#osbourne
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
- ją - że wytrzymała tyle z tym starym ćpunem
- jej chirurga plastycznego
"Autobiografia Ozzy’ego Osbourne’a – ikony i legendy rocka, wokalisty Black Sabbath, jednej z najpopularniejszych na świecie grup hardrockowych."
W pewnej chwili zaczęliśmy się zastanawiać, skąd się bierze, kurwa, ta cała koka. Wiedzieliśmy tylko, że przyjeżdża w nieoznakowanych vanach, zapakowana w kartonowe pudełka. W każdym pudełku było około trzydziestu fiolek – trzy warstwy po dziesięć
– z których każda miała zalaną woskiem zakrętkę.
Mówię wam, ten koks był najbielszym, najczystszym i najsilniejszym towarem, jaki możecie sobie wyobrazić. Jeden niuch i jesteście królami wszechświata.
Chociaż uwielbialiśmy robić za odkurzacze, wiedzieliśmy, że wybuchłaby afera, gdybyśmy zostali nakryci z jedną taką nielegalną dostawą, zwłaszcza w Stanach. Nie bardzo śmiechało mi się kiblować w amerykańskim pierdlu i do śmierci wypinać dupę przed kutasem jakiegoś studwudziestokilowego gangstera. Ale kiedy byłem w ciągu, miałem coraz większą paranoję i po pewnym czasie wmawiałem już sobie, że nasz diler z uniwerku pracuje w FBI, LAPD lub pieprzonej CIA.
Któregoś wieczoru wybraliśmy się całą paczką do kina w Hollywood na Francuskiego łącznika. Gorzej nie mogliśmy trafić. Fabuła jest oparta na prawdziwej historii dwóch nowojorskich tajniaków, którzy rozpracowują międzynarodową szajkę przemytników heroiny.
Gdy przewijały się napisy końcowe, miałem już przyśpieszony oddech.
– Skąd się biorą fiolki z koką zapieczętowane jebanym woskiem? – zapytałem Billa.
Wzruszył ramionami.
I poszliśmy do klopa, żeby wciągnąć kilka ścieżek.
Kilka dni później leżę sobie koło basenu, popijam piwko i palę dżointa, próbując spowolnić bicie serca, kiedy zjawia się nasz szemrany typek i siada przy mnie. Jest rano, więc w jednej ręce trzyma kubek z kawą, w drugiej – „Wall Street Journal”.
A ja nawet w łóżku jeszcze nie byłem.
„Nadarza się okazja – myślę sobie – pociągnąć gościa za język. Wybadam, co w nim siedzi”. No więc pochylam się do niego i pytam:
– Widziałeś Francuskiego łącznika, ten nowy film?
Uśmiecha się i kręci głową.
– A powinieneś – mówię. – Strasznie ciekawy.
– Na pewno. – Koleś się śmieje. – Tylko czemu miałbym chodzić
na takie filmy, skoro mam to na co dzień?
Gdy tylko to usłyszałem, zlałem się zimnym, swędzącym potem. Będą jeszcze kłopoty z tym facetem. Miałem złe przeczucia.
– Słuchaj, stary – pytam – dla kogo pracujesz?
Odkłada gazetę i popija kawę.
– Dla rządu Stanów Zjednoczonych – odpowiada.
O mało co nie wystrzeliłem z leżaka i nie skoczyłem w żywopłot.
Ale w głowie mi się kręciło i od dawna nie używałem nóg. „No pięknie – myślę sobie – wszyscy mamy przejebane”.
– Chryste, stary, wyluzuj – mówi, gdy widzi moją minę.
– Nie jestem z FBI. Nie pójdziesz siedzieć. Masz tu samych przyjaciół. Pracuję dla Amerykańskiej Agencji do spraw Żywności i Leków.
– Czego?
– FDA.
– Chcesz powiedzieć, że cały ten koks… pochodzi…
– Niech ci się wydaje, Ozzy, że to prezent od Świętego Mikołaja.
Bo chyba wiesz, co się mówi o Świętym Mikołaju?
– Co?
– Tam, skąd pochodzi, jest dużo śniegu.
Gość patrzy na zegarek i mówi, że jest umówiony na spotkanie. Dopija kawę, wstaje, klepie mnie po ramieniu i spierdala. Więcej już o tym nie myślałem. Potem wróciłem do domu, żeby
zasilić się koksem i parę razy buchnąć z bonga.
Siedzę sobie na sofie, przede mną bateria zamkniętych fiolek z kokainą, obok wielka micha z gandzią, i kroję pierwszą tego dnia ścieżkę koki. Nagle jestem mokry od potu, zimnego i swędzącego jak przedtem. „Jasny chuj – myślę – zżera mnie dziś paranoja!”.
W tym momencie do pokoju wchodzi Bill z piwem i mówi:
– Masz tu jak w piecu, Ozzy. Czemu nie włączysz AC? – I wysuwa głowę za drzwi balkonowe, żeby po raz pierwszy od wielu dni poczuć na sobie promienie słońca.
A ja się zastanawiam: co to za „AC” w mieszkaniu? I raptem olśnienie: klimatyzacja. Ciągle zapominałem, że mieszkania w Ameryce są nowocześniejsze niż na Wyspach. W sumie nie tak dawno przyzwyczajałem się do nowości, jaką był dla mnie sracz w domu, a tu proszę: automatyczna regulacja klimatu. No więc wstaję i zaczynam się rozglądać za termostatem. „Pewnie jest gdzieś w ścianie” – myślę. Po kilku minutach bingo! Urządzenie tkwi w zakamarku przy frontowych drzwiach. Skręcam temperaturę i wracam do swojej koki i gandzi.
Jak w bajce.
Ale gdy wciągam przez nos pierwszą ścieżkę, słyszę coś dziwnego.
Czy to?…
Nie…
Cholera, całkiem jak…
Nagle Bill wpada przez otwarte drzwi balkonowe z przerażeniem na twarzy. W tym samym momencie słychać trzask drzwi na drugim końcu domu i hałas, jakby trzech facetów staczało się po schodach. Wreszcie do pokoju wlatują zasapani Tony, Geezer i jeden z technicznych, Amerykanin o imieniu Frank. Są już częściowo ubrani z wyjątkiem Franka, który pojawił się w samych majtkach.
Patrzymy na siebie… i krzyczymy jednym głosem:
– Syreny!!!
Wycie było takie, jakby na podjazd wjechało całe jebane LAPD!
A więc nalot! Kurwa mać! Kurwa mać!!!
– Bierzcie koks! Bierzcie koks! – wrzeszczę.
Frank rzuca się do stolika, zgarnia fiolki z kokainą, ale potem tylko biega w kółko, włosy stoją mu dęba, fajka w ustach, slipy wrzynają się w dupę.
Przypominam sobie jeszcze o czymś.
– Bierzcie marychę! Bierzcie marychę!
Frank znów przyskakuje do stolika, chwyta michę z gandzią, ale przy okazji upuszcza fi olki z koką. Łazi więc na czworakach i próbuje wszystko pozbierać. Ja tymczasem nie mogę się ruszyć. Zanim usłyszałem syreny, serce napieprzało mi trzy razy szybciej niż zwykle. Teraz waliło, jakby chciało mi rozerwać klatę.
B-b-b-b-b-b-b-b-b-b-bum!
B-b-b-b-b-b-b-b-b-b-bum!
B-b-b-b-b-b-b-b-b-b-bum!
Nim się pozbierałem, Bill, Geezer i Tony dali nogę. No więc jestem tylko ja, Frank i tyle koki, że cała boliwijska armia mogłaby z nią pomaszerować na Księżyc i z powrotem.
– Frank! Frank! – krzyczę. – Tutaj! Do klopa! Prędzej!
Frankowi udało się jakoś dźwignąć na nogi i przenieść wszystko do kibla w holu przy drzwiach frontowych. Szorujemy do środka i zamykamy drzwi na klucz. Syreny tak wyją, że idzie dostać pierdolca. Wozy policyjne zatrzymują się przed domem z piskiem opon. Rozmowy przez radio. I pukanie do drzwi.
Bam! Bam! Bam!
– Otwierać! – woła gliniarz. – Prędzej, otwierać!
Ja i Frank klęczymy na ziemi. Z powodu paniki próbowaliśmy najpierw opróżnić michę, potem pozbyć się kokainy. Wsypaliśmy marychę do umywalki, a resztę do kibla. No i kicha! Umywalka i kibel nie dały rady, zaczęły się wypełniać mętną, brązową wodą. Chcieliśmy przepchnąć zioło przez kolanko za pomocą szczotki klozetowej, ale daremny wysiłek. Rury były zatkane.
A musieliśmy jeszcze pozbyć się kokainy.
– Nie ma wyjścia – mówię do Franka – wciągamy cały koks.
– Odpierdoliło ci czy co?! – on na to. – Chcesz umrzeć?
– A byłeś kiedyś w więzieniu, Frank? Ja byłem i nie zamierzam tam wracać.
No więc zaczynam otwierać fi olki i wysypywać zawartość na podłogę. Padam na czworaki, przysuwam nos do płytek i ssę ile wlezie.
Bam! Bam! Bam!
– Otwierać! Wiemy, że tam jesteście!
Frank patrzy na mnie, jakbym postradał zmysły.
– Jeszcze chwila – mówię. Mam czerwoną twarz, czuję mrowienie w nogach, oczy pulsują. – Gliny wyważą drzwi i będziemy w dupie!
– Kurde, stary. – Frank siada przy mnie na czworakach. – Nie wierzę, że to robię.
Musieliśmy wciągnąć po sześć lub siedem gramów. Wtem słychać na dworze jakieś tupanie.
– Pst! – mówię. – Słuchaj.
I znowu: tup, tup, tup, tup… Coś jakby kroki.
Słyszę, jak otwierają się frontowe drzwi. I jakaś kobieta mówi po hiszpańsku. Pokojówka! Pokojówka wpuszcza gliniarzy! Kurwa!
Tłukę kolejną fiolkę i przykładam nos do podłogi. A tu męski głos:
– Dzień dobry pani. Chyba ktoś na terenie rezydencji wcisnął guzik alarmu.
Znieruchomiałem w połowie niucha.
Guzik alarmu?
Pokojówka tłumaczy coś po hiszpańsku, policjant odpowiada, potem słychać kroki dwóch osób w holu, a męski głos staje się wyraźniejszy. Gliny w domu!
– Zazwyczaj montuje się go przy termostacie systemu klimatyzacji – mówi. – O, jest. Tu, na ścianie. Jeśli naciśnie pani ten guzik, słyszymy alarm na posterunku w Bel Air i wysyłamy kilku funkcjonariuszy, żeby sprawdzili, czy wszystko w porządku. Pewnie ktoś nacisnął go przez pomyłkę, gdy ustawiał termostat. Pani nawet nie wie, jak to się często zdarza. Pozwoli pani, że zresetuję system. O, już jest dobrze. No to my się zbieramy. W razie problemów proszę dzwonić, tu jest nasz numer telefonu. Można też nacisnąć guzik. Oficer dyżurny czuwa dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Gracias – dziękuje pokojówka.
Drzwi frontowe zamykają się, pokojówka idzie do kuchni. Nareszcie mogę wypuścić z płuc powietrze. Jasny gwint, blisko było!
Patrzę na Franka. Na jego twarzy biały proszek miesza się z gilami, z lewej dziurki w nosie leci krew.
– To znaczy…
– Właśnie. – Kiwam głową. – Ktoś musi pokazać Billowi, jak obsługiwać to kurestwo
Ja, Ozzy Autobiografia Wydawnictwo TELBIT
Copyright © Wydawnictwo TELBIT 2010 - 2011.
Inne fragmenty książki: ozzy.net.pl/?page_id=73
Nie mogę nigdzie znaleźć ebooka, gdyby ktoś miał linka proszę o podzielenie się.
W showbiznesie wszystko jest możliwe.
Źródło: tvn24.pl/-1,1695070,0,1,apokalipsa-nadciaga-ozzy-z-bieberem-w-jednej-r...
Ozzy
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów