Mój kolega był na wyjeździe sportowym ze swoimi ziomkami z drużyny i innymi znajomymi spoza ekipy. Do pokoju pięcioosobowego wziął siebie i swoich trzech ziomków, po czym powiedział opiekunowi że może tam kogoś dopisać, nieistotne kogo, bo oni komplet mają. I tutaj się wszystko zaczęło... Dopisali im koleszkę, dajmy mu imię Maciek
Maciek, jak pewnie podejrzewacie, nie jest casualowym chłopcem. Ma adhd, padaczkę, cukrzycę i uwaga, grande finale: wodogłowie. Ogólnie wygląda jak kosmita na dragach, przez ten wielki łeb i tabsy, które bierze, do tego jak mu spadnie cukier to leci na ziemię, dostaje ataku i tańczy brekdensa w rytm przerażonych krzyków osób w pobliżu. Kiedyś jak nie wziął tabletek w szkole na uspokojenie i innych takich, to wbiegł do kibla, urwał kran i porozpierdalał wszystkie lustra i kilka szyb, więc dobre jazdy robi.
Cool story zaczyna się niepozornie, ziomki siedzą w pokoju, wyciągają wódeczkę (Maćkowi piwko, bo mówił, że nie może wódki, bo go kopie za mocno) i zaczynają imbe. Ogólnie to nie zdawali sobie sprawy z tego jak można się upierdolić jednym piwem. Gdy reszta była w połowie flaszki, Maciek skończył swoje piwko, siedział w ciszy i słabo kontaktował. Reszta ekipy piła dalej, po czym dostali esemesa od loszek i uznali, że trzeba je odwiedzić, bo też piją, bo też wiksa. Wymyślili, że kosmitę zostawią samego w pokoju, żeby siary i przypału ewentualnego nie odjebał. Wtedy Maciek się ocknął, zaczął pierdolić, że idzie z nimi, że on nie może sam zostać, że co to kurwa za koledzy jak go zostawiają i tak dalej, w końcu wybiegli z pokoju, a ten zaczął napierdalać czymś w drzwi, butami rzucać i drzeć japę, żeby chociaż do kibla go puścili, bo zaraz mu zwieracze jebną. Nie posłuchali go i poszli do loszek,a Maciek cały czas wołał...
Po paru godzinach, jeszcze bardziej upierdoleni jak przed wyjściem, wracają do pokoju. Otwierają drzwi, jeszcze nie zapalają światła, a na wejściu czuć okropny smród, metr od drzwi leży firanka. "Dobra chuj", myślą, "idziemy". Zapalają światło a ich oczom okazuje się widok wszechobecnego gówna. Na podłodze, na butach, w butach, rozsmarowane ręką na ścianie i firankę ujebaną po brzegi oraz wąską rozsmarowaną stróżkę gówna idącą w głąb pokoju, a dokładniej do łóżka, gdzie spał Maciuś z wypiętą dupą w stronę sufitu, ujebany na plecach i nogach w gównie i łóżko także.
Jak to się stało? Po wyjściu tak mu zaczęło cisnąć na dupę, że postanowił wysrać się do śmietnika, ale nie zdążył, więc oparł się o ścianę i zaczął srać nie patrząc gdzie. Kątem oka celował do swojego buta, ale że był pijany to skończyło się na gównie w promieniu metra na podłodze i butach. Gdy już się wysrał, postanowił sprawdzić "czy to już" i przetarł się ręką po rowie, po czym obejrzał upierdoloną rękę i wytarł ją w ścianę. Stał tak przez chwilę i pomyślał, że nieźle odjebał. Speszony i wystraszony zerwał firankę i zaczął nią wszystko wycierać ze ściany, ziemię zostawił w spokoju. Jeszcze nie skończył roboty, a od wdychania tych fekaliów zrobiło mu się niedobrze i poszedł spać, przypominam, przez cały czas miał opuszczone spodnie, więc 5-metrowa przechadzka dla pijanego typka z wodogłowiem i powiększonym McZestawem chorób nie było zbyt łatwe. Zasnął i jeszcze przez sen się zesrał, jakby na dokładkę.
Ogólnie ziomki sprzątały wszystko w czwórkę od 3 do 9 rano, nie zdążyli wytrzeźwieć nawet do rana, więc nie szło najlepiej. Nie udało im się wyczyścić dwóch par butów, ani firany, którą wyjebali, a pokój na stałe przesiąkł zapachem soczystego gówna. Opiekun pytał o co chodzi, to tłumaczyli się tylko, że kosmita się źle poczuł i zesrał przez sen i porobił zamieszania, więc całą sprawę udało się ukryć.