle szkoleni.
Dziś cały świat zwraca się stronę utylitarnych systemów walki, opartych na technikach
prymitywnych, brutalnych ale skutecznych, bo nastawionych na atakowanie tych części
ciała, które u każdego człowieka są tak samo wrażliwe i słabe. Dlatego tak ważne jest
kształtowanie psychiki i mentalności.
Komandos zaczyna walczyć w momencie, w których mistrz wschodnich sztuk walki traci
zimna krew i wycofuje się, bo ograniczają go przepisy, konwencje walki czy po prostu
instynkt samozachowawczy. Komandos, przeciwnie, powinien być bezduszną maszyną
nastawioną wyłącznie na błyskawiczną neutralizację siły żywej. Oczywiście to nie może być
kamikadze, ale jeśli dowódca powie mu, że ma przebić głową ścianę, to on bez chwili
wahania musi rozpędzić się i walnąć.
W zakresie bojowego systemu walki Andrzej Bryl szkolił m.in. 6 Dywizję Powietrzno –
Desantową z Krakowa, Batalion Szturmowy z Dziwnowa i 56 Kompanię specjalną ze
Szczecina. Skrzydła pozwolono mu rozwinąć tylko w 56 KS, opromienionej sławą
najbardziej elitarnej jednostki specjalnej w Polsce. Zaproszenie Andrzeja Bryla było
prywatną inicjatywą kpt. Arkadiusza Kupsa, pełniącego tam funkcję zastępcy dowódcy ds.
liniowych. Gdy kpt. Kups pisał list – wyzwanie do Bryla, fachowcy uważali go za
komandosa numer 1 w Polsce, a w programie telewizji szczecińskiej jego specgrupę
nazywano „najlepszą kompanią specjalna w Europie”.
Kpt. Kups nie potrzebował tej konfrontacji. Miał więcej do stracenia niż do zyskania. Ale
chciał wiedzieć, czy jego robota ma w ogóle sens, chciał wiedzieć jak daleko zaszedł.
Zawsze żył w świecie, w którym każdy następny dzień ma sens tylko wtedy, gdy stanowi
próbę pobicia rekordu z dnia poprzedniego. Jeśli strzela, to celnie, jeśli biegnie, to dalej, jeśli
uderza, to mocniej. Wszystkie rekordy kompanii, do której przyjmowani są najlepsi
żołnierze ze wszystkich polskich oddziałów specjalnych, należały do niego. Musiał jednak
sprawdzić, czy również jego żołnierze nie zawiodą, gdy przyjdzie co do czego. To, że pluton
kadrowy kompanii tworzą żołnierze zawodowi, nie oznacza przecież, że tworzą go sami
dowódcy.
Pokonując najlepszych ludzi z plutonu kadrowego 56 KS, Bryl podważył sens ich
dotychczasowego szkolenia. Rozbici i pokrwawieni, wykazywali zdumiewający hart ducha.
Gdy jednak jeden z żołnierzy zaczął uciekać w stronę lasu, Kups chciał przerwać jatkę. Ale
w tym momencie Bryl był już jak rozpędzony buldożer... Gdy już było po wszystkim, Kups
podszedł do Bryla i powiedział: „Dziękuje ci za ten zimny prysznic”.
Kilka tygodni później kpt. Kups przyjechał do Wrocławia, by doszkolić się w zakresie BAS-
3 i poprowadzić zajęcia w Centrum Szkolenia Specjalnego. Słuchacze byli zafascynowani
jego osobowością i perfekcją merytoryczną. Do tego stopnia, że obwołali go wykładowcą
roku.
O systemie Bryla mówi się niekiedy, że jest zbyt brutalny i zbyt niebezpieczny, jak na
obecne możliwości naszego wojska. Mówi się o tym jednak już ponad dziesięć lat. Z
opracowanych na użytek Zarządu II Sztabu Generalnego WP informatora wynika, że BAS-3
jest prosty, skuteczny i łatwy do nauczenia. Oprócz treningu technicznego
niekonwencjonalnych technik obezwładniania i fizycznej eliminacji przeciwnika oraz
utylitarnych sposobów walki różnymi rodzajami broni palnej, bagnetem i saperką, obejmuje
on również tak istotne w szkoleniu grup specjalnych elementy, jak teoria i praktyka strzelań
na bazie sprzętu i wyposażenia armii obcych, szkolenie taktyczne w różnych warunkach
terenowych i specyficzny trening psychomentalny, oparty w znacznej mierze na
osiągnięciach współczesnej psychologii i socjologii.
Szkoleni w zakresie BAS-3 komandosi podkreślają jego wymierną skuteczność i
merytoryczną komplementarność. W liście dowódcy 56 Kompanii Specjalnej kpt. Marka
Demczuka do dr Andrzeja Bryla czytamy m.in.: Wyrażam jednocześnie nadzieję, iż w
przyszłości będziemy mogli nadal liczyć na Pańską fachowości doświadczenie w szkoleniu
przygotowującym do służby w oddziałach specjalnych”.
Skąd zatem bierze się bariera niemożności szerokiego zastosowania BAS-3 w szkoleniu
naszych komandosów i kto właściwie ją stwarza?
Jacek Podoba
*
Polscy komandosi – polemika
BEZRADNI JAK DZIECI?
Poziom wyszkolenia naszych żołnierzy daleki jest od ideału i nie da się temu zaprzeczyć.
Pewne uwagi można mieć także do programu szkolenia najlepszych oddziałów polskiej
armii, jakimi są jednostki specjalne i Brygada Desantowo – Szturmowa. Nie jest to jednak
powód do kreowania legend o pewnych postaciach przy pomocy informacji krzywdzących
żołnierzy w czerwonych beretach, z których wielu na miarę stwarzanych przez armię
możliwości wkłada w szkolenie maksimum wysiłku.
Podczas pokazu technik dr Andrzeja Bryla w Lublińcu, trzymany od tyłu w niezbyt
skomplikowany sposób instruktor zaprezentował błyskawiczne wyjście z sytuacji
obezwładnienie przeciwnika. Z grona obserwatorów wystąpił więc podporucznik 62
Kompanii specjalnej i zademonstrował inny sposób unieruchamiania od tyłu przeciwnika,
jaki nauczany jest w jego pododdziale, po czym puścił partnera. Technika była profesjonalna
i oswobodzenie się z niej nie byłoby już tak proste. W tym momencie zagrała urażona
ambicja autora przedstawianego komandosom systemu walki. Wyprowadzony z równowagi
dr Bryl podszedł do oficera i stwierdzając, iż zna jeszcze lepszy sposób, zastosował
trzymanie z uciskiem na tętnice szyjne, które w ciągu kilku sekund doprowadza do
omdlenia. Tak też się stało, tym bardziej, że w związku z pokazowym charakterem spotkania
podporucznik stał spokojnie, nawet nie próbując się bronić. Świadkami tego zajścia było co
najmniej kilkanaście osób. Tymczasem autor artykułu pt. „Bezradni jak dzieci...” opisuje
jedynie fragment całej tej sytuacji, przeinaczając i komponując wyrywkowe epizody w
sposób sugerujący, że komandos został niezwykle sprawnie pokonany w prawdziwej walce.
Czyżby próba budowania image’u mistrza na niedomówieniach?
Zaproszony do 56 Kompanii Specjalnej w celu zaprezentowania swojego systemu walki
Andrzej Bryl, podczas demonstrowania jednej z technik, zastosował pełniącemu rolę
„modela” komandosowi ucisk palcami na gałki oczne. Podczas, gdy omawiał szczegóły
pokazanych elementów walki, koledzy zwrócili uwagę partnerującemu mu żołnierzowi, że
krwawi on z jednego oka, radząc, by udał się do dyżurującego lekarza. Komandos zwrócił
się do obecnego na pokazie dowódcy kompanii o zezwolenie, a po otrzymaniu go udał się do
po położonej niedaleko izby chorych.
Przypomnijmy, nie było żadnych walk, żołnierze wykonywali nakazane przez dr Bryla
pojedyncze ciosy, chwyty i kopnięcia lub po prostu stali a gość demonstrował obronę przed
zamówionymi atakami oraz kontrataki na nie broniących się partnerów. Natomiast w
artykule Jacka Podoby możemy przeczytać o uciekającym w stronę lasu żołnierzu,
pokonaniu komandosów, jatce i rozpędzonym jak buldożer Brylu... wybujała fantazja?
Zauroczenie sobą autora BAS-3, czy może celowe przeinaczenia?
To tylko dwa wybrane przykłady z wielu nieprawdziwych opowieści o „pogromcy”
komandosów, ukazujących się również w innych czasopismach, z których szczególnie wart
zauważenia jest zamieszczony w miesięczniku „Pan”. Autor opisuje m.in. walkę, jaką ponoć
stoczył w Zakopanem (oczywiście zwycięsko) dr Bryl z oficerem batalionu Szturmowego z
Dziwnowa, o nazwisku Kups. Któż, czytając o niesamowitym mistrzu sztuk walki
zainteresowałby się tym, iż w owym czasie przeciwnika Andrzeja Bryla nie było w
Zakopanem, lecz jako podchorąży szkoły oficerskiej przebywał we Wrocławiu, a do
Batalionu Szturmowego trafił po raz pierwszy dopiero dwa lata później...
Czemu więc mają służyć wszystkie te pisane pod przykrywką troski o stopień wyszkolenia
komandosów, opowiastki? Filozofia tych działań jest prosta. Sportowych mistrzów różnego
rodzaju sztuk walki jest wielu. Znacznie większe zainteresowanie i dreszczyk emocji budzą
ci, którzy trenują podobne umiejętności nie po to, by staczać walki przed sportowym jury,
lecz aby - co tu kryć - w razie potrzeby fizycznie eliminować innych ludzi. Ten, który jest
opisywany jako lepszy od nich - w polskim wydaniu od „czerwonych beretów” –
pokonujący ich w walce a potem nauczający własnego stylu, nie może pozostać
niezauważony.
Osobiście jestem pełen uznania dla niepodważalnych umiejętności dr Bryla w Taeekwon-do
i doceniam jak wielu komandosów opracowany przez niego system walki BAS-3. Mam
jednak nadzieję, że opowieści red. Jacka Podoby o spotkaniach Andrzeja Bryla z
komandosami nie były wcześniej autoryzowane przez ich głównego bohatera, po
skonfrontowaniu z rzeczywistością bardziej bowiem podważają jego autorytet niż przynoszą
mu chwałę.
Wbrew treści tych artykułów dr Bryl nie szkolił nigdy polskich żołnierzy, z wyjątkiem
dwóch treningów w 56 Kspec., a jedynie był zapraszany na wykonywanie pokazów swoich
umiejętności. (Kilku „czerwonych beretów” zapoznawało się prywatnie z systemem BAS-3
u jego autora).
Tylko raz w czasie wizyt dr Bryla w armii odbywało się coś, co można nazwać walkami. Do
56 Kspec. Przybyło – wraz z Andrzejem Brylem – czterech jego uczniów, którzy w czasie
pokazów mieli stoczyć, ograniczony pewnymi zastrzeżeniami, sparing z kilkoma
żołnierzami kompanii. Faktycznie wykazali oni skuteczność systemu BAS-3 – choć nie
wszyscy.
Nieprawda jest, iż komandosi „boją się mocno uderzyć, walczą w konwencji sportowej”.
Tak będzie zawsze podczas zajęć treningowych i pokazów, gdyż trzeba mieć świadomość
otaczających realiów. Nie walka – aż do poważnego okaleczenia przeciwnika – jest celem
tych spotkań – brak pewnych norm niejednokrotnie odmieniłby ich wynik. Z drugiej strony
byłem niejednokrotnie świadkiem, że w sytuacji realnego zagrożenia (poza służbowo!)
komandosi nie hamowali ciosów nie życzę nikomu konfrontacji z tymi „bezradnymi jak
dzieci” wg. Jacka Podoby żołnierzami.
Warto też dodać kilka uwag natury ogólnej, które ludziom o tak ograniczonym wyobrażeniu
na temat oddziałów specjalnych, jak autor artykułu „Bezradni jak dzieci...” skorygują nieco
ich obraz. Niewątpliwie ideałem byłby komandos będący mistrzem wszechdziedzin.
Oczywiste jest jednak, iż poza nielicznymi wyjątkami, komandos nie będzie strzelał tak
celnie jak mistrz olimpijski, walczył wręcz jak osoba, która podporządkowała ostatnie
kilkanaście lat życia treningowi karate, ani skakał na spadochronie jak wyczynowcy, z
reprezentacji krajowej, a jeśli już to nie będzie tak dobry we wszystkim.
Komandos musi wykazać umiejętności ponadprzeciętne ale nie w porównaniu w do
mistrzów wąskich dziedzinach, lecz do średniego poziomu żołnierzy armii. Sztuki walki to
tylko jeden, istotny, ale nie najważniejszy element wyszkolenia w jednostkach specjalnych.
Przykładem niech będzie fakt, ze na 2,5 miesięcznym, osławionym kursie rangers na walkę
wręcz przeznacza się zaledwie 9 godzin. Stosowanie jej, nawet w działaniach specjalnych,
jest ostatecznością. Bardzo rzadko zdarza się też konfrontacja żołnierzy wrogich oddziałów
specjalnych. W czasie działań na tyłach nieprzyjaciela walczą oni z reguły z żołnierzami
zwykłych jednostek, np. wartowniczych, żandarmerii, wojsk rakietowych, itp. a w
porównaniu z nimi umiejętności komandosów są więcej niż wystarczające.
Ocenianie polskich „czerwonych beretów” tylko przez pryzmat walki wręcz i poddawanie w
wątpliwość ich zawodowstwa na tej odstawie prze red. Podobę jest, delikatnie mówiąc,
pomyłką laika. Budowanie czyjejś popularności przez podważanie dobrej opinii o ludziach,
którzy na nia od dawna zapracowali i robią to nadal – jest również nie fair.
Jeśli chodzi o sam system BAS-3 dr Bryla, to wprowadzenie go do programu szkolenia
„czerwonych beretów” byłoby z pewnością cenne dla podniesienia na jeszcze wyższy
poziom ich umiejętności w walce wręcz. W polskiej armii istnieje jednak powiedzenie
przystające nie tylko do wojskowych realiów: „Znaj swoje miejsce w szyku”. Nikt nie
podważa skuteczności BAS-3 ani umiejętności jego autora w dziedzinie sztuk walki, ale
kwestię strzelania, taktyki, broni obcej, itp. lepiej aby pozostawił fachowcom, bo na tym
polu mógłby się jeszcze wiele nauczyć od prawdziwych zawodowców z kompanii
specjalnych.
Pan Andrzej Bryl pozostaje dla żołnierzy tych pododdziałów autorytetem, jeśli chodzi o
system walki w kontakcie bezpośrednim. Szkoda jednak, że przez takie publikacje jak
artykuły p. Podoby, krzywdzące żołnierzy, którzy zapraszali w dobrej wierze dr Bryla, jego
zasługi bledną w cieniu różnych przekłamań i przeinaczeń.
Ireneusz Chloupek
3. Pokazówki
Rzeź „gladiatorów”
Wiedziano już wówczas oficjalnie, że kompanie specjalne idą pod nóż, tylko jeszcze nie
wszyscy chcieli się z tym faktem pogodzić. Przywieziono ich na ostatni występ, jakieś
rocznicowe widowisko na płycie bydgoskiego „Zawiszy”, mające zakończyć się rzezią
dokonywaną przez szczecińskich „gladiatorów”. Wprawdzie Kupsowe wojsko po raz
kolejny usiłowało przemycić nowość rynkową, czyli techniki walki bez walki, jednakże
odarty z realizmu scenariusz preferował hollywoodzkie elementy ze sztuk wojennych
dalekiego i zamierzchłego wschodu, połączone z budowlanymi akcentami grozy. Czujni
przełożeni, z żelazną konsekwencją pacyfikowali niecne zamiary, wymuszając na
komandosach kaskaderskie łamańce, salwę z kałaszy po tygrysim skoku z przewrotem, i
technikę zwaną „wkurwienie murarza”, czyli rozbijanie głową płonących dachówek. Kobiety
na trybunach mdlały, mężczyźni bili brawo, jedynie szweje spędzeni na rozkaz z dwóch
okolicznych pułków – zabezpieczenia i łączności, odkąd zeszły z płyty stadionu laski z
wojskowego zespołu folklorystycznego, zlewali wszystko totalnie, popijając cichcem surowo
zakazane piwo. Nawet nie było się dla kogo wysilać ale komandosom tak już zostało, że jak
coś robili, to do końca rzetelnie.
Biją się!
Patrząc na to żałosne widowisko, wierzyć się nie chciało, że jeszcze parę miesięcy wcześniej
mieli daleko idące plany i wielkie nadzieje. Podczas poligonu wbili się jakimś cudem z
prezentacją technik Combat 56 na pokaz nowych elementów uzbrojenia i techniki bojowej,
prowadzony na Ziemsku, pośrodku Poligonu Drawskiego. W wyobraźni widzieli już posłów
z Komisji Sejmowej Obrony Narodowej towarzyszących prezydentowi Lechowi Wałęsie,
jak stoją z otwartymi ustami i ministra Janusza Onyszkiewicza udzielającego
błogosławieństwa nowoczesnemu systemowi szkolenia. Podczas kolejnej próby, któryś z
generałów rzucił przyjaźnie, że to nawet efektowne i powinno przełożonych zabawić, tylko
dlaczego nie rozwalają cegieł i dachówek. Nie usłyszał już nawet uwagi, że jakby sam sobie
tryknął baranka w pobliską sosnę, to też by brawa dostał. I wreszcie „nadejszła” uroczysta
chwila... Znudzona dygnitarska trzoda krok za krokiem wlokła się od punktu do punktu, od
samolotu do karabinu maszynowego, od czołgu do pocisku przeciwpancernego... I prelegent
za prelegentem, major za pułkownikiem, w postawie zasadniczej wykrzykiwali dane
taktyczno – techniczne kolejnej latającej miotły, uzbrojonej w inteligentną głowicę
kierowaną sznurkiem. Znudzone śmiertelnie, porażone upałem stado zbliżało się do punktu:
Pokaz taktyki specjalnej i efektywnego systemu eliminacji bezpośredniej... Przepraszam,
wymyśliłem to teraz, bo nie pamiętam pod jakim tytułem miało przebiegać przygotowane
przez komandosów mordobicie.
Nagle, któryś z generałów spojrzał najpierw na zegarek, potem w stronę sztywniejących
nieopodal żołnierzy przebranych za kelnerów: Panie prezydencie, panie ministrze, państwo
posłowie, jesteśmy już odrobinę spóźnieni, proponuję przejdźmy prosto na kawę i skromny,
żołnierski poczęstunek. Koryto wygrało! Ktoś nawet spojrzał w stronę lejących się już na
ostro żołnierzy, desperacko usiłującej przyciągnąć uwagę gości: O biją się! Przyleciały
jedynie jakieś dzieciaki, podobno ministra, i chciały pozabierać komandosom odłożone na
skraju polany karabiny.
A przy okazji, logistyka zaprezentowała wówczas cud techniki, mianowicie polowy sraczyk
z pełnym wyposażeniem, łącznie z porcelanką, do którego zamaskowany żołnierz po
każdym użyciu dolewał od tyłu wody z wiadra.
4. Rozmowa o strachu
Najważniejsza reputacja
Czy się czegoś boję? Nieustannie wracające pytanie. Żołnierzy nie znających strachu
odsyłaliśmy do psychiatryka. Tych zaś, których lęk niszczył, do safianów, na boczny tor.
Strach i odwaga komandosa były regulatorami umożliwiającymi wykonanie najtrudniejszego
zadania z zachowaniem granic bezpieczeństwa, utrzymywały w ryzach wszelkie działanie.
Najbardziej boję się tych, którzy mogą zepsuć reputację idei, na którą pracuję od wielu lat.
Nie zapraszam na szkolenia nikogo z ulicy, nawet z bardzo ekskluzywnej ulicy. Szkolę
żołnierzy i służby. Niestety, w Tomaszowie żołnierze którzy zabili cywila, wcześniej
chodzili na moje staże. Żołnierz z kawalerii, który siedział w pierdlu, był u mnie
instruktorem. Dałem mu kwit, zezwoliłem na szkolenie. W Łodzi wywoził ludzi z miasta i
lał ich. Podobnie nieciekawie zrobiło się również w Poznaniu. Odcinam się od takich ludzi.
Nawiązując z kimkolwiek współpracę, patrzę wnikliwie nie tylko na umiejętności ale i
morale człowieka. Każda rysa na Combat 56 uderza bezpośrednio we mnie. Szkoląc ludzi
dla poważnych firm i struktur, w kraju czy za granicą, nie mogę sobie pozwolić na łączenie
mnie z jakimiś „szemranymi” instruktorami. Uprawnionych do korzystania z nazwy i
szkolenia w systemie Combat 56, zawsze wymieniam na swojej stronie internetowej.
Warunki? Wystarczy, że raz na dwa lata zaliczą egzamin. Za korzystanie z mojej licencji nie
płacą ani grosza.
System wypromowałem sam, dziś zaś grupa ludzi nieuczciwie żeruje na nazwie i symbolach.
Inni pododawali do słowa Combat różne cyferki i szkoląc w tradycyjnych sztukach walki,
spijają soki, przy okazji kalecząc system, będący w przeszłości ich marzeniem. Przecież
doskonale wiedzą, że nie można robić „combatu” bawiąc się w pasy i ukłony. Powstało
nawet stowarzyszenie, które próbuje wykorzystać w całości nazwę Combat 56 zastrzeżoną w
Urzędzie Patentowym. Zastanawiam się, czy w świecie ludzi dorosłych istnieje jeszcze coś
takiego jak godność i uczciwość. Ciekaw jestem, jak się czują tacy ludzie patrząc przy
goleniu w lustro.
System mordowania?
Zdarzają się kuriozalne przypadki, gdy ludzie robiąc tradycyjne sztuki walki opowiadają, że
prowadzą szkolenie w bojowym systemie combat. Wyjmują bokeny i w dżudokach z
plamami uczą technik walki żołnierzy sił specjalnych. Ci z nas, którzy pamiętają narodziny
systemu, dawno już o takich pomysłach zapomnieli. Oczywiście, chodzi o kasę ale zarabiać
pieniądze za cenę ściemy, z której kiedyś razem się śmieliśmy? Na małym fiacie można
zawiesić znaczek Mercedesa ale jest to zwykle nabijanie klienta w butelkę.
Szkoliłem ludzi z żandarmerii, kawalerii powietrznej, 6 BDSz, z więziennictwa w całym
okręgu pomorskim, z ABW, CBŚ, policję celną, skarbową i Straż Ochrony Kolei. Wpadali
na staże goście z Gromu i wcale nie po to, żeby się pośmiać. Szkoliłem również przeróżne
formacje ochronne, w tym ochronę TVN, Impela, Factora...Od czasu do czasu prowadzę
zajęcia poza krajem. Na tyle setek ludzi mam parę odprysków, i ich się boję.
Do combatu media przykleiły, że jest systemem do mordowania. Nie chcę budować wokół
siebie aureoli mordercy. Mniejsze obawy budzą konsekwencje fizyczne tej zabawy bo
kontuzje są wliczone w ryzyko. Mistrzowie często słyszą zarzut, że na pokazy i kursy
przyjeżdżają ze swoimi partnerami. Przy twardych technikach jest to konieczne, bo co rusz
trafia się jakiś ambitny osiłek, próbujący w trakcie nauki sprawdzić mistrza. A mistrz nie
może odpowiedzieć tak, jakby to uczynił w walce, łamiąc facetowi żebra, rękę, czy wręcz
eliminując gościa. I zbiera swoje. Każdy z nas ma jakieś pamiątki po uczniach, przynajmniej
tak jak ja wielokrotnie połamane palce i rozbite łuki. Kiedyś z połamanym palcem, po
zabiegu, zamiast odleżeć swoje pojechał na zajęcia. Cztery doby sypiałem po dwie, trzy
godziny, brałem środki przeciwbólowe i z tym kawałkiem drutu wkręconym w kość,
demonstrowałem techniki walki wręcz.
No cóż, gdybyś powiedział to Brylowi prosto w oczy, to Ciebie najebałby w mniej niż 10s
Synku, właśnie taki zjebany sposób myślenia leży u podstaw całego problemu - zamiast ustosunkować się do argumentów, trwa dyskusja kto kogo by zapierodlił.
Ustosunkowałem się do Twoich argumentów tuż pod cytatem, którego wycinek wyrwany z kontekstu zamieściłeś "Tatku". Idę spać bo jeszcze mnie wytargasz za uszy.
Och przepraszam, że uraziłem , przeleciałem twój post na szybko i faktycznie nie doczytałem. Postaram się ustosunkować. W te wszystkie wywiady i w "zawodowca" podoby już nie wierzę, z oczywistych przyczyn.
Idę się uczyć bo sesja trwa.
*na którego
______________
God, I'll make them pay...Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów