Jest trochę literówek i miejscami składnia Maćka z Klanu, ale ciekawy tekst, warto przeczytać.
Snajperskie rzemiosło ma wiele obliczy. Pisałem już o snajperach samoukach, pojedynku dwóch strzelców wyborowych, snajperach - zabójcach na zlecenie, polskim snajperze z 1. Dywizji Pancernej Generała Maczka, a nawet dziecku dzierżącym w ręku karabin snajperski. Bohaterem dzisiejszej opowieści jest młody Indianin, który w czasie II wojny światowej na froncie włoskim swoim rytuałem wzbudzał postrach wśród niemieckich żołnierzy...
Podczas niezwykle trudnego unitarnego szkolenia, które prowadzone było w 1942 roku w jednym z ośrodków szkolenia wojsk lądowych US Army uwagę instruktorów zwrócił pewien półkrwi Indianin - był potężnie zbudowany i pochodził z plemienia Cherokee. Nikt i tak nie potrafił wymówić jego imienia, wszyscy nazywali go więc po prostu John. Wykazywał on cechy prawdziwego snajpera - był nieprzeciętnie cierpliwy, odporny psychicznie, a do tego silny. Jego odporności psychicznej nie osłabiły nawet marsze z pełnym oporządzeniem i przygotowywane przez sierżantów specjalne atrakcje dla rekrutów. Jednak swoje predyspozycje udowodnił na strzelnicy, gdzie ze Springfielda wz. 1903 i samopowtarzalnego Garanda M1 osiągnął najlepszy wynik w batalionie. John był zresztą obyty z bronią, bo od dziecka polował na króliki (z karabinka kal. 22 LR), a później na jelenie (z Winchestera kal. 30-30). Czerwonoskóry Indianin podczas szkolenia najbardziej zadowolony był z karabinu Springfield kal. 30-06 (samopowtarzalny Garand, choć z dużą szybkostrzelnością, nie bawił go tak bardzo). Nasz bohater trafiał bez przygotowania w ruchome tarcze sylwetkowe na dystansie 300 - 400 jardów. Dla sierżantów było to szokiem. Jak komentował to Indianin? "Jeleń nie stoi i nie czeka. Jak nie trafię to nie ma mięsa, a naboje są drogie".
Nic więc dziwnego, że po unitarce John dostał przydział na kurs snajperów. Przyjmowano tam tylko ochotników, bo wśród rekrutów popularna była opinia, że szansa przeżycia snajpera jest taka sama, jak możliwość zobaczenia w lipcu śniego w Teksasie. Młody Cherokee się tym jednak nie przejął i z uśmiechem zgodził się pójść do szkoły snajperskiej. Różnica między kursem snajperów a szkoleniem podstawowym była taka, że kandydaci na strzelców wyborowych spędzali znacznie więcej czasu na strzelnicy. Kursantom wydano nowe Garandy M1, które od zwykłych różniły się zamontowanym celownikiem optycznym, lżejszym spustem, lejkowatym tłumikiem płomieni i nieco wyższej klasy lufą. Co prawda do dystansu 500 jardów Garandy radziły sobie całkiem nieźle, ale na dłuższym dystansie nie miały szans z repetierami Springfielda. Indianin od razu dał się poznać jako najlepszy strzelec wśród kursantów, choć wciąż nie mógł się równać ze starym, żylastym sierżantem z trzydziestoletnim stażem w armii, który był jednym z instruktorów na kursie. Pewnego razu sierżant powiedział: "John, jak przeżyjesz rok na froncie, będziesz najlepszym snajperem w dywizji. Inni to mięso, ty jesteś łowcą skalpów". Wymawiając te słowa nie zdawał sobie sprawy, że kryje się w nich sporo prawdy. Zresztą Indianin niewiele mógł się nauczyć w szkole snajperskiej - świetnie czytał tropy, kochał broń i umiał się maskować.
Pod koniec 1943 roku John wraz z grupą snajperów trafił na front włoski, gdzie został żołnierzem plutonu zwiadu batalionu piechoty. Zespół złożony z sześciu strzelców wyborowych już po tygodniu wychodził na długie wyprawy, daleko przed własne linie. Nocą zajmowali zazwyczaj dogodne, zamaskowane pozycje na wzgórzach, tworząc trzy dwuosobowe, wzajemnie osłaniające się zespoły i jeszcze przed świtem czekali, aż jakiś nieostrożny niemiec wpadnie w tę sieć, by po kilku szybkich strzałach wycofać się skrycie. O pierwszym polowaniu na ludzi Indianin zapewne chciał jak najszybciej zapomnieć. Snajper leżał w jesiennym słońcu w płytkim leju wyżłobionym przez pocisk artyleryjski i przykryty starannie siatką maskującą. Niespodziewanie z niskich zarośli, które znajdowały się jakieś 90 jardów przed stanowiskiem naszego bohatera, wyskoczył młody Niemiec z karabinem Mauser 98 K w ręku. Wróg był tak blisko, że strzał wydawał się dziecinnie prosty. Tak się jednak nie stało - John w siatce celownika widział nie królika czy jelenia, ale człowieka - ręka mu zadrżała. Strzał zakończył się chybieniem - kula zaświstała blisko Niemca, bo ten podskoczył jak rażony gromem, zawrócił w miejscu i pognał skąd przyszedł - w zarośla. John wystrzelał całą obejmę z Garanda, ale pociski podosiły tylko fontanny ziemi spod nóg uciekającego wroga.
Młody Cherokee już kolejnego dnia mógł się zrehabilitować. Wraz z obserwatorem spędzili noc na przygotowywaniu stanowisk na szczycie niewielkiego wzgórza. Pozycje były idealne - pozwalały na skryte wycofanie się, a podejście z tyłu było porośnięte niskimi krzakami. Z góry widać było wszystko w promieniu co najmniej kilometra. Zza horyzontu wyłaniała się polna, dość wąska droga, która mijała ich stanowiska w odległości około 300 jardów po prawej stronie. Wczesnym rankiem obserwator przyuważył kurz na polnej drodze. Po kwadransie rozróżnili już grupę dziesięciu żołnierzy jadących nieśpiesznie starym, odkrytym samochodem ciężarowym. W kabinie, oprócz kierowcy, siedział ich dowódca. Nad szoferką bujała się oparta na podstawie lufa karabinu maszynowego MG-34. Pozostali siedzieli plecami do siebie na dwóch ławkach, z bronią gotową do strzału. Celowniczy starał się utrzymać pozycję stojącą, a nie było to łatwe - polna, pełna rozpadlin droga bujała samochodem na lewo i prawo. Pojazd powoli wspinał się wąską serpentyną, a John wskazał obserwatorowi pierwszy cel - żołnierza przy karabinie maszynowym. Sam postanowił oddać strzał do dierowcy i pasażera. Gdy samochód zbliżył się do nich na odległość około 330 jardów, młody Cherokee szybko uwzględnił poprawkę na ruch celu, złapał w krzyż sylwetkę kierowcy i powoli nacisnął spust. Zaczęło się...
Strzał przetoczył się ostrym echem po okolicy, a samochód zatoczył się do płytkiego rowu. Kolejne dwa strzały Johna rozbiły resztkę szyby po stronie pasażera. Z kilkusekundowym opóźnieniem do walki włączył się obserwator, który uciszył szybsze od niego, acz całkowicie ślepe serie z erkaemu. Drugi strzał spottera był celny, ale kaem nie zamilkł - trafiony celowniczy nie zwolnił spustu karabinu, choć wszystkie pociski cięły jedynie niebo. Ze stojącego w rowie pojazdu zaczęli wyskakiwać żołnierze, którzy starali się zająć dogodne stanowiska. Z kabiny natomiast nikt nie wyszedł - strzały naszego bohatera musiały być celne. W zachowaniu Niemców widać było panikę - jeden z nich całkowicie nie orientował się skąd strzela para snajperów, bowiem jako jedyny skrył się za prawym tylnym kołem i otworzył ogień ze szmajsera w kierunku sąsiedniego wzgórza. Snajperzy doskonale widzieli jego plecy - trafili go niemal jednocześnie. Zza szoferki poleciały jeszcze gęste serie z kilku karabinów w kierunku stanowisk pary strzelców wyborowych - był to ogień osłonowy dla żołnierza, który odważnie wspiął się na ciężarówkę i próbował zdjąć MG-34. Samochód stał mocno przechylony i Indianin widział go pod złym kątem. Zza burty szoferki błysnął kilka razy czubek hełmu, snajper wycelował i oddał do tego trudnego celu dwa szybkie strzały - niestety w ten sposób została wykryta jego pozycja. Nie bał się ognia z pistoletów maszynowych, bo dystans był dla nich zdecydowanie za duży, ale obawiał się erkaemu. Pierwsza seria z Mg-34 ułożyła się kilka metrów od niego. W tym momencie powinien błyskawicznie zmienić pozycję, ale postanowił najpierw zdjąć groźnego kaemistę. Szybko zlokalizował jego stanowisko - Niemiec strzelał zza tylnego lewego koła, będąc nim częściowo osłonięty. Widać było tylko kaem na dwójnogu, część głowy w hełmie i prawy bark. John naprowadził krzyż celownika na bark erkaemisty i z maksymalną szybkością wystrzelił do tego celu całą obejmę. MG zakrztusił się w niedokończonej serii i zamilkł, a głowa w hełmie bezwładnie opadła na piasek. Nagle spod pojazdu wyskoczyło sześciu ocalałych żołnierzy. Nie podjęli dalszej walki, tylko tylko uciekli płytkim rowem biegnącym obok drogi, kuląc się i szybko oddalając się od pary snajperów. Wrogów goniły kule spottera, który wystrzelił cały ładownik z M1 - żaden z pocisków nie wydawał się celny, choć jeden z uciekających zatoczył się, a później zaczął kuleć. Po kilkunastu krokach zrezygnował z dalszej ucieczki i położył się w rowie. Od pojazdu dzieliło go około 150 metrów, od snajperów - 500.
Indiański snajper kilka minut spoglądał na drogę. Uciekający Niemcy byli już poza zasięgiem strzałów, najwyższy więc czas, by się wycofać - wrócą przecież z większymi siłami. Jednak cały czas obserwował rów przez celownik optyczny. Ranny niemiecki żołnierz ostrożnie wysunął lufę Mausera, ale po namyśle zrezygnował z próby skazanego na niepowodzenie oporu, zaczął więc powoli czołgać się wzdłuż rowu. Strzał do niego był praktycznie niemożliwy, gdyż Niemiec nie wychylał żadnej części ciała. John pod osłoną czujnego oka i karabinu obserwatora biegiem przemieścił się w dół zbocza, zbliżając się do rowu na około 100 metrów. Po swojej prawej stronie w pełnym pędzie minął ostrzelaną ciężarówkę, by następnie wskoczyć do płytkiego, sięgającego do kolan rowu. Spotter usłyszał dwa strzały z Garanda, po czym zobaczył młodego Cherokee dźwigającego na lewym ramieniu martwego Niemca. Obserwator pomyślał: "po kiego licha go dźwiga". Snajper starannie ułożył zabitego przy kole pojazdu. Najbliżej ciężarówki leżał wiekowy podoficer, trafiony dwiema kulami w plecy. W kabinie na zwłokach kierowcy postrzelonego w głowę dogorywał sierżant z żelaznym krzyżem na piersi - pocisk trafił go tuż poniżej linii żeber. Za ciężarówką leżał pierwszy z kaemistów, trafiony jeszcze podczas jazdy - strzał dla niego był fatalny, bowiem mocny pocisk wyszarpał jelita. Jego agonia musiała być straszna. Tuż za tylnym kołem znajdowały się zwłoki drugiego strzelca - tego trafiły co najmniej dwa pociski strzelca wyborowego strzaskały mu prawy bark i ramię. Jeden z pocisków musiał też uszkodzić erkaem, więc broń nie nadawała się już do użytku. Indianin zaciągnął wszystkie ciała przed pojazd i posadził je równo na ziemi, opierając plecy zabitych o koła. Ręce poległych złożył na kolanach i nie śpiesząc się wyjął z kabury martwego sierżanta P 08, a dla spottera wziął mały czeski pistolet CZ-27, który miał przy sobie stary kapral. Chwilę później wyjął niewielki, ostry nóż, którym często oprawiał jelenie w przeszłości. Przykląkł przy martwym sierżancie i powoli, nie śpiesząc się, naciął mu skórę wokół głowy, poczynając od czoła nad oczami w kierunku uszu, po czym zdjął skórę wraz z włosami. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale w domu słyszał często historie o skalpowaniu wrogów. Zerwał skalpy wszystkim Niemcom i po kwadransie wrócił do obserwatora i wręczył mu CZ-27. Ten nawet nie podziękował, zerkając na wiszące na pasie Johna krwawe trofea. Niemcy tego samego dnia zabrali swoich zabitych i rozgłosili wszem i wobec, że Indian i snajperów będą rozstrzeliwać na miejscu. Nikogo to nie zdziwiło, gdyż szanse snajpera na pozostanie wśród żywych po wzięciu do niewoli i tak były praktycznie zerowe. Nawet gdyby dowódcy nakazywali branie ich żywcem, piechurzy całego świata byli zgodni w jednej kwestii - snajper nie dojdzie żywy na przesłuchanie.
Kilka miesięcy później John został sierżantem i dowódcą plutonu snajperów - zwiadowców. Przede wszystkim dobierał sobie Indian i niebawem blisko połowę stanu pododdziału stanowili czerwonoskórzy. Co ciekawe, Indianie walczyli także tomahawkami, które miały dużą przewagę nad nożami.
W 1944 roku, po zdobyciu małej wioski, piechota wypoczywała na polu w cieniu drzew. Żołnierze czyścili broń, kuchnia polowa dymiła przed obiadem. John ze swoim plutonem trzymał się na uboczu, jakieś 300 metrów od grupy żołnierzy - nauczył się, że broni snajperskiej lepiej nikomu nie pokazywać. Jeszcze przed obiadem ścieżką jechała na rowerze młoda, bardzo atrakcyjna dziewczyna, która zatrzymała się plisko Amerykanów i długo do nich machała - rozochoceni żołnierze US Army natychmiast odpowiedzieli i zaczęli kusić Włoszkę czekoladą i nylonowymi pończochami. Ta jednak szybko odjechała, nie odpowiadając na zaczepki. John obserwował ją przez lornetkę. Minutę po jej odjeździe w miejsce, gdzie spoczywał batalion, spadło kilka precyzyjnie wystrzelonych salw ciężkiej artylerii. Zginęło wówczas czterdziestu żołnierzy, kolejnych czterdziestu zostało rannych. Z plutonu młodego Cherokee ranny został tylko jeden zwiadowca... Parę dni później Indianin leżał wraz z obserwatorem na zasadzce, trzymając pod ostrzałem podejście do górskiej wioski - cały teren wokół tej wioski podzielony był na sektory dziesięciu par snajperów. Po paru godzinach obserwacji uwagę Johna wzbudziła młoda, piękna kobieta na rowerze. Snajper rozpoznał jej długi warkocz i kwiecistą sukienkę - była to znajoma sprzed kilku dni. Pokazał ją spotterowi, po czym starannie wycelował i nacisnął spust. Pocisk kal. 30-06 zmiótł kobietę z roweru, a na jej sukience pojawiła się plama krwi. Wieczorem batalion zajął obstawioną przez snajperów wioskę, ale wcześniej patrol złożony z trzech czerwonoskórych dopadł samotnego Niemca, który z zamaskowanego stanowiska na wzgórzu przy użyciu radiostacji korygował ogień artylerii. Dziewczyna ściśle z nim współpracowała, gdyż miała przy sobie lornetkę i małego Walthera kal. 6.35 mm. Niemiecki obserwator zakończył życie z wyrazem wielkiego zdumienia na twarzy. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, zważywszy na to, iż nie dopadła go kula, a tomahawk jednego z Indian.
Jesienią 1944 roku wysokiej klasy snajper niemiecki trzymał pod ogniem podejście do skrzyżowania dróg. John stracił dwóch zwiadowców, jeden zaś leżał na przedpolu poważnie ranny. Nie można było udzielić mu pomocy, a John nie chciał dalej ryzykować, wezwał więc trzy mustangi, które najpierw położyły salwy z nakierowanych pocisków rakietowych na ruiny okolicznych domostw, a potem ostrzelały teren z działek i kaemów. Nim dym się rozwiał, sanitariusz odciągnął rannego w bezpieczne miejsce. Niemiec na pewien czas zamilkł, ale odezwał się znowu godzinę później, gdy przez skrzyżowanie przejeżdżał sztab batalionu. Pojedynczy celny pocisk trafił oficera pełniącego obowiązki dowódcy pierwszej kompanii. Przeszukanie terenu nic nie dało i była to plama na honorze plutonu snajperów - zwiadowców. Sztab szybko ulotnił się z zagrożonego terenu, ale Indianin ze swoim obserwatorem ukryli się w ruinach. Zbliżał się wieczór, a spotter zaczął wabić Niemca dość prymitywnym sposobem - wystawiając kawałek lusterka na długiej tyczce wprost pod słońce. W końcu wróg odezwał się, ale nie trafił w lusterko, tylko skruszył cegłę w wątłym murze, za którym krył się obserwator. Mocny pocisk kal. 7,92 mm roztrzaskał murek i skaleczył jego twarz. John w nocy zmienił stanowisko, przeniósł się na pierwsze piętro zniszczonej willi, z której to miał znacznie lepszy widok. Obserwując teren za pomocą lekkiego peryskopu jego uwagę zwrócł wrak spalonej półciężarówki, obok której leżały rozkładające się zwłoki kilku niemieckich piechurów. Po ośmiu - dziewięciu godzinach wnikliwej obserwacji wydawało mu się, że dostrzegł błysk w okolicy wraku pojazdu. Podniósł się trochę wyżej, a ułamek sekundy później zniszczony peryskop wypadł mu z ręki. Niemiec trafił bezbłędnie, ale Indianin wiedział już, że strzela on z okolicy wraku pojazdu.
Bardzo szybko przeczołgał się do następnego pomiesczenia, w którym w ścianie tuż nad podłogą znajdował się mały otwór po pocisku - już wcześniej przewidział, że będzie to dobre zapasowe stanowisko strzeleckie. Przez celownik wyborowego Garanda zaczął ostrożnie obmacywać wrak. Widział wyraźnie zwłoki kierowcy, a spalony trup pasażera do połowy wystawał z kabiny. Po kwadransie obserwacji usłyszał słaby trzask metalu o metal, dochodzący od strony pojazdu. Wydawało mu się, że zauważył ruch z tyłu kabiny pasażerskiej. W celowniku spostrzegł zarys głowy w charakterystycznej polówce. Niemiec miał na twarzy kilkudniowy zarost. John parokrotnie nabierał i wypuszczał powietrze. Wreszcie wstrzymał oddech i nacisnął spust. Wydawało mu się, że zauważył fontannę krwi, jednak nie czekał dłużej i natychmiast zmienił stanowisko. Para amerykańskich snajperów czekała do zmroku, prowadząc dalszą obserwację, by w nocy podejść ostrożnie do spalonego pojazdu. Niemiec nie żył - pocisk kal. 30-06 przestrzelił mu gardło. Był to oficer. Był twardym przeciwnikiem, bowiem niewielu strzelców wyborowych odważyłoby się zajmować pozycję wśród gnijących zwłok swoich kamratów. Oficer strzelał z samopowtarzalnego G-43 z nietypowym, myśliwskim celownikiem optycznym o dużej średnicy obiektywy, która dawała znacznie większe szanse na polowanie w warunkach gorszej widoczności, na przykład podczas księżycowej nocy. Z dokumentów zabitego Niemca wynikało, że jego snajperska kariera rozpoczęła się we Francji w 1940 roku - zdołał on trafić trzydzieści sześć żywych celów, nim upolował go Indianin.
Cherokee zawiadomił dowódcę batalionu o wynikach pojedynku, ten zaś podjechał jeepem, chcąc obejrzeć Niemca. Indianin swoim zwyzajem ułożył go równo na skrzyżowaniu, opierając plecami o drogowskaz. Major pogratulował Johnowi celnego strzału, po czym popatrzył na Niemca. Dopiero teraz spostrzegł zerwane wraz ze skórą włosy. "Ty barbarzyńco" - powiedział major. John zapytał: "o co chodzi? Nie widział major zabitego Niemca?". Major odparł: "widziałem... ale nie aż tak"...
* Historia zaczerpnięta z książki "Snajperzy wczoraj i dziś" autorstwa Marka Czerwińskiego. Serdecznie polecam wszystkie książki tego autora!