Źródło: kwejk.pl/obrazek/1579247/snieg-na-stokach.html
#zbrodnia
Źródło: kwejk.pl/obrazek/1579247/snieg-na-stokach.html
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Heh. Dzisiaj Babcia dostała pismo sądowe... I tak oto zaczynają nazywać rzeczy po imieniu. "Zbrodnia przeciwko narodowi polskiemu". Tylko po ilu latach? Żeby to Ciocia się mogła chociaż doczekać końca tego wszystkiego. Ale nie. Od samego 89-tego minęło 23lata, a dopiero teraz zaczyna się ścigać zdrajców.
Ile może kosztować człowiek? Przecież to śmiech na sali. Naszą Ciocię sprzedali za 12 tysięcy. Za czyjąś śmierć. A teraz... Teraz szukają winnych.
Pięknego 13-go grudnia Ciocia nie wracała do domu... Nikt nikt nie wiedział, nikt nic nie wiedział. Jakaś koleżanka z pracy dała znać, że Janinę Zając wyprowadzono z zakładu pracy pod bronią, w eskorcie UB.
Ale nie powiadomiono rodziny, nikt nic nie wiedział i nie wiedział...
Do samego UB dostać się nie sposób. Babcia, wtopiwszy się w tłum babsk w rozpiętych płaszczach przedostała się przez bramkę (przecież trzeba mieć przepustki). Udało jej się dowiedzieć, że wylądowała właśnie na Kleczkowskiej. Jakoś wydostała się na zewnątrz.
I tak oto okazało się w końcu - Ciocię pod bronią zaaresztowano podczas powrotu z pracy przez UB i zawieziono na Podwale do UBoli. Tam odbyła wspaniałą ścieżkę zdrowia. Kobietę... Pałami, kopami. Czymkolwiek...
Potem Ciocię zamknięto w więzieniu na Kleczkowskiej (we Wrocławiu)...
Zaraz po świętach Ciocię wywieźli na Gołdap. Ale rodzina nic nie wiedziała... Ale ktoś, jakaś dobra dusza dała cynk, że dzisiaj są zsyłki... W godzinę policyjną moja Babcia, a siostra mojej Cioci przemknęła się pod więzienie... Zobaczyła ciocię w więziennej ciężarówie. Pomachali sobie na pożegnanie...
Na Gołdapie... Przecież "przywieźli prostytutki!"... Reakcja ludzi... Sami się domyślcie. Dopiero taksiarze zorientowali się, że to działacze solidarności... De facto sami taksiarze nie mogli powozić pod sam "ośrodek". Trzeba było w zimie, w mrozie i chłodzie, wraz z bagażami przedzierać się do interny. Godziny czekania na pociągi... Ale kolejarze pomagali... Wpuszczali do swoich przedziałów, bo przecież miejsca nie było. Dobre dusze.
Ciocia siedziała razem ze świętej pamięci Panią Walentynowicz, ze świętej pamięci Panią Kuroniową, z wieloma "innymi"...
Cały ośrodek pod ochroną wojska. Wszędzie kontrole UB. Wiadomości... Jakie wiadomośći? UB za plecami. Wiadomości Babcia przekazywała w ustach, dawała je Cioci, gdy się całowały na powitanie.
Głodówki, ścieżki zdrowia, trute żarcie... Po prostu trute. Dosypywano do żarcia co komu było przypisane... "Normalka"... "Codzienność"... Codzienne przekabacenia do współpracy z UB... Do podpisywania lojalek... "Przekabacenia". Z reguły siłowe. Ciocia się nie dała, awanturowała się, rzucała. "Postawa agresywna". Długo by opowiadać...
Ciocia siedziała do 1-go maja, po czym ją wypuścili... "Wypuścili"... Bo "przyszli nowi".
Ciocia trafiła do szpitala. Na żołądek...
Niedługo potem zmarła na raka...
Teraz leży na Cmentarzu Osobowickim...
Cześć i Chwała Bohaterom!
Moja Ciocia dla mnie takim była. To jest dług który jej spłacam, a którego nigdy nie będę w stanie spłacić...
Dziękuję Ci za moją matkę Ojczyznę, wspaniałą Rzeczpospolitą Polską.
Dziękuję Ci za świadomość narodową, za patriotyzm. Dziękuję, że nie muszę się wstydzić mówiąc kim jestem.
Dziękuję Ci za wolność. I dziękuję ci za to, że z dumą mogę wszystkim otwarcie powiedzieć : Jestem Polakiem.
zdjecia ciala wszystkich nas bardziej zainteresuja niz historia twojej cioci
Powiem krótko: Pierdol się.
Bardzo wymowny plakat niezwykle poruszającego filmu, ukazującego szokującą historię sowieckiego reżimu.
Rewolucja Październikowa w Carskiej Rosji, o której mowa miała miejsce w nocy z 6 na 7 listopada 1917 roku. Na czele bolszewickich wywrotowców stanął Włodzimierz Lenin. Człowiek, który jako pierwszy wprowadził w życie ideologię komunizmu. Sama nazwa rewolucji, określona mianem październikowej, została wprowadzona ze względu na miesiąc rozpoczęcia rewolucji, gdyż w przedbolszewickiej Rosji obowiązywał kalendarz juliański. Zgodnie z nim rewolucja rozpoczęła się 24 października.
Tyle jeżeli chodzi o krótką i ogólną notkę historyczną, dotyczącą samej rewolucji. Jej genezy opowiadać nie będę, gdyż żadne, w moim odczuciu, powody nie są w stanie wytłumaczyć i usprawiedliwić tak zbrodniczego reżimu. Najogólniej mówiąc bolszewicy, podobnie jak naziści, chcieli stworzyć nowego człowieka, podporządkowanego ideologii proletariackiej. Jednak komuniści nie zamierzali indoktrynować, przekonywać i wychowywać. To właśnie wtedy powstaje do dziś stosowane pojęcie „wroga ludu”. Takiego wroga czekać mogła tylko jedna kara-śmierć. Wywrotowcy z Leninem na czele wymordowali przeszło 10 milionów takich wrogów. Porażająca liczba, jakiej do tej pory ludzkość nie odczuła w najgorszych snach.
Portret Stalina, przedstawiający go jako "ojca" narodu, kochającego dzieci. Jednocześnie ponosi on odpowiedzialność za śmierć milionów dzieci na terenie Związku Radzieckiego.
Co za tym idzie, po „wrogach ludu” pozostały miliony sierot błąkających się po dworcach i ulicach miast, żebrzących o chleb i pomoc. Fakt ten odbijał się szerokim echem i oburzeniem na Świecie. Problem ten postanowił rozwiązać I Sekretarz Generalny Komunistycznej Partii ZSRR, Józef Stalin. Zarządził on by wszystkie dzieci powyżej 12 roku życia wymordować. Wiele młodszych umierało z głodu lub zimna. Wiele też trafiło do nieludzkich obozów pracy dla dzieci. Dziecięce łagry uwieńczyły dzieło dehumanizacji tych nieszczęsnych maluchów. Paradoksalnie komuniści od zawsze głosili swą niezwykłą wrażliwość i słabość do dzieci. Już Lenin i Stalin często pokazywali się z nimi na plakatach propagandowych jako wspaniali i czuli „ojcowie narodu”. W komunistycznej Polsce także w przyszłości nie zabrakło „kochającego” dzieci Bieruta czy Gierka.
Odprawa oficerów polskiego pułku kawalerii na froncie południowym w 1920 roku podczas wojny polsko-bolszewickiej.
W między czasie aspiracje Lenina szły dużo dalej niż władza w Rosji. Postanowił więc doprowadzić do rewolucji światowej. Do tego jednak potrzebował ogromnych zastępów militarnych, których de facto nie posiadał. Oczywiście armia bolszewicka była bardzo pokaźna, jednak Lenin nie zdążył w tak krótkim czasie uzbroić się dostatecznie. Bowiem już w 1920 roku wyrusza na Polskę, po której „trupie” zamierza opanować Europę. Podczas Bitwy Warszawskiej zostaje zatrzymany i pobity przez Polaków. Wszystkiemu przyglądał się uważnie przyszły sowiecki dyktator, wspomniany już Józef Stalin. Jego polityka lat 30. odnosiła się głównie do zbrojenia i eliminowania wrogów politycznych. Stalin przejął i rozwinął po rządach Lenina bezwzględną policję polityczną ("Czeka") oraz system obozów koncentracyjnych Gułag, w którym począwszy od 1933 roku przebywało na stałe 10 milionów więźniów. Mordy wewnątrz kraju coraz mocniej nabierały zbrodniczych wymiarów. Nie zabijano już tylko wrogów politycznych, ale przypadkowych ludzi. W poszczególnych sowieckich republikach Stalin zarządził 10 % eksterminacji ludności. Zabijano „na oślep”. Komisarze prosili jednak o coraz to większe limity by móc mordować jeszcze więcej za co oczywiście byli nagradzani.
Niezwykle bestialskim i jednym z największych planów masowych eksterminacji był Wielki Głód na Ukrainie. Szczególnie ucierpiała wieś. Rolnikom zabierano wszelkie zapasy jedzenia, konfiskowano zboże, wszelkie warzywa itp. Ludzie nie mieli nawet możliwości posadzenia czegoś czy zasiania na nowo. Zabroniono im także podróży koleją i odwiedzania miast. Mieszkańcy wsi pozostali bezradni. Dochodziło do aktów kanibalizmu. Ludzie umierali w samotności w swoich domach bądź padali na ulicach. Dzieci szukające pożywienia na polach były mordowane przez popleczników aparatu władzy. Zakopywali oni często ludzi żywcem stwierdzając że i tak już umierają. Wielki Głód na Ukrainie w latach 1932-1933 pochłonął 7 milionów ludzkich istnień. Świat nie zrobił nic by im pomóc.
Ulica w Charkowie - 1932 rok. Przechodnie mijają zmarłych z głodu ludzi.
Miliony ton zboża odebrane rolnikom na Ukrainie Sowieci transportowali do Niemiec by tam wspomóc gospodarkę zbrojeniową nazistów. Był to szeroki plan Stalina, by pomścić klęskę rewolucji światowej swojego poprzednika. Tym razem militarnie Sowieci byli gotowi do wojny, posiadając armię większą niż wszystkie armie Świata razem wzięte. Kwestią czasu więc była II Wojna Światowa wywołana przez Sowietów.
11 lipca 1943 r. miała miejsca kulminacja rzezi wołyńskiej - bandy UPA działając z zaskoczenia zaatakowały 99 wsi i osiedli polskich w powiatach horochowskim i włodzimierskim. Tego dnia zamordowano wiele tysięcy Polaków.
W przypadku napadów na większe kolonie polskie UPA często wykorzystywała element zaskoczenia - atakując w nocy, o świcie lub podczas prac gospodarskich czy niedzielnej mszy św., kiedy mieszkańcy byli skoncentrowani w jednym miejscu. Miejscowość była otaczana kordonem uzbrojonych w broń palną członków UPA, których zadaniem było strzelanie do uciekających. Pozostali napastnicy, członkowie oddziałów samoobrony ukraińskiej współpracujących z UPA, uzbrojeni w siekiery, noże, widły, kosy ustawione na sztorc i inne narzędzia gospodarskie, rozchodzili się po osadzie i mordowali mieszkańców, często ich przy tym torturując. Ofiarami padali Polacy różnej płci i wieku, a także Ukraińcy, którzy pomagali Polakom bądź przeszli z prawosławia na katolicyzm. Teren wsi był starannie przeszukiwany, a na uciekinierów urządzano obławy w okolicznych lasach i na polach.
W drugim typie napadów skierowanych przeciwko polskim mieszkańcom osad ukraińskich lub mieszanych, brały udział mniejsze grupy napastników, także działających z zaskoczenia. Mordy dokonywane na pojedynczych Polakach dotyczyły często uciekinierów z osad lub podróżnych.
Wspólną cechą akcji przeciw Polakom było ogromne okrucieństwo, połączone z rabunkiem mienia i paleniem gospodarstw, a także niszczeniem materialnych śladów polskiej obecności na Wołyniu, takich jak dwory, kościoły i kaplice, a nawet ogrody czy parki.
Próby rozmów czy negocjacji ze stroną ukraińską kończyły się niepowodzeniem.
BESTIALSTWO
Zarówno Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), jak i tamtejsze, rdzenne chłopstwo przeszło samo siebie w wymyślaniu sposobów zadawania niewinnym ludziom śmierci. Mordowano wszystkich bez pardonu, nie oszczędzając dzieci, kobiet i starców. Wypruwano płody z łon ciężarnych matek, obcinano piersi, wydłubywano oczy, rozrywano końmi.
Mordów dokonywano z wielkim okrucieństwem, często poprzedzając je wymyślnymi torturami, następnie wsie i osady grabiono i palono. Po dokonanych masakrach do wsi na furmankach wjeżdżali chłopi z sąsiednich wsi ukraińskich, zabierając mienie pozostałe po zamordowanych Polakach.
Jedną z najbardziej krwawych zbrodni w tym czasie była rzeź Polaków w Kołodnie w powiecie krzemienieckim. 14 lipca do wsi wjechało 300 upowców, którzy podzielili się na małe grupy i rozeszli po zagrodach. Domostwa zamieszkane przez Polaków wskazywali im miejscowi Ukraińcy. Po wejściu do domów bandyci mordowali ich przy pomocy siekier lub broni palnej. Rzeź trwała około 3 godzin, według niektórych źródeł zamordowano nawet do 500 osób, w tym wiele dzieci.
A tak wyglądał “krajobraz po bitwie”, którego sprawczynią była “heroiczna UPA” widziany oczami słynnego partyzanta Józefa Sobiesiaka – “Maksa”: “W ciągu pierwszego dnia marszu, na całej trasie, wynoszącej około trzydziestu pięciu kilometrów, nie spotkaliśmy ani jednej wsi zamieszkałej przez ludzi. Chaty były w większości spalone i zrównane z ziemią, a po ruinach błąkały się zdziczałe psy i koty. Tu i ówdzie spod przysypanej śniegiem ziemi sterczały ludzkie kości. Zdawać by się mogło, że jakiś straszliwy demon zniszczenia nawiedził tę nieszczęsną ziemię, pochłaniając człowieka wraz z tym wszystkim, co jego rozum i ręce stworzyły przez wieki. Z przerażeniem patrzyliśmy na tę pustynię, dosłuchując się w poświście wiatru płaczu dzieci i jęku mordowanych kobiet”.
Wybrane metody mordowania i tortur stosowanych przez UPA / OUN:
1. Wbijanie dużego i grubego gwoździa do czaszki głowy.
2. Zdzieranie z głowy włosów ze skóry (skalpowanie).
3. Zadawanie ciosu obuchem siekiery w czaszkę głowy.
4. Zadawanie ciosu obuchem siekiery w czoło.
5. Wyrzynanie na czole "białego orła".
6. Wyłupywanie oczu.
7. Obcinanie nosa.
8. Przebijanie zaostrzonym grubym drutem ucha na wylot drugiego ucha.
9. Obrzynanie warg.
10. Obcinanie języka.
11. Podrzynanie gardła i wyciąganie przez otwór języka na zewnątrz.
12. Rozrywanie ust od ucha do ucha.
13. Pionowe rozrąbywanie siekierą głowy.
14. Skręcanie głowy do tyłu.
15. Robienie miazgi z głowy przez wkładanie głowy w uściski zaciskane śrubą.
16. Cięcie i ściąganie wąskich pasów skóry z pleców.
17. Obcinanie kobietom piersi sierpem.
18. Przebijanie brzucha ciężarnej kobiecie bagnetem.
19. Rozcinanie brzucha i wyciąganie jelit na zewnątrz u dorosłych.
20. Rozcinanie kobietom ciężarnym brzucha i wrzucanie do wnętrza potłuczonego szkła.
21. Rozpruwanie brzuszka dzieciom.
22. Przybijanie bagnetem małego dziecka do stołu.
23. Wieszanie dziecka płci męskiej za genitalia na klamce drzwi.
PARTYZANTKA?
Prawdziwe oblicze OUN – UPA dostrzegł Wołyński Okręgowy Delegat RP Juliusz Kozłowski – “Cichy”, który w swoim liście do kierownictwa politycznego UPA, 25 listopada 1943 roku, pisał:
“Wychowankowie niemieccy narodowości ukraińskiej, a nie Polacy rozpoczęli masowe i barbarzyńskie rzezie bezbronnej ludności polskiej.
Pamiętajcie, że to co obecnie dzieje się na Wołyniu, obarcza cały naród ukraiński, że to Wy i Wasze przyszłe pokolenia płacić będziecie rachunek. Nie wolno Wam protestować po cichu, ulegać zbrodniczemu terrorowi i dalej pozwalać, by wróg Waszymi rękami niszczył Waszą przyszłość. Czyż nie widzicie, że chodzi mu o to, żeby na zakończenie wojny słowo Ukrainiec równoznaczne było ze słowem morderca? Czyn odważny, odpowiedzialny jest z Waszej strony koniecznością.
Rzeź i mord nie budują nigdy bytu niepodległościowego, a wyłączają ze społeczności cywilizacyjnej i są jaskrawym dowodem niedojrzałości państwowej. Broń do tego dzieła w dużej mierze pochodziła z rąk niemieckich, stamtąd przyszło wyszkolenie wojskowe i to właśnie tragicznie związało w opinii świata Wasze imię z Niemcami.
Gdy przyznacie otwarcie, że Niemcy wykorzystali Waszą nienawiść do nas dla szerzenia w Polsce rozszalałego terroru – docenimy Wasze stanowisko. Tylko bowiem uświadomienie obustronnych błędów prowadzić może do zmniejszenia dzielącej nas przepaści”. Władze obecnej Ukrainy muszą mieć świadomość prawdy, że UPA nie była żadną “armią powstańczą”, tylko “kureniami rizunów”, zbrodniczą antypartyzantką powołaną do życia dla dokonania rzezi ludności polskiej na obszarze suwerennego, aczkolwiek okupowanego państwa polskiego.
Wymyśla się nawet działania UPA przeciw nazistowskim najeźdźcom, aby tylko dla zbrodniarzy uzyskać prawa kombatanckie. Trzeba tu dodać, że na terenie Ukrainy nie było ani jednego oddziału UPA. Jedynym działaniem UPA było mordowanie Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej z wyłączeniem Lwowa. We Lwowie Ukraińcy dokonali kilku zabójstw i przekonali się, że w tym ciągle polskim mieście pod okupacją niemiecką, mimo istnienia ukraińskiej policji nie mogli tego robić bezkarnie” (K. Bulzacki, Polacy i Ukraińcy. Trudny rozwód. Wyd. “Na Rubieży” 1997).
BILANS ZBRODNI
Na początku 1944 roku Polacy znajdowali się już jedynie w miastach, wokół ośrodków samoobrony (różnych grup, oddziałów, placówek, ośrodków i baz samoobrony), które wytrzymały ukraiński napór oraz w oddziałach partyzanckich, które we współpracy z oddziałami Armii Krajowej, m.in. 27. Wołyńską Dywizją AK, próbowały organizować akcje obronne i odwetowe przeciw UPA.
Zbrodnie były dziełem Ukraińskiej Powstańczej Armii, wzmocnionej w marcu i kwietniu 1943 przez dezerterów z Ukraińskiej Policji Pomocniczej, wspomaganej przez ukraińskie chłopstwo zwane czernią, Samoobronni Kuszczowi Widdiły i Służbę Bezpeky OUN-B. Szacuje się, że zbrodniarze z OUN / UPA wymordowali 50-60 tys. Polaków na Wołyniu.
BANDYCI UHONOROWANI
Podczas gdy w Polsce dzieci na lekcjach historii nie usłyszą o Wołyniu i mordercach z OUN-UPA, ukraińskie dzieci (a potem dorośli Ukraińcy) czczą zbrodniarzy jak bohaterów.
Stepan Andrijowycz Bandera przywódca OUN-B (później osobnej organizacji). Odpowiedzialny za rzeź Polaków na Ukrainie. Pośmiertnie otrzymał Wiktora Juszczenki tytuł Bohatera Ukrainy. Prezydent nadał mu go specjalnym dekretem. Swoją decyzję ogłosił podczas uroczystości z okazji obchodzonego na Ukrainie Dnia Jedności. Bandera uzyskał tytuł bohatera "za niezłomny duch w służbie idei narodowej, bohaterstwo i poświęcenie w walce o niezależne państwo ukraińskie".
WNUK BANDERY: "JESTEM DUMNY"
"Jestem dumny, bo krok Juszczenki oznacza oddanie sprawiedliwości historycznej mojemu dziadkowi. Wiem, że wywoła to oburzenie w Polsce i u innych sąsiadów Ukrainy, ale chciałbym, by w swych osądach kierowali się prawdą historyczną, a nie informacjami, które zaplamione są propagandą - powiedział."
Na koniec dialog w wydaniu "Banderowców"
youtube.com/watch?v=vLlje3pWUEU&feature=related
źródła:
Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000; Grzegorz Motyka,Ukraińska partyzantka 1942-1960, Warszawa 2006; Władysław Filar, Wołyń 1939-1944, Toruń 2003 (za: prawy.pl)
Edward Prus (salon24.pl); fragment artykułu za: rp.pl; oraz wiele innych.
A to artystyczne zobrazowanie owego czasu:
maturatobzdura.tv/literatura-powszechna-odcinek-22 22 odcinek programu, pt. „LITERATURA POWSZECHNA ", w którym Kuba zadaje proste pytania z j. polskiego, np. Kto był autorem Zbrodni i Kary? Jak nazywał się towarzysz Robinsona Crusoe?
Odwiedź nas na:
MaturaToBzdura.TV
youtube.com/MaturaToBzduraTV
facebook.com/MaturaToBzdura
Wywiad z policjantem, który przez 8 lat był technikiem kryminalistyki.
Dobrze Pan sypia?
Teraz już tak, ale kiedyś budziłem się przez koszmary. Osiem lat pracowałem jako technik kryminalistyki. To długo. Pracował ze mną policjant z 30-letnim doświadczeniem - świetny człowiek, fantastyczny profesjonalista. Ale nie chciałem być taki jak on. Tyle po prostu nie można wytrzymać! On zaczął zachowywać się schizofrenicznie, korba mu odwaliła.
To aż tak wyczerpująca praca? Myślałam, że technik pracuje wyłącznie na dowodach.
To bardzo specyficzna praca. Technik kryminalistyki jedzie na miejsce zdarzenia, gdzie zostało popełnione przestępstwo. Jakiekolwiek: od włamania do mieszkania, przez rozbicie szyby na wiacie przystankowej, rozbój, aż po morderstwo I szuka miejsc, w których mogą być pozostawione ślady. Technik musi je zabezpieczyć, by mogły być wykorzystane w sądzie jako dowód. Trzeba wykazać, że to pan X, a nie ktoś inny, dotykał szyby, zostawił niedopałek papierosa, albo zakrwawił nóż
Czy zawsze coś zostaje?
Nie ma przestępstwa bez śladów - mimo wycierania, sprzątania, mycia. Wchodząc do tego pomieszczenia zostawiła pani tysiące mikrośladów: odciski palców na drzwiach, naskórek na blacie stołu i o, pije pani kawę! Ślina na brzegu kubka może zostać wykorzystana przeciwko pani w sądzie.
Co ja takiego zrobiłam?
Jeszcze nie wiem, ale sprawdzę panią w bazie.
Skoro zawsze coś zostaje, to jak to się dzieje, że mamy aż tyle nierozwiązanych spraw?
Bywa, że sprawca, który zostawił ślady nie jest nigdzie rejestrowany, nie ma go w żadnej bazie danych, bo albo wcześniej był sprytny, albo to jego pierwsze przestępstwo. Czasem ślady są szczątkowe i nie pozwalają na dotarcie do konkretnego człowieka. Oczywiście powracamy do spraw nierozwiązanych. Istnieje pion zwany Archiwum X, które odgrzebuje dawne, nierozwiązane przestępstwa i na podstawie śladów zebranych wtedy przez techników czasem udaje się ująć sprawcę. Po piętnastu, dwudziestu latach okazuje się, że nie są bezkarni.
Czyli jest sprawiedliwość na świecie.
"Zawodowi" przestępcy prędzej czy później wpadają. Stara zasada brzmi tak: "Przeszkodą w tej pracy zawsze jest człowiek. Ślady nie kłamią".
Czy technicy uczestniczą przy sekcji zwłok?
Niestety tak. Ktoś musi zrobić zdjęcia albo nagrać to na kasetę wideo. Nic nie musimy kroić, ale i tak wystarczy nam tych przeżyć. Bo ciała są różne: świeże i w stanie zaawansowanego rozkładu. Niepogrzebane ciało po paru tygodniach puchnie i podchodzi wodą, staje się zupełnie czarne. Potem w nozdrzach, oczach i uszach trupa owady zaczynają składać jaja, z których rozwijają się robaki. Żyją pod skórą, chodzą pod nią. Potem skóra pęka i robaki wysypują się na zewnątrz. Na końcu ciało wysycha i wygląda jak mumia. Jeśli trafimy na zwłoki, które leżały parę tygodni w ogrzewanym mieszkaniu, to zapach jest tak potworny, że trudno to opisać.
Zapach porównywalny do czegoś?
Powiem tak, mam dania, których nie tknę. Sos tatarski jest jednym z nich. Ludzkie ciało pachnie specyficznie: to słodki zapach, ale jednocześnie bardzo przejmujący. Ciężko schodzi z ubrania.
Jak dym papierosowy po całonocnej wizycie w klubie?
Tak, wchodzi bardzo głęboko. Ubranie trzeba potem wietrzyć i wielokrotnie prać.
Czyli wracał pan do domu po takich oględzinach i pachniał pan śmiercią?
No tak. Niejednokrotnie zdarzało się, że żona mówiła: "O znowu byłeś na jakimś trupie, bo strasznie śmierdzisz". Parę lat temu byłem na oględzinach miejsca zbrodni, w jednym z bloków niedaleko ulicy Kasprzaka. Zamordowano dwóch Rosjan. Zwłoki jednego leżały w pokoju, drugi był skrępowany i zamknięty w wersalce. Była zima, minusowa temperatura, ale kaloryfery grzały dość mocno, a zwłoki leżały dość długo. Sąsiadów zaalarmował zapach. Weszliśmy do mieszkania i zobaczyliśmy tysiące białych robaków chodzących po podłodze. Ci martwi mężczyźni byli niezbyt wysocy, zaledwie metr siedemdziesiąt, ale ich zwłoki zostały przez te robaki rozniesione po całym pokoju. Po kilku godzinach pracy, kolekcjonowania materiału, wracałem do domu. Siedziałem w autobusie i ludzie odsuwali się ode mnie. Dotarłem do domu, żona tylko skrzywiła się i wyniosła te ciuchy na balkon. Leżały dwa czy trzy dni. Dopiero potem można je było uprać.
Pamięta Pan swojego pierwszego trupa?
Pierwszego trupa widziałem jeszcze zanim zacząłem pracować w policji. Byłem gońcem w jednym z warszawskich szpitali. Któregoś dnia roznosząc paczki przez przypadek wszedłem do sali, w której robiono właśnie sekcję młodej, pięknej dziewczyny. Nastąpiła ogromna konsternacja. Strasznie to przeżyłem, ale tego pierwszego w policji już nie pamiętam.
Tak dużo ich było?
Bardzo. Badałem miejsca zdarzenia po morderstwach, zabójstwach dzieci i staruszków. Widziałem ciała samobójców, którzy rzucali się z dziesiątego piętra wieżowca. Widziałem tych którzy, rzucali się pod koła pociągu, a których szczątki były rozrzucone na przestrzeni kilkuset metrów. Moją rolą jako technika było wykonanie zdjęć, zebranie wszystkich włókien do oddzielnych woreczków, zabezpieczenie tego. Z przykrością to stwierdzam, ale... z czasem człowiek się przyzwyczaja. Nie pokazuje tego po sobie, ale wszystko zostaje w środku. Stąd też policjanci mają często problemy ze swoimi emocjami, z psychiką.
Pan też miał?
Tak, miałem. My przecież pracujemy na problemach życiowych, na negatywnych emocjach. Tam gdzie jest przestępstwo, jest też mnóstwo brudu. Komuś skradziono samochód? Policjant słucha. Kogoś ograbili z dorobku życia? My słuchamy. Kłótnia, bójka, rozbój? Dalej słuchamy. To przecież w nas zostaje, wchłaniamy negatywne emocje jak gąbka. Po dwudziestu latach naprawdę można być już wrakiem człowieka. Ja trochę piłem, naprawdę ciężko czasem to wszystko znosiłem. Pracowałem przez kilkanaście lat w policji, stykałem się na co dzień ze śmiercią Najgorzej, kiedy znajduje się martwe dzieci. Gdy pracowałem jako technik urodził mi się syn. Pamiętam, jak miałem pojechać na oględziny miejsca zbrodni. Kobieta zrzuciła z siódmego piętra własne niemowlę. Nie byłem w stanie opanować drżenia rąk. Utkwiło mi to w pamięci na całe życie.
Nie korzystacie z pomocy psychologów?
Teraz już korzystamy. Pracują nad nami całe zespoły wyszkolonych specjalistów. Kiedyś tego nie było. Policjanci musieli sobie radzić sami. Sięgali wtedy dość często po "zapominacz" - alkohol. No i wpadali w błędne koło: praca - alkohol - rodzina - problemy. Ja mam wiele szczęścia, bo mam wspaniałą żonę i ogromne wsparcie z jej strony. To świetna dziewczyna, doskonale mnie rozumie. Jesteśmy po ślubie już 20 lat i codziennie mamy o czym rozmawiać. Ona doładowuje moje baterie.
Rozmawia pan z żoną o swojej pracy? Obarcza ją pan tym, czy wręcz przeciwnie - milczy pan? A ona widzi po wyrazie twarzy: o, coś nie w porządku, zrobię dobry obiad, puszczę fajną muzykę
Jestem jak najbardziej za tym, żeby rozmawiać. Ale w ramach zdrowego rozsądku: liczy się też jej samopoczucie i tajemnica państwowa. Ważne jest też obiektywne, trzeźwe spojrzenie osoby spoza resortu na to, z czym na co dzień się stykamy jako technicy. Cywile mogą nam wyjaśnić różne rzeczy, dać nową perspektywę. Kiedy moje dziecko miało dwa, trzy lata, te rozmowy były dla mnie bardzo cenne. Wracałem do domu po oględzinach zwłok małych dzieci, patrzyłem na mojego malca i od razu włączała mi się projekcja filmu: to samo spotyka moje dziecko, znajduje jego zwłoki, zbieram materiały na miejscu morderstwa To moja żona mnie wyciągała z tych psychicznych dołków.
Ludzie nie mają zielonego pojęcia, co się wokół nich dzieje.
Doświadczyłem tego pracując w szpitalu na Płockiej jako goniec. Wychodziłem z niego na gwarną ulicę, przechodnie za czymś gonili, uśmiechali się. A ja wychodziłem z budynku, w którym życie zupełnie inaczej wyglądało, a właściwie było go brak. I myślałem sobie: Wy nawet nie wiecie, jakie to szczęście, że nie macie pojęcia, co tam jest za ścianą.
Z pracą technika kryminalistycznego jest chyba podobnie? Wie pan co się dzieje dookoła, a inni nie wiedzą. Ma pan w głowie mapę złych miejsc?
Taką mam pracę. Moja rola to posiadanie informacji. Po to jestem policjantem, żeby tę mapę ciemnych miejsc znać. Ja już nie zdaję sobie sprawy z niektórych moich nawyków. Nigdy nie zostawiam nic cennego w samochodzie, a kiedy z niego wysiadam rozglądam się dookoła sprawdzając, czy nikt podejrzany nie kręci się w okolicy. Kiedy idę chodnikiem i mijam bramę, to nie przejdę blisko ściany. Odejdę trochę dalej, bo w tej bramie może ktoś stać i walnąć mnie w głowę. Miałem styczność z ludźmi, którzy padli ofiarami takich przestępstw, słyszałem takie relacje.
Pamięta Pan taki moment, gdy dowody zebrane przez pana zmieniły bieg sprawy?
Pamiętam, jak wiele lat temu znaleźliśmy martwego 18-latka na Bemowie. Według świadków, po prostu szedł ulicą i upadł. Przyjechał lekarz i stwierdził, że to pewnie udar mózgu. Na sekcję dotarłem jako technik kryminalistyki. Gdy oglądałem jego ubranie dostrzegłem, że w koszuli na piersi ma niewielką 1,5 milimetrową zakrwawioną dziurkę. Tak jakby ktoś go mocniej ukłuł szpilką. Potem na piersi znalazłem podobną dziurkę. Okazało się, że chłopak upadł, bo z dachu pobliskiego domu strzelano do niego z małokalibrowego karabinka. To był makabryczny wybryk małolatów. Dla zabawy zastrzelili chłopca.
Sekcja zwłok wykazała później, że całe krwawienie poszło do środka. Na zewnątrz nie było nawet plamki krwi. Po paru miesiącach znaleziono tych chłopaków. Wsadzono ich głównie dzięki badaniom balistycznym. Najgorsze było spotkanie z matką. Piękna kobieta o kruczoczarnych włosach. Po paru dniach przyszła na komendę składać zeznania. Była już wówczas zupełnie siwa.
Jaki mechanizm trzeba w sobie wyrobić, żeby to już człowieka nie ruszało?
Trzeba mieć jakąś blokadę, bo można zwariować. Bywa przecież, że policjanci nie wytrzymują tego natłoku negatywnych informacji i sami popełniają samobójstwa. Bywa też tak, że sami są przestępcami. Trzeba nabrać dystansu do tej pracy.
No dobrze, ale jak to działa? Mówi pan sobie: Krzysiek ogarnij się?
Nie, "ogarnij się" nie skutkuje. Ja mam swoje pasje. Od wielu lat gram na gitarze i chodzę do siłowni trzy razy w tygodniu. Uwielbiam pojechać na Mazury i w ciszy odpoczywać. Śpiewam wtedy rosyjskie ballady, albo harcerskie piosenki: "Gdzieś w szuwarach zbudził wiatr, ciszę niesie noc ". Są tacy, którzy zbierają gadżety: emblematy policyjne, żołnierzyki, broń.
Zbierają te przedmioty jak ślady i dowody.
Technik to zawód z cyklu: poszukać i znaleźć. Musi sprawdzić w jaki sposób sprawca poruszał się na miejscu przestępstwa, jak przyszedł, jak wyszedł i dokąd poszedł. Technik musi zbudować historię miejsca. Kilka lat temu na Bemowie mieliśmy serię napadów na listonoszy. Sprawcy zabierali im pieniądze najczęściej w klatkach schodowych, na ciemnych korytarzach. Do jednego z tych napadów przygotowali się wykręcając żarówkę na korytarzu. I zostawili tam odciski palców. Pamiętam, że to ja zabezpieczałem te odciski i na ich podstawie śledczy aresztowali całą szajkę. Innym razem mieliśmy włamanie do mieszkania na Woli. To był czas kiedy do Polski wchodziły te ogromne, kobylaste telewizory. Włamywaczy właśnie jeden z nich skusił. Podczas wynoszenia telewizora jeden ze sprawców potknął się i podparł się ręką o szklany blat stołu i znowu zostawił nam piękny odcisk całej dłoni.
Czyli sprawdza pan, co tu nie pasuje?
Zdarza się, że przestępcy zostawiają celowo ślady, które mają nas zmylić. Musimy się nauczyć jej rozróżniać. Przy włamaniach standardowo próbują nas oszukać wyłamując zamki w oknach, bo weszli drzwiami i na odwrót. Żeby to rozróżnić muszą być naprawdę dobrze przygotowani. Ja przechodziłem specjalne kursy, które trwały pół roku. Zajęcia teoretyczne z profesorami, którzy na śladach zęby zjedli i praktyczne ćwiczenia: czym zabezpieczać dowody i jakich substancji używać, by je wywołać, a jakich żeby utrwalić. Do wywoływania krwi, nawet bardzo starej i porządnie wyczyszczonej, używamy na przykład luminalu, który reaguje z hemoglobiną.
Co pana pociągało w tak makabrycznej robocie?
Opowiadam w ten sposób, bo to doświadczenie jest już za mną. Potem przeszedłem do prewencji, a skończyłem jako oficer prasowy. Policjantem chciałem zostać od dziecka. Miałem siedem lat, właśnie szedłem do pierwszej klasy podstawówki. Moja matka chciała, żeby zrobiono mi badania psychologiczne. Chodziło o moje predyspozycje. Poszedłem więc do psychologa, miał gabinet przy ulicy Tyszkiewicza na Woli. Jedno z pytań, jakie mi zadał brzmiało: "Kim zostaniesz w przyszłości?". Od razu wypaliłem: "Policjantem". Pamiętam, że ten lekarz okropnie krzyczał na moją mamę, że źle syna wychowała, że są inne zawody. I wtedy na przekór postanowiłem, że policjantem właśnie zostanę. A potem już w liceum zaczytywałem się kryminałami.
Przyszedł pan do policji po przeczytaniu tych wszystkich kryminałów i nie rozczarował się pan?
Rodziły się pewne wątpliwości, a nawet niesmak. W książkach wszystko jest wyidealizowane - wszystko dzieje się w krótkim czasie i zawsze znajduje szczęśliwy finał. A w życiu trzeba się nachodzić za informacją, spotkać z dziesiątkami, a nawet i setkami ludzi, poskładać to wszystko do kupy i ciężko się naharować w bardzo długim czasie. Finał, niestety, nie zawsze jest pozytywny. Ale ja poszedłem do policji, bo lubię pomagać. Kiedy czuję się pomocny.
Czyli potrzebny.
Tak, chyba lubię czuć się potrzebny.
Te wszystkie CSI, Gliny, Doktor G. mają coś wspólnego z rzeczywistością?
Chyba wirtualną! W tej pracy nagroda - złapanie sprawcy - nigdy nie jest natychmiastowa. Zanim się go złapie, mijają tygodnie, miesiące ciężkiej drobiazgowej pracy. Nie wspominając już o tym, że nie dysponujemy takim sprzętem.
Chciałby pan, żeby syn poszedł w pana ślady?
Mój syn w tym roku zdał maturę, a tydzień temu złożył papiery do szkoły policyjnej. Jestem przekonany, że będzie dobrym policjantem: myśli szybko, jest rozsądny i zatroskany tym co się dzieje wokół.
Ma pan żal do ludzi, że nie doceniają pracy policjanta?
Żal nie, ale czuję, że ludzie nie rozumieją, jak trudna i nieprzyjemna może to być praca. To ludzie mają do nas żal: chcą żebyśmy rozwiązywali wszystkie sprawy, okazywali wsparcie, ukoili i jeszcze robili to do 65 roku życia za 2 tysiące miesięcznie.
Źródło
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do Sądu Okręgowego w Łodzi - poinformował rzecznik prokuratury Krzysztof Kopania. Oskarżonym grozi kara dożywotniego więzienia.
Pierwsza sytuacja miała miejsce w połowie stycznia ub. roku. Według śledczych dwóch oskarżonych urządziło sobie libację w mieszkaniu znajomego, który był chory i kasłał. Kaszel przeszkadzał jednak pijącym i dlatego postanowili "coś z tym zrobić". Zaczęli po mężczyźnie skakać, kopać go po całym ciele, bić obuchem siekiery po kolanach. Następnie wywlekli go z mieszkania i pozostawili w bramie. Mężczyzna po kilku dniach zmarł, ale jak ustalili śledczy, przyczyną śmierci była choroba.
Kilkanaście dni później cała oskarżona obecnie czwórka brała udział w kolejnej alkoholowej imprezie. Razem z nimi bawiło się jeszcze dwóch mężczyzn. W pewnej chwili oskarżeni postanowili jednego z nich "załatwić", bo - jak mówili podczas śledztwa - oszukiwał przy nalewaniu wódki. Innym motywem mogła być zazdrość o kobietę - uczestniczkę libacji.
Podobnie jak w pierwszym przypadku, oskarżeni skakali po swej ofierze, kopali ją, rozbili butelkę na głowie, bili metalowymi kluczami po twarzy. Mężczyzna udusił się własną krwią. Następnie zaatakowali oni drugiego z zaproszonych na imprezę. Zarzucili mu, że nie brał udziału w biciu. Próbowali go podpalić i wbić mu szydełko w brzuch. Mężczyzna stracił przytomność. Oprawcy myśleli, że nie żyje i zostawili go.
W tym czasie jeden z nich pod pozorem, że idzie po wódkę, poszedł na policję i opowiedział o wszystkim. Cała czwórka została zatrzymana.
źródło
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Czyste skurwysyństwo.