tekst jest skopiowany z jm i jest autorstwa użytkownika i10.
nie chcesz czytać albo masz z tym problemy to po prostu omiń ten temat i scroluj dalej.
Mam konto w banku ze zwierzęciem w logo. Naprawdę, nie potrafię sensownie wyjaśnić, po co jest mi konto w sytuacji, gdy brak stałej pracy w połączeniu z notorycznym niebyciem politykiem powoduje, że nie mam na nie żadnych wpływów choć każda kasa, jaką zarobię jest przekazywana jakbym nim był. W gotówce, szybko, z ręki do ręki, poza zasięgiem wzroku skarbówki, zusów, srusów i innych padlinożerców.
Prawdopodobnie mamię się złudzeniem, że bankowe konto jest ostatnim pomostem łączącym mnie z ludźmi pracującymi, których wypłaty miesiąc w miesiąc w magiczny sposób pojawiają się czarnymi cyferkami na ich rachunkach.
Upadek mojego konta trwał jakieś trzy, cztery miesiące.
Gdy sprzedawczyni w sklepie AGD ze słowami „brak środków” oddała mi kartę, zrobiłem minę pod tytułem "ech, te psujące się karty" i przestałem nią płacić w sklepach AGD. Później doszedłem do wniosku, że „no dobra, na koncie może i nie ma tysiąca na pralkę, ale może jest stówa na zakupy?” I parę razy była.
A później, gdy nie było stówy - była dycha na papierosy.
A później pomyślałem „no i dobra, to po koncie” i przestałem zawracać sobie nim głowę.
A jeszcze później bank o trzyliterowej nazwie przysłał mi pismo z informacją, że moje konto nie jest kontem debetowym (o czym wiedziałem) i że mam na nim debet (o czym nie widziałem, bo myślałem, że tak się nie da).
Niesamowity przebłysk geniuszu podpowiedział mi, że internet to nie tylko ogłoszenia o pracy i strony porno. Odpaliłem komputer,poczytałem i odkryłem, że płatności kartą zbliżeniową nie są dokonywane na bieżąco, a ta fajna pikająca maszynka, której dawałem moją Visę do obwąchania nie łączyła się z bankiem, nie sprawdzała, czy na koncie jest cokolwiek prócz głuchego łomotu tam-tamów, więc dwa razy zapłaciłem za Lakistrajki mając na koncie zero. Co spowodowało obecny debet w wysokości trzech dych.
W piśmie, pod pomarańczowym logo Kierownik Wydziału Monitoringu Kredytów Mojego Banku uprzejmie zagroził, że jeśli nie zechcę spłacić zadłużenia – bank będzie zmuszony naliczyć mi odsetki karne w jakiejś przerażająco wielkiej ilości procentów.
Zatem wziąłem kalkulator, pomnożyłem przerażająco wielką ilość procentów przez moje minus trzy dychy, włożyłem do kalkulatora nowe baterie, pomnożyłem jeszcze raz, sprawdziłem wynik na komputerze i wyszło mi, że za jakiś rok będę im wisiał pi razy drzwi trzydzieści pięć zeta.
Dychę miałem przy sobie, zrobiłem bardzo optymistyczne i kompletnie nieuzasadnione założenie, że pozostałe dwadzieścia pięć złotych jakoś przez rok zdobędę i przestałem się tematem zajmować przez miesiąc.
Bo po miesiącu bank przysłał mi kolejne pismo. Że moje zadłużenie urosło do dych czterech.
Wziąłem oba pisma i poszedłem do banku, żeby ustalić czy winę za stan rzeczy ponosi mój matematyk z podstawówki czy polonistka, bo albo nie umiem liczyć, albo czytać.
W placówce banku reklamowanego przez znanego aktora, który z jakichśtam dziwacznych i niezrozumiałych przyczyn porzucił aktorstwo dla reklamy, nie było kolejki, była za to śliczna dziewczyna. Beata – jak informowała przypięta do fartuszka plakietka.
Wyjaśniłem pani Beacie, co mnie sprowadza.
- To jest opłata za kartę – powiedziała pół godziny później po sprawdzeniu mojego dowodu osobistego, karty, wzoru podpisu, siatkówki oka, odcisków palców, metryki, wzoru DNA i po kilku kliknięciach w komputerze. – Nie zapłacił pan kartą minimalnej kwoty.
- Gdy zakładałem konto, nie było takiej opłaty.
Klik, klik.
- No tak, przy pana koncie ta opłata jest od roku – zmartwiła się, ale po chwili poweselała. Uśmiech przez chwilę błąkał jej się na ustach, po czym pojawił się w oczach. Był to wyraźnie uśmiech, który zgubił drogę. – Bank wysłał panu powiadomienie, o tutaj – pokazała palcem na ekran. Później podała datę powiadomienia i wytłumaczyła mi w przystępny sposób, że skoro dostałem powiadomienie i nie zareagowałem, liczy się, że przyjąłem je do wiadomości, tak stanowi umowa.
Czyli jednak nie umiem czytać?
- Pani Beato, nie chcę ponosić żadnych opłat za to konto, właściwie nie jestem przekonany, czy muszę mieć konto. Mogę je zlikwidować?
- Może pan, ale po co?! - przeraziła się. - Wystarczy zlikwidować kartę i spłacić debet. Konto będzie miał pan nadal i nie będzie trzeba płacić żadnych opłat.
Naprawdę miła, sympatyczna, rzeczowa, choć strachliwa dziewczyna.
No to wypełniłem wniosek o likwidację Visy, oddałem kartę, którą pani Beata przy mnie przegryzła, po czym wpłaciłem czterdzieści złotych zadłużenia, upewniłem się, że między mną a bankiem istnieje od teraz wyłącznie sympatia oparta na więziach osobistych, nie finansowych, nikt nikomu niczego nie jest winien, zwłaszcza ja bankowi, spróbowałem umówić się na kawę, godnie przyjąłem uprzejmą i wypowiedziany w wesoły sposób odmowę i minąwszy w wyjściu jakiegoś gościa w kominiarce poszedłem do domu.
A gdy miesiąc później dostałem pismo z banku, że moje zadłużenie wynosi obecnie siedemnaście złotych plus karne odsetki, zazgrzytałem zębami, zakląłem szpetnie i pojechałem ponownie do oddziału.
W którym tym razem nie było ślicznej pani Beaty, tylko pani Zofia (której uroda na pewno komuś mogłaby przypaść do gustu, bo wszystkie kobiety są piękne) i nikogo więcej. Czy nikt już nie chodzi do banku? Wszyscy załatwiają finansowe sprawy przed monitorem?
Po wytłumaczeniu, co mnie sprowadza, okazaniu dowodu osobistego i sprawdzeniu zawartości cukru w mojej krwi pani Zofia uznała, że ja to rzeczywiście ja i powiedziała, że prawdę mówiąc kompletnie nie interesują jej moje ustalenia z panią Beatą, dycha jest opłaty za kartę, nie mam karty? muszę mieć skoro jest opłata, zaś siedem złotych naliczono mi za to, że poprzedniej wpłaty dokonałem w oddziale.
- Na wasze konto - upewniłem się - w waszym oddziale?
- Tak, za to jest opłata.
- Siedem złotych?
- Tyle wynosi.
- Dwadzieścia procent sumy, którą wpłaciłem?
- Nie jest zależna od sumy, po prostu siedem złotych za wpłatę w oddziale. Sie-dem-zło-tych – powtórzyła powoli żeby klient debil nadążył z przyswajaniem przekazu.
Pomyślałem sobie, że gdybym te pieniądze wpłacił na ich konto, ale nie w oddziale tylko na poczcie – opłata wyniosłaby dwa złote. Pomyślałem też, że pani Beata postąpiła nieelegancko nie dzieląc się ze mną tą wiedzą i podzieliłem się tym spostrzeżeniem z panią Zofią.
Pani Zofia w rewanżu podzieliła się ze mną spostrzeżeniem, że ma to w dupie (choć nie użyła takich słów) i zaproponowała bym napisał reklamację, jeśli mi się chce.
- Co ma być w tej reklamacji?
- Co pan chce – i odwróciła się do monitora dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
Więc poprosiłem o kartkę, usiadłem i napisałem reklamację. Po kilku minutach poprosiłem o kolejną a później o jeszcze dwie kartki.
Pół godziny później położyłem przed panią Zofią elaborat zatytułowany „Moja Reklamacja”, siedem i pół strony A4 drobnym maczkiem i mijając w drzwiach roztargnionego transwestytę w pończochach na głowie, wyszedłem.
Dzień, może dwa dni później Najmilsza sprawdzała prace studentów (bo jakbym nie wspominał, jest wykładowcą czy też raczej pasterzem stada… studentów na uniwersytecie), a ja rozsyłałem swoje CV, gdy zadzwonił mój telefon:
- Pan i10?
- Tak.
- Mówi Beata Igreksińska z banku pochodzącego z regionu, w którym popularne są kluski śląskie, dzwonię w sprawie pana reklamacji, czy mogę zadać panu kilka pytań, żeby upewnić się, że pan to naprawdę pan?
- Oczywiście.
- Nazwisko panieńskie pańskiej matki?
- i9
- Jakie miasto jest stolicą Ugandy?
- Kampala. Pani Beato, zapraszałem panią na kawę, to naprawdę ja.
- Wiem, ale muszę zadać pytania z listy, wie pan, procedura.
- No dobrze – poddałem się – niech pani pyta.
- Który król zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną?
I tak po kilkunastu minutach, po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie jak to z Kenneddym było naprawdę*, pani Beata upewniła się, że ja to ja.
- Złożył pan reklamację, czytałam. Bardzo długa i bardzo interesująca reklamacja. Naprawdę siedział pan w meksykańskim więzieniu za zabójstwo?
- Nie, ale miałem napisać, co uważam za stosowne, tak mi poradziła pani koleżanka Zofia. - kurczę, miałem nadzieję, że jej uwagę przykuje raczej ta część o naszych prasłowiańskich przodkach hołdujących zasadom honoru, uczciwości i odpowiedzialności za słowo. - Na końcu reklamacji znajdzie pani to, o co mi chodzi, te opłaty, o których powiedziała pani, że ich nie będzie.
- I nie będzie. Koleżanka troszkę źle panu poradziła, trzeba było przyjść do mnie.
- Ależ przyszedłem! Nie było pani.
- Wiem, wiem ale, panie i10, dzwonię, żeby panu powiedzieć, że teraz muszę panu odpowiedzieć oficjalnie, bo oficjalnie złożył pan reklamację, koleżanka niepotrzebnie zasugerowała panu tę drogę. Ale czuwam nad sprawą.
- O fajnie – zobaczyłem pełgający płomyk świecy w ponurym wilgotnym tunelu nieskończonych opłat za zlikwidowaną kartę. – To co robimy dalej?
- Teraz odezwie się do pana nasz dział reklamacji i zaproponuje panu rozwiązanie. Proszę mi dać znać, gdy to się stanie, dobrze?
- Bardzo chętnie dam pani znać. Przy kawie?
- Panie i10, jeśli ma pan ochotę, zapraszam do oddziału, mamy dobrą kawę – zaśmiała się pani Beata.
Najmilsza wyjrzała z pokoju, pokiwała palcem: - Słyszę, słyszę. Bajerujesz jakąś pannę z banku? Ja też chcę kawę, zrób. – I wróciła do wypisywania sentencji, gróźb i obelg na pracach swoich pustogłowych podopiecznych.
Wstawiając czajnik na gaz zanotowałem telefon pani Beaty.
Kilka godzin później akurat wysyłałem CV do sieci piekarni na stanowisko grafika i zastanawiałem się, czy nałgać, że posiadam wymagane w ogłoszeniu uprawnienia do podwodnego cięcia konstrukcji stalowych przy użyciu trotylu, gdy telefon zadzwonił ponownie: „Łaaaaa! I feel goood!!!”. Muszę zmienić dzwonek.
- Tak, słucham?
- Czy pan i10?
- Przy telefonie.
- Tu dział reklamacji banku, który w swoim logo ma króla zwierząt. Czy mogę zadać panu kilka pytań, żeby potwierdzić pana tożsamość?
- Tak, proszę.
- Czy japońskie słowo szogun jest rodzaju męskiego?
- Japońskie rzeczowniki nie mają rodzajów.
- Dziękuję za odpowiedź. Ile wynosi liczba atomowa molibdenu?
- Czterdzieści dwa.
- Dziękuję. Kolejne pytanie będzie muzyczne. Proszę posłuchać utworu… – puściła mi jakieś pianinko. - A oto pytanie, Fryderyk Szopen został pochowany w Paryżu, zaś jego serce pochowano w Warszawie, gdzie pochowano jego skrzypce?
- Szopen grał na fortepianie.
- Dziękuję. I ostatnie pytanie, myślę, że jestem w ciąży ze swoim kochankiem, mąż nic o nim nie wie. Co powinnam zrobić?- Proszę powiedzieć mężowi, że będziecie mieli dziecko.
- Tak zrobię. Więc panie i10, dostaliśmy pana reklamację i ponieważ zależy nam na zadowoleniu naszych klientów, do których mamy przyjemność zaliczyć pana, dzwonię, żeby przedstawić panu stanowisko banku. Chce pan może zanotować?
- Nie bardzo.
- Dobrze. Bank uznaje pana reklamację w części dotyczącej opłaty siedmiu złotych za wpłatę w oddziale. I ta kwota zostanie panu zwrócona na konto. Jednocześnie bank nie uznaje pana reklamacji dotyczącej opłaty za kartę w wysokości dziesięciu złotych, ponieważ zwrócił pan kartę po rozpoczęciu miesiąca. Czy chce pan odwołać się od tej decyzji?
- Bardzo chcę, ale zrobię to przez wasz oddział, z którym jestem w kontakcie.
- Doskonale, zatem z mojej strony to wszystko, czy mogę panu jeszcze jakoś pomóc?
- A zna pani w Łodzi kogoś, kto szuka pracowników?
- Niestety, dzwonię do pana z Wrocławia. Panie i10, życzę powodzenia w szukaniu pracy i miłego dnia, do widzenia.
Zadzwoniłem do pani Beaty i opowiedziałem jej o rozmowie. A ona od ręki zlikwidowała mi tę drugą opłatę i byliśmy kwita. Do wczoraj.
Bo wczoraj Dział Kart Płatniczych w banku, który ma holenderskich właścicieli uznał, że to się nie może tak skończyć i przysłał mi dwa listy od razu. Jeden z nową kartą płatniczą a drugi z pinem do jej uruchomienia.
nie chcesz czytać albo masz z tym problemy to po prostu omiń ten temat i scroluj dalej.
Mam konto w banku ze zwierzęciem w logo. Naprawdę, nie potrafię sensownie wyjaśnić, po co jest mi konto w sytuacji, gdy brak stałej pracy w połączeniu z notorycznym niebyciem politykiem powoduje, że nie mam na nie żadnych wpływów choć każda kasa, jaką zarobię jest przekazywana jakbym nim był. W gotówce, szybko, z ręki do ręki, poza zasięgiem wzroku skarbówki, zusów, srusów i innych padlinożerców.
Prawdopodobnie mamię się złudzeniem, że bankowe konto jest ostatnim pomostem łączącym mnie z ludźmi pracującymi, których wypłaty miesiąc w miesiąc w magiczny sposób pojawiają się czarnymi cyferkami na ich rachunkach.
Upadek mojego konta trwał jakieś trzy, cztery miesiące.
Gdy sprzedawczyni w sklepie AGD ze słowami „brak środków” oddała mi kartę, zrobiłem minę pod tytułem "ech, te psujące się karty" i przestałem nią płacić w sklepach AGD. Później doszedłem do wniosku, że „no dobra, na koncie może i nie ma tysiąca na pralkę, ale może jest stówa na zakupy?” I parę razy była.
A później, gdy nie było stówy - była dycha na papierosy.
A później pomyślałem „no i dobra, to po koncie” i przestałem zawracać sobie nim głowę.
A jeszcze później bank o trzyliterowej nazwie przysłał mi pismo z informacją, że moje konto nie jest kontem debetowym (o czym wiedziałem) i że mam na nim debet (o czym nie widziałem, bo myślałem, że tak się nie da).
Niesamowity przebłysk geniuszu podpowiedział mi, że internet to nie tylko ogłoszenia o pracy i strony porno. Odpaliłem komputer,poczytałem i odkryłem, że płatności kartą zbliżeniową nie są dokonywane na bieżąco, a ta fajna pikająca maszynka, której dawałem moją Visę do obwąchania nie łączyła się z bankiem, nie sprawdzała, czy na koncie jest cokolwiek prócz głuchego łomotu tam-tamów, więc dwa razy zapłaciłem za Lakistrajki mając na koncie zero. Co spowodowało obecny debet w wysokości trzech dych.
W piśmie, pod pomarańczowym logo Kierownik Wydziału Monitoringu Kredytów Mojego Banku uprzejmie zagroził, że jeśli nie zechcę spłacić zadłużenia – bank będzie zmuszony naliczyć mi odsetki karne w jakiejś przerażająco wielkiej ilości procentów.
Zatem wziąłem kalkulator, pomnożyłem przerażająco wielką ilość procentów przez moje minus trzy dychy, włożyłem do kalkulatora nowe baterie, pomnożyłem jeszcze raz, sprawdziłem wynik na komputerze i wyszło mi, że za jakiś rok będę im wisiał pi razy drzwi trzydzieści pięć zeta.
Dychę miałem przy sobie, zrobiłem bardzo optymistyczne i kompletnie nieuzasadnione założenie, że pozostałe dwadzieścia pięć złotych jakoś przez rok zdobędę i przestałem się tematem zajmować przez miesiąc.
Bo po miesiącu bank przysłał mi kolejne pismo. Że moje zadłużenie urosło do dych czterech.
Wziąłem oba pisma i poszedłem do banku, żeby ustalić czy winę za stan rzeczy ponosi mój matematyk z podstawówki czy polonistka, bo albo nie umiem liczyć, albo czytać.
W placówce banku reklamowanego przez znanego aktora, który z jakichśtam dziwacznych i niezrozumiałych przyczyn porzucił aktorstwo dla reklamy, nie było kolejki, była za to śliczna dziewczyna. Beata – jak informowała przypięta do fartuszka plakietka.
Wyjaśniłem pani Beacie, co mnie sprowadza.
- To jest opłata za kartę – powiedziała pół godziny później po sprawdzeniu mojego dowodu osobistego, karty, wzoru podpisu, siatkówki oka, odcisków palców, metryki, wzoru DNA i po kilku kliknięciach w komputerze. – Nie zapłacił pan kartą minimalnej kwoty.
- Gdy zakładałem konto, nie było takiej opłaty.
Klik, klik.
- No tak, przy pana koncie ta opłata jest od roku – zmartwiła się, ale po chwili poweselała. Uśmiech przez chwilę błąkał jej się na ustach, po czym pojawił się w oczach. Był to wyraźnie uśmiech, który zgubił drogę. – Bank wysłał panu powiadomienie, o tutaj – pokazała palcem na ekran. Później podała datę powiadomienia i wytłumaczyła mi w przystępny sposób, że skoro dostałem powiadomienie i nie zareagowałem, liczy się, że przyjąłem je do wiadomości, tak stanowi umowa.
Czyli jednak nie umiem czytać?
- Pani Beato, nie chcę ponosić żadnych opłat za to konto, właściwie nie jestem przekonany, czy muszę mieć konto. Mogę je zlikwidować?
- Może pan, ale po co?! - przeraziła się. - Wystarczy zlikwidować kartę i spłacić debet. Konto będzie miał pan nadal i nie będzie trzeba płacić żadnych opłat.
Naprawdę miła, sympatyczna, rzeczowa, choć strachliwa dziewczyna.
No to wypełniłem wniosek o likwidację Visy, oddałem kartę, którą pani Beata przy mnie przegryzła, po czym wpłaciłem czterdzieści złotych zadłużenia, upewniłem się, że między mną a bankiem istnieje od teraz wyłącznie sympatia oparta na więziach osobistych, nie finansowych, nikt nikomu niczego nie jest winien, zwłaszcza ja bankowi, spróbowałem umówić się na kawę, godnie przyjąłem uprzejmą i wypowiedziany w wesoły sposób odmowę i minąwszy w wyjściu jakiegoś gościa w kominiarce poszedłem do domu.
A gdy miesiąc później dostałem pismo z banku, że moje zadłużenie wynosi obecnie siedemnaście złotych plus karne odsetki, zazgrzytałem zębami, zakląłem szpetnie i pojechałem ponownie do oddziału.
W którym tym razem nie było ślicznej pani Beaty, tylko pani Zofia (której uroda na pewno komuś mogłaby przypaść do gustu, bo wszystkie kobiety są piękne) i nikogo więcej. Czy nikt już nie chodzi do banku? Wszyscy załatwiają finansowe sprawy przed monitorem?
Po wytłumaczeniu, co mnie sprowadza, okazaniu dowodu osobistego i sprawdzeniu zawartości cukru w mojej krwi pani Zofia uznała, że ja to rzeczywiście ja i powiedziała, że prawdę mówiąc kompletnie nie interesują jej moje ustalenia z panią Beatą, dycha jest opłaty za kartę, nie mam karty? muszę mieć skoro jest opłata, zaś siedem złotych naliczono mi za to, że poprzedniej wpłaty dokonałem w oddziale.
- Na wasze konto - upewniłem się - w waszym oddziale?
- Tak, za to jest opłata.
- Siedem złotych?
- Tyle wynosi.
- Dwadzieścia procent sumy, którą wpłaciłem?
- Nie jest zależna od sumy, po prostu siedem złotych za wpłatę w oddziale. Sie-dem-zło-tych – powtórzyła powoli żeby klient debil nadążył z przyswajaniem przekazu.
Pomyślałem sobie, że gdybym te pieniądze wpłacił na ich konto, ale nie w oddziale tylko na poczcie – opłata wyniosłaby dwa złote. Pomyślałem też, że pani Beata postąpiła nieelegancko nie dzieląc się ze mną tą wiedzą i podzieliłem się tym spostrzeżeniem z panią Zofią.
Pani Zofia w rewanżu podzieliła się ze mną spostrzeżeniem, że ma to w dupie (choć nie użyła takich słów) i zaproponowała bym napisał reklamację, jeśli mi się chce.
- Co ma być w tej reklamacji?
- Co pan chce – i odwróciła się do monitora dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
Więc poprosiłem o kartkę, usiadłem i napisałem reklamację. Po kilku minutach poprosiłem o kolejną a później o jeszcze dwie kartki.
Pół godziny później położyłem przed panią Zofią elaborat zatytułowany „Moja Reklamacja”, siedem i pół strony A4 drobnym maczkiem i mijając w drzwiach roztargnionego transwestytę w pończochach na głowie, wyszedłem.
Dzień, może dwa dni później Najmilsza sprawdzała prace studentów (bo jakbym nie wspominał, jest wykładowcą czy też raczej pasterzem stada… studentów na uniwersytecie), a ja rozsyłałem swoje CV, gdy zadzwonił mój telefon:
- Pan i10?
- Tak.
- Mówi Beata Igreksińska z banku pochodzącego z regionu, w którym popularne są kluski śląskie, dzwonię w sprawie pana reklamacji, czy mogę zadać panu kilka pytań, żeby upewnić się, że pan to naprawdę pan?
- Oczywiście.
- Nazwisko panieńskie pańskiej matki?
- i9
- Jakie miasto jest stolicą Ugandy?
- Kampala. Pani Beato, zapraszałem panią na kawę, to naprawdę ja.
- Wiem, ale muszę zadać pytania z listy, wie pan, procedura.
- No dobrze – poddałem się – niech pani pyta.
- Który król zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną?
I tak po kilkunastu minutach, po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie jak to z Kenneddym było naprawdę*, pani Beata upewniła się, że ja to ja.
- Złożył pan reklamację, czytałam. Bardzo długa i bardzo interesująca reklamacja. Naprawdę siedział pan w meksykańskim więzieniu za zabójstwo?
- Nie, ale miałem napisać, co uważam za stosowne, tak mi poradziła pani koleżanka Zofia. - kurczę, miałem nadzieję, że jej uwagę przykuje raczej ta część o naszych prasłowiańskich przodkach hołdujących zasadom honoru, uczciwości i odpowiedzialności za słowo. - Na końcu reklamacji znajdzie pani to, o co mi chodzi, te opłaty, o których powiedziała pani, że ich nie będzie.
- I nie będzie. Koleżanka troszkę źle panu poradziła, trzeba było przyjść do mnie.
- Ależ przyszedłem! Nie było pani.
- Wiem, wiem ale, panie i10, dzwonię, żeby panu powiedzieć, że teraz muszę panu odpowiedzieć oficjalnie, bo oficjalnie złożył pan reklamację, koleżanka niepotrzebnie zasugerowała panu tę drogę. Ale czuwam nad sprawą.
- O fajnie – zobaczyłem pełgający płomyk świecy w ponurym wilgotnym tunelu nieskończonych opłat za zlikwidowaną kartę. – To co robimy dalej?
- Teraz odezwie się do pana nasz dział reklamacji i zaproponuje panu rozwiązanie. Proszę mi dać znać, gdy to się stanie, dobrze?
- Bardzo chętnie dam pani znać. Przy kawie?
- Panie i10, jeśli ma pan ochotę, zapraszam do oddziału, mamy dobrą kawę – zaśmiała się pani Beata.
Najmilsza wyjrzała z pokoju, pokiwała palcem: - Słyszę, słyszę. Bajerujesz jakąś pannę z banku? Ja też chcę kawę, zrób. – I wróciła do wypisywania sentencji, gróźb i obelg na pracach swoich pustogłowych podopiecznych.
Wstawiając czajnik na gaz zanotowałem telefon pani Beaty.
Kilka godzin później akurat wysyłałem CV do sieci piekarni na stanowisko grafika i zastanawiałem się, czy nałgać, że posiadam wymagane w ogłoszeniu uprawnienia do podwodnego cięcia konstrukcji stalowych przy użyciu trotylu, gdy telefon zadzwonił ponownie: „Łaaaaa! I feel goood!!!”. Muszę zmienić dzwonek.
- Tak, słucham?
- Czy pan i10?
- Przy telefonie.
- Tu dział reklamacji banku, który w swoim logo ma króla zwierząt. Czy mogę zadać panu kilka pytań, żeby potwierdzić pana tożsamość?
- Tak, proszę.
- Czy japońskie słowo szogun jest rodzaju męskiego?
- Japońskie rzeczowniki nie mają rodzajów.
- Dziękuję za odpowiedź. Ile wynosi liczba atomowa molibdenu?
- Czterdzieści dwa.
- Dziękuję. Kolejne pytanie będzie muzyczne. Proszę posłuchać utworu… – puściła mi jakieś pianinko. - A oto pytanie, Fryderyk Szopen został pochowany w Paryżu, zaś jego serce pochowano w Warszawie, gdzie pochowano jego skrzypce?
- Szopen grał na fortepianie.
- Dziękuję. I ostatnie pytanie, myślę, że jestem w ciąży ze swoim kochankiem, mąż nic o nim nie wie. Co powinnam zrobić?- Proszę powiedzieć mężowi, że będziecie mieli dziecko.
- Tak zrobię. Więc panie i10, dostaliśmy pana reklamację i ponieważ zależy nam na zadowoleniu naszych klientów, do których mamy przyjemność zaliczyć pana, dzwonię, żeby przedstawić panu stanowisko banku. Chce pan może zanotować?
- Nie bardzo.
- Dobrze. Bank uznaje pana reklamację w części dotyczącej opłaty siedmiu złotych za wpłatę w oddziale. I ta kwota zostanie panu zwrócona na konto. Jednocześnie bank nie uznaje pana reklamacji dotyczącej opłaty za kartę w wysokości dziesięciu złotych, ponieważ zwrócił pan kartę po rozpoczęciu miesiąca. Czy chce pan odwołać się od tej decyzji?
- Bardzo chcę, ale zrobię to przez wasz oddział, z którym jestem w kontakcie.
- Doskonale, zatem z mojej strony to wszystko, czy mogę panu jeszcze jakoś pomóc?
- A zna pani w Łodzi kogoś, kto szuka pracowników?
- Niestety, dzwonię do pana z Wrocławia. Panie i10, życzę powodzenia w szukaniu pracy i miłego dnia, do widzenia.
Zadzwoniłem do pani Beaty i opowiedziałem jej o rozmowie. A ona od ręki zlikwidowała mi tę drugą opłatę i byliśmy kwita. Do wczoraj.
Bo wczoraj Dział Kart Płatniczych w banku, który ma holenderskich właścicieli uznał, że to się nie może tak skończyć i przysłał mi dwa listy od razu. Jeden z nową kartą płatniczą a drugi z pinem do jej uruchomienia.