Przekopiowane na chama z wp.pl (niewiarygodne.pl)
W pierwszej połowie XX wieku świat zachwycił się Mirinem Dajo - wizjonerem, spirytystą, mnichem i medium. Pochodzący z Holandii mężczyzna do dziś jest ucieleśnieniem jednostki reprezentującej nadludzkie zdolności. Według wielu obiegowych opinii, jakie krążyły jeszcze kilkadziesiąt lat temu, człowiek ten obdarzony był tajemną i nadnaturalną mocą, która sprawiała, że niegroźne było dla niego przebicie mieczem, sztyletem czy nawet... strzał oddany w jego kierunku z broni palnej.
Mirin Dajo urodził się jako Arnold Gerrit Henskes. Na świat przyszedł 6 sierpnia 1912 r. w Rotterdamie. Dorastał jako zwykły młodzieniec, zupełnie nieświadomy swoich niezwykłych umiejętności. Początkowo, z racji swojego talentu plastycznego, zajmował się projektowaniem - założył wtedy nawet swoją własną firmę. Nagły zwrot nastąpił dopiero w czasie II wojny światowej, kiedy Henskes odniósł bardzo poważne obrażenia. Będąc rannym, spostrzegł, że jego okaleczenia bardzo szybko i niemal bezkrwawo się goją.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Dajo został ranny, doznał także całego cyklu niezwykłych snów oraz trudnych do wyjaśnienia objawień. Wydarzenia te jeszcze bardziej umocniły wiarę Holendra, który uznał wtedy, że dostał wielki dar od Boga. Uwierzył też wtedy, że ma wielką misję do spełnienia, a jej nadrzędnym celem jest pokazanie światu, aby nie podążał za mamoną.
Po tym, jak nastąpiły tamte przełomowe wydarzenia, Arnold Gerrit Henskes opuścił swoje rodzinne miasto i przeniósł się do Amsterdamu, gdzie w pubach pod pseudonimem Mirin Dajo, co w języku esperanto oznaczało "Niesamowitego Dajo", rozpoczął karierę "człowieka, którego nic nie jest w stanie zabić". Szybko uznano go za fenomen, człowieka, któremu uczucie strachu jest obce. Wieść o pomysłach, które realizował w czasie swoich niezwykłych pokazów, szybko obiegła okolicę, a potem cały kraj.
Wielokrotnie, podczas swoich występów, Dajo nakłaniał przybyłych widzów do wbijania w jego ciało ostrych noży i sztyletów. Nie było dla niego niczym niezwykłym połknięcie żyletki czy zjedzenie szklanki. Dajo poczuł się niezniszczalny. Ta wiara w nieśmiertelność zakorzeniła się w nim tak mocno, że coraz częściej w trakcie swoich widowisk zezwalał na przebijanie swego ciała rozżarzonymi do granic możliwości prętami i nożami oraz na oblewanie się gotującą się wodą.
Jak się potem zaczęło okazywać, przeświadczenie Dajo o jego "pancernym" ciele nie do końca odnajdywało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Pomimo błyskawicznej regeneracji, jego organizm nie dawał sobie rady z tak wieloma dotkliwymi okaleczeniami, co spowodowało powstanie na jego ciele kilku blizn. Najbardziej charakterystyczne były dwie szramy na głowie - pamiątka po eksperymencie z pistoletem, z którego Mirin był bardzo dumny, a który miał być dowodem na jego nieśmiertelność.
Kiedy o Dajo zrobiło się naprawdę głośno, zainteresowali się nim naukowcy oraz lekarze, którzy zaprosili go do Zurychu. Na własne oczy chcieli się oni przekonać o jego rzekomo cudownych umiejętnościach i niezwykłych właściwościach jego ciała. I Dajo, nie obawiając się żadnych prób ani testów, nie zawiódł ich.
W czasie jednego z pokazów, który został przeprowadzony przy obecności władz szwajcarskiej uczelni oraz na oczach studentów, ciało Dajo zostało wielokrotnie przebite. Aby wyeliminować jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że to, co wyprawiał na scenie fakir, jest tylko zręczną sztuczką, wykonano serię zdjęć rentgenowskich. A te nie pozostawiły już żadnych wątpliwości. Ciało słynnego spirytysty naprawdę było przebijane. Materiały wyraźnie pokazywały, jak wnętrzności w jego ciele są perforowane. Naukowcy byli zdumieni, a wielu wydarzenia, które miały miejsce tamtego dnia uznało za cud.
Kolejne doświadczenie z udziałem naukowców miało ponownie miejsce w Szwajcarii. Tym razem na jednej z uczelni w Bazylei Dajo został poproszony o wzięcie udziału w eksperymencie, podczas którego nie miał mu już towarzyszyć żaden pomocnik (w czasie pokazu dla naukowców w Zurychu wspierał go asystent, który zadawał mu rany). Holender znów bez żadnych oporów się zgodził. I ponownie wprowadził lekarzy w zdumienie.
Większość badaczy, którzy tym razem samodzielnie i wielokrotnie mieli okazję przebijać ciało mężczyzny, nie mogli znaleźć właściwej naukowej wykładni, która byłaby w stanie wyjaśnić fenomen. Co zaskoczyło lekarzy najbardziej, to fakt, że wbijanie szpady w ciało śmiałka nie wywoływało dosłownie żadnej reakcji. Kompletnie żadnej - jego twarz nie wykazywała grymasu bólu, a fakir po eksperymencie pozwalał sobie nawet na dowcipkowanie. Nie wystąpił żaden krwotok, a Dajo dalej poruszał się tak, jakby nic się nie stało.
Fakir wierzył, że wszystko, co robi, ma w dużej mierze związek z jego duchowością. Zwracając na siebie uwagę świata swoimi nadnaturalnymi umiejętnościami, uważał, że ma do wykonania misję. Dzięki jego niecodziennemu darowi, jego głos podczas przemówień, w których mówił o konieczności zaprowadzenia pokoju na całym świecie, miał być jeszcze bardziej donośny. Co więcej, Dajo wierzył w to, że poszczególne jego działania są wspierane przez kilku jego osobistych Aniołów Stróżów.
Cała otoczka, którą wytwarzał wokół siebie Dajo, przyciągała do niego ludzi. A trzeba dodać, że poza jego wielkim darem, który wszyscy mogli podziwiać na własne oczy, mężczyzna parał się także działalnością uzdrowicielską - wielu wierzyło, że posiada on umiejętność leczenia chorych, znajdujących się w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Często miewał też wizje, o których opowiadał słuchaczom. To wszystko sprawiało, że z czasem coraz więcej osób zaczynało go traktować jak mesjasza.
Śmierć fakira nadeszła nieoczekiwanie, gdy wiele z wykonywanych przez niego na scenie działań zaczęło być dla niego rutyną. 11 maja 1948 r. mężczyzna "posilił się" stalową igłą - jak twierdził, tak poinstruowały go głosy. Musieli interweniować lekarze, którzy po kilku dniach wyciągnęli z jego organizmu ciało obce. Wkrótce po zabiegu położył się do łóżka i nie wstawał z niego przez trzy dni, trwając jakby w stanie transu. Niedługo potem lekarze stwierdzili zgon Dajo. Sekcja zwłok miała wykazać, że śmierć nastąpiła z powodu rozwinięcia się w jego organizmie tętniaka rozwarstwiającego.
No i filmik
W pierwszej połowie XX wieku świat zachwycił się Mirinem Dajo - wizjonerem, spirytystą, mnichem i medium. Pochodzący z Holandii mężczyzna do dziś jest ucieleśnieniem jednostki reprezentującej nadludzkie zdolności. Według wielu obiegowych opinii, jakie krążyły jeszcze kilkadziesiąt lat temu, człowiek ten obdarzony był tajemną i nadnaturalną mocą, która sprawiała, że niegroźne było dla niego przebicie mieczem, sztyletem czy nawet... strzał oddany w jego kierunku z broni palnej.
Mirin Dajo urodził się jako Arnold Gerrit Henskes. Na świat przyszedł 6 sierpnia 1912 r. w Rotterdamie. Dorastał jako zwykły młodzieniec, zupełnie nieświadomy swoich niezwykłych umiejętności. Początkowo, z racji swojego talentu plastycznego, zajmował się projektowaniem - założył wtedy nawet swoją własną firmę. Nagły zwrot nastąpił dopiero w czasie II wojny światowej, kiedy Henskes odniósł bardzo poważne obrażenia. Będąc rannym, spostrzegł, że jego okaleczenia bardzo szybko i niemal bezkrwawo się goją.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Dajo został ranny, doznał także całego cyklu niezwykłych snów oraz trudnych do wyjaśnienia objawień. Wydarzenia te jeszcze bardziej umocniły wiarę Holendra, który uznał wtedy, że dostał wielki dar od Boga. Uwierzył też wtedy, że ma wielką misję do spełnienia, a jej nadrzędnym celem jest pokazanie światu, aby nie podążał za mamoną.
Po tym, jak nastąpiły tamte przełomowe wydarzenia, Arnold Gerrit Henskes opuścił swoje rodzinne miasto i przeniósł się do Amsterdamu, gdzie w pubach pod pseudonimem Mirin Dajo, co w języku esperanto oznaczało "Niesamowitego Dajo", rozpoczął karierę "człowieka, którego nic nie jest w stanie zabić". Szybko uznano go za fenomen, człowieka, któremu uczucie strachu jest obce. Wieść o pomysłach, które realizował w czasie swoich niezwykłych pokazów, szybko obiegła okolicę, a potem cały kraj.
Wielokrotnie, podczas swoich występów, Dajo nakłaniał przybyłych widzów do wbijania w jego ciało ostrych noży i sztyletów. Nie było dla niego niczym niezwykłym połknięcie żyletki czy zjedzenie szklanki. Dajo poczuł się niezniszczalny. Ta wiara w nieśmiertelność zakorzeniła się w nim tak mocno, że coraz częściej w trakcie swoich widowisk zezwalał na przebijanie swego ciała rozżarzonymi do granic możliwości prętami i nożami oraz na oblewanie się gotującą się wodą.
Jak się potem zaczęło okazywać, przeświadczenie Dajo o jego "pancernym" ciele nie do końca odnajdywało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Pomimo błyskawicznej regeneracji, jego organizm nie dawał sobie rady z tak wieloma dotkliwymi okaleczeniami, co spowodowało powstanie na jego ciele kilku blizn. Najbardziej charakterystyczne były dwie szramy na głowie - pamiątka po eksperymencie z pistoletem, z którego Mirin był bardzo dumny, a który miał być dowodem na jego nieśmiertelność.
Kiedy o Dajo zrobiło się naprawdę głośno, zainteresowali się nim naukowcy oraz lekarze, którzy zaprosili go do Zurychu. Na własne oczy chcieli się oni przekonać o jego rzekomo cudownych umiejętnościach i niezwykłych właściwościach jego ciała. I Dajo, nie obawiając się żadnych prób ani testów, nie zawiódł ich.
W czasie jednego z pokazów, który został przeprowadzony przy obecności władz szwajcarskiej uczelni oraz na oczach studentów, ciało Dajo zostało wielokrotnie przebite. Aby wyeliminować jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że to, co wyprawiał na scenie fakir, jest tylko zręczną sztuczką, wykonano serię zdjęć rentgenowskich. A te nie pozostawiły już żadnych wątpliwości. Ciało słynnego spirytysty naprawdę było przebijane. Materiały wyraźnie pokazywały, jak wnętrzności w jego ciele są perforowane. Naukowcy byli zdumieni, a wielu wydarzenia, które miały miejsce tamtego dnia uznało za cud.
Kolejne doświadczenie z udziałem naukowców miało ponownie miejsce w Szwajcarii. Tym razem na jednej z uczelni w Bazylei Dajo został poproszony o wzięcie udziału w eksperymencie, podczas którego nie miał mu już towarzyszyć żaden pomocnik (w czasie pokazu dla naukowców w Zurychu wspierał go asystent, który zadawał mu rany). Holender znów bez żadnych oporów się zgodził. I ponownie wprowadził lekarzy w zdumienie.
Większość badaczy, którzy tym razem samodzielnie i wielokrotnie mieli okazję przebijać ciało mężczyzny, nie mogli znaleźć właściwej naukowej wykładni, która byłaby w stanie wyjaśnić fenomen. Co zaskoczyło lekarzy najbardziej, to fakt, że wbijanie szpady w ciało śmiałka nie wywoływało dosłownie żadnej reakcji. Kompletnie żadnej - jego twarz nie wykazywała grymasu bólu, a fakir po eksperymencie pozwalał sobie nawet na dowcipkowanie. Nie wystąpił żaden krwotok, a Dajo dalej poruszał się tak, jakby nic się nie stało.
Fakir wierzył, że wszystko, co robi, ma w dużej mierze związek z jego duchowością. Zwracając na siebie uwagę świata swoimi nadnaturalnymi umiejętnościami, uważał, że ma do wykonania misję. Dzięki jego niecodziennemu darowi, jego głos podczas przemówień, w których mówił o konieczności zaprowadzenia pokoju na całym świecie, miał być jeszcze bardziej donośny. Co więcej, Dajo wierzył w to, że poszczególne jego działania są wspierane przez kilku jego osobistych Aniołów Stróżów.
Cała otoczka, którą wytwarzał wokół siebie Dajo, przyciągała do niego ludzi. A trzeba dodać, że poza jego wielkim darem, który wszyscy mogli podziwiać na własne oczy, mężczyzna parał się także działalnością uzdrowicielską - wielu wierzyło, że posiada on umiejętność leczenia chorych, znajdujących się w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Często miewał też wizje, o których opowiadał słuchaczom. To wszystko sprawiało, że z czasem coraz więcej osób zaczynało go traktować jak mesjasza.
Śmierć fakira nadeszła nieoczekiwanie, gdy wiele z wykonywanych przez niego na scenie działań zaczęło być dla niego rutyną. 11 maja 1948 r. mężczyzna "posilił się" stalową igłą - jak twierdził, tak poinstruowały go głosy. Musieli interweniować lekarze, którzy po kilku dniach wyciągnęli z jego organizmu ciało obce. Wkrótce po zabiegu położył się do łóżka i nie wstawał z niego przez trzy dni, trwając jakby w stanie transu. Niedługo potem lekarze stwierdzili zgon Dajo. Sekcja zwłok miała wykazać, że śmierć nastąpiła z powodu rozwinięcia się w jego organizmie tętniaka rozwarstwiającego.
No i filmik
______________
Tak naprawdę to boję się nie tej strasznej osoby, która od dwudziestu lat stoi za moim krzesłem, lecz jej głosu. Nie jej słów przecież, a tonu, nieludzkiego, potwornie nieartykułowanego.