A tu jest historia tegoż miejsca i właścicieli , wtedy jeszcze pod zmienionymi nazwiskami ażeby uniknąć dalszych gróźb.
Tajemnica rozkradzionej kolekcji.
Jak zniknął najwspanialszy zbiór zabytkowych samochodów.
tekst: Rafał Jabłoński - Kulisy 3/2003 - fot. archiwum autora
Znów mnie obrobili. Wynieśli kawałek jaguara i bmw - głos Wacława Damęckiego załamuje się w słuchawce. To już druga kradzież w tym roku. Na naszych oczach znika największa prywatna kolekcja zabytkowych samochodów w Polsce.
Okradają go, bo tam nikt nie mieszka i nikt tego nie pilnuje - mówi Tomasz Skrzeliński, prezes Klubu Pojazdów Zabytkowych.
- A jak mam pilnować? - Wacław Damęcki wścieka się. - Niech pan nie podaje mojego nazwiska, zmieni je. Dla bezpieczeństwa.
- Tu jest stary dom, w którym od 40 lat nie żyjemy. Mieszkam w Milanówku, albo u córki w Warszawie. Przy autach pojawiam się co jakiś czas. Patrzę, co mi znów ukradli. A jak nie zauważę, to i tak będę wiedział, bo regularnie ktoś do mnie telefonuje i proponuje części samochodowe. Gnojki myślą, że będę odkupywał swoje rzeczy...
Przed dwoma laty Damęcki zobaczył rano, że większość wozów w garażach ma podniesione maski. Wyglądało tak, jakby obfotografowywali silniki. Najpewniej tworzyli ofertę złodziejską. Wacław Damęcki pokazuje opla GT z wyrwanymi przez złodziei reflektorami.
Chciał zrobić muzeum
- Moja rodzina zawsze kochała samochody - mówi Wacław Damęcki. O zbiorach jego nieżyjącego już ojca - Tadeusza, krążyły legendy. Od wczesnych lat 50. zwoził auta z całej Polski. Miał olbrzymiego mercedesa 540 K, który "grał" w filmie "Noc generałów"; jeździł nim aktor Peter O\'Toole. Gazety rozpisywały się, że samochód palił 50 litrów benzyny na 100 kilometrów.
Miał też dwa wyścigowe bugatti, dwie alfy romeo, maybacha zeppelina - luksusowy kabriolet z motorem od niemieckiego sterowca, sportowe dixi, auto z aluminiową płetwą z tyłu i dziesiątki innych, rzadkich wozów.
- To była najwspanialsza kolekcja w Polsce, której prawie nikt nie widział - wspomina prezes Tomasz Skrzeliński. - Do starego Damęckiego szło się, jak do guru. Kiedy chciał, to rozmawiał z nami. To była potęga. Kiedyś kupiłem sobie dekawkę i byłem szczęśliwy, a on mnie zbył, że ma kilka takich.
Według Juliusza Siudzińskiego, kolekcjonera i restauratora dawnych aut, była to największa kolekcja w Polsce. Ponad pół setki dobrych aut. Niemal wszystkie na chodzie. - Ile zostało? Mówią o 30-40. Można to wyremontować, żeby jeździło, ale potrzebne są duże pieniądze - Siudziński jest rozżalony. - Po śmierci Tadeusza nikt się tym nie interesował.
- Rzeczywiście kolekcja Damęckiego była największą w Polsce - uważa prezes Skrzeliński. - Teraz najwięcej aut jest u Mikiciuka w Otrębusach, w jego muzeum. Mówi, że ma 300 pozycji, ale tam są i autobusy, i samoloty bez skrzydeł i wiele wraków do remontu. Ile samochodów na chodzie? Nie wiem, może 20, może 50.
W Polsce jest kilkanaście prywatnych zbiorów, liczących od 3 do 15 pojazdów. Tomasz Skrzeliński wylicza, że Bartniccy w Nowym Dworze mają do 10 samochodów; ostatnio sprzedali dwa adlery, Jan Peda w Gostyninie ma 15 aut, salon "Nostalgia" w Łodzi - kilkanaście wozów z lat 60., a nieujawniania kolekcja cadillaków we Wrocławiu - do 30 sztuk.
Jak powstał zbiór Damęckich? Juliusz Siudziński wspomina, że senior rodu miał już przed wojną niezłą kolekcję, a sam jeździł nowym bugatti. Po wojnie pracował w wydziale komunikacji i orientował się kto wyrejestrowuje stare auta. Odwiedzał właścicieli i za grosze kupował pół-wraki. które potem remontował.
- Na początku lat 70. chciał zrobić muzeum, prosił, żeby władze Warszawy się dołożyły, ale urzędnicy nie chcieli budować pawilonu dla prywatnej kolekcji - opowiada prezes Skrzeliński. - Po śmierci Tadeusza pojechałem do rodziny i pytałem się, co chcą zrobić a autami, może im pomóc? Ale nie dogadałem się z nimi.
- Mogliśmy wziąć w depozyt całą kolekcję, lecz syn pana Damęckiego nie był zainteresowany - opowiada Henryk Twardowski, dyrektor techniczny Muzeum Techniki. - A kupnem my nie byliśmy zainteresowani, bo siedzimy w długach i nie mamy na bieżącą działalność.
Samochody w szachownicy
Stoimy na wielkiej posesji, znajdującej się koło Grodziska Mazowieckiego. Stary okratowany dom, obok dwa składy i kilka wielkich, blaszanych garaży. A naokoło ponad 70 pordzewiałych samochodów.
- Ojciec je tak stawiał, żeby nie można było wytoczyć najlepszych pojazdów - wspomina pan Wacław. Samochody stoją zestawione w szachownicę. I to większość bez kół, tak, że nie można ich przetoczyć. Gdyby nie to, dawno by wszystko wywieziono.
- Tu rozbili ścianę i wynosili kawałki volkswagena KDF z 1940 roku, zwanego szufladą - Wacław Damęcki pokazuje zniszczony bok betonowego magazynu. To słupy, między które wkładane były płyty zbrojone stalą. Ktoś walił tak długo, aż popękały, łomem wygiął pręty i wszedł do środka.
- Przed laty policjanci, którzy przyjechali po kolejnym rabunku, radzili, żeby wreszcie uporządkować ten bałagan i postawić w rzędach - mówi prezes Tomasz Skrzeliński. - Ale to by tylko ułatwiło złodziejom pracę.
W rogu posesji Damęcki pokazuje łom, leżący na ziemi. - To jeszcze nic, kiedyś znalazłem taran z dwoma uchwytami, służący do rozbijania ścian.
Kiedy już myślał, że zna wszystkie sposoby włamywaczy, okazało się, że nocami wchodzili do jednego z garaży przez dach. A potem godzinami rozkręcali unikalnego jaguara SS 100 i bmw 327.
Ten drugi to unikatowy samochód. - Ma trzy gaźniki. Przed wojną zrobiono tylko 81 takich maszyn - Wacław Damęcki nie może odżałować straty. Podwórze zastawione jest wrakami aut. Czego tam nie ma - chevrolety z lat 50., fiat multipla z początku lat 60, garbate warszawy i sześciocylindrowe bmw 340. Na tym złomowisku jest ich aż pięć.
Rozbite ściany trudno zreperować, bo nie ma do czego dospawać stalowych prętów. Sam beton. Dachu też nie ma jak naprawiać, bo wszystko zostało wyłamane. Najwięcej kłopotu jest ze złodziejskimi kłódkami. Przestępcy przecinali te, jakie były na miejscu, grzebali w autach, a potem wychodząc zakładali... swoje.
- Mieli piły tarczowe i wielkie szczypce do cięcia stali. Moje zabezpieczenia niszczyli profesjonalnie. A ja próbowałem kiedyś przez pół dnia piłą przeciąć ich kłódę - denerwuje się Damęcki. Nie dał rady i zostawił ją. W środku i tak już nie zostało wiele ciekawych rzeczy.
W blaszaku wybebeszony wrak.
- Z bmw niewiele się ostało - Damęcki wścieka się. - Zabrali silnik, deskę rozdzielczą, siedzenia, dyferencjał i błotniki. A ten wóz bliżej, to rzadka wersja jaguara. Najpierw ukradli chłodnicę. Dlaczego jej nie odkręciłem? Nie miałem sumienia rozbierać; te auta naprawiał i składał przecież ojciec.
Jedna sprzedana, druga wywieziona
Damęcki ma mnóstwo starych fotografii. I licencje sportowe. - Ja w 1968 roku miałem rekord prędkości dziennikarzy, na zastavie przez siebie robionej. To było 136 kilometrów na godzinę. Po kilku tygodniach na trabancie ktoś pojechał 140. - A ojciec był mistrzem Polski w wyścigach, w latach 50., na legendarnym bugatti.
- On naprawdę miał dwie bugatki - Juliusz Siudziński wspomina z rozrzewnieniem. - Jedną widziałem. Stała w Alejach Jerozolimskich, na terenie Kursów Truszyńskiego. To była prywatna nauka jazdy. Potem zamienili to na Ligę Przyjaciół Żołnierza. Stała ta bugatka i przeszkadzała śmieciarzom. To ją stary Damęcki zabrał. A drugą się ścigał.
Damęcki nie ma już żadnej bugattki. - Jedna została sprzedana, drugą mi ukradli. Zniknęła. Kto to zrobił, gdzie jest? Mogę się tylko domyślać. Ktoś mi powiedział, że podobny samochód jest w jednej z prywatnych kolekcji w Polsce. Nie wiem, czy to ta sama? Te auta nie miały numerowanych podwozi i silników.
Według prezesa Skrzelińskiego, w Kanadzie wydano katalog starych samochodów, znajdujących się w tym kraju. Napisano tam, że w latach 60. wywieziono z Polski w kawałkach jedno bugatti. Podobno do Berlina Zachodniego, a potem do Ontario. Prawdopodobnie jest to jedno z tych aut, bo podano kilka nazwisk kolejnych polskich właścicieli, w tym i Damęckiego.
- Od lat mówiło się w automobilowym światku, że jedno bugatti Damęckich stoi jako ozdoba w szwajcarskiej knajpie. Podobno wypożyczono je tam - wspomina Jan T., miłośnik starych samochodów, zastrzegający anonimowość.
Według Tomasza Skrzelińskiego istnieją poszlaki, że niektórzy polscy zbieracze rozbudowali swoje kolekcje po kradzieżach, jakich doświadczyli Damęccy. - Są w Polsce zbiory, których nikt nie ogląda. Bardzo dobre samochody stojące w zamkniętych, nikomu nie dostępnych, klimatyzowanych salach. To własność bogatych ludzi - mówi motoryzacyjny dziennikarz S. - złodziejskie zbiory.
W jednej z bardziej znanych kolekcji, Wacław Damęcki dopatrzył się 16 pozycji, które mu coś przypominały. - Auta, motocykle - były identyczne, jak te, które mi skradli. Ale nie wiem, czy to moje, czy to tylko podobne...
Ile było bugatti w Polsce? Ojciec Damęckiego miał dwie. Po podsumowaniu plotek wynika, że były cztery...
- Nigdy w to nie uwierzę - ucina Tomasz Skrzeliński.
Wiele razy wzywano policję
Były miesiące, że robiono dziesięć włamań do kolekcji.
- Tadzia to ciągle okradali - mówi sąsiadka Damęckiego, pani Jaśkiewiczowa. - Przeważnie wynosili mu jakieś części.
Inna sąsiadka, pani Dworakowska, wiele razy wzywała policję, kiedy przez okna widziała, że jacyś ludzie buszują wśród aut. - Napisali jej za to na murze - tu mieszka stara k... - Damęcki pokazuje ręką zamalowany napis.
- Raz natknąłem się na nich w garażu, gdy rozkręcali czeskie aero 1000. Piękny, czerwony kabriolecik. Rzucili się na mnie. Ledwie z życiem uszedłem. Potem krzyczeli - My cię tu k... zaje...
Kiedy indziej poprawiał coś przy samochodzie, a tu jedzie pomoc drogowa, wychyla się facet i drze: - Co przy tych autach wykręcasz? Twoje? I chciał już wchodzić na teren, jakby jego było. -
To ja mu mówię - A czyje... - pan Wacław śmieje się. - Wściekły był. Przyjechał kraść, zepsułem mu robotę. Skąd wiem? Bo tu droga się kończy, jest ślepa.
- Kradli mu wszystko - mówi prezes Skrzeliński. - Nawet silnik od volvo. To jeszcze zwinęli staremu Damęckiemu, kiedy żył. Siedem-osiem lat temu.
- Był to wspaniały motor brytyjskiego jensena numer 00448, włożony do szwedzkiego auta. Robiony na zamówienie przez Jaguara. Nowy kosztował 35 tysięcy funtów - pan Wacław pokazuje wrak, stojący pod płotem. - Silnik zabrali.
- Raz w domu, tym nowym, napadli na mamę i tatę. Pobili ich. A po śmierci ojca, dokładnie w dwa tygodnie, przyjechały dwa tiry i obrabowali nas ze wszystkiego.
- Widziałem strych, na który nikogo nie wpuszczano, zegary, plakietki, liczniki samochodowe i kolejki elektryczne. Dziesiątki, setki kolejek - przypomina sobie prezes Skrzeliński. Senior Damęcki miał podobno drugą w Europie kolekcję małych pociągów. Rewelacyjną. Ponad 150 kompletów Märklina.
- Zbierał całe życie - opowiada pan Wacław. - Tam był jeden z dwóch znanych na świecie zestawów Lionela. To warte dziesiątki tysięcy funtów.
Najstarsi miłośnicy kolejek mówią, że Damęcki senior trafił po wojnie we Wrocławiu na kolejki Göringa. I wszedł w ich posiadanie. - O kolekcji Damęckiego krążyły niestworzone opowieści - mówi Andrzej Brzozowski, prezes Warszawskiego Klubu Modelarzy Kolejowych - mało kto miał szczęście obejrzenia choćby części. Całości nie widział nikt. Mówi pan, że została skradziona przed sześciu laty? To musieli zrobić znawcy przedmiotu, nie przypadkowi złodzieje.
W jakiś czas po wielkiej kradzieży, odwiedziło Damęckiego dwóch panów. Nie wyglądali na kolekcjonerów. - Powiedzieli, że pomogą mi załatwić formalności spadkowe i następnie kupią te auta ode mnie. Czy ja głupi jestem? Podpiszę im dokumenty i znajdą mnie na drzewie? Że niby powiesiłem się z rozpaczy - Damęcki kręci głową.
Sławni ludzie
W największym pawilonie posesji Damęckiego światło pada na zdemolowaną ścianę i oderwany dach. W korytarzu stoi dwulitrowa lancia ambasadora włoskiego; wandale wyłamali jej drewnianą kierownicę. Obok biały plymouth Polańskiego. Dach wgnieciony, bo gówniarze skakali po nim. Pod ścianą - renault fregata z 1952 roku; jeździł nią premier Cyrankiewicz. Niedaleko - rozbebeszony rzadki opel GT. Należał do młodego Jaroszewicza. Złodzieje ukradli obrotowy reflektor i deskę rozdzielczą.
- Raz przyszła do mnie grupa potencjalnych kupców. Chcieli się rozejrzeć - przypomina sobie Wacław Damęcki. - Jeden z nich mówi, że kończy odbudowywać opla GT. Właśnie przez pośredników zamówił za granicą i dostał deskę oraz reflektor. A ja na to - może w tym kolorze? Wie pan, to dziwne, ale mnie właśnie ukradli takie elementy. A on robi się czerwony jak burak. Miałem tu też kilka porsche. Nadwozia zostały. Ojciec zbierał te auta po sławnych ludziach. Jednym jeździł Kobiela, innym Kisielewski, potem Maryla Rodowicz.
W parę dni później zatelefonowałem do Jerzego Kisielewskiego (autor m.in. telewizyjnej "Kawy czy herbaty?"). - To ten samochód jeszcze tam jest? - zdziwił się. - To było porsche 911 T, mojego brata, Wacława (z duetu fortepianowego Marek i Wacek - przyp. R.J.), kupione w Niemczech. Potem ja nim jeździłem, a później sprzedałem Maryli Rodowicz. Ktoś mi mówił, że używała złego oleju i silnik się zatarł. Między samochodami stały w magazynie dziesiątki motocykli. Była nawet cała linia rozwojowa polskiej WFM, w tym jeden z prototypów, jakiego nie ma nawet wyszczególnionego w dokumentacji. Złodzieje wynieśli prawie 50 maszyn.
Policja doskonale wie o tych wszystkich kradzieżach, bo Wacław Damęcki zgłasza każde włamanie.
- Wiadomo, że tam jest sporo różnych aut. Teren jest częściowo ogrodzony. To jest ładny majątek, tylko trzeba przy nim chodzić i bardzo go pilnować - mówi sierżant Piotr Piekarski z komendy policji w Grodzisku Mazowieckim. - Przed laty dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu bardzo wartościowej kolejki elektrycznej. Chyba dwie były na świecie.
Sierżant Piekarski wspomina, że widział album wydany przez kolekcjonerów. - T. Damęcki. Grodzisk - tak było podane w katalogu.
Wracając na wrakowisko, przechodzimy koło czerwonego angielskiego traktorka. Stary Damęcki używał go do przeciągania aut po placu.
Dochodzimy do wielkiego, przedwojennego wozu. Rdza nie oszczędziła go. To chevrolet master, którym słynny polski automobilista Witold Rychter brał udział w rajdzie Monte Carlo w 1938 roku. Na jednej z nieopodal stojących karoserii widać jakby przestrzeliny. Podobno dziury pochodzą z broni 9-milimetrowej. Damęcki mierzył średnicę.
- Przyjechała policja, i jeden z funkcjonariuszy mówi - widzisz pan, jaką bronią te dzieciaki bawią się? - Damęcki gorzko się śmieje. - Kto mi tu pomoże?
Mercedesy dobrze schowane
Zadaję Damęckiemu pytanie, o które prosiło kilku miłośników motoryzacji - gdzie są najlepsze auta? Gdzie mercedes, gdzie alfa romeo?
- Są. Dobrze schowane. Ich nie ukradną - mówi.
Mercedes 540 K. należał ponoć do marszałka Roli-Żymierskiego. Wcześniej miał nim jeździć książę, jeden z dowódców hiszpańskiej 250 dywizji, walczącej z bolszewikami.
Ale istnieje i druga wersja znana od lat. Tuż po wojnie, w ręce warszawskiego lekarza, doktora Ulmana, który przeniósł się do Jeleniej Góry, trafił mercedes, którym jeździł marszałek trzeciej Rzeszy Göring. Auto paliło niewiarygodne ilości benzyny, więc je tanio sprzedano. Komu?
- To ciekawe - zastanawia się prezes Skrzeliński. - Senior Damęcki mówił mi kiedyś, że ma jeszcze takiego drugiego, jak ten z filmu "Noc generałów". Może to był ten Göringa?
A co z legendarnym maybachem zeppelinem?
- Legalnie sprzedano go za granicę w 1968 roku - mówi Wacław Damęcki. - Zrobił to Automobilklub Polski i w zamian dostał trzy auta sportowe dla zawodników. Mam na to papiery. Ale został mi słabszy model maybacha. SW 38.
Nikt nigdy nie słyszał o tym, że to auto było w zbiorach.
Damęcki wzrusza ramionami: - Wielu chciałoby wiedzieć, gdzie jest. A najbardziej złodzieje.
Po kilku dniach Damęcki niespodziewanie dzwoni. - Znów weszli nocą. Ukradli pół takiej małej bmw isetty...