Witam, zauważyłem że na głównej coraz częściej pojawiają się materiały o nieludzkim traktowaniu zwierząt, tudzież o ratowaniu kotów z opresji.
Jako że temat wyraźnie na fali postanowiłem się z wami podzielić pewną historią, która wydarzyła się w mojej rodzinnej miejscowości.
Otóż jakiś czas temu ktoś zadzwonił do straży z informacją o kocie, który wdrapał się na drzewo i nie może zejść biedak.
Strażacy z OSP udali się na miejsce, jednak na nieszczęście okazało się, że nie posiadają odpowiedniego sprzętu (drabina którą dysponowali była za krótka).
Co się stało dalej zapytacie? Kot został pozostawiony na pastwę losu? Ależ skąd! Sprowadzono większą jednostkę z miejscowości oddalonej o jakieś 40km.
W końcu się udało, kot został bezpiecznie sprowadzony na ziemię, tłumy wiwatowały a kierowca autobusu, który zatrzymał się nieopodal bił brawa.
To jednak nie koniec, bo jako że moja siostra pracuje w tamtejszej gminie to dowiedziałem się kilku dodatkowych faktów na ten temat.
Na początku okazało się, że sierściuch do nikogo nie należy i prawdopodobnie po prostu został wyrzucony przez kogoś (częsta praktyka w małych miejscowościach, w sumie to i tak dobrze że nie skończył w rzece)
Jakby tego było mało kocur miał uszkodzony ogon, który wymagał amputacji. Więc wiadomo weterynarz, leki, maści itp. dodatkowe koszta.
Kiedy już doprowadzili go do ładu, to ktoś musiał się nim zająć (brak schroniska). Na ochotnika zgłosiła się moja siostra (chociaż szczerze kotów nienawidzi), sam nie wiem dlaczego, chyba po prostu już chciała zakończyć tą farsę.
Dodatkowo dostała zapas karmy na rok i 200zł na weterynarza.
Jak wychodzi z jej wyliczeń, cała akcja ratowania zwierzaka kosztowała gminę (w której jak warto dodać dzieciaki mieszkające mniej niż 2km od szkoły nie mogę jeździć szkolnym autokarem, ponieważ jest przepełniony a na nowy oczywiście brak kasy) około 5-6tys złotych.
To tyle, ocenę sytuacji pozostawiam wam sadole i proponuję się zastanowić w jakim systemie obecnie przyszło nam żyć.
Jako że temat wyraźnie na fali postanowiłem się z wami podzielić pewną historią, która wydarzyła się w mojej rodzinnej miejscowości.
Otóż jakiś czas temu ktoś zadzwonił do straży z informacją o kocie, który wdrapał się na drzewo i nie może zejść biedak.
Strażacy z OSP udali się na miejsce, jednak na nieszczęście okazało się, że nie posiadają odpowiedniego sprzętu (drabina którą dysponowali była za krótka).
Co się stało dalej zapytacie? Kot został pozostawiony na pastwę losu? Ależ skąd! Sprowadzono większą jednostkę z miejscowości oddalonej o jakieś 40km.
W końcu się udało, kot został bezpiecznie sprowadzony na ziemię, tłumy wiwatowały a kierowca autobusu, który zatrzymał się nieopodal bił brawa.
To jednak nie koniec, bo jako że moja siostra pracuje w tamtejszej gminie to dowiedziałem się kilku dodatkowych faktów na ten temat.
Na początku okazało się, że sierściuch do nikogo nie należy i prawdopodobnie po prostu został wyrzucony przez kogoś (częsta praktyka w małych miejscowościach, w sumie to i tak dobrze że nie skończył w rzece)
Jakby tego było mało kocur miał uszkodzony ogon, który wymagał amputacji. Więc wiadomo weterynarz, leki, maści itp. dodatkowe koszta.
Kiedy już doprowadzili go do ładu, to ktoś musiał się nim zająć (brak schroniska). Na ochotnika zgłosiła się moja siostra (chociaż szczerze kotów nienawidzi), sam nie wiem dlaczego, chyba po prostu już chciała zakończyć tą farsę.
Dodatkowo dostała zapas karmy na rok i 200zł na weterynarza.
Jak wychodzi z jej wyliczeń, cała akcja ratowania zwierzaka kosztowała gminę (w której jak warto dodać dzieciaki mieszkające mniej niż 2km od szkoły nie mogę jeździć szkolnym autokarem, ponieważ jest przepełniony a na nowy oczywiście brak kasy) około 5-6tys złotych.
To tyle, ocenę sytuacji pozostawiam wam sadole i proponuję się zastanowić w jakim systemie obecnie przyszło nam żyć.