Cierpienie widać wyraźnie i trudno je zatrzeć. Najładniej wyglądają ci, którzy umarli we śnie. Mają na twarzy błogi spokój – Adam Ragiel, technik sekcji zwłok i balsamista, opowiada, co robi, żeby ze śmiercią było ludziom do twarzy.
Newsweek: Człowiek nie żyje, a pan do niego z tyloma walizkami?
Adam Ragiel: W pierwszej mam środki, które dobrze kryją pośmiertne zmiany, w drugiej kosmetyki do makijażu, w trzeciej wszystko co potrzebne do rekonstrukcji uszkodzonego ciała: materiał do odlewów, silikony, woski. W czwartej płyny i pompy do balsamacji. W piątej szpatułki, igły, strzykawki, pęsety… Dostaję telefon, że jestem potrzebny, to jadę.
W jakim stanie są zwłoki?
Różnie. Zanim obejrzę ciało, patrzę w kartę zgonu. Muszę wiedzieć, czy był zawał, wylew, czy zmarły miał wrzody żołądka. Do każdego przypadku trzeba dobrać odpowiednią technikę postępowania. Procedury nie są takie same dla każdego.
Kiedy jest najtrudniej?
Gdy doszło do rozległych uszkodzeń, rozerwania aorty. Albo był wysięk krwi do serca. Trzeba się wówczas nagłowić, jak uszczelnić rozerwane naczynia, żeby podać płyny odkażająco-konserwujące. Zanim podam, dezynfekuję ciało. To ważne, choćby ze względu na moje bezpieczeństwo. Po śmierci rozpoczyna się proces gnilny, ciało paruje, a w warunkach wilgotnych, to wiadomo, bakterie, grzyby… Później myję, golę, obcinam paznokcie, podcinam włosy. Dopiero potem biorę się do balsamowania. Niektórym kojarzy się to z mumifikowaniem. Wyobrażają sobie, że ja – jak w starożytnym Egipcie – będę wyciągać wnętrzności, nacierać ciało ziołami.
Pan ziół nie stosuje?
Nie. I z ciała też nic nie wyciągam. Szukam tylko naczynia krwionośnego, robię nakłucie, podłączam coś, co przypomina kroplówkę. Dzięki specjalnej pompie, która imituje pracę serca, wypierana jest krew, a jej miejsce wypełnia płyn konserwujący. Minimalnie podaję 7 litrów, czasami 14. Zależy, jakiej postury jest zmarły. Kroplówka leci mniej więcej dwie godziny, w tym czasie masuję ciało.
Masuje pan martwe ciało?!
Żeby płyn konserwujący równomiernie się rozszedł. Po tym zmarły zaczyna wyglądać jak żywy, nabiera koloru, wyraz twarzy łagodnieje. Trzeba wiedzieć, że do każdej karnacji skóry jest inny płyn. Dla młodszych, u których za życia skóra była aksamitna i różowa, idealny to Plasdopake.
A do mojej co by pan dobrał?
Chromatech. Skóra dzięki niemu po śmierci wygląda naprawdę bardzo ładnie, świeżo, delikatnie.
Ogląda pan mniej więcej po 160 zwłok w miesiącu. Czy śmierć zostawia swój odcisk na twarzy? Widać, że ktoś umierał długo i w bólu? Albo że szybko i bezboleśnie?
Cierpienie, niestety, widać wyraźnie i ciężko je zatrzeć. Najładniej wyglądają ci, którzy umarli we śnie – mają na twarzy błogi spokój. A ci, którzy zginęli w wypadku, zaskoczenie. O ile oczywiście ich twarz się zachowała.
A jeśli nie?
Robię rekonstrukcję. Gdy brakuje tylko oka, nosa czy ucha, praca nie jest skomplikowana. Więcej czasu potrzeba, gdy doszło do rozległych uszkodzeń. Czasami, żeby efekt był dobry, pracuję nad twarzą kilkanaście godzin. Są specjalne masy, dzięki którym udaje się odtworzyć wszystko z takimi szczegółami, że widać nawet pory na skórze.
Gdy brak ręki, nogi?
Są specjalne formy z pianki. Dłoń z kolei zazwyczaj robi się z odlewu silikonowego. Medyczny silikon jest w dotyku tak miły jak skóra.
Ile to kosztuje?
Cena balsamacji – 250-300 złotych. Rekonstrukcja pośmiertna zaczyna się od 200. Górną granicę trudno określić, wszystko zależy od tego, co trzeba odtworzyć i jakie zastosuje się materiały. Gdy musiałem przyszyć głowę – to razem z odpowiednią kosmetyką, która zatarła ślady tego, że doszło do odcięcia, kosztowało 600 złotych.
Bywa, że staje pan bezradny nad ciałem i mówi: nic tu po mnie? Jest tak źle, że nie da się pozszywać, poprawić, upiększyć?
Gdy doszło do spopielenia. Albo utonięcia. Jeśli zwłoki bardzo długo przebywały w wodzie, są już na ogół czarne, potężnie zmienione, nabrzmiałe, bezkształtne. Można zastosować produkty do obsuszenia i włożyć to, co zostało z człowieka, w specjalny kombinezon, który pozwoli nadać ciału anatomiczny kształt oraz zastosować zabieg powstrzymujący dalszy proces rozkładu. Nic więcej. Balsamista to jednak nie cudotwórca.
Co się myśli, gdy się kształtuje, poprawia martwe ciało?
Nie myślę o tym, że to czyjś syn, mąż, ojciec i że miał straszną śmierć. Nie mogę sobie wyobrażać tego wszystkiego, co mu się zdarzyło. Ani też tego, co by było, gdyby mnie coś podobnego spotkało. Jeśli tylko zacząłbym w ten sposób podchodzić do swojej pracy, skończyłbym w szpitalu psychiatrycznym. I bez tego nie jest lekko. Widzę skutki ciężkich chorób, wypadków kolejowych, potrąceń na drodze. Zalecenia są takie, żeby przy zwłokach nie pracować samemu, tylko zawsze z kimś.
Bo wtedy raźniej?
Potrzebny jest ktoś do pomocy, gdy trzeba podnieść zwłoki. Ale też na wypadek, gdyby się zasłabło, wystraszyło. Czasami praca przeciąga się do późna w nocy, a pracuje się w pomieszczeniu, gdzie leży kilka ciał.
To straszne być jedynym żyjącym wśród tylu martwych?
Nie jestem lękliwy, ale są ludzie, którzy czują się nieswojo. Wystarczy źle odłożyć narzędzie, ono spadnie i tak wystraszy, że szkoda słów. Znam przypadek, gdy laborant sekcyjny, który pracował sam w prosektorium, dostał zawału. Mógłby żyć, jeśli ktoś by tam z nim był i wezwał pomoc.
A gdyby tak zwłoki zostawić, nie upiększać ich w żaden sposób, nie wtłaczać płynów odkażających?
Bywa oczywiście, że nie robi się nic ponad umycie i ubranie, bo rodzina więcej nie oczekuje. Tylko że wtedy, w czasie ostatniego pożegnania, widzi ciało w plamach opadowych, sine. Ich bliski ma oczy zapadnięte, usta gdzieś jakby mu zniknęły. Jeśli nie powstrzyma się procesu gnilnego, to aż strach tego ciała dotknąć.
Po zabalsamowaniu już nie strach?
Wtedy nie trzeba bać się zakażenia, bo ciało jest zdezynfekowane, zakonserwowane. Także o wiele lepiej wygląda, nie rozkłada się, tylko mineralizuje, wysycha. W ciągu 6-7 lat od pogrzebu rozpadnie się, zamieni w proch. A co się dzieje z ciałem niezabalsamowanym? Już po kilkunastu godzinach od śmierci zaczyna szybko postępować proces gnicia. Najpierw pojawia się zielona plama pod żebrami, po prawej stronie. To znak, że rozkłada się jelito grube. Z czasem plama obejmuje cały brzuch i rozszerza się na resztę ciała. Gazy gnilne powodują, że wewnątrz tworzą się pęcherze, narządy nabrzmiewają, nabierają ciastowatej konsystencji, skóra pęka, wyciekają płyny limfatyczne. Przy gnijącym ciele pierwsze są muchy, później chrząszcze, roztocza. Tak się składa, że w płynach do balsamacji są środki odstraszające owady, więc na ciało zabalsamowane mucha nawet nie siądzie.
Odstrasza je zapach konserwantów?
To nie jest zapach niemiły. Są płyny konserwujące, które w ogóle nie pachną. Część ma na przykład zapach syropu owocowego, a jeden jest o zapachu poziomki.
Rodzina przychodzi i mówi: życzymy sobie, żeby nasz ukochany zmarły pachniał poziomką?
Niestety, w Polsce wciąż jeszcze ludzie sobie mało życzą. Jest dość niska świadomość tego, jak ogromne są możliwości, jeśli chodzi o przygotowanie zwłok i poprawienie ich wyglądu. Dobrze, że powoli świadomość rośnie, a i balsamistów jest coraz więcej. W zasadzie w każdym mieście da się już zamówić balsamowanie. Choć oczywiście specjalistów przydałoby się więcej, także tych, którzy umieliby fachowo zrobić kosmetykę pośmiertną. Na razie jest dwustu w Polsce. Szczególnie w październiku i listopadzie jest nawał pracy. Wiadomo, przesilenie jesienne. Dużo zawałów, a także samobójstw, głównie przez powieszenie. Rodzina chce, żeby tej bruzdy od sznura czy paska nie było widać.
Nie wystarczy zwykły puder?
A skąd. Przy kosmetyce pośmiertnej, czyli tuszowaniu przebarwień, obtarć, zasinień trzeba stosować preparaty mocno kryjące, odporne na gwałtowne zmiany temperatury. W chłodni jest 4-5 stopni Celsjusza, w czasie pogrzebu ciało wystawiane jest na działanie znacznie wyższych temperatur. Gdyby zastosować kosmetyki dla żywych, zaraz by spłynęły.
Często robi się pełny makijaż?
Mężczyznom rzadko. A kobietom przynajmniej zaznacza się brwi, rzęsy, usta. Rozmawiam z rodziną, pytam, jak zmarła lubiła się malować. Gdy słyszę zdawkowe instrukcje, że ma być kreska na powiece, a na ustach czerwona szminka, wyciągam paletę, w której samego tylko czerwonego koloru jest dziesięć odcieni. Pytam: który będzie właściwy? Nie są pewni. A róż? Zastanawiają się. Potrzebuję konkretnej informacji, żeby było tak, jak by chciała zmarła. Najlepiej, gdy mam jej kolorowe zdjęcie.
A fryzura?
Nie mogę bez pytania uczesać, jak mi się wydaje, bo przyjdzie później rodzina i powie: dlaczego tato jest zaczesany na prawo, kiedy on zawsze był na lewo? Czasami włos jest już tak przyzwyczajony, że gdy się umyje i włączy suszarkę, to sam się układa tak, jak układał za życia. Jeśli chodzi o czesanie kobiet, to jest sporo wymagań, trzeba być biegłym we fryzjerstwie. Chodzę do zaprzyjaźnionych salonów, podglądam trendy. Musiałem nauczyć się ciąć i układać szybko, sprawnie, bo nie ma czasu, żeby nakręcać włos na wałki, kiedy za godzinę ma być ostatnie pożegnanie.
Jak reagują rodziny, które patrzą na to, co pan zrobił?
Nigdy nie spotkałem się z zarzutem, że ich bliski źle wygląda albo że nie jest do siebie podobny. Oczywiście nawet najlepsze przygotowanie zwłok nie sprawi, że rodzina pogodzi się ze śmiercią. Ale zauważam, że gdy patrzą na ciało zadbane, są spokojniejsi. To byłby w ogóle ciekawy temat badań socjologicznych: reakcje ludzi na pogrzebach, jak się zachowują, gdy przychodzi czas pożegnania ze zmarłym. Ja trochę się napatrzyłem. Gdy w trumnie leży ciało w fatalnym stanie, bo nikt nie zadał sobie trudu, żeby zatrzeć ślady śmierci, bliscy wpadają w histerię, panikę.
Może więc lepiej w ogóle nie patrzeć, niech trumna będzie zamknięta?
Życzenie rodziny ponad wszystko: jeśli chce mieć otwartą trumnę, nie można tej woli nie uszanować. Ja na przykład też nie wyobrażam sobie, żeby ten ostatni raz nie zobaczyć osoby, którą kocham, nie pożegnać się. Nie chciałbym żyć z myślą, że nie jestem pewien, kto jest w trumnie. Albo że mój bliski leży w niej obleczony w worek, a jego ubranie ktoś na tym worku jedynie położył.
Autorka wywiadu: Małgorzata Święchowicz
Źródło: Newsweek