Fragment opowiadania Grzędowicza "Weekend w Spestreku", całkiem ciekawie opisana wizja Europy, która podzieliła się na dwie części, część kapitalistyczną i część dla dewiantów.
Polecam całość.
* * *
– Aleś zasmrodziła całą klatkę! – wołał Gerard od drzwi. – Pierwszy Maja, a u nas śmierdzi opalaną padliną! Bo mój brat kapitalista przyjechał i musi mieć swoją zdechliznę. Wstyd na cały dom. – No cześć – zwrócił się do Normana. – No nie – oświadczył na widok wyciągniętej dłoni. – Tu trzeba się witać serdecznie. Jesteś w Spestreku.
Po czym przywitał się serdecznie, jak stara ciotka, przytulając policzek do policzka i wysyłając w powietrze udawane pocałunki.
Wyraźnie przytył, długie włosy ustąpiły miejsca gładzi czoła, które wysforowało się do przodu, wypierając loki na tył czaszki.
Pierwsze, co zrobił, to ocenzurował zabawki.
– Po co ci taki stary okręt? To były czasy patriarchatu. Nie mógłbyś sklejać modeli autobusów albo zwierząt, jak twoi koledzy? Czego to cię nauczy? Musisz koniecznie – to było już do Normana – wyjeżdżać z tą swoją typizacją płciową? Co to jest?
– Załoga.
– Może mi wytłumaczycie, w jaki sposób te figurki podkreślają równy status płci? Poza tym tu są armaty i szable. Uczysz dziecko przemocy?
– Część, a nawet większość piratów to kobiety – wypalił Norman. – Widzisz, że mają kolczyki i chustki na głowach? To kobieca załoga, polująca na morzach na męskie statki. To nie przemoc, tylko walka o równouprawnienie.
To było niewiarygodne, ale Gerard uwierzył. Norman popatrzył na niego ze zgrozą.
Usiedli do stołu, lecz miła atmosfera nie przetrwała długo.
– No, co tam u ciebie? – zagaił Gerard. – Awanse, pieniądze? Nowe samochodziki? Zbudowałeś więcej fastfudów i supermarketów? Opowiedz nam, ile to zarabiasz!
– Dziękuję, nie narzekam – odpowiedział Norman. – A co u ciebie? Uszyłeś więcej koszulek dla moich fastfudów? Może twoi niewolnicy zrobili więcej szczotek do supermarketów?
– Chłopcy! – zgromiła ich matka.
– On zaczął – wybąkał Norman, czując się, jakby miał siedem lat.
– Mamo! Posoliłaś to?!
– Tylko odrobinkę, Gerciu. Przecież tego się jeść nie da.
– I pewnie kroiłaś tym samym nożem, którym dotykałaś padliny?! Mamo, dlaczego nie nauczysz się wreszcie gotować? Posłałem cię przecież na kurs kuchni wegańskiej i wegetariańskiej! Niedługo przyrządzisz dinozaura! Mamuta! I dziecko to je! Proszę. Padlinę posypaną białą śmiercią. I wszystko uperfumowane tymi śmierdzącymi proszkami. Nigdy nie wychowamy postępowego społeczeństwa! Czy wy nie znacie wyników najnowszych badań? Któregoś dnia wezmę to wszystko i wywalę.
– Nie drzyj się na matkę!
– O, proszę, głowa rodziny się odezwała! Wielki biały ojciec! A ty dlaczego im to za każdym razem przywozisz? Cała lodówka tych gówien w kolorowych opakowaniach! Plastiki jakieś! Same konserwanty. Bo co?! Głodują?! Tu w sklepach jest wszystko, co potrzebne do zdrowego żywienia. Są kursy, są poradniki. Komitet wychodzi ze skóry, żeby wszyscy jedli prawidłowo. Kartki zapewniają zbilansowaną, zdrową dietę. Ale nie, musi przyjechać dobry wujek z proamerykańskiej imperialistycznej Europy i wszystkich truć. W ten sposób nigdy nie zmienią nawyków żywieniowych!
– Nie chcesz, nie jedz. Żryj swoją szyszkę. Kto ci broni?
I tak w kółko. Przy kawie i szarlotce Gerard wreszcie się uspokoił i zaczął wszystkich namawiać, żeby poszli na rynek, na paradę miłości.
– Gerard – poprosiła matka – nie możemy chwilę posiedzieć jak rodzina?
– Nie rozumiecie, że to nie jest święto jakichś patriarchalnych umownych „rodzin”, tylko wielka tradycja? Gościmy młodzież z kilkunastu Spestreków.
– Skąd oni się tu wzięli? – zapytał Norman.
– Bo jest zjazd radykalnej młodzieży w Białymstoku, a część nocuje i świętuje w naszym mieście.
– Widziałem. Dwa razy omal mnie nie napadli w drodze z dworca.
– Pewnie ich prowokowałeś. Muszą się wyszumieć. Trzeba było nie dyskryminować całego świata przez setki lat. Wystarczy na ciebie spojrzeć: ogolony łeb, amerykańskie okularki. Symbolizujesz wszystko, czego nienawidzą: patriarchalną cywilizację zachodnią, całe to zakłamanie kapitalizmu, indywidualizm, imperializm, męskie, testosteronowe zadufanie, nierówność. Oni tylko sięgają po sprawiedliwość! Zamknęliście nas w rezerwatach i myślicie, że możecie spokojnie pożerać tę planetę? Już niedługo! Dzisiaj świętujemy nowe plebiscyty w Lyonie i Rostocku! Mamy nowe Spestreki, a niedługo cała Europa będzie nasza. To twoje miejsce jest w rezerwacie, mój braciszku. Jeszcze trochę zamieszek, parę zamachów bombowych i wasi też zrozumieją, że dość już tego! Nie zatrzymasz postępu!
– Jedyny sens waszego istnienia to tania siła robocza – wycedził blady ze złości Norman. – Szyjecie T-shirty i kleicie zapalniczki, wypalacie kości pamięci i skręcacie długopisy taniej niż Chińczycy. Karmicie się naszymi podatkami, bo ktoś przecież musi na ciebie pracować, braciszku, kiedy budujesz utopię Platona. Takich pasożytów jak ty taniej utrzymywać w strefach niż na zasiłku. Ale nie trzymajcie siłą wartościowych ludzi.
– A kto kogo trzyma siłą? Każdy może wybierać!
– To po co wam te wszystkie pola minowe i druty kolczaste? Dlaczego Grzesiek nie mógł wyjechać?
– Ta świnia? Przecież uciekł! Uciekł i zostawił Martynę! Bo nie wytrzymał budowy lepszego świata! Nie zniósł równości! Bo tak samo jak ty nie mógł zrozumieć, że nie jest najważniejszy. My nie wierzymy w indywidualistyczną samoświadomość. To jest samowytworzony mit patriarchatu. Nie ma znaczenia jakiś Grzesiek. Byli ważniejsi od niego! A on skorzystał ze wszystkiego, co mu daliśmy za darmo: z wykształcenia, opieki medycznej, i uciekł.
– Czyli nie mógł wam zapłacić na czas dość dużo kasy? A dlaczego nie mógł tu wytrzymać? Dlaczego przez dziesięć lat pracował cały czas jako brygadzista? Na nic nie zasłużył? Przecież to był świetny fachowiec.
– Nareszcie mówimy konkretnie. Powtarzałem, u nas nie wystarczy jakaś tam fachowość. Liczy się sprawiedliwość. Awansuje ten, kto na to zasługuje. Byli lepsi albo zasługujący na afirmację. Kobiety, przedstawiciele mniejszości. Najpierw inni, potem ty. Ale on, oczywiście, nie potrafił tego zrozumieć.
– Jasne. Pamiętam. Całe życie do wszystkiego był ostatni w kolejce.
– Był głupi! Ja pracuję w zasobach ludzkich! Widziałem jego wyniki testów inteligencji!
– Grześka? Przecież go znałem. Bystry, wykształcony, błyskawicznie kojarzył fakty...
– Mówię o prawdziwej inteligencji. Nie o tych prawopółkulowych, testosteronowych bzdurach, jak tak zwana logika. To wszystko są twory kulturowe. A widziałeś wyniki jego testów na inteligencję społeczną?! Emocjonalną? Na współpracę zespołową? Poczucie dyscypliny?! Świadomości grupowej?! To był debil! Jak każdy niewolnik testosteronu! Egoista! Tylko ja, ja i ja!
– Przestańcie! – zaprotestowała matka, a Martyna pobladła i miała łzy w oczach. – Nie możemy zachowywać się jak ludzie? Gerard, nie jesteś na wiecu!
– O postępowe społeczeństwo należy walczyć w każdym miejscu i w każdym czasie – oświadczył Gerard. – Wszystko ma znaczenie polityczne. Ale w porządku. Mogę nic nie mówić.
Po dłuższej chwili spędzonej na dziubaniu szarlotki Norman spróbował opowiedzieć zabawną historyjkę, która przydarzyła mu się na Krecie. Matka i Martyna słuchały z ulgą i nawet zaczęły się uśmiechać. Gerard wytrzymał chyba ze trzy minuty.
– Martyna też była na pięknych wakacjach – oświadczył. – Załatwiłem jej wymianę do Spestreku pod Soczi. Zamiast nudzić się całymi dniami bezmyślnie przy basenie i pić alkohol, pracowała w zakładach montujących sprzęt AGD i miała najwyżej kilometr do plaży. A wieczorami były imprezy kulturalne, poznawała miejscowy folklor i uczestniczyła w wycieczkach autokarowych. I jeszcze mogła kupić doskonały odkurzacz z odrzutów. Było bardzo wesoło. Prawda, Martyna?
– Tak – odpowiedziała. – Bardzo wesoło.
Norman umilkł i napił się herbaty. Postanowił, ze względu na mamę i Martynę, za wszelką cenę nie dać się sprowokować.
Gerard spojrzał wreszcie na zegarek.
– Naprawdę nie obejrzycie parady? Będą transwestyci w pięknych strojach i występy muzyczne, i...
– Nie.
– Jak tam chcecie. Ja idę.
Wyszedł, a Norman zauważył, że dyskretnie zwinął z przedpokoju przygotowaną dla siebie reklamówkę z drobiazgami.
Matka przetarła dłonią twarz.
– Dajcie mi kieliszek czegoś. I papierosa.
– Z nim jest coraz gorzej – powiedział Norman ostrożnie.
– Nawet nie pytaj...
Koło siódmej zabrał sekcję swojej pękatej torby, którą można było nosić na osobnym pasku. Zawierała osobiste rzeczy, kosmetyczkę i olbrzymią butlę wódki zaopatrzoną w pompkę oraz trochę zakąsek w konserwach. Matka przeraziła się.
– Norman, dzisiaj nie wychodź. Jak jest ta ich manifa, to nawet tutejsi siedzą w domu. Lepiej się nie szwendaj.
– Mamo, nie idę na rynek, tylko do Wodza. Dwa bloki stąd. Pewnie u niego przenocuję.
– Tylko uważaj, proszę. I pozdrów Amoniaka.
Polecam całość.
* * *
– Aleś zasmrodziła całą klatkę! – wołał Gerard od drzwi. – Pierwszy Maja, a u nas śmierdzi opalaną padliną! Bo mój brat kapitalista przyjechał i musi mieć swoją zdechliznę. Wstyd na cały dom. – No cześć – zwrócił się do Normana. – No nie – oświadczył na widok wyciągniętej dłoni. – Tu trzeba się witać serdecznie. Jesteś w Spestreku.
Po czym przywitał się serdecznie, jak stara ciotka, przytulając policzek do policzka i wysyłając w powietrze udawane pocałunki.
Wyraźnie przytył, długie włosy ustąpiły miejsca gładzi czoła, które wysforowało się do przodu, wypierając loki na tył czaszki.
Pierwsze, co zrobił, to ocenzurował zabawki.
– Po co ci taki stary okręt? To były czasy patriarchatu. Nie mógłbyś sklejać modeli autobusów albo zwierząt, jak twoi koledzy? Czego to cię nauczy? Musisz koniecznie – to było już do Normana – wyjeżdżać z tą swoją typizacją płciową? Co to jest?
– Załoga.
– Może mi wytłumaczycie, w jaki sposób te figurki podkreślają równy status płci? Poza tym tu są armaty i szable. Uczysz dziecko przemocy?
– Część, a nawet większość piratów to kobiety – wypalił Norman. – Widzisz, że mają kolczyki i chustki na głowach? To kobieca załoga, polująca na morzach na męskie statki. To nie przemoc, tylko walka o równouprawnienie.
To było niewiarygodne, ale Gerard uwierzył. Norman popatrzył na niego ze zgrozą.
Usiedli do stołu, lecz miła atmosfera nie przetrwała długo.
– No, co tam u ciebie? – zagaił Gerard. – Awanse, pieniądze? Nowe samochodziki? Zbudowałeś więcej fastfudów i supermarketów? Opowiedz nam, ile to zarabiasz!
– Dziękuję, nie narzekam – odpowiedział Norman. – A co u ciebie? Uszyłeś więcej koszulek dla moich fastfudów? Może twoi niewolnicy zrobili więcej szczotek do supermarketów?
– Chłopcy! – zgromiła ich matka.
– On zaczął – wybąkał Norman, czując się, jakby miał siedem lat.
– Mamo! Posoliłaś to?!
– Tylko odrobinkę, Gerciu. Przecież tego się jeść nie da.
– I pewnie kroiłaś tym samym nożem, którym dotykałaś padliny?! Mamo, dlaczego nie nauczysz się wreszcie gotować? Posłałem cię przecież na kurs kuchni wegańskiej i wegetariańskiej! Niedługo przyrządzisz dinozaura! Mamuta! I dziecko to je! Proszę. Padlinę posypaną białą śmiercią. I wszystko uperfumowane tymi śmierdzącymi proszkami. Nigdy nie wychowamy postępowego społeczeństwa! Czy wy nie znacie wyników najnowszych badań? Któregoś dnia wezmę to wszystko i wywalę.
– Nie drzyj się na matkę!
– O, proszę, głowa rodziny się odezwała! Wielki biały ojciec! A ty dlaczego im to za każdym razem przywozisz? Cała lodówka tych gówien w kolorowych opakowaniach! Plastiki jakieś! Same konserwanty. Bo co?! Głodują?! Tu w sklepach jest wszystko, co potrzebne do zdrowego żywienia. Są kursy, są poradniki. Komitet wychodzi ze skóry, żeby wszyscy jedli prawidłowo. Kartki zapewniają zbilansowaną, zdrową dietę. Ale nie, musi przyjechać dobry wujek z proamerykańskiej imperialistycznej Europy i wszystkich truć. W ten sposób nigdy nie zmienią nawyków żywieniowych!
– Nie chcesz, nie jedz. Żryj swoją szyszkę. Kto ci broni?
I tak w kółko. Przy kawie i szarlotce Gerard wreszcie się uspokoił i zaczął wszystkich namawiać, żeby poszli na rynek, na paradę miłości.
– Gerard – poprosiła matka – nie możemy chwilę posiedzieć jak rodzina?
– Nie rozumiecie, że to nie jest święto jakichś patriarchalnych umownych „rodzin”, tylko wielka tradycja? Gościmy młodzież z kilkunastu Spestreków.
– Skąd oni się tu wzięli? – zapytał Norman.
– Bo jest zjazd radykalnej młodzieży w Białymstoku, a część nocuje i świętuje w naszym mieście.
– Widziałem. Dwa razy omal mnie nie napadli w drodze z dworca.
– Pewnie ich prowokowałeś. Muszą się wyszumieć. Trzeba było nie dyskryminować całego świata przez setki lat. Wystarczy na ciebie spojrzeć: ogolony łeb, amerykańskie okularki. Symbolizujesz wszystko, czego nienawidzą: patriarchalną cywilizację zachodnią, całe to zakłamanie kapitalizmu, indywidualizm, imperializm, męskie, testosteronowe zadufanie, nierówność. Oni tylko sięgają po sprawiedliwość! Zamknęliście nas w rezerwatach i myślicie, że możecie spokojnie pożerać tę planetę? Już niedługo! Dzisiaj świętujemy nowe plebiscyty w Lyonie i Rostocku! Mamy nowe Spestreki, a niedługo cała Europa będzie nasza. To twoje miejsce jest w rezerwacie, mój braciszku. Jeszcze trochę zamieszek, parę zamachów bombowych i wasi też zrozumieją, że dość już tego! Nie zatrzymasz postępu!
– Jedyny sens waszego istnienia to tania siła robocza – wycedził blady ze złości Norman. – Szyjecie T-shirty i kleicie zapalniczki, wypalacie kości pamięci i skręcacie długopisy taniej niż Chińczycy. Karmicie się naszymi podatkami, bo ktoś przecież musi na ciebie pracować, braciszku, kiedy budujesz utopię Platona. Takich pasożytów jak ty taniej utrzymywać w strefach niż na zasiłku. Ale nie trzymajcie siłą wartościowych ludzi.
– A kto kogo trzyma siłą? Każdy może wybierać!
– To po co wam te wszystkie pola minowe i druty kolczaste? Dlaczego Grzesiek nie mógł wyjechać?
– Ta świnia? Przecież uciekł! Uciekł i zostawił Martynę! Bo nie wytrzymał budowy lepszego świata! Nie zniósł równości! Bo tak samo jak ty nie mógł zrozumieć, że nie jest najważniejszy. My nie wierzymy w indywidualistyczną samoświadomość. To jest samowytworzony mit patriarchatu. Nie ma znaczenia jakiś Grzesiek. Byli ważniejsi od niego! A on skorzystał ze wszystkiego, co mu daliśmy za darmo: z wykształcenia, opieki medycznej, i uciekł.
– Czyli nie mógł wam zapłacić na czas dość dużo kasy? A dlaczego nie mógł tu wytrzymać? Dlaczego przez dziesięć lat pracował cały czas jako brygadzista? Na nic nie zasłużył? Przecież to był świetny fachowiec.
– Nareszcie mówimy konkretnie. Powtarzałem, u nas nie wystarczy jakaś tam fachowość. Liczy się sprawiedliwość. Awansuje ten, kto na to zasługuje. Byli lepsi albo zasługujący na afirmację. Kobiety, przedstawiciele mniejszości. Najpierw inni, potem ty. Ale on, oczywiście, nie potrafił tego zrozumieć.
– Jasne. Pamiętam. Całe życie do wszystkiego był ostatni w kolejce.
– Był głupi! Ja pracuję w zasobach ludzkich! Widziałem jego wyniki testów inteligencji!
– Grześka? Przecież go znałem. Bystry, wykształcony, błyskawicznie kojarzył fakty...
– Mówię o prawdziwej inteligencji. Nie o tych prawopółkulowych, testosteronowych bzdurach, jak tak zwana logika. To wszystko są twory kulturowe. A widziałeś wyniki jego testów na inteligencję społeczną?! Emocjonalną? Na współpracę zespołową? Poczucie dyscypliny?! Świadomości grupowej?! To był debil! Jak każdy niewolnik testosteronu! Egoista! Tylko ja, ja i ja!
– Przestańcie! – zaprotestowała matka, a Martyna pobladła i miała łzy w oczach. – Nie możemy zachowywać się jak ludzie? Gerard, nie jesteś na wiecu!
– O postępowe społeczeństwo należy walczyć w każdym miejscu i w każdym czasie – oświadczył Gerard. – Wszystko ma znaczenie polityczne. Ale w porządku. Mogę nic nie mówić.
Po dłuższej chwili spędzonej na dziubaniu szarlotki Norman spróbował opowiedzieć zabawną historyjkę, która przydarzyła mu się na Krecie. Matka i Martyna słuchały z ulgą i nawet zaczęły się uśmiechać. Gerard wytrzymał chyba ze trzy minuty.
– Martyna też była na pięknych wakacjach – oświadczył. – Załatwiłem jej wymianę do Spestreku pod Soczi. Zamiast nudzić się całymi dniami bezmyślnie przy basenie i pić alkohol, pracowała w zakładach montujących sprzęt AGD i miała najwyżej kilometr do plaży. A wieczorami były imprezy kulturalne, poznawała miejscowy folklor i uczestniczyła w wycieczkach autokarowych. I jeszcze mogła kupić doskonały odkurzacz z odrzutów. Było bardzo wesoło. Prawda, Martyna?
– Tak – odpowiedziała. – Bardzo wesoło.
Norman umilkł i napił się herbaty. Postanowił, ze względu na mamę i Martynę, za wszelką cenę nie dać się sprowokować.
Gerard spojrzał wreszcie na zegarek.
– Naprawdę nie obejrzycie parady? Będą transwestyci w pięknych strojach i występy muzyczne, i...
– Nie.
– Jak tam chcecie. Ja idę.
Wyszedł, a Norman zauważył, że dyskretnie zwinął z przedpokoju przygotowaną dla siebie reklamówkę z drobiazgami.
Matka przetarła dłonią twarz.
– Dajcie mi kieliszek czegoś. I papierosa.
– Z nim jest coraz gorzej – powiedział Norman ostrożnie.
– Nawet nie pytaj...
Koło siódmej zabrał sekcję swojej pękatej torby, którą można było nosić na osobnym pasku. Zawierała osobiste rzeczy, kosmetyczkę i olbrzymią butlę wódki zaopatrzoną w pompkę oraz trochę zakąsek w konserwach. Matka przeraziła się.
– Norman, dzisiaj nie wychodź. Jak jest ta ich manifa, to nawet tutejsi siedzą w domu. Lepiej się nie szwendaj.
– Mamo, nie idę na rynek, tylko do Wodza. Dwa bloki stąd. Pewnie u niego przenocuję.
– Tylko uważaj, proszę. I pozdrów Amoniaka.