Zaraz pewnie usłyszę żebym spadał do "Pamiętników z wakacji" ale myślę, że może kogoś zainteresować to, co mnie podczas ostatnich wakacji- powiem szczerze, poruszyło i nawet wzruszyło.
Pojechałem z moją samicą w odwiedziny do jej ojca, do Wiednia. Wg mojej skromnej opinii, miasto cudowne. Czuć w nim oddech kultury który potrafi rozbrzmiewać orkiestrą dętą maszerującą w południe z Graben pod pałac Hofburgów, miejsce gdzie wieczorem idąc pod ratusz możesz posłuchać wraz z tysiącami Wiedeńczyków i turystów opery lub orkiestry, a potem zjeść coś smakowitego w jednej z tymczasowej restauracji rozłożonej w pobliżu, gdzie przechodząc koło tysięcy starych domów i zabytków człowiek może się poczuć jakby się przeniósł w czasie... No dobra, to jest moja druga miłość ale to chyba Was ciul obchodzi Do rzeczy.
Aneta (wcześniej wspomniana samica) już długo przed wyjazdem mówiła, że w końcu musimy pojechać na Kahlenberg. Jest to taka góra (jak mi to opisała) z której rozciąga się piękny widok na miasto. No to w drogę. Wspinaczka autobusem podmiejskim przez jakieś pół godziny na wysokość, chyba 500mnpm, gdzie rozpoczyna się pasmo Alp. Pierwsze co zobaczyłem to mały kościółek z dwiema tablicami pamiątkowymi po obu stronach wejścia i przeczytałem coś, co sprawiło, że poczułem wyjątkowość tego miejsca.
Przeszły mi po plecach ciarki. Stałem z niewyobrażalną dumą w sercu zastanawiając się, jak potężnym, silnym i odważnym narodem jesteśmy (choć nie wiem czy "byliśmy" nie powinno być bardziej poprawną formą). W miejscu gdzie stoję jeden z najznakomitszych Polskich królów dowodził siłami polsko-austriacko-niemieckimi które powstrzymały na dobre próby grabieży terenów chrześcijańskiej Europy...
Bóg, Honor, Ojczyzna!
Materiał oczyw. własny