To mi przypomniało, że nie tylko w Rosji są jeszcze normalni ludzie. Otóż w okolicach mroźnych czasów w 2011 r. wracałem spóźnionym pociągiem. Samochód zostawiłem na specyficznych miejscach do parkowania tj. na poboczu (nie na chodniku) jednokierunkowego odcinka dwupasmowej jezdni. Auto zaparkowane w poprzek (prostopadle do drogi) zostawiłem w poniedziałek w okolicach godziny 17 a odebrałem w nocy z czwartku na piątek w okolicach godzin 2-3. Skracając historię: zakopałem się w taki sposób, że ani w przód ani w tył, a samochód tylną częścią wystawał na jezdni. Problem polegał na tym, że jak wspomniałem to był czas mrozów i śniegów, taki w którym pasuje dowcip, że zanim znalazłem swoje to najpierw odkopałem 4 inne (samochód odśnieżałem całą ręką ze zmiotką w dłoni - byłem zmęczony i było mi wszystko jedno, a no i oczywiście byłem w garniturze i płaszczu). Nie dość, że śniegu do kolan (dosłownie) to jeszcze odśnieżające pługi zawaliły mi tył samochodu a to wszystko przymarzło - dlatego właśnie powiesiłem się na podwoziu. Do rzeczy jednak. Najpierw poprosiłem o pomoc podpitego zdrowo kolesia ok 20 lat (z panną) - z początku patrzyli jak na debila, ale co tam POMOGĄ. Nie daliśmy rady (ani w tą ani w drugą). Potem przyjechała kolejka i wysiadło z niej mnóstwo osób z któych 3 podpitych studentów polibudy zdecydowało się pomóc - nie daliśmy rady. Kolesie jednak uniesieni honorem powiedzieli, że tak sprawy nie zostawią i .. zadzwonili po pomoc (2-3 w nocy) Szczęście, że mieszkali na tej ulicy i za jakieś 5 min pojawiły się posiłki +3 polibudziarzy. Wspólnymi siłami tym razem się udało. Historia może nie porywająca, ale postawcie się w mojej sytuacji. godzina pomiędzy 2-3 w nocy piździ jak w kieleckim, ja zmęczony (pociąg spóźniony ze 3h - relacja albo Krk_Gdynia albo Wwa Gdynia) w garniturze, a tu kurwa samochód powieszony i wystający w pół drogi. I żeby nie było, że sam sobie winny to od razu zaznaczam, że tyle ile mogłem to wykopałem każdym możliwym sposobem (niestety bez łopaty)