18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (4) Soft (5) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 13:51
📌 Konflikt izrealsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 5:23

#kuklinski

Najwięksi polscy gangsterzy
cappy_dk • 2014-01-26, 15:31
Było pare podobnych wstawek, ale tego nie znalazłem.. Jeżeli komuś się nie podoba, że za długie, proszę przewijać dalej i nie narzekać..

Marcina Mroza zabił facet, któremu Bob Dylan poświęcił później swój album. Król podziemia Al Capone drżał ze strachu na samą myśl o Heńku Wojciechowskim. Majer Suchowliński zbudował potęgę Las Vegas i zlecił zabójstwo Fidela Castro. A Rysiek Kozina wciąż jest jednym z dziesięciu najpotężniejszych mafiosów świata. Polacy zapisali swoją czarną kartę w historii światowej gangsterki.

W tej historii spotkamy romantycznych gangsterów i sadystycznych zwyrodnialców, godnych wiecznego potępienia. Opowieści, w których pragnienie zemsty zastępuje rozum, a zaufanie miesza się ze zdradą. A wszystko to podlane sosem pachnącym milionami dolarów i wieczną sławą.

Marcin Mróz przyszedł na świat w miejscowości Panna Maria w Teksasie 24 listopada w 1861 roku. Kilka miesięcy wcześniej jego rodzice Barbara i Walenty Mrozowie przyjechali do USA spod Strzelec Opolskich. To był czas wielkiej emigracji Ślązaków do Ameryki, którzy osiedlając się w Teksasie, zakładali osady o polsko brzmiących nazwach.

Pewnego dnia młody Marcin wybrał się wraz z dziadkiem Laurentym Plochem i swoją matką na targ do San Antonio. Szlaki wędrowne w Ameryce były wówczas bardzo niebezpieczne. Na pustyni zostali zaatakowani przez bandytów.

Dziadek, próbujący chronić rodzinę, zginął na miejscu, matka cudem uniknęła śmierci. Najgorsze dla Marcina było jednak to, że główny sprawca napadu został bardzo szybko wypuszczony z więzienia.

- Jeśli samemu nie zapewnisz sobie sprawiedliwości, to nikt ci jej nie zapewni - pomyślał w duchu Marcin i wziął to sobie głęboko do serca.

Następne lata przynosiły kolejne rozczarowania nowym światem, w jakim przyszło żyć osadnikom z Opolszczyzny. Pewnego razu krowy należące do rodziny Mroza weszły w szkodę na polu niemieckich emigrantów.

Niemcy przywłaszczyli sobie zwierzęta, co jeszcze bardziej sfrustrowało Marcina Mroza, którego Amerykanie zwali po swojemu Martin McRose, bądź Morose (co w dosłownym tłumaczeniu oznacza "ponury”).

W rewanżu Martin zaczął kraść krowy sąsiadom. W tym celu opracował nowatorski pomysł przebijania znaków identyfikacyjnych, jakie wypalano zwierzętom na zadach. Już jako nastolatek został za to skazany na więzienie, jednak szybko wypuszczono go zza krat. Na wolności kontynuował swój proceder, a z czasem dorobił się na tym sporych pieniędzy.

Miejscowy sędzia wystawił za nim list gończy. Przed wymiarem sprawiedliwości McRose skrył się w mieście El Paso na granicy z Meksykiem.

Tam kupił swój własny zajazd, po amerykańsku zwany saloonem. U tubylców cieszył się sporym poważaniem i choć miał rewolwer, to podobno nigdy nikogo nie zabił, co na Dzikim Zachodzie wcale nie było takie oczywiste. Bez rozlewu krwi udało mu się nawet przepędzić z baru Boba Forda, bandytę, który zabił wcześniej legendarnego Jessy'ego Jamesa.

Swojej żonie (poznał ją w burdelu) dał skrzynię złota, prosząc, aby pojechała z nią do sędziego, który wystawił za nim list gończy. Ten podarek miał przekonać go do odstąpienia od ścigania kowboja z Panny Marii. Małżonka podjęła się zadania, jednak nie wywiązała się z niego najlepiej. Wszystko przez to, że przystawił się do niej niejaki John Wesley Harding.

- Harding był mordercą gotowym zabić kogoś tylko dlatego, że głośno chrapał w jego obecności - opowiada Korneliusz Pacuda, popularyzator muzyki country, autor wielu programów telewizyjnych i radiowych na jej temat. Pacuda napisał scenariusz i libretto do musicalu "Historia kowboja Martina Mroza”, który swą premierę miał cztery lata temu na pikniku Country w Mrągowie.

Zniecierpliwiony Martin w przebraniu wydostał się z miasta El Paso, by udać się do żony i zapytać, jak długo potrwa sprawa udobruchania sędziego. Nie wiedział, że został zdradzony.

- Wpadł w pułapkę zastawioną przez Hardinga i jego ludzi. Zginął zastrzelony przy moście nad Rio Grande - wyjaśnia Korneliusz Pacuda. Sam Harding (zginął niedługo później, bo nie rozliczył się z pieniędzy za zabójstwo Mroza) stał się inspiracją dla Boba Dylana, który w całości poświęcił mu jeden ze swoich albumów.

Wojna polsko-polska nad jeziorem Michigan

Przenieśmy się do Chicago. Tu w 1898 roku przyjechał sześcioletni Żyd Abraham Sycowski. Wraz z rodzicami wyemigrował z miejscowości Wielgomłyny, oddalonej o 50 km na północny wschód od Częstochowy.

Chicago było wówczas największą rzeźnią świata, którą wypełniał smród ton odchodów bydlęcych, krwi i gnijącego mięsa. W slumsach zamieszkanych przez imigrantów grasowały miliony szczurów. Dla amerykanów żyjący tam ludzie niewiele różnili się od zwierząt.

Aby przeżyć w tych koszmarnych warunkach, imigranci zrzeszali się w gangi. Amerykańskie państwo niejako samo im pomogło, wprowadzając prohibicję. Jankesi bowiem wcale nie mieli zamiaru rezygnować z prawa do szklaneczki whisky, a dostęp do niej mogły załatwić tylko zorganizowane grupy przestępcze.

W tej rzeczywistości świetnie odnaleźli się polscy Żydzi, którzy przemyt mieli we krwi, organizując go wcześniej w podzielonej zaborami Polsce.

- Imigrant z Wielgomłynów stał się szanowanym kupcem, wchodząc we współpracę z neapolitańczykami. Oni dawali mu ochronę i zbyt na towary - opowiada Jarosław Kapsa, były opozycjonista i poseł na Sejm kontraktowy, który badając dzieje ziemi częstochowskiej, spisał historię Alexa Sycowskiego.

Mało znaną, ale niezmiernie interesującą, bowiem Sycowski pracował dla Ala Capone, najsłynniejszego gangstera na świecie, stając się z czasem jego prawą ręką.

Wspomniany Capone, którego majątek wynosił dziesiątki milionów dolarów, rządził i dzielił w Chicago w latach 20. Bał się tylko jednego człowieka - Henryka Wojciechowskiego, w Stanach znanego lepiej jako Hymie "Earl” Weiss.

Urodził się na terenie zaboru pruskiego, do Ameryki przyjechał w wieku trzech lat. Rodzina Wojciechowskich najpierw osiadła w Buffalo, a z czasem przeniosła się do Chicago.

W przeciwieństwie do Sycowskiego Wojciechowski nie był Żydem, choć tak właśnie często przedstawiano go w kryminalnych kronikach Chicago. Jako nastolatek wspólnie z Irlandczykiem Charlesem Deanem O'Banionem założył gang North Side.

Zaczynali od rabowania jubilerów i kradzieży aut, ale dopiero wprowadzenie prohibicji sprawiło, że stali się wpływowymi i bogatymi gangsterami.

Mówiono o nich, że to najbardziej ześwirowany gang w Ameryce. Pewnego razu jeden z jego członków - niezbyt rozgarnięty mechanik samochodowy - zaczął aspirować do wyższych sfer. W tym celu uczył się m.in. jeździć konno.

Podczas jednej z przejażdżek spadł z konia, a zwierzę nieszczęśliwie uderzyło go kopytem w głowę, wskutek czego mechanik zmarł. Kompani z gangu uznali, że tę śmierć trzeba pomścić. W tym celu napadli na stadninę, porwali konia, a następnie… rozstrzelali.

Henryk Wojciechowski, który brał udział także w egzekucjach na ludziach, był wyjątkowym mordercą. Nigdy nie opuszczał niedzielnej mszy, a w kieszeni płaszcza zawsze nosił krucyfiks i różaniec. Lokalna prasa żartowała, że swoim wrogom zawsze był gotowy udzielić ostatniego namaszczenia.

W Chicago nie było jednak miejsca dla dwóch potężnych gangów. O'Banion zaproponował więc ludziom Ala Capone, że wycofa się, jeśli odkupią od niego tajną rozlewnię piwa. Ci zgodzili się i zapłacili za nią pół miliona dolarów, ale Irlandczyk zagrał na nosie konkurencji, bo w momencie przejęcia browaru wpadli do niego nasłani wcześniej agenci federalni. Al Capone postanowił posłać do piachu cwanego Irlandczyka. Płatni mordercy rozstrzelali go w jego kwiaciarni 10 listopada 1924 roku.

Kule nie imały się Ala Capone
Szefem gangu został Wojciechowski. Próbował dopaść Ala Capone dwa miesiące później przed jedną z restauracji na terenie miasta. Żadna z 26 kul nie dosięgła jednak króla Chicago.

Capone wiedział, że "Hymie” zrobi wszystko, by go zabić, zamówił więc opancerzonego cadillaca i bynajmniej nie czuł się bezpiecznie, gdy musiał wysiąść z tej opancerzonej fortecy.

Gdy jadł obiad w miejscowości Cicero, przed knajpę zajechało 8 aut, z których wystawiono kilkanaście luf karabinów maszynowych. Napastnicy wystrzelili ponad tysiąc kul. Al przeżył, bo własnym ciałem zasłonił go ochroniarz.

- Kto do pana strzelał? - zapytali dziennikarze szefa chicagowskiej mafii.
- Zaglądajcie do nekrologów, tam wkrótce pojawią się ich nazwiska - odpowiedział Capone.

Wojciechowskiego zastrzelili tzw. cyngle, którzy specjalnie na potrzeby egzekucji wynajęli pokoje niedaleko kwiaciarni O'Baniona, do której wciąż zaglądał Heniek.

Al Capone, likwidując resztę gangu Wojciechowskiego, urządził prawdziwą masakrę, która wstrząsnęła Ameryką. To był początek końca najsłynniejszego mafiosa świata, któremu co prawda sądy nie potrafiły udowodnić ani jednego morderstwa, ale skazały go za niepłacenie podatków. Do upadku Ala Capone mógł się przyczynić Sycowski, sprzedając FBI informacje o swoim szefie.

Bojąc się zemsty ze strony wciąż żyjących członków konkurencyjnego gangu, Alex z Wielgomłynów wrócił do Polski. Tu chwalił się, że jest przykładem na karierę w iście amerykańskim stylu. Na dowód tego sypał zielonymi na prawo i lewo. Chciał m.in. ufundować teatr w Częstochowie.

- Władze niepodległej Polski nie podzieliły jednak tego uznania, mają dosyć swoich żydowskich gangsterów. Bezceremonialnie wyrzucono go z Polski, jako niemile widzianego cudzoziemca - opowiada Jarosław Kapsa. Potem wyjechał jeszcze do Paryża (gdzie handlował opium) i Rumunii, a następnie wrócił do Gdańska.

Kapsa dotarł do archiwalnego numeru "Głosu Porannego” z 13 lutego 1937 roku. Gazeta pisała, że "W jednym z hoteli gdańskich władze policyjne dokonały sensacyjnego aresztowania wspólnika Ala Capone”. Dalszy los Sycowskiego nie jest jednak znany.

Swą potęgę Las Vegas zawdzięcza Polakowi

Pamiętacie drugą część "Ojca chrzestnego” (najlepszą z trylogii)? Hyman Roth, wszechpotężny gangster, który założył miasto Las Vegas, to autentyczna postać.

Opowiedziano tam historię Majera Suchowlińskiego, który urodził się w polskim Grodnie 4 lipca 1902 roku. Mając 9 lat, wraz z matką i bratem wyemigrowali do USA. Meyer Lansky, jak zwano go w Ameryce, był matematycznym, geniuszem, dlatego też zabrał się do hazardu.

Budował kasyna w Las Vegas, wznosząc w ten sposób światową mekkę hazardzistów. Salony gier lokował także na Kubie, gdzie zarobił fortunę. Kres jego interesom położył Fidel Castro, który pozamykał wszystkie kasyna. Lansky wydał za to wyrok na Castro, oferując za jego głowę milion dolarów. Nikomu jednak nie udało się zabić El Comendante.

Suchowliński miał tyle tupetu, że tuż po premierze II części "Ojca chrzestnego” Francisco Forda Copolli, która miała miejsce 12 grudnia 1974 roku, zadzwonił do Lee Strasberga, odtwórcy roli Hymana Rotha.

- Gratuluję, fajnie mnie zagrałeś - pochwalił na wstępie aktora, ale zaraz potem pokiwał mu jednak palcem. - Mogłeś być jednak nieco bardziej sympatyczny - dodał.

Zmarł w 1983 roku w swojej wilii w Miami Beach. Rodzinie na otarcie łez zostawił w spadku 300 milionów dolarów.

Richard Kukliński to wyjątkowo parszywa postać, ale nie sposób jej pominąć w naszym bestiariuszu. Urodził się w polsko-irlandzkiej rodzinie w New Jersey (w rok 1935), był synem Stanisława i Anny Kuklińskich.

W Ameryce wołali na niego "głupi polaczek”. Od małego przepełniała go gorycz i złość do wszystkich, także do ojca, który po pijanemu znęcał się nad nim. Rodzinę zastąpiła mu ulica.

Jego pierwszą ofiarą był przywódca ulicznego gangu, który przeskrobał, naśmiewając się z odstających uszu Richarda. 14-letni Kukliński zmasakrował mu twarz kijem bejsbolowym, a następnie wrzucił jego ciało do jeziora, wcześniej odcinając mu wszystkie palce. Miejscowa bandyterka szybko przekonała się, że z tym facetem nie ma co zadzierać.

Z piłą mechaniczną to jest tylko bałagan

Takich właśnie ludzi do czarnej roboty potrzebowała mafia. O usługi poprosiła go rodzina Gambino, obecnie jeden z największych i najbogatszych klanów mafijnych w Stanach Zjednoczonych.

Ciała zabitych osób kroił i zamrażał w lodówce, aby śledczy nie znaleźli dowodów zbrodni. Z tego powodu dostał ksywę "Iceman” - człowiek z lodu. Nie lubił jednak używać piły mechanicznej.

- Z piłą jest tylko bałagan. Po co mam mieć koszulę pobrudzoną kawałkami mięsa - zwykł mawiać.
W ciągu 20 lat zamordował co najmniej 200 osób.

Pat Keyn, detektyw z New Jersey, musiał się z nim najpierw zaprzyjaźnić, aby wreszcie udowodnić jego winy. Kuklińskiego zatrzymano w 1986 roku, dostał dożywocie, zmarł w 2006 roku. Za kratami zdążył jeszcze zabić dwóch współwięźniów. Jedna z teorii mówi, że w więzieniu podano mu kadm, bo podobno nosił się z zamiarem ujawnienia tajemnic mafii.

Schwarzenegger przyjeżdżał do Ryśka grać w reklamach

Ryszard Kozina urodził się w 1956 roku w Katowicach, jego matka była bufetową na tamtejszym dworcu kolejowym. Jak w przypadku większości bandziorów, to właśnie bieda zachęciła go do tego, aby nie szanować prawa.

Pierwsze duże pieniądze zarabiał w Budapeszcie na słynnym dworcu Keletei, który za komuny był mekką cinkciarzy.

Rolował tam turystów, wciskając im pocięte gazety zamiast prawdziwych banknotów, po czym ulatniał się. "Kręcił wały” wraz z kolegą z podwórka Zbigniewem Nawrotem. W latach 80. Kozina wyjechał do USA, gdzie zaczął pierwsze interesy z rosyjską mafią, a Nawrot zajął się importem z Niemiec do Polski wielkiej ilości spirytusu Royal. Wykorzystywał w tym celu luki w przepisach podatkowych. Tzw. sznapsgate była pierwszą aferą gospodarczą III RP.

Nawrot zginął w listopadzie, kiedy w Hamburgu pod jego ferrari testarossa wybuchła bomba. Kozina wrócił do Polski i przejął majątek kolegi z podwórka. Nie zamierzał rezygnować z handlu alkoholem. Wspólnie z rosyjską mafią zorganizował w kraju produkcję podrabianej markowej belgijskiej wódki Rossija. Rozlewano ją nielegalnie w Raciborzu, korzystając z aparatury nieistniejącego już Polmosu. Stamtąd trafiała na rosyjskie salony.

Gangsterom przedstawiał się jako Ricardo Fanchini. Nazwisko wziął po ojcu, Włochu, którego poznał dopiero jako 16-latek. Fanchini vel Kozina nawiązał też współpracę z neapolitańską mafią i kartelami narkotykowymi w Kolumbii.

Mimo to jego interesem życia stała się kolejna wódka, konkretnie Kremlyowskaya. To on zainwestował w jej produkcję i rozreklamował markę na świecie. Na imprezę promocyjną, którą zorganizował w Monte Carlo, przyjechali specjalnie Sylwester Stallone i Arnold Schwarzenegger. Kremlyowskaya przyniosła mu dziesiątki milionów dolarów zysku.

Po piętach jednego z najpotężniejszych mafiosów świata, jakim stał się, handlując alkoholem i narkotykami, zaczęła wreszcie deptać FBI i DEA (amerykańska agencja do walki z handlarzami narkotyków).

Aresztowano go w 2007 roku i osadzono w amerykańskim więzieniu. Zaliczany do 10 najpotężniejszych gangsterów na świecie Kozina w zamian za ujawnienie wielu mafijnych układów dostał jednak tylko 10 lat. Za pięć lat ma wyjść na wolność.

Zajumane z regionalnej gazety
Pewna historia
botanic18 • 2013-03-28, 21:41
Urywek wywiadu z Richardem Kulklińskim, amerykańskim gangsterem polskiego pochodzenia. Szacuję się, że zabił około 200 osób.

Tutaj historia jak to zrobił z jednym z nich:

Najlepszy komentarz (28 piw)
androgenius • 2013-03-29, 1:35
Where is your god now?

Wiem ze bylo ale po angielsku

Richard Kuklinski (ur. 11 kwietnia 1935 w Jersey City, zm. 5 marca 2006 w Trenton) amerykański mafiozo polskiego pochodzenia, płatny morderca dla rodziny Gambino, nosił pseudonim The Iceman (ang. człowiek z lodu). Szacuje się, że w przeciągu 30 lat zamordował ponad 200 osób, a pierwszego morderstwa dokonał mając 13 lat.





Najlepszy komentarz (46 piw)
Åmmol • 2011-06-26, 15:28
Z tym panem był już wywiad ale artykułu raczej nie. Miłej lektury

Richard Leonard Kuklinski urodził się 11 kwietnia 1935 roku w Jersey City w New Jersey, był drugim z trójki dzieci Stanleya i Anny Kuklinskich. Pochodził z patologicznej rodziny.

Anna pochodziła z Dublina. Mimo że miała czas przede wszystkim dla dzieci nigdy nie nauczyła się, jak powinna je kochać. Sama wychowywała się w sierocińcu prowadzonym przez sadystyczne zakonnice. W wieku 10 lat została zgwałcona przez księdza. Stała się przez to oschła i nieczuła, przez co ani Richard, ani jego rodzeństwo nie doświadczyli nigdy, co to ciepło i matczyna opieka.

Stanisław pochodził z Warszawy. Był alkoholikiem. Nie było jednak różnicy, czy był zamroczony wódką, czy trzeźwy. Bił tak samo często i tak samo mocno. Mężczyzna był tak brutalny dla maluchów, że zabił starszego brata Richarda - 7-letniego Floriana. Zrzucił go ze schodów. Matka, jak zwykle, głucha na krzyki oraz ślepa na cierpienie swoich dzieci i tym razem, zamiast pomóc, wolała udawać, że się modli. Biegała do pokoju, odpalała świece i klepała pacierze. Tylko tego nauczyły ją zakonnice z sierocińca. Gdy po dramatycznych wydarzeniach przyjechała policja, potwierdziła wersję męża o nieszczęśliwym wypadku ich syna.

Mimo tego, że był inteligentny, miał ciągle problemy w szkole. Nikt jednak nie interesował się tym, co Richard robi po lekcjach. W chłopaku stale rósł gniew wobec świata, w którym przyszło mu żyć. Zaczął pielęgnować swoje sadystyczne skłonności. Najbardziej lubił katować zwierzęta. Szedł w opuszczone miejsca, zwabiał je, a później torturował. Potrafił przywiązać dwa koty do siebie za ogony, przewiesić przez linkę do suszenia prania i patrzeć, jak zwierzęta się rozszarpują. Słuchał ich przeraźliwych wrzasków. Nigdy nie czekał do końca, by nie przyglądać się, jak wzajemnie się zagryzają.

Inną formą zadawania śmierci było palenie zwierząt w piecu na śmieci, który znajdował się na osiedlu. Rozpalał ogień tak, by płomienie nie pozwalały kotom na jakąkolwiek ucieczkę. To był jednak dopiero początek wypaczonych zachowań Kuklinskiego...

Pierwszy raz zabił, mając 14 lat. Rzucił się wtedy na przywódcę ulicznego gangu, który wyśmiewał się z "głupiego Polaczka". Jego gniew był tak ogromny, że zmasakrował młodemu mężczyźnie twarz kijem bejsbolowym, poodcinał wszystkie palce, a ciało wrzucił do jeziora. Richard po raz pierwszy poczuł wtedy, że zabijanie to coś, czego potrzebuje i co sprawia mu satysfakcję. Po latach nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mordował i dlaczego nie wzbudzało to w nim żadnych większych uczuć. Wiedział jednak, że pobicie, czy skakanie po człowieku, zadawanie mu przeraźliwego cierpienia nie było dla niego trudniejsze niż splunięcie.
Jeszcze jako młody, dwudziestokilkuletni chłopak zgładził 50 kolejnych osób. Zazwyczaj byli to bezdomni, pijacy, narkomani, albo przypadkowi ludzie, którzy mu się nie spodobali. Miał niepohamowany temperament, a wszystkie problemy rozwiązywał w jedyny znany mu sposób. - Wystarczało, że ktoś na mnie krzywo spojrzał i mogłem go za zastrzelić albo zadźgać - mówił w więzieniu. Między innymi z tego powodu zamordował przypadkowego mężczyznę, który ze znajomymi szedł do baru. Kuklinski śledził grupę całą drogę do pubu. Nagle obserwowany przez psychopatę mężczyzna poczuł potrzebę fizjologiczną. Znajomi weszli do środka, a on stanął przy murze, z tyłu baru. Wtedy Kuklinski zaczął działać. Zerwał sznur do suszenia bielizny i podbiegł cicho od tyłu. Zawiesił mu pętlę na szyi i trzymając mocno odwrócił się i przewiesił przez ramię. - Byłem dla niego jak drzewo, na którym został powieszony. W końcu przestał się szamotać - opowiadał po latach "Iceman".

Gdy mordował, zawsze był blisko swoich ofiar. Chciał patrzeć jak umierają. Dlaczego? - Lubiłem, żeby przed śmiercią widzieli moją ładną buzię - powiedział w jednym z wywiadów w więzieniu. Radością napawał go widok umierających oczu, w których odbijała się jego twarz.

Kuklinski przez 30 lat prowadził podwójne życie. Na co dzień był mężem Barbary, Włoszki, którą poznał, gdy dziewczyna miała zaledwie 18 lat. Zakochał się w niej od razu. Przeżyli razem 25 lat. Mimo uczucia, nie uniknęła ona ataków agresji ze strony męża. Kilkanaście razy poważnie ją poturbował. Z Barbarą założył rodzinę. Miał dwie córki, dla których był gotowy zrobić wszystko. Kochał je i starał się być opiekuńczym ojcem. Były to jedyne istoty na ziemi, które nie musiały obawiać się agresji Kuklinskiego. - Nie było rzeczy, której nie mógłbym zrobić dla moich dzieci. Mógłbym dla nich nawet zabić - wyznawał podczas rozmowy z psychologiem. Barbara żyła w przekonaniu, że mąż jest biznesmenem. Nikt z rodziny nie domyślał się nawet, że mieszkają pod jednym dachem z potworem.

Kuklinski był mistrzem zacierania śladów. Ciała ofiar skrupulatnie ćwiartował i ukrywał. Karmił nimi szczury lub kraby na plaży. Niektóre zwłoki ukrywał przez dłuższy czas w studni, wypełnionej lodowatą wodą. Gdy policja przestawała szukać zaginionego, wydobywał ciało i wywoził do innego stanu. Pakował do plastikowego worka i wyrzucał w rzadko odwiedzanym lesie. Czasami zdarzało się jednak, że zwłoki były odnajdywane zbyt szybko. Doskonale zakonserwowane przez zimno, często miały jeszcze resztki lodu w środku. Stąd wziął się jego przydomek - "Icemen".

W latach 60. Richard Kuklinski zaczął dostawać zlecenia od mafii. Pracował dla gangsterskich rodzin z New Jersey i Nowego Jorku konkretnie rodziny Gambino. Nikt nie domyślał się, że Polak współpracuje z mafią. Pochodzenie sprawiało, że był poza podejrzeniami. Błędnie, bo morderca rozkręcał się na dobre...

Duszenie, zastrzelenie czy zadźganie nożem w repertuarze jego metod nie należały do tych najokrutniejszych. Na najbardziej makabryczny sposób zabijania psychopata wpadł całkiem przypadkiem, podczas polowania. Zastrzelił wtedy szczura. Idąc śladami zwierzęcia, dotarł do jaskini, w której było całe mnóstwo gryzoni. Od tego momentu wnęka w skałach stała się jego ulubionym miejscem mordów.

Szczury wykorzystywał jak swoich sprzymierzeńców. Ofiarę, na którą dostał zlecenie, przywoził do kryjówki. Zazwyczaj były to osoby, które - wedle zamówienia - miały umierać w męczarniach. Trafiali więc tam mężczyźni, którzy zgwałcili córkę mafiosa lub skrzywdzili ich kobiety. "Iceman" przywiązywał dłonie ofiary do stóp i krępował tak, by nie mogła się wydostać. Nastawiał kamerę i zostawiał na pastwę szczurów. One powoli wyczuwały obecność człowieka. - To była bardzo bolesna śmierć, ponieważ szczury w końcu go zauważały i do niego podchodziły, a potem zaczynały go jeść. Było przy tym wiele krzyku, hałasu, prób wydostania się - opowiadał morderca. Oglądał potem taśmy, zastanawiając się, dlaczego jest inny niż wszyscy. Dlaczego tak potworne obrazy nie robiły na nim wrażenia? Jak sam wspominał w więzieniu, ciężko było go obrzydzić, poruszyć jego sumienie. Do widoku śmierci i ludzkiego "mięsa" był tak przyzwyczajony, że potrafił nawet podczas ćwiartowania zwłok jeść spokojnie pizzę. Nie lubił używania piły mechanicznej. - Z piłą jest tylko bałagan. Miałem na sobie mnóstwo kawałków mięsa. I po co miałbym sobie brudzić koszulę dla piły łańcuchowej? - zastanawiał się. Jego ulubionym narzędziem zbrodni stał się więc nóż. Nie rozstawał się również z dwoma Derringerami kaliber 38. Ale zabijał również przy pomocy sznurka na pranie, cyjanku, kuszy, kijów, pałek i plastikowych worków. Gdy nie miał nic pod ręką, kopał i okładał pięściami, aż do ostatniego tchnienia. Wielu zrzucił z dużych wysokości i utopił.

Został schwytany przez policję w 1986 roku. Udział w schwytaniu mordercy miał detektyw z New Jersey Pat Kane, który został umieszczony w strukturach mafii i przyjaźnił się z Kuklinskim. Dwa lata później sąd skazał Kuklinskiego na dwa dożywocia, co oznaczało możliwość wyjścia na wolność za dobre sprawowanie w 2046 roku. W więzieniu zabił jeszcze dwie osoby, skazane za przestępstwa seksualne na nieletnich. Zmarł nagle 5 marca 2006 roku, prawdopodobnie z przyczyn naturalnych, lecz istnieje również podejrzenie, że śmierć była wynikiem zatrucia kadmem. Jedno jest jednak pewne - wraz z jego śmiercią zniknął jeden z najokrutniejszych zwyrodnialców w historii.

I jeszcze fotki.



Jak dla mnie jeden z największych skurwysynów na świecie. Tym bardziej, że był całkowicie zdrowy psychicznie, ba tortury dawały mu przyjemność.

I jeszcze podziękowania należą się panu Janiolowi za "natchnienie" mnie.

Źródło
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów