18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (4) Soft (5) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:48
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: 13 minut temu
🔥 Śmierć na tankowcu - teraz popularne
karta z banku
rafik311 • 2013-09-01, 15:33
tekst jest skopiowany z jm i jest autorstwa użytkownika i10.
nie chcesz czytać albo masz z tym problemy to po prostu omiń ten temat i scroluj dalej.

Mam konto w banku ze zwierzęciem w logo. Naprawdę, nie potrafię sensownie wyjaśnić, po co jest mi konto w sytuacji, gdy brak stałej pracy w połączeniu z notorycznym niebyciem politykiem powoduje, że nie mam na nie żadnych wpływów choć każda kasa, jaką zarobię jest przekazywana jakbym nim był. W gotówce, szybko, z ręki do ręki, poza zasięgiem wzroku skarbówki, zusów, srusów i innych padlinożerców.

Prawdopodobnie mamię się złudzeniem, że bankowe konto jest ostatnim pomostem łączącym mnie z ludźmi pracującymi, których wypłaty miesiąc w miesiąc w magiczny sposób pojawiają się czarnymi cyferkami na ich rachunkach.

Upadek mojego konta trwał jakieś trzy, cztery miesiące.
Gdy sprzedawczyni w sklepie AGD ze słowami „brak środków” oddała mi kartę, zrobiłem minę pod tytułem "ech, te psujące się karty" i przestałem nią płacić w sklepach AGD. Później doszedłem do wniosku, że „no dobra, na koncie może i nie ma tysiąca na pralkę, ale może jest stówa na zakupy?” I parę razy była.
A później, gdy nie było stówy - była dycha na papierosy.
A później pomyślałem „no i dobra, to po koncie” i przestałem zawracać sobie nim głowę.
A jeszcze później bank o trzyliterowej nazwie przysłał mi pismo z informacją, że moje konto nie jest kontem debetowym (o czym wiedziałem) i że mam na nim debet (o czym nie widziałem, bo myślałem, że tak się nie da).

Niesamowity przebłysk geniuszu podpowiedział mi, że internet to nie tylko ogłoszenia o pracy i strony porno. Odpaliłem komputer,poczytałem i odkryłem, że płatności kartą zbliżeniową nie są dokonywane na bieżąco, a ta fajna pikająca maszynka, której dawałem moją Visę do obwąchania nie łączyła się z bankiem, nie sprawdzała, czy na koncie jest cokolwiek prócz głuchego łomotu tam-tamów, więc dwa razy zapłaciłem za Lakistrajki mając na koncie zero. Co spowodowało obecny debet w wysokości trzech dych.

W piśmie, pod pomarańczowym logo Kierownik Wydziału Monitoringu Kredytów Mojego Banku uprzejmie zagroził, że jeśli nie zechcę spłacić zadłużenia – bank będzie zmuszony naliczyć mi odsetki karne w jakiejś przerażająco wielkiej ilości procentów.
Zatem wziąłem kalkulator, pomnożyłem przerażająco wielką ilość procentów przez moje minus trzy dychy, włożyłem do kalkulatora nowe baterie, pomnożyłem jeszcze raz, sprawdziłem wynik na komputerze i wyszło mi, że za jakiś rok będę im wisiał pi razy drzwi trzydzieści pięć zeta.
Dychę miałem przy sobie, zrobiłem bardzo optymistyczne i kompletnie nieuzasadnione założenie, że pozostałe dwadzieścia pięć złotych jakoś przez rok zdobędę i przestałem się tematem zajmować przez miesiąc.

Bo po miesiącu bank przysłał mi kolejne pismo. Że moje zadłużenie urosło do dych czterech.
Wziąłem oba pisma i poszedłem do banku, żeby ustalić czy winę za stan rzeczy ponosi mój matematyk z podstawówki czy polonistka, bo albo nie umiem liczyć, albo czytać.
W placówce banku reklamowanego przez znanego aktora, który z jakichśtam dziwacznych i niezrozumiałych przyczyn porzucił aktorstwo dla reklamy, nie było kolejki, była za to śliczna dziewczyna. Beata – jak informowała przypięta do fartuszka plakietka.
Wyjaśniłem pani Beacie, co mnie sprowadza.
- To jest opłata za kartę – powiedziała pół godziny później po sprawdzeniu mojego dowodu osobistego, karty, wzoru podpisu, siatkówki oka, odcisków palców, metryki, wzoru DNA i po kilku kliknięciach w komputerze. – Nie zapłacił pan kartą minimalnej kwoty.
- Gdy zakładałem konto, nie było takiej opłaty.
Klik, klik.
- No tak, przy pana koncie ta opłata jest od roku – zmartwiła się, ale po chwili poweselała. Uśmiech przez chwilę błąkał jej się na ustach, po czym pojawił się w oczach. Był to wyraźnie uśmiech, który zgubił drogę. – Bank wysłał panu powiadomienie, o tutaj – pokazała palcem na ekran. Później podała datę powiadomienia i wytłumaczyła mi w przystępny sposób, że skoro dostałem powiadomienie i nie zareagowałem, liczy się, że przyjąłem je do wiadomości, tak stanowi umowa.
Czyli jednak nie umiem czytać?
- Pani Beato, nie chcę ponosić żadnych opłat za to konto, właściwie nie jestem przekonany, czy muszę mieć konto. Mogę je zlikwidować?
- Może pan, ale po co?! - przeraziła się. - Wystarczy zlikwidować kartę i spłacić debet. Konto będzie miał pan nadal i nie będzie trzeba płacić żadnych opłat.
Naprawdę miła, sympatyczna, rzeczowa, choć strachliwa dziewczyna.

No to wypełniłem wniosek o likwidację Visy, oddałem kartę, którą pani Beata przy mnie przegryzła, po czym wpłaciłem czterdzieści złotych zadłużenia, upewniłem się, że między mną a bankiem istnieje od teraz wyłącznie sympatia oparta na więziach osobistych, nie finansowych, nikt nikomu niczego nie jest winien, zwłaszcza ja bankowi, spróbowałem umówić się na kawę, godnie przyjąłem uprzejmą i wypowiedziany w wesoły sposób odmowę i minąwszy w wyjściu jakiegoś gościa w kominiarce poszedłem do domu.
A gdy miesiąc później dostałem pismo z banku, że moje zadłużenie wynosi obecnie siedemnaście złotych plus karne odsetki, zazgrzytałem zębami, zakląłem szpetnie i pojechałem ponownie do oddziału.

W którym tym razem nie było ślicznej pani Beaty, tylko pani Zofia (której uroda na pewno komuś mogłaby przypaść do gustu, bo wszystkie kobiety są piękne) i nikogo więcej. Czy nikt już nie chodzi do banku? Wszyscy załatwiają finansowe sprawy przed monitorem?

Po wytłumaczeniu, co mnie sprowadza, okazaniu dowodu osobistego i sprawdzeniu zawartości cukru w mojej krwi pani Zofia uznała, że ja to rzeczywiście ja i powiedziała, że prawdę mówiąc kompletnie nie interesują jej moje ustalenia z panią Beatą, dycha jest opłaty za kartę, nie mam karty? muszę mieć skoro jest opłata, zaś siedem złotych naliczono mi za to, że poprzedniej wpłaty dokonałem w oddziale.
- Na wasze konto - upewniłem się - w waszym oddziale?
- Tak, za to jest opłata.
- Siedem złotych?
- Tyle wynosi.
- Dwadzieścia procent sumy, którą wpłaciłem?
- Nie jest zależna od sumy, po prostu siedem złotych za wpłatę w oddziale. Sie-dem-zło-tych – powtórzyła powoli żeby klient debil nadążył z przyswajaniem przekazu.
Pomyślałem sobie, że gdybym te pieniądze wpłacił na ich konto, ale nie w oddziale tylko na poczcie – opłata wyniosłaby dwa złote. Pomyślałem też, że pani Beata postąpiła nieelegancko nie dzieląc się ze mną tą wiedzą i podzieliłem się tym spostrzeżeniem z panią Zofią.
Pani Zofia w rewanżu podzieliła się ze mną spostrzeżeniem, że ma to w dupie (choć nie użyła takich słów) i zaproponowała bym napisał reklamację, jeśli mi się chce.
- Co ma być w tej reklamacji?
- Co pan chce – i odwróciła się do monitora dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.

Więc poprosiłem o kartkę, usiadłem i napisałem reklamację. Po kilku minutach poprosiłem o kolejną a później o jeszcze dwie kartki.
Pół godziny później położyłem przed panią Zofią elaborat zatytułowany „Moja Reklamacja”, siedem i pół strony A4 drobnym maczkiem i mijając w drzwiach roztargnionego transwestytę w pończochach na głowie, wyszedłem.

Dzień, może dwa dni później Najmilsza sprawdzała prace studentów (bo jakbym nie wspominał, jest wykładowcą czy też raczej pasterzem stada… studentów na uniwersytecie), a ja rozsyłałem swoje CV, gdy zadzwonił mój telefon:
- Pan i10?
- Tak.
- Mówi Beata Igreksińska z banku pochodzącego z regionu, w którym popularne są kluski śląskie, dzwonię w sprawie pana reklamacji, czy mogę zadać panu kilka pytań, żeby upewnić się, że pan to naprawdę pan?
- Oczywiście.
- Nazwisko panieńskie pańskiej matki?
- i9
- Jakie miasto jest stolicą Ugandy?
- Kampala. Pani Beato, zapraszałem panią na kawę, to naprawdę ja.
- Wiem, ale muszę zadać pytania z listy, wie pan, procedura.
- No dobrze – poddałem się – niech pani pyta.
- Który król zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną?
I tak po kilkunastu minutach, po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie jak to z Kenneddym było naprawdę*, pani Beata upewniła się, że ja to ja.
- Złożył pan reklamację, czytałam. Bardzo długa i bardzo interesująca reklamacja. Naprawdę siedział pan w meksykańskim więzieniu za zabójstwo?
- Nie, ale miałem napisać, co uważam za stosowne, tak mi poradziła pani koleżanka Zofia. - kurczę, miałem nadzieję, że jej uwagę przykuje raczej ta część o naszych prasłowiańskich przodkach hołdujących zasadom honoru, uczciwości i odpowiedzialności za słowo. - Na końcu reklamacji znajdzie pani to, o co mi chodzi, te opłaty, o których powiedziała pani, że ich nie będzie.
- I nie będzie. Koleżanka troszkę źle panu poradziła, trzeba było przyjść do mnie.
- Ależ przyszedłem! Nie było pani.
- Wiem, wiem ale, panie i10, dzwonię, żeby panu powiedzieć, że teraz muszę panu odpowiedzieć oficjalnie, bo oficjalnie złożył pan reklamację, koleżanka niepotrzebnie zasugerowała panu tę drogę. Ale czuwam nad sprawą.
- O fajnie – zobaczyłem pełgający płomyk świecy w ponurym wilgotnym tunelu nieskończonych opłat za zlikwidowaną kartę. – To co robimy dalej?
- Teraz odezwie się do pana nasz dział reklamacji i zaproponuje panu rozwiązanie. Proszę mi dać znać, gdy to się stanie, dobrze?
- Bardzo chętnie dam pani znać. Przy kawie?
- Panie i10, jeśli ma pan ochotę, zapraszam do oddziału, mamy dobrą kawę – zaśmiała się pani Beata.
Najmilsza wyjrzała z pokoju, pokiwała palcem: - Słyszę, słyszę. Bajerujesz jakąś pannę z banku? Ja też chcę kawę, zrób. – I wróciła do wypisywania sentencji, gróźb i obelg na pracach swoich pustogłowych podopiecznych.
Wstawiając czajnik na gaz zanotowałem telefon pani Beaty.

Kilka godzin później akurat wysyłałem CV do sieci piekarni na stanowisko grafika i zastanawiałem się, czy nałgać, że posiadam wymagane w ogłoszeniu uprawnienia do podwodnego cięcia konstrukcji stalowych przy użyciu trotylu, gdy telefon zadzwonił ponownie: „Łaaaaa! I feel goood!!!”. Muszę zmienić dzwonek.
- Tak, słucham?
- Czy pan i10?
- Przy telefonie.
- Tu dział reklamacji banku, który w swoim logo ma króla zwierząt. Czy mogę zadać panu kilka pytań, żeby potwierdzić pana tożsamość?
- Tak, proszę.
- Czy japońskie słowo szogun jest rodzaju męskiego?
- Japońskie rzeczowniki nie mają rodzajów.
- Dziękuję za odpowiedź. Ile wynosi liczba atomowa molibdenu?
- Czterdzieści dwa.
- Dziękuję. Kolejne pytanie będzie muzyczne. Proszę posłuchać utworu… – puściła mi jakieś pianinko. - A oto pytanie, Fryderyk Szopen został pochowany w Paryżu, zaś jego serce pochowano w Warszawie, gdzie pochowano jego skrzypce?
- Szopen grał na fortepianie.
- Dziękuję. I ostatnie pytanie, myślę, że jestem w ciąży ze swoim kochankiem, mąż nic o nim nie wie. Co powinnam zrobić?- Proszę powiedzieć mężowi, że będziecie mieli dziecko.
- Tak zrobię. Więc panie i10, dostaliśmy pana reklamację i ponieważ zależy nam na zadowoleniu naszych klientów, do których mamy przyjemność zaliczyć pana, dzwonię, żeby przedstawić panu stanowisko banku. Chce pan może zanotować?
- Nie bardzo.
- Dobrze. Bank uznaje pana reklamację w części dotyczącej opłaty siedmiu złotych za wpłatę w oddziale. I ta kwota zostanie panu zwrócona na konto. Jednocześnie bank nie uznaje pana reklamacji dotyczącej opłaty za kartę w wysokości dziesięciu złotych, ponieważ zwrócił pan kartę po rozpoczęciu miesiąca. Czy chce pan odwołać się od tej decyzji?
- Bardzo chcę, ale zrobię to przez wasz oddział, z którym jestem w kontakcie.
- Doskonale, zatem z mojej strony to wszystko, czy mogę panu jeszcze jakoś pomóc?
- A zna pani w Łodzi kogoś, kto szuka pracowników?
- Niestety, dzwonię do pana z Wrocławia. Panie i10, życzę powodzenia w szukaniu pracy i miłego dnia, do widzenia.

Zadzwoniłem do pani Beaty i opowiedziałem jej o rozmowie. A ona od ręki zlikwidowała mi tę drugą opłatę i byliśmy kwita. Do wczoraj.

Bo wczoraj Dział Kart Płatniczych w banku, który ma holenderskich właścicieli uznał, że to się nie może tak skończyć i przysłał mi dwa listy od razu. Jeden z nową kartą płatniczą a drugi z pinem do jej uruchomienia.
Zgłoś
Avatar
photoactions 2013-09-01, 22:33
True story. Niestety takie debilizmy u nas istnieją, sam się męczyłem pół roku z inteligo. Ktoś na tym kasę trzepie.
Zgłoś
Avatar
lukaszosz 2013-09-01, 22:35
hahaha, końcówka rozpierdala!
Zgłoś
Avatar
Światłocień 2013-09-01, 22:47
Do autora, tak na przyszłość: nie baw się w zajebistego literata-gawędziarza, bo wyjątkowo Ci to nie idzie.
Zgłoś
Avatar
Lang 2013-09-01, 22:56 1
Najlepsze, że chciał puknąć Beatę z banku, choć mieszka i żyje z inną laską. Wiecie co, ja bym mu roboty nie dał, bo od małych nieprawości zaczynają się większe i wyniósłby taki jeszcze cały sprzęt biurowy czy zmieniłby hasło na firmowej stronie.
Zgłoś
Avatar
kothletino 2013-09-02, 0:10
Ja miałem w BGŻ po ponad rocznym braku rotacji środków na koncie sami zamknęli mi konto i tyle.
Zgłoś
Avatar
osiek92 2013-09-02, 0:39
Welcome in real world
Zgłoś
Avatar
EloRico 2013-09-02, 1:36
Dopóki nie aktywuje nowej karty to chyba nie powinien nic za nią płacić, bo nie widać jej w systemie i jest tylko kawałkiem plastiku w szufladzie.
Zgłoś
Avatar
judasz1234 2013-09-02, 14:30
ING to skurwysyny, miałem kiedyś podobną sytuację u nich (debet przez płatności zbliżeniowe), spłaciłem to, a tydzień później dostałem list, że wciąż im wiszę te kwotę. Mało tego, za wysłanie monitu pobrali 20 zł. Gdy załatwiałem sprawę to jeszcze mnie opierdolili, żebym pilnował swoich płatności zbliżeniowych. Zrezygnowałem z karty, zmieniłem konto i już nie mam problemu z niczym. Radzę tak zrobić każdemu, kto u nich jeszcze jest..
Zgłoś