Miałem taki przypadek, że rano strzeliłem łanie, uleciała kilkadziesiąt metrów w gęste zarośla, ale znalazłem. Dochodzę leży, ale to w tej historii nie jest istotne. Powiesiłem karabin, "ostatni kęs" etc. Zaczynam patroszyć, umorusany w farbie. Mija dobre 15 min. Słysze ktoś krzyczy. "Stachu" chwila ciszy , znowu "Stachu" i tak coraz głośniej, ale "Stachu" nie odpowiada. Słyszę, idzie ktoś w moją stronę... Coraz bliżej. Wychodzę z krzaków jak już ten grzybiarz był na 50 metrów. Ręce po łokcie usmolone w farbie, w prawej dłoni trzymam nóż. Gość stanął (blady) patrzy na mnie. Krzyknąłem- STACHA już nie ma ! ! !
To był piękny widok jak ten grzybiarz sadził...
Nie dość, że Łania to i połowa koszyka z grzybami się trafiła...
(Zapożyczone z ryjbuka)
Myśliwi to niezłe pokurwieńce... by jakoś sobie radzić z tym, że zabili zwierzaka i dorobić ideologię - to wymyślają te frywolne nazwy - miast normalnie jak człowiek rzucić, krew, posoka to pierdolą o farbie i te nazewnictwa wszelakie...
Nie żebym był przeciwny zabijaniu zwierząt - ale kurza morda... chełpić się, że się zajebało jelenia z broni palnej przy użyciu lunety.. gdyby myśliwy zajebał dzika przy użyciu noża, zająca z łuku to kumał byłoby czym się chełpić... ale z broni palnej to nawet pokurwiony murzyn potrafi zabić.