-Taryfę trzeba? - pyta się szczerząc zęby, a z jego ust wydobywa się okropny fetor.
Jako, że byliśmy w ogromnym pośpiechu, przystaliśmy na tę propozycję i wsiedliśmy do jego taksówki - starego, zdezelowaneo peugeota. W środku jeszcze gorszy smród, w dodatku straszny bałagan. Ledwo się zmieściliśmy, po czym kierowca zapytał, gdzie potrzebujemy się dostać.
-Skrzyżowanie Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi - odparłem.
-Gdzie to? - zapytał nieprzyjemnym tonem
Zszokowani, wytłumaczyliśmy, że to te słynne centrum Warszawy. Rotunda, niedaleko Złote Tarasy, w końcu załapał, gdy powiedzieliśmy o Pałacu Kultury i Nauki - nie omieszał przy tym podzielić się z nami swoimi poglądami o "kacapskich kurwach co postawiły tego betonowego kloca".
Gdy zaczęliśmy jechać, od razu mnie uderzył brak włączonej taryfy. Gdy zwróciłem na to uwagę, kierowca odburknął coś o tym, że jak chcemy się zmieścić w stówcę, to będziemy jechać bez taryfy. Zaskoczony oznajmiam, że u konkurencji ten dystans kosztuje nas zwykle niecałe 20zł, a przy sobie mamy tylko 50zł, dlatego chyba będziemy musieli zrezygnować z jego usługi. Spojrzał w lusterko na moją dziewczynę i stwierdził, że koleżanka coś mogłaby poradzić na pewno i jakby się postarała, to te 50zł rabaciku się znajdzie. Po takich sugestiach nie zostało nam nic innego, jak tylko wysiąść z taksówki, wybiegliśmy więc czym prędzej, a kierowca krzyczał tylko za nami "zasrani uberowcy! bękarty nieopodatkowanych gównozjadów!" i tym podobne inwektywy.