Zastępca Kanclerza III Rzeszy- za wiedzą Hitlera leci z tajną misją do Anglii- aby kontynuować rozmowy w sprawie zakończenia wojny. Wcześniej, ustalono wstępnie , jak ma wyglądać pokój- pokój po pokonaniu Związku Radzieckiego. Strefy wpływów mają mięc cztery państwa: Wielka Brytania, USA , Niemcy i Japonia. Niemcy mają odzyskać swoje kolonie- nawiasem mówiąc część z nich należała niegdyś do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Zagwarantowane mają być jej wpływy we wschodniej Europie i części Azji. Japonia ma się "opiekować" Mandzurią, Wschodnimi rejonami Syberii i Chinami. Wielka Brytania ma mieć zagwarantowane wpływy w większości swoich kolonii, a przede wszystkim w Indiach... Hess ma wielu cichych popleczników w Anglii- skupionych wokół króla Jerzego VIII. Hess zna bardzo dobrze angielski, jest zakochany w literaturze angielskiej, i nie jest... czystym aryjczykiem, a pół grekiem.... Potrafi poruszać się po salonach europejskich.
Na przeszkodzie stanął Winston Churchil, i sprawa żydowska
Rudolf Hess, prawa ręka Hitlera, człowiek który w 1941 roku uciekł samolotem z Niemiec do Anglii, po zakończeniu wojny w procesie norymberskim został skazany na dożywotnie więzienie. Karę odbywał w Spandau wraz z innymi skazanymi zbrodniarzami. W 1966 roku więzienie opuścili Albert Speer i Baldur von Schirach. Od tego momentu jedynym więźniem w Spandau został Hess. Miał w celi spędzić resztę życia.
Hess aż do 1966 roku nic nikomu nie powiedział na temat swojej ucieczki do Anglii, nie zdradził motywów swojego czynu, nie chciał wracać do wydarzeń z 1941 roku. Teraz, gdy został sam w opustoszałym więzieniu, nawiązał bliższy kontakt z amerykańskim komendantem więzienia, pułkownikiem Eugene K. Bird’em. Temu człowiekowi postanowił powierzyć kilka swoich tajemnic. Przed pułkownikiem Bird’em Hess otworzył się i zaczął opowiadać o rzeczach, o których dotychczas milczał.
O swoim locie do Anglii powiedział: „(…) misja, której się podjąłem, była wielką misją. Jestem z niej dumny. Zrobiłem to dla ludzkości. Chciałem zakończyć wojnę i doprowadzić do porozumienia z Wielką Brytanią, położyć kres rozlewowi krwi i wszystkim tym cierpieniom”. Czy można wierzyć Hessowi? Zapytany o Adolfa Hitlera, którego dobrze znał i często przebywał w jego towarzystwie, Hess powiedział: „(…) Można było wprawdzie osiągnąć z nim [tj. z Hitlerem] pewien stopień poufałości, ale nie można było tego punktu przekroczyć. Później było tak, jak gdybyś natknął się na niewidzialną ścianę (…) Był on człowiekiem który nigdy nie okazywał wiele serdeczności. Zawsze zachowywał dystans. Hitler czuł się powołany do wielkich rzeczy i – sądzę – czuł się wyższy od wszystkich ludzi w swoim otoczeniu. To poczucie wyższości uczyniło go prawdopodobnie tym, czym był. Nigdy np. nie zwróciłem się do niego po przyjacielsku per ty (…) Zresztą, zbytnia poufałość z Hitlerem nie była rzeczą bezpieczną (…)”.
Na pytanie, co kryło się naprawdę za jego lotem do Anglii, Hess odpowiedział: „Hitler nie chciał zwyciężyć Wielkiej Brytanii. Chciał zakończyć walkę, ale nie wiedział, że w tym celu pragnę lecieć do Wielkiej Brytanii. Wziąłem to na własną odpowiedzialność. Ten lot to był mój własny pomysł (…) Nigdy nie myślałem o tym, aby powiedzieć coś na ten temat Hitlerowi. Gdyby cośkolwiek wiedział, kazałby mnie natychmiast aresztować. Miałem list do księcia Hamiltona, którego widziałem podczas olimpiady w Berlinie (…)”. W ten sposób Hess przeciął spekulacje na temat tego, jakoby Hitler wiedział o jego locie do Anglii i akceptował jego plan. Czy Rudolf Hess wyruszając do Wielkiej Brytanii, wiedział, że Hitler chce zaatakować ZSRR? Na to pytanie Hess odpowiedział wymijająco: „(…) Już nie pamiętam, kiedy dowiedziałem się o planie „Barbarossa”. W każdym razie nie dlatego poleciałem do Wielkiej Brytanii”.
Co ciekawe jednak, kilka dni później Rudolf Hess w rozmowie z Bird’em przyznał, że przed swoim odlotem do Anglii… wiedział o planie „Barbarossa”! Relacja pułkownika Bird’a: „- A więc wiedział pan coś o planie „Barbarossa”? – Tak, wiedziałem – To niech pan coś o tym powie – Nie teraz (…)”. Nigdy do tej rozmowy Hess już nie powrócił. O tym, jakim był człowiekiem, co czuł i myślał, najlepiej chyba świadczy jego wypowiedź: „Gdyby mi się wtedy powiodło u Churchilla, udałoby mi się wówczas więcej niż dzisiaj Willy Brandtowi. Byłbym chyba kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla”. Hess nigdy nie wykazywał skruchy i nie żałował swoich czynów. Twierdził, że gdyby drugi raz przyszło mu wybierać i decydować, znów poparłby Hitlera i stanął po jego stronie. Nie widział nic złego w swoim postępowaniu. No cóż, pozazdrościć dobrego samopoczucia i pewności siebie…
Zgodnie z wyrokiem trybunału w Norymberdze Hess oraz pozostali dostojnicy III Rzeszy skazani na kary śmierci i więzienia zostali przewiezieni do twierdzy w Spandau. Sam budynek przypominał raczej zamek nie do zdobycia niż więzienie. Otoczony był murem o wysokości od 5 do 8 metrów z 6 wieżyczkami strażniczymi. Przed murami ustawiono dwa płoty z siatki o wysokości 3 metry każdy. Między nimi biegł pas zaminowanej ziemi, a ogrodzenie ustawione bliżej murów było pod napięciem 4000 V. Chciałoby się tylko do tego dodać: odpowiednie miejsce dla odpowiednich ludzi. Hess od początku pobytu w Spandau zachowywał się bardzo dziwnie: nie przyjmował gości, był małomówny i krnąbrny. Początkowo nie pozwolił na odwiedziny jego żonie i synowi.
Różne pogłoski krążyły na temat próby popełnienia samobójstwa przez Rudolfa Hessa. Podobno targnął na swoje życie aż 6 razy. Wiemy na pewno, że próbował podciąć sobie żyły nożem do chleba. Na odwiedziny żony i syna - jego najbliższej rodziny zgodził się dopiero w 1969 roku czyli 24 lata po aresztowaniu. Podczas wizyty żona bardzo zdziwiona była bardzo niskim głosem męża. Fakt jest faktem - ostatni raz widzieli się w 1945 roku, ale głos Hessa zmienił się nie do poznania. Czyżby więzień numer 7, bo taki numer otrzymał on w Spandau nie był tym samym Rudolfem Hessem, byłą prawą ręką wodza III Rzeszy? Tłumaczyłoby to, że przez tak długi czas nie chciał spotykać się z rodziną - bał się dekonspiracji. W ten sposób zawsze mógł się wytłumaczyć "śladami czasu". A te dawały o sobie znać. Stan Hessa podczas pobytu w Spandau z czasem ulegał pogorszeniu. Nękały go bóle żołądka, silne do tego stopnia, że został on skierowany na badania.
Podczas tych właśnie okazało się, że na ciele Rudolfa Hessa brak było śladów po kuli karabinowej, która przeszyła jego lewe płuco w 1917 roku. Rana ta była bardzo ciężka i mimo upływającego czasu nie mogła zniknąć bez śladu. Również zdjęcia rentgenowskie nie wykazały uszkodzenia żeber, a nie możliwe jest by kula taka przeszła nie naruszając kości. Prawdziwy Rudolf Hess powinien mieć również inne blizny: na lewej ręce i ramieniu. Nie miał ich więzień ze Spandau. Czego to dowodzi? Odpowiedź może być tylko jedna...
Jeszcze podczas samego procesu norymberskiego Hess zachowywał się dziwnie. Na film opowiadający o obozach zagłady zareagował jakby o niczym nie wiedział. Nie były to próby "umycia rąk", ale rzeczywiste zdziwienie.
Czyżby prawdziwy Rudolf Hess nie przebywał w Spandau? Już podczas procesu jego sąsiad z sądowej ławy - Herman Goring snuł podejrzenia ponieważ postać Hessa wydawała mu się również dziwna.
Więzień numer 7 zmarł 17 sierpnia 1987 roku - miał 93 lata. Nie jest pewna przyczyna jego śmierci. Najprawdopodobniej popełnił samobójstwo - zaciskając sobie wokół szyi kawałek kabla, który przypadkiem zostawił człowiek z firmy dbającej o elektrykę w więzieniu. W kieszeni znaleziono list pożegnalny skierowany do żony Hessa. Mnie natomiast zastanawia jedna rzecz. Rząd brytyjski ponoć zna całą tajemnice kotłującą się wokół człowieka numer 2 w III Rzeszy, ale zgodził się na jej wyjawienie dopiero w 2016 roku. Co takiego zawierają dokumenty z pobytu Hessa w Wielkiej Brytanii, że dopiero 75 lat po wydarzeniu mogą być udostępnione opinii publicznej? Czy prawdziwy Rudolf Hess przebywał w Spandau? Czy rzeczywiście człowiek podający się za Hessa popełnił samobójstwo? A może już odpowiedzieliśmy na wszystkie pytania...
#proces
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Newsweek Polska 4/2010
Swego czasu inny poseł PiS, Artur Górski, z mównicy sejmowej nazwał Baracka Obamę kumplem lewackiego terrorysty i naiwnym mięczakiem. Zapewnie nie zdawał sobie sprawy, że obraża tym samym uczucia religijne sporej grupy wyznawców jednej z odmian tak zwanych kultów cargo, popularnych wśród mieszkańców archipelagu wysp na Oceanie Spokojnym. A dokładniej - odmiany rozpowszechnionej na wyspie Tanna.
W myśl panującej tam tubylczej doktryny - rozwijającej się od początków XX wieku, a rozkwitłej w okresie II wojny światowej - amerykańskie samoloty stacjonujące ponad pół wieku temu w owym rejonie i zaopatrujące miejscową ludność w jedzenie, lekarstwa oraz ubrania były bezpośrednimi wysłannikami najwyższego Boga. Jego zaś białym mesjaszem był niejaki Tom Navy (na innych wyspach - John Frum, a także prezydent Lyndon Johnson, który odwiedził wyspy w latach 60., i książe Filip, który zawitał tam w latach 70.). Tożsamości Toma Navy'ego, podobnie jak Johna Fruma, nigdy wprawdzie nie dało się ustalić, jakkolwiek całkiem niedawno pięciu przedstawicieli kultu cargo z wyspy Tanna odwiedziło - na zaproszenie Travel Channel - Stany Zjednoczone i uzyskało od samego Colina Powella solenne zapewnienie, że duch Toma Navy'ego zamieszkał obecnie właśnie w Baracku Obamie.
W tym punkcie, przyznajmy, Górski mógłby się bronić, przywołując fragment swojego osławionego przemówienia, w którym określił amerykańskiego prezydenta mianem czarnego mesjasza. Gdyby jednak kulty cargo były w Polsce oficjalnie zarejestrowaną organizacją religijną, ich przedstawiciele mogliby spokojnie - na podstawie artykuły 196 kodeksu karnego - wnieść przeciwko Górskiemu oficjalne oskarżenie. Bo mimo wszystko obraźliwego ładunku zawartego w "naiwnym mięczaku" nie da się tak łatwo rozbroić. Nawet czarnym mesjaszem.
Przedmiotem religijnej czci może stać się wszystko. Kamień, drzewo, Barack Obama, krzyż, koło, a nawet amerykański samolot przelatujący nad oceanem. Zaryzykowałbym zatem tezę - głosi ją skądinąd wybitny historyk religii Mircea Eliade, więc ryzyko nie jest znowu takie wielkie - że nie ma na świecie takiej rzeczy, która w czyichś oczach bądź duszach nie stanowiłaby obiektu religijnego kultu. Jakkolwiek więc by lawirować, jakkolwiek by się starać, nie da się - mówiąc, myśląc i działając - uniknąć fizycznego bądź językowego naruszenia czyichś potencjalnych religijnych preferencji.
Zjadając hamburgera, obrażamy uczucia religijne hindusów, zjadając kotleta schabowego i wznosząc przy tym hasło "Dominus Jesus", narażamy na szwank wrażliwość żydów i muzułmanów, krytykując Baracka Obamę, wbijamy nóż w serca wyznawców kultu cargo, sławiąc dobroć i miłość Boga stwórcy, plujemy w twarz gnostykom przekonamym, że świat jest dziełem podłego demiurga, propagując zaś idee gnostyckie, zachowujemy się niedelikatnie względem wszystkich pozytywnie usposobionych do życia teistów. I tak dalej - bo podobnych przykładów można podać setki, a nawet tysiące.
Brytyjska artystka pochodzenia birmańskiego Sam Rindy stanęła przed sądem w Awinionie oskarżona o to, że w lipcu tego roku zniszczyła obraz w miejscowej galerii, składając na nim pocałunek.
Entuzjazm Rindy wywołał obraz amerykańskiej abstrakcjonistki Cy Twombly, wart 2 mln dolarów. Tłumaczyła, że czerwony ślad jej ust na obrazie będzie świadectwem tej chwili i potęgi sztuki. Wyznała też, że nieskalanie białe płótno wydało się jej przeznaczone jakby specjalnie dla niej.
Prokurator w miejscowym sądzie oskarżył ją o "wandalizm" i zażądał grzywny w wysokości 4.500 euro.
Właściciel galerii i obrazu Yvon Lambert domaga się 2 mln dolarów odszkodowania i 33.400 euro na renowację dzieła.
Werdykt sądu ma zapaść 16 listopada. (bart)
Źródło: wiadomosci.wp.pl/kat,1356,wid,9281003,wiadomosc.html
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów