W przemyskich aktach grodzkich z 1623 r. znajduje się notatka świadcząca, że nie tylko najbogatsi Polacy mogli sobie pozwolić na czarnych niewolników. Można ich było spotkać także wśród szlachty: „ Andrzej Fredro bywał bardzo częstym a niepożądanym gościem w Przemyślu, ku utrapieniu spokojnych łyków, które się go bały jak ognia. Trzymał sobie Murzyna, wielką osobliwość w tych czasach, a ten Murzyn, który przejął miejscowe obyczaje i graczem był na szable, w burdach swego pana brał czynny i wybitny udział”.
Wkrótce polscy snobi, pragnący otoczeniu w myśl zasady „zastaw się, a postaw się” (to porzekadło pochodzi właśnie z tamtej epoki), zaczęli otaczać się świtami, w których wypadało mieć Afrykanów. Te wystawne orszaki, przemierzające miasta, opisywał Ignacy Krasicki: „Przy karecie: ci jadą, ci skaczą, ci idą. Kozak z spiszą, z kołczanem Murzyn, Tatar z dzidą”.
Wjazdy polskich poselstw do innych stolic, od Istambułu po Paryż zdumiewały przepychem. Orszak uświetniali Afrykanie, idący obok karet swoich panów, stojący na karetach i jadący na wielbłądach. Wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu z 1633 r. przeszedł do legendy. Podkutego najprawdziwszym złotem rumaka polskiego posła prowadzili jego afrykańscy paziowie z czapami przyozdobionymi strusimi piórami. Ostatni raz Rzym doświadczył czegoś podobnego za odległych czasów imperium rzymskiego.
Służba na polskich dworach nie należała do najcięższych w osiemnastowiecznej Europie. Afrykanie pełnili głównie funkcje dekoracyjne, a ponieważ ich zakup był kosztowny, nie delegowano ich do pracy, gdzie mogliby ponieść uszczerbek na zdrowiu. Ich obowiązki ograniczały się do usługiwaniu panu. Modni stali się np. afrykańscy fajkowi, którzy jechali na koniu i podawali panu fajkę do karety. Popisywali się takimi fajkowymi np. Adam Czartoryski w podróżach po Galicji i Podolu. […]
W tamtej właśnie epoce zrodziło się powiedzenie: „Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść”
Źródło: Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction, str. 413-414
Złota Polska