18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (2) Soft (2) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie (tylko materiały z opisem) - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 21:52

#tabletki

Buszujący w pszenicy...
Mr.Drwalu • 2013-02-17, 16:56


Czytelnicy Nowej Debaty zdążyli już przywyknąć do tego, że zawsze kiedy aparat państwowo-medyczno-dietetyczno-farmaceutyczny formułuje i nagłaśnia jakieś zalecenia, bezpieczniej jest postępować dokładnie na odwrót – przynajmniej do czasu, aż można je zweryfikować na podstawie co najmniej kilku niezależnych źródeł. Niedawno opublikowana książka zatytułowana Wheat Belly (Pszeniczny Brzuch) jest kolejnym dowodem na roztropność takiej postawy. Jej autor, William Davis, na co dzień praktykujący kardiolog i bloger obala wypromowany przez urzędową dietetykę mit, że pełnoziarniste pokarmy są zdrowe i dlatego powinny być podstawą codziennej diety. Zdaniem Davisa, zarówna praktyka lekarska, jak i współczesna wiedza naukowa, dostarcza niezbitych dowodów na to, że zboża, a zwłaszcza pszenica, mogą być dla wielu osób źródłem „nieuleczalnych” schorzeń przewlekłych (np. nadciśnienie, cukrzyca, choroby serca, migreny, bóle stawów, artretyzm, alergie itp.), wobec których „zfarmaceutyzowana” medycyna jest bezradna. Wheat Belly to kolejne potwierdzenie tego, że niskotłuszczowa dieta oparta na zbożach wpędza ludzi w chorobę, a chorym nie pozwala wyzdrowieć, zwiększając jedynie ich zależność od lekarstw.

Wheat Belly to bardzo ważna książka, ponieważ mówi o tym, czego trudno dowiedzieć się od swojego lekarza – nie dlatego, że nie chce powiedzieć, ale dlatego, że nie wie. Mało kto wie tak dużo o wpływie pszenicy na zdrowie człowieka co dr William Davis. Autor zebrał wiedzę na ten temat nie tylko z literatury medycznej, sięgnął również do genetyki rolniczej, która w ciągu ostatnich 50 lat tradycyjną pszenicę zamieniła w produkt hybrydowy – opłacalny, odporny i wydajny, ale praktycznie bez związku z pierwowzorem. Przypomnijmy tylko, że za biologiczno-genetyczną modyfikacją pszenicy stały szlachetne intencje. W latach 60-tych zapanował za Zachodzie strach przed przeludnieniem i głodem na świecie. Zwiększoną uprawę zbóż zaczęto przedstawiać jako jedyny ratunek ludzkości, przeciwstawiając ją „szkodliwej” hodowli bydła i produkcji mięsa. W atmosferze tamtej histerii rząd USA oraz inne wysoko rozwinięte państwa zaczęły inwestować olbrzymie kwoty w badania naukowe mające na celu ulepszanie roślin i zwiększanie plonów. I to się udało – np. średni plon z hektara jest dziś dziesięciokrotnie wyższy niż jeszcze 100 lat temu. Jednak za sprawą genetyki i biotechnologii pszenicę zmodyfikowano do tego stopnia, że ta nowa roślina tylko dla niepoznaki wciąż nosi nazwę „pszenicy”.

Za sprawą gwałtownej ekspansji rolnictwa, współczesny świat, oprócz kukurydzy i ryżu, „stoi dziś pszenicą”. Jej uprawy objęte są wielkimi dotacjami finansowymi, a producenci pszenicy to jedno z najbardziej wpływowych lobby producenckich oddziałujących na świat polityki, gospodarki oraz nauki.

Na świecie zbiera się ogółem 2180-2200 milionów ton zbóż, z tego około 650 milionów ton ziaren pszenicy, co daje jej trzecie miejsce po ryżu i kukurydzy. W strukturze zasiewów na świecie pszenica zdecydowanie zajmuje pierwsze miejsce z powierzchnią 220 milionów hektarów.

Ktoś te wszystkie zboża musi jeść; żeby produkcja i dystrybucja się opłacały, potrzebny jest popyt. I w tej potrzebie należy upatrywać rzeczywistych przyczyn, dla których „pełnoziarniste produkty zbożowe” zostały rozpropagowane przez aparat państwowo-medyczny na całym świecie jako „zdrowa żywność” i stały się podstawą piramidy żywieniowej opracowanej przez amerykańskie ministerstwo rolnictwa (ang. USDA) na początku lat 80-tych. Trzeba pamiętać, że zadaniem USDA, podobnie jak każdego innego ministerstwa rolnictwa na świecie, jest przede wszystkim promocja wyrobów rodzimego rolnictwa, z których dominująca część to właśnie zboża, kukurydza i ryż. Nic dziwnego, że piramida „zdrowego odżywiania” opracowywana przez ministerialnych urzędników zaleca spożywanie głównie tych produktów.

Przypomnijmy, że po raz pierwszy publiczne rekomendacje dotyczące zwiększonego spożycia zbóż sformułowała w 1977 roku komisja Senatu USA pod przewodnictwem senatora Georga McGoverna, który uchodził za przedstawiciela lobby producentów zbóż w amerykańskim senacie. Po przyjęciu przez senatorów dokumentu pt. „Cele żywieniowe dla Stanów Zjednoczonych” w propagowanie zbóż jako „zdrowej żywności” automatycznie zaangażowały się wszystkie instytucje rządowe, związane z państwem ośrodki naukowo-medyczne oraz niektóre uniwersytety, zwłaszcza te zainteresowane promocją „hipotezy tłuszczowo-cholesterolowej”. Zaangażowanie środowisk naukowych okazało się bardzo skutecznym zabiegiem, ponieważ nadało polityczno-ekonomiczno-ideologicznym działaniom rządu USA naukowo-medyczną podbudowę. Dzięki temu zboża można było teraz propagować pod pretekstem „troski o zdrowie”, a konkretnie „wojny z tłuszczem i cholesterolem”. Od strony marketingowej strategia ta okazała się niezwykle efektywna – ludzie chętniej wierzą naukowcom niż urzędnikom czy politykom. I nie ma przy tym znaczenia, że w dzisiejszym świecie role te uległy głębokiemu przemieszaniu.

Efekt końcowy jest taki, że zgodnie z informacjami we wspomnianym wyżej portalu „pszenica.info.pl”, spożycie globalne pszenicy na osobę wynosi dziś ok.70 kg rocznie. Dr Micheal Eades, lekarz i autor książek o zaletach żywienia niskowęglowodanowego, który na swoim blogu napisał pozytywną recenzjeWheat Belly, przytacza dane, według których przeciętny Amerykanin zjada dziś ok. 360 bochenków pszenicznego chleba rocznie. Półki sklepów uginają się od rozmaitych produktów zawierających pszenicę. I nie chodzi tylko o mąkę oraz jej wypieki (chleb, bułki, bagietki itp.), o rozmaite ciastka, ciasta i ciasteczka, a również o przeróżne rodzaje płatków śniadaniowych. Pszenica jest dziś składnikiem wielu rodzajów żywności przetworzonej, nawet sosów do mięs. Jeśli dodamy do tego piwo, okaże się, że tylko ułamek powierzchni w sklepach spożywczych zajmują pokarmy wolne od zbóż, w tym pszenicy.

Mamy zatem sytuację, w której, niemal codziennie – czy to robiąc zakupy w lokalnym sklepie, czy odwiedzając ulubioną restaurację – chcąc nie chcąc buszujemy w zbożach, często nawet o tym nie wiedząc. Tym bardziej może zainteresować naszych czytelników wywiad (część-1 i część-2) , jakiego dr William Davis, autor książki Wheat Belly, udzielił Tomowi Naughtonowi, autorowi znanego filmu Fat Head (w polskiej wersji Grubi, nie głusi). Przytaczamy poniżej obszerne fragmenty tej rozmowy, która dotyczy zdrowia, diety, nauki, medycyny i polityki – czyli zagadnień, które są w dzisiejszym świecie ze sobą nierozerwalnie związane.

Tom Naughton:
Jest Pan kardiologiem, a mimo to napisał Pan książkę na temat szkodliwości spożywania pszenicy. Jak zainteresował się Pan właśnie pszenicą? Na jakiej podstawie zaczął Pan podejrzewać, że pszenica może być przyczyną wielu współczesnych problemów zdrowotnych?

William Davis: Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu. Zalecałem wtedy swoim pacjentom całkowite wyeliminowanie z diety pszenicy. Robiłem to zgodnie z prostą logiką: skoro pokarmy z pszenicą podnoszą poziom cukru we krwi bardziej niż każda inna żywność, w tym biały cukier, to zaprzestanie spożywania pszenicy powinno stężenie cukru we krwi obniżać. Poziom glukozy we krwi uznawałem za podstawowy problem, ponieważ ok. 80% osób odwiedzających mój gabinet miało cukrzycę, albo „przedcukrzycę”, albo stan, który ja nazywam „przed-przed-cukrzycą” [w oryg. pre-pre-diabetes]. Mówiąc krótko, większość moich pacjentów miała zaburzone parametry metaboliczne.

Rozdawałem moim pacjentom prostą, dwustronicową ulotkę ze wskazówkami mówiącymi, w jaki sposób mają wyeliminować z diety pszenicę i jak uzupełnić utracone w ten sposób kalorie jedząc więcej zdrowych pokarmów takich jak warzywa, orzechy, mięso, jaja, awokado, oliwki, oliwa z oliwek itp. Po trzech miesiącach wracali do mnie z niższym poziomem glukozy we krwi na czczo oraz niższym stężeniem hemoglobiny A1c, która odzwierciedla poziom cukru z ostatnich 60 dni. Niektórzy „cukrzycy” stawali się „nie-cukrzykami”. Podobnie działo się u „przedcukrzyków”. Zwykle wracali też ważąc ok. 15 kg mniej.

Ale nie tylko to. Ci, którzy zrezygnowali z pszenicy, opowiadali mi o innych zmianach na lepsze: ustępowały u nich bóle stawów, cofał się artretyzm, znikały przewlekłe wysypki; astma cofała się na tyle, że niektórzy mogli odstawić inhalatory; znikały przewlekłe infekcje zatok przynosowych; ustępowała opuchlizna nóg; znikały ciągnące się latami migreny i bóle głowy; dochodziło do złagodzenia objawów choroby refluksowej przełyku oraz zespołu jelita drażliwego. Na początku tłumaczyłem pacjentom, że to tylko zbieg okoliczności. Ale to samo powtarzało się tyle razy, że nie mogło być dziełem przypadku. Było to ewidentnie powtarzalne zjawisko.

Zacząłem wtedy wszystkim swoim pacjentom zalecać, aby zrezygnowali ze spożywania pszenicy. Zawsze kiedy tak się działo, obserwowałem poprawę stanu zdrowia dotyczącą bardzo różnych schorzeń. Jak dotąd nie było nawrotów.



TN: W swojej książce przytacza Pan sporo badań naukowych, ale również powołuje się na przypadki z własnej praktyki lekarskiej. Nasuwa się zatem pytanie z gatunku, co było pierwsze –jajo czy kura? Czy najpierw zaobserwował Pan, że pacjenci, którzy jedzą dużo pszenicy, mają więcej kłopotów ze zdrowiem i dopiero wtedy zaczął Pan wertować literaturę naukową pod kątem weryfikacji swojej hipotezy? Czy było na odwrót i znane Panu badania naukowe sprawiły, że zaczął Pan zwracać uwagę na skład diety swoich pacjentów?

WD: Doświadczenie praktyczne było pierwsze. Jednak uderzyło mnie to, że chociaż moje przypuszczenia były tak dobrze udokumentowane w literaturze medycznej, to były w większości ignorowane i nie przebijały się ani do opinii publicznej, ani do świadomości przeważającej części moich kolegów-lekarzy. Znaczna część tych źródeł pochodzi z badań genetycznych prowadzonych w rolnictwie, a mogę Pana zapewnić, że moi koledzy nie studiują tej dziedziny. Ja nie tylko się w nią wgłębiłem, lecz rozmawiałem również z badaczami z ministerstwa rolnictwa [ang. USDA] oraz naukowcami z wydziałów rolnictwa na różnych uniwersytetach. Dzięki temu udało mi się dogłębnie poznać tę problematykę.

Jeden z powodów, dla którego te informacje nie zostały dotychczas upublicznione, polega na tym, że genetycy zajmujący się produkcją rolniczą pracują na roślinach, a nie na ludziach. W środowisku tym panuje powszechny i głęboko zakorzeniony pogląd, że bez względu na to jakich technik używa się przy genetycznych modyfikacjach takich roślin jak pszenica, i tak nadają się one do spożycia przez ludzi. Pewnych pytań się tam po prostu nie zadaje. Moim zdaniem to fundamentalny błąd, który leży u źródeł cierpienia wielu ludzi, którzy w dobrej wierze spożywają produkty inżynierii genetycznej, błędnie nazywane „pszenicą”.

TN: Zatem po zidentyfikowaniu pszenicy jako źródła różnych dolegliwości , zaczął Pan doradzać swoim pacjentom rezygnację ze spożywania pszenicy. Ale co skłoniło Pana do zrobienia kolejnego kroku tj. napisania książki na ten temat?

WD: To, co zaobserwowałem u ludzi, którzy wyeliminowali pszenicę ze swojej diety, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W ciągu 6 miesięcy zrzucali ok. 30 kg wagi, poprawiał się u nich nastrój, wracała chęć do życia, ustępowały schorzenia związane ze stanami zapalnymi np. wrzodziejące zapalenie jelita grubego lub reumatoidalne zapalenie stawów, znikały przewlekłe wysypki. Efekty te powtarzały się raz po raz. Uznałem wtedy, że nie mogę przemilczeć tej kwestii i ukryć jej w zaciszu swojego gabinetu.

Rzecz jasna wciąż potrzebujemy więcej dowodów na szkodliwość pszenicy, zanim zdecydujemy się zrezygnować z jej spożycia, a zwłaszcza jej genetycznie modyfikowanej odmiany, którą się nam wciska jako „pokarm”. Jednak moim zdaniem dane, które już dziś są dostępne, dostatecznie uzasadniają rozpoczęcie publicznej debaty na ten temat. Na jej podstawie ludzie mogliby podejmować świadome decyzje. Obecną sytuację można porównać do tej, w której mieszkańcy jednej wioski piją wodę z tej samej studni i 9 na 10 osób wskutek tego choruje. Kiedy przestają pić, wszyscy zdrowieją, a kiedy ponownie zaczynają pić wodę z tej studni, znowu chorują. Czy mając takie powtarzalne obserwacje co do przyczyny i skutku, wciąż potrzebujemy badań klinicznych, aby tę relację udowodnić ? Moim zdaniem, nie potrzebujemy.

Przed nami długa i trudna batalia, która rozegra się w tzw. sferze publicznej. Pszenica zaspokaja dziś ok. 20 % wszystkich spożywanych przez człowieka kalorii. Do jej uprawy, zbierania, nawożenia, ochrony, przetwarzania i dystrybucji potrzebna jest rozbudowana infrastruktura. Z tego powodu to, o czym mówię, stanowi potencjalne zagrożenia dla sytuacji zawodowej setek tysięcy, a nawet milionów ludzi będących częścią tej infrastruktury. Podobną batalię stoczyliśmy (i wciąż ją prowadzimy), kiedy okazało się, że palenie jest szkodliwe dla zdrowia. Wówczas, kiedy pytano ludzi związanych z przemysłem tytoniowym o to, jak mogą pracować dla firm niszczących ludzkie zdrowie, odpowiadali: „Miałem rodzinę na utrzymaniu i kredyt hipoteczny do spłacenia”. Hipoteza o szkodliwości pszenicy uderza wielu ludzi tam, gdzie jest to bardzo bolesne tj. w ich portfel. Jednak osobiście nie mam ochoty z tego powodu poświęcać swojego zdrowia, a także zdrowia mojej rodziny, przyjaciół, sąsiadów i pacjentów, i nie chcę pozwolić, aby to niekorzystne status quo trwało.

TN: Czytając Pańską książkę, z każdą stroną coraz mocniej nasuwała mi się następująca myśl: „Wiedziałem, że chleb nie jest dla nas zdrowy, ale jest gorzej niż myślałem”. Czy miał Pan podobne przemyślenia zbierając materiały do książki? Czy zdziwiło Pana, jak wiele problemów fizycznych i psychicznych wywołuje pszenica?


WD: Tak. Od samego początku wiedziałem, że pszenica jest niezdrowa. Czasem wydawało mi się nawet, że popełniam jakiś błąd, skoro jest ona tak popularna wśród przedstawicieli agrobiznesu, rolników, naukowców zajmujących się rolnictwem, urzędników USDA, ekspertów FDA [Urząd ds. Żywności i Leków – przyp. tłum.], członków Amerykańskiego Towarzystwa Dietetycznego itp. Jednak im bardziej zagłębiałem się w temat, tym gorsza była moja opinia na temat tego produktu, który się nam sprzedaje pod nazwą „pszenica”.

Jestem świadomy niebezpieczeństwa stronniczości wyrażonego w powiedzeniu : „dla człowieka z młotkiem, wszystko wygląda jak gwóźdź”. Jednak kiedy widzi się, jak schorzenie za schorzeniem ustępuję po wyeliminowaniu z diety pszenicy, trudno nie wyrobić w sobie przekonania, że ogrywa ona kluczową rolę w powstawaniu dziesiątek powszechnych dolegliwości zdrowotnych.

TN: W swojej książce opisuje Pan współczesną pszenicę jako produkt krzyżowania międzygatunkowego [ang. cross-breeding]. Czy krzyżowanie jest z definicji złe? Czy nie odbywa się w naturze na co dzień?

WD: To prawda, Ludzie, rośliny i zwierzęta to produkty krzyżówek lub hybrydyzacji. Miłość, seks i krzyżowanie się napędzają świat, czynią życie ciekawym. Problem polega na tym, że genetycy stosują ten termin bardzo swobodnie.

Na przykład, poddając nasiona pszenicy i embriony działaniu przemysłowej trucizny o nazwie azydek sodu, wywołuje się w jej kodzie genetycznym mutacje. Ale czym jest azydek sodu? Zgodnie z zaleceniami specjalistów z Centrum Kontroli Chorób [ang. Centers for Disease Control] osoby, która połknęła tę substancję i przestała wskutek tego oddychać, nie wolno ratować za pomocą sztucznego oddychania, ponieważ grozi to śmiertelnym zatruciem ratownika. Należy pozostawić ją samej sobie, aż umrze. A jeśli ofiara wymiotuje, nie wolno spłukiwać wymiocin w zlewie, ponieważ może dojść do eksplozji , co się zdarzało. Tak więc kiedy poddamy pszenicę działaniu azydeku sodu , otrzymujemy mutacje, do której dochodzi w procesie tzw. mutagenezy. Ziarna i embriony pszenicy poddaje się również działaniu promieniowania gamma oraz wysokich dawek promieniowania rentgenowskiego. Wszystkie te metody klasyfikowane są dziś jako „hybrydyzacja” lub, co jeszcze bardziej mylące, jako „tradycyjne metody hodowli roślin” [ang. traditional breeding techniques]. Nie wiem jak u Pana, ale krzyżowanie się między ludźmi, których ja znam, nie polega na wzajemnym traktowaniu się truciznami, ani na spędzaniu romantycznej nocy w cyklotronie dla wywołania mutacji w potomstwie.

Nawiasem mówiąc, te „tradycyjne techniki hodowli roślin” są bardziej inwazyjne, jeśli chodzi o skład genetyczny roślin, niż inżynieria genetyczna. Jak na ironię Amerykanie protestują przeciw żywności genetycznie modyfikowanej (GMO) tj. dodawaniu bądź usuwaniu pojedynczego genu, podczas gdy inżynieria genetyczna to wielki postęp w stosunku do „tradycyjnych metod hodowlanych”, które stosowane są od dziesięcioleci.



TN: Poznaliśmy się osobiście ponad 1 rok temu. Jest Pan szczupłym mężczyzną, aż dziw bierze, że nosił Pan kiedyś ze sobą swój własny „pszeniczny brzuch”. Proszę opisać jak zmieniła się Pańska kondycja fizyczna i zdrowie od czasu, kiedy przestał Pan jadać pszenicę.


WD: 14 kg temu, kiedy jeszcze byłem entuzjastą „zdrowych pełnoziarnistych pokarmów zbożowych”, stale zmagałem się z trudnościami z koncentracją i brakiem energii. Kawa, spacery i ćwiczenia fizyczne były moim sposobem na walkę z powracającą otępiałością. Wyniki badań stężenia cholesterolu odzwierciedlały moje zamiłowanie do produktów pszenicznych: HDL 27 mg/dl (bardzo mało), trójglicerydy 350 mg/dl (BARDZO dużo), a poziom cukru w granicach cukrzycy (161 mg/dl). Miałem wysokie ciśnienie krwi ok. 150/90, a wszystkie dodatkowe kilogramy nosiłem wokół pasa. Był to mój własny, typowy pszeniczny brzuch.

Rozstanie z pszenicą umożliwiło mi zrzucenie niechcianych kilogramów wokół pasa, poziom cholesterolu we krwi zmienił się na lepsze (HDL 63 mg/dl, trójglicerydy 50 mg/dl, LDL 70 mg/dl), poziom cukru spadł do 84 mg/dl, a ciśnienie krwi ustabilizowało się na poziomie 114/74 – wszystko bez lekarstw. Innymi słowy, to, co wymagało naprawy, naprawiło się samo. Odzyskałem też zdolność koncentracji. Potrafię się teraz skupić na czymś tak długo, że moja żona krzyczy na mnie, żebym przestał. Koniec końców, w wieku 54 lat czuję się lepiej niż wtedy, kiedy miałem lat 30.

TN: Jak zmienił się sposób, w jaki Pan leczy ludzi, na podstawie tego, co Pan dziś wie o pszenicy i innych zbożach.
WD: Dużo skuteczniej pomagam teraz swoim pacjentom odzyskać zdrowie. U ludzi, którzy eliminują z diety pszenicę, ograniczają spożycie innych węglowodanów oraz stosują się do innych zdrowych dla serca zaleceń (m.in. suplementacja kwasami omega 3 i tłuszczami rybimi, suplementacja witaminą D do uzyskania w teście 25-Hydroxy poziomu 60-70 ng/ml, suplementacja jodem i normalizacja funkcji tarczycy) nie obserwuję ataków serca. Z zawałami spotykam się jedynie u tych osób, które dopiero co spotkałem, lub u tych, którzy z jakiś powodów (zwykle z braku przekonania) nie przestrzegają diety. Na przykład jeden ksiądz, którego leczę, cudowny i dobry człowiek, nie potrafił odmówić sobie tych wszystkich pączków, ciastek i chleba, które codziennie przynosili mu jego parafianie. Niestety, mimo że wszystko inne robił jak trzeba, miał zawał.

Mimo że taki sposób odżywiania może się wydawać dziwny, w rzeczywistości ma przemożny wpływ na organizm człowieka. Jaka inna dieta jednocześnie prowadzi do spadku wagi, likwiduje przyczyny chorób serca, np. małe, gęste cząsteczki LDL, leczy cukrzycę i przed-cukrzycę i pomaga w tak wielu innych schorzeniach?

TN: Wielu Pana pacjentów wyzdrowiało z rzekomo nieuleczalnych chorób dzięki rezygnacji ze spożywania z pszenicy. Proszę opisać jeden lub dwa najbardziej dramatyczne przypadki.


WD: Do głowy przychodzą mi dwie osoby, głównie z uwagi na sposób, w jaki zareagowały na dietę, a także dlatego, że wciąż przeszywa mnie dreszcz na samą myśl o tym, jak wyglądałoby dziś ich życie, gdyby nie dokonały zmiany żywieniowych nawyków.

W książce opisałem historię Wendy, 36 letniej matki i nauczycielki, która chorowała na ciężkie wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Było z nią tak źle, że będąc na trzech lekach, miała ciągłe skurcze, biegunki i krwotoki tak obfite, że wymagała transfuzji. Kiedy ją poznałem, powiedziała mi, że jej gastrolog i chirurg zaplanowali już dla niej operację usunięcia jelita grubego oraz ileostomię. Wskutek tego zabiegu jej życie zmieniłoby się nieodwracalnie. Do końca życia musiałaby chodzić ze specjalną torbą na stolec. Zaleciłem jej natychmiast, aby zrezygnowała z pszenicy w diecie. Na początku nie chciała tego zrobić, gdyż wykonana u niej biopsja jelit oraz badania krwi wykazały, że nie choruje na celiakię. Mimo to więdząc, jakie niezwykłe rzeczy dzieją się po odstawieniu pszenicy, udało mi się ją przekonać – nie miała nic do stracenia. Po trzech miesiącach nie tylko schudła 12 kg, ale ustąpiły też wszystkie skurcze, biegunki i krwawienia. Minęło już dwa lata, a Wendy odstawiła wszystkie leki, a po chorobie nie ma śladu. Jej okrężnica pozostała nienaruszona i nie ma potrzeby korzystania ze specjalnych toreb. Można powiedzieć, że jest wyleczona.

Drugi przypadek, również opisany w książce, to Jason, 26-letni programista komputerowy, chorujący na bolesne zapalenia stawów. Żaden z trzech badających go reumatologów nie potrafił postawić diagnozy. Mimo to każdy przepisywał leki przeciwzapalne i przeciwbólowe, które nie pomagały. Jason cały czas zmagał się z chodzeniem i nie był zdolny do poważniejszej aktywności fizycznej niż krótki spacer. Po pięciu dniach od wyeliminowania z diety pszenicy, ustały u niego wszystkie bóle stawów. Na początku nie chciał uwierzyć, że chodzi o pszenicę. Uważał to za niedorzeczne. Postanowił zjeść kanapkę i bóle powróciły. Dziś w ogóle nie je pszenicy i nie wie, co to ból.

TN: Pana pacjenci mają szczęście, bo tam gdzie to możliwe zmienia Pan dietę chorego, zamiast wypisywać im lekarstwa. Niestety lekarze tacy jak Pan stanowią mniejszość. Na swoim blogu opisywałem niedawno sytuację, w której koleżance mojej żony przeszły nieznośne bóle głowy dopiero po tym, jak przestała jeść zboża. Przedtem odwiedziła kilku lekarzy, którzy przepisywali jej tylko kolejne medykamenty. Dlaczego tak niewielu lekarzy ma świadomość tego, w jaki sposób zboża mogą wpływać na nasze zdrowie?

WD: Moim zdaniem cała współczesna medycyna podąża dziś drogą wysokich technologii, drogich i zyskownych procedur medycznych, leków oraz fatalnej opieki. Zbyt wiele osób w systemie straciło z oczu wizję pomagania innym, zapomniało, że naszą misją jest leczenie ludzi. Może to brzmi staroświecko, ale uważam, że opieka zdrowotna podlega dziś bardzo niedobrym tendencjom, które redukują jej znaczenie do transakcji finansowych obwarowanych przepisami prawa. Medycynie należy przywrócić jej związek z leczeniem ludzi.

Widzę również, że wielu lekarzy i ekspertów całkowicie rozczarowało się nieskutecznością porad żywieniowych. Jako że tzw. „wiedza” dietetyczna, upowszechniana od 50 lat, okazała się w tak wielu aspektach błędna, ludzie stracili wiarę, że odżywianie i metody naturalne mogą poprawić zdrowie człowieka. Jednak z mojego doświadczenia wynika, że dieta i metody naturalne mają potężną moc uzdrawiania, pod warunkiem, że dobieramy je właściwie.

TN: Czy ma Pan nadzieję, że Pańska książka zmieni opinię lekarzy na temat diety, czy raczej opinia publiczna będzie musiała nauczyć się ignorować to, co mówią lekarze, i sama edukować się w zakresie zdrowia?


WD: Niestety, zapewne wiele osób przeczyta moją książkę, ich zdrowie ulegnie radykalnej poprawie, stracą na wadze, po czym opowiedzą o tym swojemu lekarzowi, a ten uzna te zmiany za zbieg okoliczności, urojenia lub efekt placebo. Wielu moich kolegów-lekarzy nie chce uznać potęgi diety nawet wtedy, kiedy na własne oczy widzą jej efekty. Zmiana tego nastawienia wymagać będzie bardzo dużo czasu.

Jednak muszę dodać, że coraz więcej lekarzy zaczyna otwierać się na metody leczenia niezwiązane ze standardowymi procedurami i lekarstwami. To oni będą, moim zdaniem, najbardziej pomocni dla swoich pacjentów, chcących poprawić swój stan zdrowia w zakresie, jaki opisałem w książce Wheat Belly.

TN: Gdyby więcej lekarzy znało problematykę, którą Pan opisuje, to czy myśli Pan, że zmieniliby swoje zalecenia dietetyczne? Czy raczej mantra, że „tłuszcze są niezdrowe, a zboża są zdrowe”, jest już zbyt głęboko zakorzeniona w mentalności lekarzy?

WD: Nie ulega wątpliwości, że dogmat o tym, że „tłuszcze są niezdrowe, a zboża są zdrowe”, będzie jeszcze długo dominował wśród lekarzy. Jednak każdy, kto zapozna się z wyczerpującą argumentacją, którą przedstawiłem w swojej książce, dojdzie do przekonania, że tzw. pszenica nie jest już pszenicą, tylko całkowicie zmienionym wytworem badań genetycznych. Mając tę wiedzę, lekarze zrozumieliby, że wiele powszechnych schorzeń można wytłumaczyć spożyciem tej nowoczesnej „pszenicy” i jej wpływem na organizm człowieka.

TN: Prof. Robert Lustig uważa, że insulinooporność oraz inne problemy metaboliczne wywołuje niemal wyłącznie nadmiar fruktozy. Z kolei Pan obwinia za to pszenicę. Kiedy byłem po trzydziestce, również u mnie zaczęły pojawiać się pierwsze objawy przed-cukrzycy, a prawie w ogóle nie jadłem cukru. Wiedziałem, że cukier jest niezdrowy, ale jadłem dużo makaronów, płatków i chleba. Proszę opisać, w jaki sposób spożycie pszenicy może wywołać cukrzycę typu 2 nawet u tych osób, które nie piją słodzonych napojów i nie zajadają się słodkimi batonami?


WD: Zgadzam się, że fruktoza to duży problem, jeśli chodzi o współczesną dietę Amerykanów. Podobnie jak pszenica, fruktoza znajdująca się w sukrozie [cukier trzcinowy lub buraczany – przyp.tłum], wysokofruktozowym syropie kukurydzianym [ang. HFCS], miodzie oraz syropie z agawy, sprzyja powstawaniu otyłości brzusznej [ang. visceral fat], podnosi poziom cukru we krwi, opóźnia usuwanie z krwi tzw. remnantów (pozostałości) chylomikronu [ang. chylomicron remnants], które przyczyniają się do arteriosklerozy. Z tego powodu w książce Wheat Belly nie twierdzę, że pszenica jest jedynym problemem w amerykańskiej diecie.

Jak wielu z nas przekonało się na własnej skórze, wyeliminowanie z diety cukru i fruktozy to bardzo dobry pomysł, ale nie rozwiązuje całego problemu, a jedynie jeden jego aspekt. Pszenica stanowi problem u ludzi, którzy wierzą, że jedzenie dużych ilości „zdrowych pełnoziarnistych produktów zbożowych” jest zdrowsze od jedzenia cukru.



Dwie kromki pełnoziarnistego chleba pszenicznego podnosi cukier bardziej niż biały cukier, bardziej niż wiele czekoladowych batonów. Aż dziw bierze, że mimo tego dietetycy wciąż zalecają zwiększone spożycie pełnoziarnistego pieczywa. Im więcej pszenicy jesz, tym wyżej i częściej rośnie u ciebie poziom cukru we krwi. To prowadzi do większych i częstszych wyrzutów insuliny do krwi, co z czasem wywołuje oporność na insulinę. A taki stan prowadzi wprost do cukrzycy.

Co ważne, te wysokie skoki stężenia cukru we krwi są szczególnie szkodliwe dla komórek beta trzustki, które odpowiadają za produkcję insuliny. Zjawisko to nazywa się glukotoksycznością. Komórki beta mają niewielką zdolność do regeneracji. Powtarzające się ataki glukotoksyczności zmniejszają liczbę zdrowych, produkujących insulinę komórek. Na skutek tego poziom cukru pozostaje na stałym, coraz wyższym poziomie, nawet na pusty żołądek. W ten sposób powstaje przedcukrzyca, prowadząca do cukrzycy.

Tak więc zwiększone spożycie pszenicy, które nam się zaleca, nie jest dobrą odpowiedzią na epidemię cukrzycy, która niebawem dotknie połowę Amerykanów, a na całym świecie 346 milionów ludzi. Moim zdaniem, spożywanie dużych ilości „zdrowych pełnoziarnistych produktów zbożowych” jest w dużej mierze przyczyną tej epidemii. Wyeliminowanie ich z diety pozwoli nam zapanować nad tą sytuacją, a nawet ją odwrócić.

TN: W swojej książce pisze Pan, że współczesna pszenica karłowata [ang. dwarf wheat] zawiera coraz więcej glutenu i wywołuje większe skoki glukozy we krwi w porównaniu z pszenicą, jaką jedli nasi pradziadkowie. Dr Jared Diamond i inni stawiają przekonującą tezę, że przyjęcie diety opartej na zbożach spowodowało, że ludzie stali się niżsi, grubsi i bardziej chorowici już w czasach przedbiblijnych, czyli wtedy kiedy współczesna, zmodyfikowana pszenica jeszcze nie istniała. Czy zatem pszenica zmieniła się z dobrej żywności na złą, czy raczej ze złej żywności na jeszcze gorszą?

WD. Wybrałbym raczej tę drugą odpowiedź. Pszenica nigdy nie była dobrą żywnością dla człowieka i jej spożycie zawsze wywoływało wiele negatywnych skutków u części populacji. Jednak dzisiejsza pszenica to już pokarm fatalny, szkodliwy dla zdrowia niemal u wszystkich.

Rzecz jasna, gdybyśmy głodowali, i jedyną dostępną żywnością byłby chleb, powinniśmy jeść chleb. Nie ulega wątpliwości, że pszenica, na wczesnym etapie rolnictwa, służyła do tego, aby przetrwać okresy, w których brakowało pokarmów upolowanych lub zebranych. Jak zauważa dr Diamond, pszenica, jako wypełniacz kaloryczny pozwalający przeżyć bez polowania, jest żywnością wygodną. Jednak od samego początku jej spożycie miało negatywne dla zdrowia skutki. Nawet wczesne odmiany takie jak pszenica samopsza [ w oryg. einkorn – przyp tłum.] i płaskurka [w oryg. emmer] nie były dla człowieka zdrowe. Znane są doniesienia już z roku 100 n.e. dotyczące występowania celiakii.

Jednak dopiero zmiany genetyczne, dokonane w ostatnich 40-50 latach, w połączeniu z globalnymi zaleceniami spożywania coraz większej ilości pszenicy, doprowadziły do dzisiejszej tragicznej sytuacji. Te okoliczności zmieniły pszenicę z niezdrowego składnika naszej diety w dietetyczną zmorę całej ludzkości.

TN: Porozmawiajmy o konkretnych schorzeniach, które pszenica wywołuje lub pogarsza. Jeden z czytelników mojego bloga pisał o swojej siostrze, która wyzdrowiała ze stwardznienia rozsianego po odstawieniu pszenicy. Inni opowiadali mi o wyzdrowieniu z fibromialgii , ADD oraz depresji. Czy wszyscy oni to „świry”, czy może „zdrowe produkty pełnoziarniste” mają związek z tymi schorzeniami?

WD: Mimo że w ostatnich kilkunastu latach osobiście widziałem niewiarygodną poprawę zdrowia po odstawieniu pszenicy u tysięcy pacjentów, to wciąż dowiaduję się o coraz to nowych korzyściach. Niemal co tydzień ktoś do mnie pisze o tym, jak poprawiło się jego zdrowie po rezygnacji z pszenicy.

Słyszałem również o wielu przypadkach poprawy, a czasami wręcz wyleczeniu z fibromialgii , ADD lub depresji. Jeśli chodzi o MS, widziałem poprawę tylko w dwóch przypadkach. Jest to stosunkowo rzadka choroba i nie spotykam się z nią często jako kardiolog. Niemniej biorąc pod uwagę siłę oddziaływania pszenicy na różne aspekty zdrowia człowieka, nie zdziwiłbym się, widząc remisję również i tej choroby, zwłaszcza że składniki pszenicy wywołują stany zapalne w obrębie centralnego układu nerwowego.

Niestety większość moim kolegów-lekarzy ignoruje ten związek i postrzega go jako czysty zbieg okoliczność. Dzieje się tak pomimo tego, że u wielu osób stany zapalne można w sposób powtarzalny „włączać” i „wyłączać” poprzez włączenie lub eliminację pszenicy z diety. Pogląd, że pełnoziarniste pokarmy zbożowe są zdrowe, jest dziś tak głęboko zakorzeniony w sposobie myślenia pracowników służby zdrowia, że są oni bardzo niechętni jakimkolwiek zmianom.

Nie sądzę, żeby moja książka wywoływała masową histerię, wskutek której każdy wyrzuci do śmieci wszystkie pokarmy z pszenicą tylko dlatego, że ja tak mówię. Pacjenci sami opowiadają o wielu korzyściach zdrowotnych związanych z eliminacją pszenicy z diety: tracą na wadze bez ograniczania liczby spożywanych kalorii, czują ulgę w przypadku wielu schorzeń, doświadczają subiektywnej poprawy samopoczucia i przypływu energii. Mogę powiedzieć, że wyeliminowanie z diety pszenicy jest najbardziej zadziwiającym i najskuteczniejszym sposobem na poprawę zdrowia, z jakim się spotkałem w swojej 25-letniej praktyce lekarskiej.

TN: Osobiście zrezygnowałem z pszenicy i innych zbóż głównie po to, aby schudnąć. Jednak miło się zdziwiłem, kiedy kilka innych dolegliwości również w krótkim czasie ustąpiło, m.in. łuszczyca, lekka astma, choroba refluksowa przełyku, zapalenie stawów. Jak często widział Pan rezultaty podobne do moich i dlaczego pszenica miałaby w ogóle wywoływać te schorzenia?

WD: Zmiany, które Pan opisał, to reguła, a nie wyjątek. Tylko czasami zdarza się osoba, która zrezygnowała z pszenicy i powie: „Straciłam na wadze 1,5 kg w ciągu miesiąca i nic innego się nie stało”.

Ostrożnie szacuję, że u 70% globalnej populacji oprócz utraty wagi, eliminacja z diety pszenicy poprawia stan zdrowia. … Różnorodność chorób spowodowanych spożyciem pszenicy, lub tych, które się po jej spożyciu nasilają, jest doprawdy zdumiewająca.

Nie ma jednego składnika pszenicy, który odpowiada za wszystkie negatywne skutki zdrowotne związane z spożywaniem tego zboża. Gliadyna bezpośrednio wywołuje stany zapalne, ale również pobudza apetyt. Gluten odpowiada za występowanie stanów zapalnych w jelitach oraz centralnym układzie nerwowym. Lektyny sprawiają, że jelita stają się bardziej przepuszczalne dla obcych białek, które wywołują schorzenia związane z zapaleniem bądź reakcją autoimmunologiczną (np. reumatoidalne zapalenie stawów i toczeń rumieniowaty). Amylopektyna A odpowiedzialna jest za powstawanie otyłości brzusznej, tj. „pszenicznego brzucha”, która jest przyczyną stanów zapalnych, insulinooporności, cukrzycy, zapalenia stawów oraz chorób serca.

TN: Więc jeśli chodzi o dolegliwości w układzie pokarmowym, głównym winowajcą jest zawarty w pszenicy gluten oraz lektyny? Czy jeszcze inne czynniki odgrywają jakąś rolę?

WD: Dziwne jest to, że choć pszenica negatywnie wpływa na niemal wszystkie aspekty funkcjonowania układu pokarmowego, i nie chodzi jedynie o celiakię, przyczyny tego zjawiska pozostają w dużej mierze poza zainteresowaniem badaczy. Zatem mogę jedynie spekulować, dlaczego pszenica tak mocno oddziałuje na ten aspekt zdrowia człowieka. Prawdopodobnie ma to związek z gliadyną, glutenem i lektynami działającymi pojedynczo lub w połączeniu. Jestem przekonany, że oprócz tych trzech składników są w pszenicy jeszcze inne szkodliwe dla człowieka substancje, działaniem których można by wyjaśnić, dlaczego efekt końcowy jest czymś więcej niż sumą składowych. Mam na myśli to, że eliminacja pszenicy z diety daje rezultaty, które wykraczają poza to, co wiemy o działaniu każdego składnika z osobna.

TN:Czy każdy rodzaj glutenu jest równie szkodliwy, czy gluten dzieli się na lepszy i gorszy? I jeśli niektóre rodzaje glutenu są gorsze, to czy gluten zawarty we współczesnej pszenicy jest szczególnie niekorzystny dla człowieka?

WD: Struktura aminokwasów glutenu może być różna, ale wszystkie jego odmiany mają jedną i tę samą cechę, pożądaną przez piekarzy i konsumentów – lepkosprężystość [ang. viscoelasticity]. Dzięki niej można modelować ciasto podrzucając je w powietrze, można formować kawałki pizzy, można nadawać mu dowolne kształty – od pity po ciabattę.

Najgorszym i najbardziej szkodliwym rodzajem glutenu są jego nowe odmiany będące owocem pracy genetyków. Zmiany wprowadzone w zakresie zbioru genów „D” („genomu”), które są charakterystyczne dla dzisiejszej pszenicy półkarłowatej [ang. semi-dwarf wheat] najprawdopodobniej doprowadziły do czterokrotnego wzrostu zachorowań na celiakię. Tylko w ostatnich 20 latach zapadalność na tę chorobę podwoiła się. Mniej szkodliwy gluten występował w starych odmianach pszenicy takich jak samopsza i płaskurka – mniej szkodliwy, ale nie nieszkodliwy.

Moim zdaniem gluten w każdej formie, a już szczególnie ten dzisiejszy, jest dla człowieka tak szkodliwy, że najlepiej byłoby się z nim całkowicie rozstać.

TN: Czy swoim pacjentom zaleca Pan dietę beglutenową, czy zarówno bezglutenową jak i bezcukrową? Pytam o to, ponieważ kiedy ludzie rezygnują z obu produktów, nabierają przekonania, że ich dolegliwości powodował cukier, a nie zboża.

WD: Tak, cukier jest również na liście pokarmów niedozwolonych. Nie ulega wątpliwości, że przynajmniej dla niektórych ludzi, zwłaszcza młodych, dużym problemem jest spożycie cukru w napojach, fast-foodach i rozmaitych przekąskach.

Jednak u większości ludzi samo wyeliminowanie z diety cukru połączone ze spożywaniem zwiększonej ilości “zdrowych pokarmów pełnoziarnistych” zamiast do chudnięcia, prowadzi do tycia. Często doświadczają tego osoby, które w dobrej wierze stosują się do zaleceń tzw. zdrowego odżywiania, ograniczają spożycie słodkich przekąsek, zwiększają spożycie „zdrowych produktów pełnoziarnistych” i w efekcie kończą z 10 -, 20 – , a nawet 40-kilogramową nadwagą.

Tymczasem należy odwrócić kolejność, czyli w pierwszym rzędzie zrezygnować z pszenicy, a ochota na słodycze niemal zawsze znacząco maleje, ponieważ eliminuje się z diety pobudzającą apetyt gliadynę. Dużo łatwiej jest najpierw zrezygnować z pszenicy niż z cukrów.

Rzecz jasna w całej sprawie nie chodzi tylko o to, ile ważymy. Liczą się również inne aspekty zdrowia, na które nawet cukier nie ma wpływu, takie jak zapalenia stawów, choroba refluksowa przełyku, zespół drażliwego jelita, wysypki, negatywny wpływ na mózg, zatrzymywanie wody w organizmie itp.

TN: W znanej książce pt. Nutrition and Physical Degeneration dr Weston A. Price opisywał, jak tradycyjne populacje namaczały i fermentowały ziarna zbóż przed ich spożyciem. Czy uważa Pan, że w ten sposób zboża stają się mniej szkodliwe dla zdrowia? Czy raczej dzisiejsze zmutowane odmiany pszenicy są tak bardzo przepełnione niebezpiecznymi białkami, że te tradycyjnie metody niewiele zmieniają?




WD: Namaczanie i fermentacja sprawia, że w pszenicy, pokarmie szkodliwym, zmniejsza się, poza innymi rzeczami, zawartość lektyn i glutenu. Innymi słowy pszenica staje się wskutek tego pokarmem mniej szkodliwym. Ale trzeba uważać, aby nie wpaść w tę samą pułapkę, w jaką wpadli dietetycy i instytucje zajmujące się tzw. zdrowiem publicznym. Zalecają one, aby pokarm szkodliwy (białą mąkę) zastępować pokarmami mniej szkodliwymi (produktami pełnoziarnistymi), tak jakby spożycie mnóstwa pokarmów mniej szkodliwych było dla nas zdrowe. To właśnie taka błędna logika spowodowała cały ten żywieniowy bałagan.

Na przykład namaczanie ziaren zmniejsza zawartość lektyn o ok. 35 %. Robi się więc lepiej, ale wciąż nie jest dobrze. Pozostajemy narażeni na negatywne skutki spożywania pszenicy, w tym pobudzony apetyty od glidyny, wysokie stężenie cukru we krwi od amylopektyny A, stany zapalne od glutenu i gluteniny, zwiększona przepuszczalność jelit dla obcych białek od lektyn.

Podobnie fermentacja na zakwasie chlebowym zmniejsza zawartość węglowodanów, ale nie zmienia innych aspektów negatywnego wpływu pszenicy na zdrowie. I znowu – robi się lepiej, ale nie jest dobrze.

Nawet genetycy pracują dziś nad tym, żeby zmodyfikować pszenicę w taki sposób, aby była mniej szkodliwa. Jeden z obszarów badań dotyczy prób usunięcia wszystkich szkodliwych sekwencji glutenu. Jak zwykle badacze znają budowę genetyczną tego zboża, ale nie rozumieją jak na człowieka wpływa jego spożycie.

Zatem bez względu na to co piekarze lub genetycy robią, aby zmienić pszenicę, zasadniczo pozostaje ona tym samym pokarmem, ze wszystkimi niekorzystnymi właściwościami: pobudza apetyt, działa negatywnie na funkcjonowanie mózgu, wywołuje stany zapalne, inicjuje procesy autoimmunologiczne i wywołuje otyłość.

TN: A jak wpływają na nas inne ziarna, np. kamut, orkisz, owies, szarłat, gryka. Czy są dla nas zdrowe, czy nie?

Patrząc ewolucyjnie, kamut i orkisz to starsze formy pszenicy. Zatem nie doszło u nich do szkodliwych modyfikacji genomu „D” jakie miały miejsce w przypadku nowoczesnej pszenicy. Ale to wciąż pszenica. Oznacza to, że będzie tam gliadyna (choć jej działanie w zakresie pobudzania apetytu będzi mniejsze niż jej współczesnego odpowiednika), będą też lektyny zwiększające przepuszczalność jelit. Oba składniki podnoszą dodatkowo stężenie cukru we krwi.

Jeśli chodzi o oddziaływanie na układ odpornościowy, owies rzeczywiście różni się znacząco od pszenicy. Jednak problem z owsem polega na tym, że niezwykle mocno podnosi poziom cukru we krwi. Miska gotowanej, ekologicznej, grubo mielonej owsianki bez dodatku cukru u osoby zdrowej zwiększy poziom cukru do 150 mg/dl, 200 mg/dl, czasami nawet więcej. U cukrzyka lub przedcukrzyka nawet 300 mg/dl po zjedzeniu owsianki nie jest rzadkością.

Szarłat i gryka to ziarna, które nie mają związku z pszenicą i zasadniczo są czystymi węglowodanami. W przeciwieństwie do pszenicy nie wywołują skutków immunologicznych, neurologicznych, ani nie pobudzają apetytu. Jednak podobnie jak owies podnoszą stężenie cukru we krwi i wywołują wszystkie efekty z tym związane (zwiększona oporność na insulinę oraz glikacja – w oku, w tkankach chrzęstnych, w tętnicach, oraz glikacja cząstek LDL). Z tego powodu doradzam pacjentom, aby te wszystkie ziarna spożywali w niewielkich ilościach tj. nie więcej niż niż pół filiżanki po ugotowaniu, i tylko w ramach diety ubogiej w węglowodany (np. średnio 40-50 gramów dziennie)

TN: Z jaką reakcją spotkała się Pana książka, czy może jest jeszcze za wcześnie, żeby to oceniać?

WD: Reakcja jest znakomita. W ciągu pierwszych 9 dni od opublikowania, Wheat Belly trafiła na listę bestselerów „New York Times”.

Jednak najważniejsze dla mnie jest to, że niemal codziennie dostaję od ludzi sygnały, że moja książka zmieniła jakość ich życia. Piszą o gwałtownym spadku wagi ciała w sytuacji, w której wszystko inne dotychczas zawodziło; o uldze w przewlekłych bólach; o spadającym poziomie cukru we krwi etc. Szczególnie cieszy mnie to, że dzięki mediom społęcznościowym o tych zmianach dowiaduję się zaledwie po kilku dniach od zmiany diety. Nawet w swojej praktyce lekarskiej informacje o poprawie zdrowia docierały do mnie zywkle po kilku miesiącach. Teraz dowiaduje się o nich po kilku-, kilkunastu dniach od przejścia na dietę bezpszeniczną.

TN: Czy była jakaś reakcja ze strony tzw. ekspertów, dla których pełnoziarniste produkty zbożowe to nieodzowny element zdrowej diety? Podejrzewam, że nie jest Pan zbytnio popularny w tych kręgach.

WD: Odżywianie to niezwykle ważne zagadnienie, które budzi wiele emocji. Dietetycy i inni „eskperci” ds. żywienia zostali mocno zindoktrynowani w zakresie pozytywnego wpływu na człowieka „zdrowych pokarmów pełnoziarnistych”. W związku z tym ich pierwszą reakcją na poglądy, takie jak moje, jest zwykle złość. Utrzymują, że musi to być jakaś chwilowa moda na odchudzanie, która szybko minie. Jednak każdy, kto przeczyta Wheat Belly zrozumie, że jest dokładnie na odwrót. Książka omawia to wszystko, czego się publicznie nie mówi na temat zbóż zmienionych genetycznie nie tylko w celu zwiększenia plonów, ale również pobudzenia apetytu konsumenta.

Grupa producentów pszenicy o nazwie „Grain Foods Foundation” zdążyła już wydać publiczne oświadczenie, że zamierza przeprowadzić kampanię PR mającą na celu zdyskredytowanie mnie i moich argumentów. W odpowiedzi na to opublikowałem „List otwarty do Grain Foods Foundation”, który również rozesłałem do rozmaitych mediów, zapraszający moich adwersarzy do publicznej debaty na ten temat w świetle kamer. Jak dotąd nie otrzymałem odpowiedzi i sądzę, że nigdy nie otrzymam. Biorąc pod uwagę badania i wiedzę, jaką zgromadziłem w swojej książce, wątpię, by ktokolwiek z branży chciał pozwolić na publiczne nagłaśnienie tej problematyki.

TN: Ostatnie pytanie. Teraz kiedy książka jest już na rynku, czy kiedykolwiek leży Pan w nocy nie mogąc zasnąć, i zastanawia się, czy dobrzy ludzie z Monsanto lub Pillsbury planują Pana koniec? Gdybym był na Pana miejscu, unikałbym przez jakiś czas ciemnych uliczek.

WD: Dzięki za ostrzeżenie! Prowadząc kampanię przeciw pszenicy z pewnością narobiłem sobie wpływowych wrogów. Mam na myśli wielki przemysł spożywczy, wielomiliardowy agrobiznes, grupy producenckie zbóż, oraz – ku mojemu zdziwieniu – przemysł farmaceutyczny. Byłem wstrząśnięty (choć pewnie nie powinienem być wiedząc, do czego ci ludzie są zdolni), kiedy dowiedziałem się, że przynajmniej jedna grupa producencka pszenicy jest opłacana przez przemysł farmaceutyczny. To naprawdę niepokojące.

Mimo wszystko, skupiam się na upowszechnianiu wiedzy na ten temat i bardzo pomagają mi w tym historie z życia osób, które dzięki niej na nowo odzyskały zdrowie, pozbyły się bólów itd. Można to wszystko osiągnąć postępując odwrotnie do tego, co zalecają nam instytucje publiczne. Trzeba tylko porzucić ślepą wiarę w „zdrowe pełnoziarniste pokarmy”.

TN: Bardzo dziękuję, że znalazł Pan czas, aby odpowiedzieć na nasze pytania. Mam nadzieję, że Pańska książka sprzeda się w milionach egzemplarzy
.

Za Michealem Eadesem wypada też odnotować, że dr Davis pozbył się również pokutujących w środowisku kardiologów lęków przed tłuszczami diecie, zwłaszcza tłuszczami nasyconymi. Oto co pisze na ten temat w swojej książce:

Antytłuszczowa fobia, jaka panuje od ponad 40 lat, zniechęciła nas do spożywania takich pokarmów jak jaja, wołowina i wieprzowina z uwagi na zawartość w nich tłuszczów nasyconych. Jednak tłuszcz nasycony nigdy nie stanowił problemu. To węglowodany, w połączeniu z tłuszczem nasyconym powodują gwałtowny przyrost cząsteczek LDL we krwi. Problemem były zawsze bardziej węglowodany niż tłuszcze nasycone. W rzeczywistości nowe badania oczyściły tłuszcze nasycone z zarzutów o to, że zwiększają ryzyko wystąpienia ataku serca lub udaru.


Ze swojej strony wyrażamy nadzieję, że książką Wheat Belly niebawem znajdzie polskiego wydawcę. Jej opublikowanie w naszym kraju stanowiłoby przeciwwagę dla wszechobecnej i nachalnej promocji zbóż zachwalanych jako zdrowa żywność. Momentami można odnieść wrażenie, iż bez kilku kromek chleba dziennie, bez płatków śniadaniowych i bez owsianki, wyginiemy jako gatunek. Prawda jest natomiast taka, że o ile rozwój rolnictwa i uprawa zbóż umożliwiły gwałtowny przyrost naturalny oraz ukształtowanie się nowoczesnych społeczeństw, opartych na specjalizacji i podziale pracy, o tyle pod względem zdrowotnym okazały się dla nas katastrofą. Dobrze ujął to prof. Jared Diamond pisząc w swojej nagrodzonej nagrodą Pulitzera książce pt. Guns, Germs, and Steel:

Chociaż zaakceptowanie rolnictwa miało najpewniej decydujące znaczenie dla lepszego życia, to pod wieloma względami okazało się tragedią, z której nigdy się nie podnieśliśmy.


Źródło: KLIKNIJ TUTAJ


Dlaczego nie dziwi nas, że leki obniżające poziom cholesterolu nie zmniejszają miażdżycy i ryzyka ataków serca i udarów mózgu!
Dr Rath miał rację!


Dr Aleksandra Niedzwiecki, Dyrektor Instytutu Naukowego Dr Ratha, Santa Clara, Kalifornia

Setki milionów ludzi na całym świecie (około 100 milionów w USA) po raz kolejny naraziły swoje zdrowie i życie za cenę zwiększania zysków dla producentów leków!

W styczniu 2008 wiele czołowych gazet i czasopism w USA (The New York Times, Business Week, USA Today) opublikowało informację na temat badań klinicznych z użyciem popularnego leku obniżającego poziom cholesterolu o nazwie Vytorin. Okazuje się, że pomimo iż lek ten obniżył poziom cholesterolu – to nie był w stanie zredukować złogów miażdżycowych w arteriach serca, a wręcz przeciwnie – wielkość złogów się podwoiła, co w konsekwencji zwiększyło ryzyko wystąpienia ataków serca i udarów mózgu. Badania te zostały przeprowadzone na 720 pacjentach (większość z Holandii) z wysokim poziomem cholesterolu, u których porównano działanie multi-leku o nazwie Vytorin (połączenie statyny – Zocor – hamującej produkcję cholesterolu w wątrobie z lekiem o nazwie Zetia – redukującego absorpcję cholesterolu w jelitach). Badania te wykazały, że Vytorin był w stanie obniżyć poziom cholesterolu we krwi o ok. 20% lepiej niż jego składnik – Zocor, jednakże nie był w stanie obniżyć rozmiarów pokładów miażdżycowych – przyczyn ataków serca i zawałów – a wręcz przeciwnie – ich wzrost się podwoił! Nic dziwnego, że producenci tych leków opublikowali te badania z prawie dwuletnia zwłoką i tylko na skutek publicznego nacisku.

Chociaż niektórzy mogą być zaskoczeni rezultatem tych badan, to jednak my – w Instytucie Badawczym Dr Ratha – nie jesteśmy. Już ponad 10 lat temu Dr Rath przedstawił naukowe dowody na to, że mechaniczne obniżanie poziomu cholesterolu we krwi nie jest skuteczne w zapobieganiu atakom serca i udarom, a to dlatego, że wysoki poziom cholesterolu jest symptomem a nie przyczyną ataku serca. Poziom cholesterolu we krwi wzrasta w odpowiedzi na strukturalne osłabienie ścian arterii wieńcowych i potrzebę jej biologicznej naprawy. Najczęstszym powodem takiego osłabienia jest niewystarczająca produkcja kolagenu – materiału budulcowego ścian naczyń krwionośnych, która wynika z niewystarczającej ilości mikroelementów w naszej diecie, takich jak: witamina C, aminokwas lizyna, witamina B6, miedź i in. Jeżeli te składniki odżywcze nie są dostarczane z codzienną dietą – inicjuje to naturalną „reperację” naczyń i odkładanie cholesterolu w arteriach serca. Z czasem mechanizm ten prowadzi do częściowego lub całkowitego zablokowania przepływu krwi, a w konsekwencji do ataków serca i udarów mózgu. Szczegóły można znaleźć w książce Dr Ratha
„Dlaczego zwierzęta nie dostają zawałów serca – tylko my ludzie”.

„Cholesterolowa”
teoria ataków serca nie wyjaśnia podstawowych zagadnień kardiologii takich jak dlaczego dostajemy ataków serca, a nie nosa czy innych organów, dlaczego blokady występują w arteriach a nie w żyłach i wiele innych aspektów. Teoria ta jest jedynie użyteczna jako chwyt marketingowy do promowania i rozwoju rynku leków obniżających poziom cholesterolu.

Skoro cholesterol nie może być główną przyczyną ataków serca, to jego obniżenie – bez optymalizacji produkcji kolagenu i zdrowej funkcji ścian arterii – nie może prowadzić do zmniejszenia ryzyka i zapobiegania atakom serca. Jednakże, można to osiągnąć przy pomocy naturalnych składników odżywczych. Nasze badania kliniczne udowodniły, że naturalny program synergii składników odżywczych opracowany przez Dr Ratha może zatrzymać rozwój zwapnienia złogów miażdżycowych w arteriach wieńcowych serca już w ciągu jednego roku! A nawet więcej – udokumentowaliśmy, że składniki odżywcze mogą wywołać naturalny proces cofania się wczesnych złogów w naczyniach serca (J Appl Nutr. 1996). W dodatku nasze badania kliniczne wykazały, że synergia składników odżywczych wspomagających funkcję naczyń krwionośnych może znacznie obniżyć poziom cholesterolu we krwi. Odnosi się to nie tylko do cholesterolu LDL, ale także do „lepkiej” i bardziej niebezpiecznej lipoproteiny Lp-a. Dlaczego jest to możliwe? Dlatego, że składniki odżywcze wpływają na usunięcie przyczyny rozwoju miażdżycy naczyń i ataków serca, a nie tylko ich symptomów.

Możemy zadać sobie pytanie – jaki był cel badań leku Vytorin i dlaczego ogłoszenie wyników było opóźnione o 2 lata przez jego producentów: Merck i Schering-Plough. Oczywiście chodzi o pieniądze! Jeden ze składników Vytorin – statyna sprzedawana na rynku pod nazwą Zocor miała stracić ważność patentową w czerwcu 2006 roku. Producenci wpadli na pomysł połączenia Zocor z innym lekiem obniżającym poziom cholesterolu – Zetią i opatentowania ich kombinacji jako nowego leku o nazwie Vytorin. Mieli oni nadzieję, że prowadzone badania kliniczne wykażą pozytywne działanie Vytorin, co pozwoli na przedłużenie patentu dla Zocoru. Niestety, wbrew założeniom tych farmaceutycznych producentów, rezultaty badań zakończonych w 2006 roku były niezadawalające. Merck i Schering używały różnych zabiegów, aby uzyskane dane nie przedostały się do publicznej wiadomości i udało im się to przez okres ok. 2 lat. W ciągu tego czasu w dalszym ciągu kontynuowano promocję Vytorin, a sam lek był w ciągłej sprzedaży, która przyniosła ponad 4 biliony dolarów (!) dochodu dla Merck i Schering,. Na dodatek firma Merck znalazła drogę, jak wygenerować jeszcze więcej dochodu na Zocorze, którego patent nie mógł być odnowiony. Formuła Zocor została przekazana indyjskiej firmie Dr Reddys Laboratories Ltd., gdzie została licencjonowana jako tzw. „autoryzowany generic”, powiększając w ten sposób dochody ze sprzedaży. Jest to jeszcze jedna zwodnicza praktyka marketingowa. Możesz zadać sobie pytanie – przecież te triki marketingowe są robione naszym kosztem, czy ktokolwiek wziął pod uwagę dobro pacjenta?

Niestety, te skalkulowane podstępy i narażanie zdrowia milionów pacjentów jest czynione w imię zysków. Przypadek z Vytorin nie jest wyjątkiem – jest regułą! Dlatego Dr Rath i my wszyscy walczymy od lat, by zakończyć ten biznes chorób i położyć kres patentowaniu naszego zdrowia i życia. Jak wielu jeszcze ludzi musi zachorować lub umrzeć, zanim ten biznes bez skrupułów się zakończy?! Nie możemy czekać, aż ktoś zrobi to za nas – musimy to zrobić sami!

List ten został wysłany do redakcji The New York Times, USA Today i Business Week.

Wszelkie prawa zastrzeżone / Dr. Rath Health Foundation / Przedstawicielstwo Warszawa, ul Grzybowska 2 Lok 28, 00-131


Sama witamina C pomaga obniżyć cholesterol, ale dopiero jej synergia z innymi mikroelementami otwiera możliwość efektywnej ochrony przed atakiem serca

Dr Aleksandra Niedzwiecki, dr Vadim Ivanov, Dr. Rath Research Institute, Santa Clara, CA 95050

Praca naukowa opublikowana w czerwcu 2008 roku w czasopiśmie Journal of Chiropractic Medicine (1) potwierdziła, że witamina C jest skuteczna w kontrolowaniu stężenia cholesterolu we krwi. Rola witaminy C w metabolizmie cholesterolu była znana od dłuższego czasu, jednak dzięki odkryciom dr Ratha i badaniom prowadzonym w jego Instytucie lepiej zrozumieliśmy, w jaki sposób niedobór witaminy C w synergii z innymi specyficznymi mikroelementami prowadzi do rozwoju chorób serca oraz jak możemy zastosować tę wiedzę dla ochrony naszego zdrowia.

Autor tej pracy, dr Marc McRae (1), przeanalizował 13 randomizowanych badań klinicznych obejmujących 405 pacjentów z wysokim stężeniem cholesterolu we krwi (hipercholesterolemia), którzy otrzymywali witaminę C w dawce wynoszącej co najmniej 500 mg na dobę przez okres od 3 tygodni do 24 tygodni. Efektem tej suplementacji było obniżenie poziomu LDL cholesterolu we krwi o 7,9 mg na dl i korzystny wzrost HDL o 1.1 mg na dl. Suplementacja witaminy C wpłynęła również na obniżenie poziomu trójglicerydów o 8,8%. Autor tej pracy z National University of Health Sciences w Illinois skomentował te wyniki następująco: „Suplementacja witaminy C w dawce wynoszącej co najmniej 500 mg/dobę przez okres minimum czterech tygodni prowadzi do znacznego obniżenia stężenia cholesterolu LDL i trójglicerydów w surowicy.”

Wyniki te nie są zaskoczeniem; potwierdzają wcześniejsze analizy badań klinicznych na temat zmian stężenia cholesterolu we krwi w trakcie stosowania witaminy C przeprowadzone przez dr Harri Hemila z Finlandii (2), jak również obszerne badania prowadzone od wielu lat przez dr Emila Gintera ze Słowacji (3). Chociaż od kilkudziesięciu lat wiadomo, że witamina C jest bezpieczną i skuteczną alternatywą dla szeroko promowanych leków farmaceutycznych obniżających stężenie cholesterolu we krwi, wiedza ta wciąż jest pomijana zarówno w edukacji medycznej, jak i w praktyce klinicznej. I to nie z powodu braku naukowych dowodów.

W jaki sposób witamina C obniża stężenie cholesterolu we krwi

W przeciwieństwie do leków chemicznych, które działają na ściśle określoną reakcję biochemiczną, witaminy i inne mikroelementy wpływają jednocześnie na liczne drogi metaboliczne w komórkach naszego organizmu, a witamina C jest najlepszym przykładem takiego synergistycznego działania. Reguluje ona poziom cholesterolu wpływając zarówno na etapy związane z przemianą cholesterolu, jak i usuwając przyczynę jego zwiększonej produkcji.

1. Jak witamina C wpływa na metabolizm cholesterolu:

- Bezpośrednio hamuje syntezę cholesterolu: Badania naukowe opublikowane już w 1986 roku wykazały, że witamina C reguluje aktywność kluczowego enzymu łańcucha syntezy cholesterolu – reduktazy HMGCoA. W tym działaniu witamina C jest „naturalną” statyną (statyny są to popularne leki hamujące ten sam enzym, ale wywołujące poważne działania niepożądane).

- Zwiększa wykorzystanie cholesterolu przez komórki. Różne badania, włącznie z naszymi własnymi wykazały, że niski poziom witaminy C obniża liczbę receptorów LDL na powierzchni komórek aż o 25 procent. Świadczy to o upośledzonym zużyciu cholesterolu przez komórki, ponieważ im więcej receptorów LDL znajduje się na powierzchni komórek, tym więcej cząsteczek cholesterolu może wejść do ich wnętrza i zostać zużytych, zamiast pozostawać we krwi.

- Chroni komórki przed zniszczeniem: Witamina C jest najważniejszym antyoksydantem we krwi, który jest zdolny do przechwytywania reaktywnych metabolitów tlenu (RMT). Badania wykazały, że witamina ta chroni przed oksydacyjną modyfikacją cholesterolu i w związku z tym przeciwdziała jego szkodliwemu działaniu na naczynia krwionośne.

- Usprawnia metabolizm: Witamina C jest również konieczna do optymalnego działania gruczołu tarczycy, który zarządza procesami metabolicznymi w naszym organizmie, włącznie z metabolizmem cholesterolu.

2. Jak witamina C zmniejsza zapotrzebowanie na cholesterol:

Właściwy mechanizm, który wyjaśnia rolę witaminy C w regulacji poziomu cholesterolu, został zaproponowany przez dr Ratha. Koncept ten sięga do źródła problemu i określa związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy witaminą C, strukturą naczyń krwionośnych i produkcją cholesterolu w wątrobie. Jaki jest ten związek?

Zaczyna się od witaminy C. Chociaż nie jest ona produkowana w naszym organizmie, tym niemniej jest niezbędna do syntezy i właściwej struktury kolagenu, kluczowego białka budującego ściany naczyń krwionośnych, określającego ich spójność, wytrzymałość i elastyczność. Zatem przewlekły, trwający lata, niedobór witaminy C osłabia i upośledza spójność struktury naczyń, w szczególności tętnic mięśnia sercowego poddanych ogromnemu stresowi pompującej akcji serca i ciśnieniu krwi. W rezultacie w tętnicach tych rozwijają się ubytki lub szczeliny, które wymagają biologicznej naprawy. Nasz organizm mobilizuje więc substancje naprawcze, takie jak cholesterol niesiony we krwi w postaci lipoprotein (LDL i Lp-a) w celu wypełnienia i wzmocnienia struktury tych ścian. Daje to początek formowania się złogów miażdżycowych.

Osłabienie naczyń spowodowane niedoborem witaminy C ma również skutek metaboliczny, ponieważ zwiększone zapotrzebowanie na cholesterol prowadzi do podwyższenia jego produkcji w wątrobie i jego poziom we krwi rośnie.

W związku z tym, jedynym skutecznym sposobem, by obniżyć produkcję cholesterolu, jest usprawnienie struktury i funkcji ścian naczyń przez zwiększenie spożycia witaminy C w synergii z innymi mikroelementami. Wymaga to oczywiście czasu, ale jest to naturalna droga do naturalnej normalizacji poziomu cholesterolu.

Skąd taka fascynacja cholesterolem

Już dawno temu badania epidemiologiczne wykazały, że około 50% pacjentów z zawałem mięśnia sercowego lub udarem ma podwyższone stężenie cholesterolu we krwi (prosimy zauważyć, że nie występuje to u drugiej połowy pacjentów!!). Osoby z tą zmianą metaboliczną zwaną hipercholesterolemią mają podwyższone wartości LDL („złego cholesterolu") i obniżone HDL („dobrego cholesterolu") we krwi.

Od kilkudziesięciu lat obniżanie poziomu cholesterolu bez zrozumienia, co tak naprawdę wywołuje jego wzrost, stanowi podstawę rozwoju globalnego rynku farmaceutycznego dla sprzedaży leków obniżających cholesterol. Najbardziej promowane leki dzisiaj to statyny (Simvastatin, Zocor, Lipitor, itp.), które obniżają stężenie cholesterolu w sposób chemiczny hamując kluczowy enzym w procesie syntezy cholesterolu, reduktazę HMG-CoA. Chociaż leki te obniżają stężenie cholesterolu we krwi, ich skuteczność w upośledzeniu wzrostu złogów naczyniowych i tym samym zmniejszeniu ryzyka chorób serca była kwestionowana w wielu badaniach klinicznych (co omówiliśmy wcześniej w oddzielnym artykule ze stycznia 2008: „Dlaczego nie dziwi nas, że leki obniżające poziom cholesterolu nie zmniejszają miażdżycy i ryzyka ataków serca i udarów mózgu!", więcej informacji na stronie: dr-rath-koalicja.pl)

Co więcej, statyny są związane z poważnymi działaniami niepożądanymi, włącznie z ryzykiem śmierci (np. Lipobay), ponieważ prowadzą również do obniżenia zasobów ważnego czynnika bioenergetycznego - koenzymu Q10 - w komórkach. Wynikiem tego są uszkodzenia mięśni (też mięśnia serca) i blokada nerek (6,7). Całkiem prawdopodobne, że masowe stosowanie statyn może być odpowiedzialne za wzrost liczby przypadków niewydolności serca obserwowanych w ostatnich latach, jak również innych poważnych problemów zdrowotnych.

Jedyna skuteczna droga do obniżenia cholesterolu musi łączyć oba aspekty - usprawnienie funkcji naczyń krwionośnych i optymalizacja metabolizmu cholesterolu

Obniżanie stężenia cholesterolu we krwi bez wyeliminowania przyczyny jego zwiększonej produkcji w wątrobie jest podejściem niepełnym i nie prowadzi do eliminacji ryzyka wystąpienia zawałów serca i udarów. Nawet zwane naturalną alternatywą działanie ryżu czerwonych drożdży [red yeast rice], zawierającego niskie dawki lowastatyny i obniżającego produkcję cholesterolu, nie wpływa na wzmocnienie struktury naczyń krwionośnych i nie eliminuje zapotrzebowania na cholesterol w organizmie.

Najbardziej skutecznym sposobem jest kontrolowanie obu procesów, co można skutecznie osiągnąć przez zastosowanie synergii mikroelementów. Dr Rath i nasze badania naukowe wykazały skuteczność działania witaminy C w biologicznej synergii z lizyną i innymi niezbędnymi mikroelementami (8).

Skuteczność synergii mikroelementów została potwierdzona w badaniu klinicznym, które wykazało, że specyficzny zestaw mikroelementów może zatrzymać wzrost zwapnienia blaszek miażdżycowych w tętnicach serca, jak również w indywidualnych przypadkach naturalnie wyeliminować wczesne złogi wapniowe (9). Również udokumentowaliśmy klinicznie, że synergistyczny zestaw składników odżywczych wspomagający czynność naczyń krwionośnych może obniżyć stężenie cholesterolu we krwi. Obejmuje to nie tylko cholesterol LDL, ale również jego bardziej miażdżycogenny typ – Lp-a (10).

Niestety wiedza ta w większości przypadków jest niedostępna dla lekarzy i ich pacjentów jako zagrażająca globalnemu rynkowi leków na obniżenie cholesterolu, który zapewnia miliardy dolarów zysku dla przemysłu farmaceutycznego i jego udziałowców. Ofiarami tego są nie tylko pacjenci, ich rodziny, lekarze i miliony ludzi na całym świecie; jego ofiarą jest również prawda naukowa.

Literatura:
1. McRae M.P. ” Suplementacja witaminy C obniża poziom cholesterolu LDL i trójglicerydów w surowicy: metaanaliza 13 randomizowanych kontrolowanych badań
Journal of Chiropractic Medicine, 2008; 7, 48-58
2. Hemila H,. Witamina C i plazma cholesterol. Przeglad. Crit Rev Food Sci Nutr.
1992; 32,33-57.
3. Ginter E, Bobek P, et al.Witamina C w kontroli hypercholesterolemii u ludzi.
International Journal for Vitamin and Nutrition Research 1982; 23:137-152.
4. Harwood HJ Jr, Greene YJ, et al. Hamowanie aktywności ludzkiej reduktazy 3-
hydroxy-3-metyloglutarylo Koenzymu A przez kwas askorbinowy. Działanie przez wolny-rodnik mono dehydro-ascorbinianu. Journal of Biological Chemistry, 1986; 261:7127-7135.
5. Rath M. „Dlaczego zwierzęta nie dostają zawału serca, tylko my ludzie”,
MRPublishing, 2001
6. Marcoff L, Thompson PD. Rola Koenzymu Q10 w miopatii związanej ze
statynami: Przegląd. Journal of American College of Cardiology, 2007;
49, 2231-7.
7. Young JM, Florkowski CM, et al. Wpływ suplementacji koenzymu Q(10) na
mialgie indukowaną przez simwastatynę. American Journal of Cardiology. 2007;
100:1400-3.
8. Niedzwiecki A, Gadzala M, Rath M, “Jak normalizować cholesterol
współdziałając z twoim organizmem, nie przeciwko niemu” , Dr Rath Research Institute, 2008 w druku
9. Rath M, Niedzwiecki A. Program suplementacji naturalnej hamuje progresję
wczesnych stadiów arteriosklerozy naczyń wieńcowych udokumentowaną przez ultraszybką tomografię (UCT). Journal of Applied Nutrition, 1996; 48, 68-78
10. Zdrowie kom
órkowe i problemy metabolizmu tłuszczy, Cellular Health Comm.
2001, 1, 10-11

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ
Tabletki dziadka
M................3 • 2012-11-07, 21:37
Zrobiłem dziadkowi mały kawał i zamieniłem miejscami tabletki na Alzheimera z ecstasy.

Ale się wkurwi, jak pójdzie dziś do klubu.
Najlepszy komentarz (31 piw)
Dieeiervonsatan • 2012-11-08, 17:00
skalar napisał/a:

co za cwel wysyła takie chujpwe zarty... i co za cwele mu wystawiaja za to piwo?!




Ciężko mi sobie wyobrazić jak powstają takie umysłowe miernoty jak Ty!
Aresztowanie Znachora
PanJacekPierwszy • 2012-10-25, 22:07
Znachora aresztuje policja, za chodzenie po domach i sprzedowanie tabletek na "wieczną młodość". Na komisariacie okazuje sie ze Znachor był już za to aresztowany w 1746, 1837 i 1949... roku, i teraz.
Zajebiste tabletki
karolcba • 2012-10-25, 0:14
Lekarz przepisał mojej młodszej siostrze takie zajebiste tabletki i teraz uprawiamy seks każdej nocy! W każdej pozycji jaką sobie akurat zażyczę! Nic nie jest w stanie jej obudzić...
Reklama tabletek
zilo210 • 2012-06-28, 0:57
Może lepiej pobiegać
Najlepszy komentarz (26 piw)
ODkarzacz • 2012-06-28, 2:16
Jest i plus, jednego rudego mniej
Acodin Masters
DraGo110 • 2012-02-04, 0:17
Bardzo krzyczymy ?.. Noo.. A teraz krzyczę ? Nie, teraz nie.. dobrze..


Kolega po lewej miażdży
Najlepszy komentarz (37 piw)
Tomelo • 2012-02-04, 1:04
Rozrywka dla jebanego plebsu. Wino pewnie piją, wkładając se tampony w dupę, żeby szybciej jebło.

Jeżeli chodzi o piguły, to ten gość wie co dobre :