Patent z kieliszkiem zmiata z planszy....Czy tu pasuje? Nie wiem.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 20:34
📌
Konflikt izraelsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 17:47
#złomnik
Witaj użytkowniku sadistic.pl,
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
5 typów kierowców, z którymi lepiej się nie zadawać
Zrobiłem taki mały rysercz wchodząc na najpopularniejsze polskie blogi o wszystkim i niczym (tzn. tzw. nietematyczne) i poszukałem, jakie wpisy mają tam największą odwiedzalność oraz komentowalność. Jako że chcę być popularniejszy od TVN-u, wybrałem więc takie wpisy, które biły rekordy wszystkiego. Są to oczywiście wpisy z kategorii damsko-męskiej, czyli 10 typów mężczyzn, z którymi nie powinieneś spać i analogicznie, 10 typów kobiet z którymi nie powinnaś spać. Wykonam teraz najbezczelniejszy na świecie rip-off, który oczywiście jest zarazem formą najwyższego uznania. Z tym, że udało mi się wymyślić tylko 5 typów kierowców, z którymi lepiej się nie zadawać, zamiast 10, no ale mojemu talentowi blogerskiemu jest daleko do czegokolwiek, jest jak Radom przy Nowym Jorku, jak Tata Indica przy BMW serii 5 GT, jak Fiat Scudo przy Toyocie ProAce… a nie, czekaj…
1. Gazownik
Najchętniej przerobiłby na gaz własne dzieci. Interesuje go tylko, czy można założyć do danego samochodu gazik i „latać taniej”. Nawet psa nazwał „Gazorek”. Ma w głowie mapę wszystkich stacji LPG w okolicy i jest po imieniu z właścicielami, a przy tym wie gdzie można dostać taki lepszy, mocniejszy gaz. Umie narysować z pamięci kształt końcówki polskiej, holenderskiej i belgijskiej. W towarzystwie kurwi na producentów, że robio teraz wszystko z wtryskiem bezpośrednim, i nie idzie gazu założyć, i na Skodę, że w 1.6 MPI LPG dotryskuje benzynę powyżej 3000 obr, hurr, durr, bul dópy. Na co dzień jeździ jakimś autem, które się totalnie nie nadaje do zagazowania, typu Ford Mondeo + Duratec HE, nieustająco wymieniając filterki, regulując i spędzając czas u gazowników. W towarzystwie kurwi również na gazowników, że nie umio regulować. Pierwszą instalację założył już w 1994 r. do Fiata 125p. W jego samochodzie śmierdzi jak w komorze gazowej, nawet jego ciuchy wydają ten sam zapach, ale oczywiście twierdzi, że diesel to tylko do traktorów i w ogóle z daleka od ropy. W towarzystwie kurwi na władze, że nie dają przywilejów właścicielom aut na gaz jako bardziej ekologicznych. Zawsze ignoruje zakazy wjazdu aut na LPG do garaży podziemnych. Jak słyszy o planach podwyżki akcyzy na gaz to musi się napić, żeby nie dostać zawału. 3/4 jego bagażnika zajmuje koło zapasowe. Skrycie marzy o nowoczesnym aucie z Vialle LPDi.
2. Modyfikator-liczykrupa
„Kurde mówie ci, zamontowałem ten modyfikator do magnetyzera i teraz pali 8% mniej” – chwali się znajomym w towarzystwie. Zapisuje każdy przejechany kilometr i każde tankowanie w specjalnym kajecie, oblicza procentowy udział jazdy miejskiej i pozamiejskiej, wyniki spalania podaje do 3. miejsca po przecinku. Zamontował siedem magnetyzerów, tankuje tylko paliwo premium, dolewa dodatki do paliwa ułatwiające spalanie, w towarzystwie kurwi na producentów samochodów że mogliby zmniejszyć spalanie do 3 l/100 km, ale tego nie robio. Ma dwie nawigacje, ale je ignoruje, bo one mu źle podpowiadają. Jeździ na podwyższonym ciśnieniu w oponach żeby było oszczędniej/obniżonym, żeby auto miało lepszą przyczepność (niepotrzebne skreślić). Zazwyczaj jest grzybem i ma Skodę albo Chevroleta Aveo. W samochodzie wszystko robi sam i przy okazji poprawia fabrykę. Od czasu gdy poraził go prąd po samodzielnym zamontowaniu mat grzewczych w fotelach, trochę zbastował. Auto zawsze myje przed wyjazdem na działkę. Nikomu nigdy nie pozwoli poprowadzić swojego samochodu, bo wszyscy inni nie umieją i mu zepsują. Wrzuca piątkę przy 50 km/h i kurwi, że ten silnik nie ciągnie, w Wartburgu dawał radę, a „do Wartburga to miałem specjalną formułę mieszania dynamicznego i nigdy nie lałem miksolu, tylko taki specjalny olej od szwagra, on go z Niemiec przywoził, pan wie, jak ten Wartburg jeździł? On palił 6 litry mieszanki w mieście” – na dowód pokazując biblioteczkę zapisanych kajetów od 1982 r.
3. Cham z Audi
W towarzystwie nieustająco mówi o tym, w ile czasu dojechał z Wrocławia nad morze, z Poznania do Berlina, a z Warszawy do Zakopanego, zwykle zmniejszając ten czas o jakieś 40-50%. Uważa się za znawcę techniki i twierdzi, że jego 3.0 TDI ma 450 KM, bo pomylił moc z momentem obrotowym. Jest święcie przekonany, że skoro to V6, to znaczy że ma biturbo. Ma quattro, dzięki czemu uważa, że jego auto jest absolutnie nie do wytrącenia z równowagi, a przede wszystkim lepiej hamuje. Twierdzi, że rowerzyści, skuterzyści i traktorzyści powinni zniknąć z jezdni, bo on jedzie i jest najszybszy. Przejeżdża przez czerwone na pełnej prędkości jeżeli świeci się mniej niż trzy sekundy. Wyprzedza zawsze, wszędzie i w każdej sytuacji. Trąbi na ludzi przechodzących po przejściu dla pieszych. Spycha z lewego pasa tych jeleni jadących 130 km/h (nieważne, że właśnie wyprzedzają kolumnę tirów). Opowiadając o pokonywanych przez siebie trasach, mówi że jeździ bezpiecznie z taką rozsądną prędkością podróżną 200 km/h. W trasie zawsze popija napój energetyzujący. Z jego statystyki wynika że tylko jeden na 25 kierowców, których zepchnął/wymusił pierwszeństwo/zmusił do gwałtownego hamowania dogania go i spuszcza mu wpierdol na światłach, więc per saldo się opłaca. Ma 23 punkty karne od roku, bo każdemu policjantowi w czasie kontroli na dzień dobry wpycha do ręki 1000 zł. Mając 38 lat ginie w wypadku z żoną Moniką, córką Julią i synkiem Kubusiem, gdy na drodze między Płockiem a Inowrocławiem przy 220 km/h wyprzedza na trzeciego i zahacza kołami o śnieg.
4. Sfokusowany
Kocha tylko jedną markę, do wyboru: Saaba, Alfę Romeo, Mazdę, Subaru – i potrafi mówić tylko o niej. „Jeżdżę Saabem od zawsze” – mówi o sobie z dumą, podczas kiedy jeździ nimi od 2002 r., a wcześniej przez 8 lat jeździł najpierw Maluchem, a potem Seicento pożyczonym od mamy. W towarzystwie wyłącznie zachwala zalety samochodów tej marki, powtarzając koszmarne banały, np. „Alfa Romeo ma ten wspaniały, włoski styl”, albo „Saab jeździ jak samolot”, albo „Mazda powstaje w całości w Japonii, to znaczy że jest dobra”. Godzinami rozwodzi się nad kretynizmami typu „dźwięk silnika” albo „niepowtarzalny sposób umieszczenia stacyjki”. Ma tylko jednego mechanika, któremu niby ufa, ale tak naprawdę podejrzewa, że ten go trochę robi w balona i nie myli się w swoich podejrzeniach. Wszystkim znajomym wmawia, że powinni zmienić swoje nudne Fordy, Ople i Skody na Saaby lub Alfy Romeo, bo to zmieni ich życie – zapomina tylko dodać, że na gorsze. Jak ma psa, nazywa go „Brera”, a jeśli jest fanem Subaru, to pies oczywiście musi być rasy bokser. Jeździ na zloty fanów marki, na których chla na umór z ludźmi, których zna tylko z forum, żeby zakryć swoje rozczarowanie tym, że jego znajomi z forum w realu nie są już tak zajebiści. Najświętszą datą w tygodniu jest oczywiście data lokalnego spotu miłośników marki. Do ślubu wiozła go kawalkada aut tej samej marki i to tak super wyglądało że ojezu. Na aucie ma naklejkę „mazdaklubpolska.pl – qba6320″. Na forum ma rangę „sensei” albo „Viggen”. Żona chce od niego odejść.
5. Fan nowoczesności
Obowiązkowo co 3-4 lata kupuje nowe auto, żeby „nie zostać z tyłu”. Ze wszystkim jeździ do gwarancji, a nawet jak ta się skończy, to korzysta wyłącznie z ASO, gdzie znają go po imieniu. Głowę ma napakowaną marketingowym bełkotem do tego stopnia, że wylewa mu się on uszami. Przed wyjazdem w trasę jedzie do ASO na aktualizację oprogramowania. Nowoczesność samochodu określa przez przekątną jego ekranu. W samochodzie ma już zsynchronizowane Spotify, Deezera i Wimp, a najbardziej brakuje mu fejsbuka. Zna na pamięć rozwinięcia wszystkich trzyliterowych skrótów: LAS, BAS, WAS, HDC, HWD, HGW i innych. Jeśli ktoś z jego znajomych jeździ autem 7-letnim, to pyta z przerażeniem „ale chyba nie wozisz tym dzieci?” albo sugeruje mu, że tak niebezpieczny pojazd trzeba zezłomować. Nigdy nie otwiera maski – od tego są mechanicy, on nie będzie sobie brudził rąk. Nie umiałby narysować cyklu pracy 4-suwowego silnika, ale ekscytuje się turbo i wtryskiem bezpośrednim. Jest gorącym orędownikiem zaostrzania badań technicznych i wycofywania starych samochodów z dróg, lubi opowiadać przerażającą historię o tym, jak to jego znajomy w latach 90. jeździł Fiatem 125p i odpadło mu koło, które przewróciło wózek z dzieckiem. Cofając patrzy wyłącznie w kamerę. Nigdy nie mówi o tym, ile wydaje na swój samochód, ale pracownicy w ASO na jego furach wyremontowali już auta swoje, swojej rodziny, swoich znajomych, rodziny swoich znajomych i znajomych rodziny swoich znajomych.
źródło: zlomnik.pl/index.php/2013/06/28/5-typow-kierowcow-z-ktorymi-lepiej-sie...
A Wy do którego typu się zaliczacie? ja do 4, od kiedy wsiadłem do BMW wiedziałem, że zawsze będę jeździł autami tej marki.
Zrobiłem taki mały rysercz wchodząc na najpopularniejsze polskie blogi o wszystkim i niczym (tzn. tzw. nietematyczne) i poszukałem, jakie wpisy mają tam największą odwiedzalność oraz komentowalność. Jako że chcę być popularniejszy od TVN-u, wybrałem więc takie wpisy, które biły rekordy wszystkiego. Są to oczywiście wpisy z kategorii damsko-męskiej, czyli 10 typów mężczyzn, z którymi nie powinieneś spać i analogicznie, 10 typów kobiet z którymi nie powinnaś spać. Wykonam teraz najbezczelniejszy na świecie rip-off, który oczywiście jest zarazem formą najwyższego uznania. Z tym, że udało mi się wymyślić tylko 5 typów kierowców, z którymi lepiej się nie zadawać, zamiast 10, no ale mojemu talentowi blogerskiemu jest daleko do czegokolwiek, jest jak Radom przy Nowym Jorku, jak Tata Indica przy BMW serii 5 GT, jak Fiat Scudo przy Toyocie ProAce… a nie, czekaj…
1. Gazownik
Najchętniej przerobiłby na gaz własne dzieci. Interesuje go tylko, czy można założyć do danego samochodu gazik i „latać taniej”. Nawet psa nazwał „Gazorek”. Ma w głowie mapę wszystkich stacji LPG w okolicy i jest po imieniu z właścicielami, a przy tym wie gdzie można dostać taki lepszy, mocniejszy gaz. Umie narysować z pamięci kształt końcówki polskiej, holenderskiej i belgijskiej. W towarzystwie kurwi na producentów, że robio teraz wszystko z wtryskiem bezpośrednim, i nie idzie gazu założyć, i na Skodę, że w 1.6 MPI LPG dotryskuje benzynę powyżej 3000 obr, hurr, durr, bul dópy. Na co dzień jeździ jakimś autem, które się totalnie nie nadaje do zagazowania, typu Ford Mondeo + Duratec HE, nieustająco wymieniając filterki, regulując i spędzając czas u gazowników. W towarzystwie kurwi również na gazowników, że nie umio regulować. Pierwszą instalację założył już w 1994 r. do Fiata 125p. W jego samochodzie śmierdzi jak w komorze gazowej, nawet jego ciuchy wydają ten sam zapach, ale oczywiście twierdzi, że diesel to tylko do traktorów i w ogóle z daleka od ropy. W towarzystwie kurwi na władze, że nie dają przywilejów właścicielom aut na gaz jako bardziej ekologicznych. Zawsze ignoruje zakazy wjazdu aut na LPG do garaży podziemnych. Jak słyszy o planach podwyżki akcyzy na gaz to musi się napić, żeby nie dostać zawału. 3/4 jego bagażnika zajmuje koło zapasowe. Skrycie marzy o nowoczesnym aucie z Vialle LPDi.
2. Modyfikator-liczykrupa
„Kurde mówie ci, zamontowałem ten modyfikator do magnetyzera i teraz pali 8% mniej” – chwali się znajomym w towarzystwie. Zapisuje każdy przejechany kilometr i każde tankowanie w specjalnym kajecie, oblicza procentowy udział jazdy miejskiej i pozamiejskiej, wyniki spalania podaje do 3. miejsca po przecinku. Zamontował siedem magnetyzerów, tankuje tylko paliwo premium, dolewa dodatki do paliwa ułatwiające spalanie, w towarzystwie kurwi na producentów samochodów że mogliby zmniejszyć spalanie do 3 l/100 km, ale tego nie robio. Ma dwie nawigacje, ale je ignoruje, bo one mu źle podpowiadają. Jeździ na podwyższonym ciśnieniu w oponach żeby było oszczędniej/obniżonym, żeby auto miało lepszą przyczepność (niepotrzebne skreślić). Zazwyczaj jest grzybem i ma Skodę albo Chevroleta Aveo. W samochodzie wszystko robi sam i przy okazji poprawia fabrykę. Od czasu gdy poraził go prąd po samodzielnym zamontowaniu mat grzewczych w fotelach, trochę zbastował. Auto zawsze myje przed wyjazdem na działkę. Nikomu nigdy nie pozwoli poprowadzić swojego samochodu, bo wszyscy inni nie umieją i mu zepsują. Wrzuca piątkę przy 50 km/h i kurwi, że ten silnik nie ciągnie, w Wartburgu dawał radę, a „do Wartburga to miałem specjalną formułę mieszania dynamicznego i nigdy nie lałem miksolu, tylko taki specjalny olej od szwagra, on go z Niemiec przywoził, pan wie, jak ten Wartburg jeździł? On palił 6 litry mieszanki w mieście” – na dowód pokazując biblioteczkę zapisanych kajetów od 1982 r.
3. Cham z Audi
W towarzystwie nieustająco mówi o tym, w ile czasu dojechał z Wrocławia nad morze, z Poznania do Berlina, a z Warszawy do Zakopanego, zwykle zmniejszając ten czas o jakieś 40-50%. Uważa się za znawcę techniki i twierdzi, że jego 3.0 TDI ma 450 KM, bo pomylił moc z momentem obrotowym. Jest święcie przekonany, że skoro to V6, to znaczy że ma biturbo. Ma quattro, dzięki czemu uważa, że jego auto jest absolutnie nie do wytrącenia z równowagi, a przede wszystkim lepiej hamuje. Twierdzi, że rowerzyści, skuterzyści i traktorzyści powinni zniknąć z jezdni, bo on jedzie i jest najszybszy. Przejeżdża przez czerwone na pełnej prędkości jeżeli świeci się mniej niż trzy sekundy. Wyprzedza zawsze, wszędzie i w każdej sytuacji. Trąbi na ludzi przechodzących po przejściu dla pieszych. Spycha z lewego pasa tych jeleni jadących 130 km/h (nieważne, że właśnie wyprzedzają kolumnę tirów). Opowiadając o pokonywanych przez siebie trasach, mówi że jeździ bezpiecznie z taką rozsądną prędkością podróżną 200 km/h. W trasie zawsze popija napój energetyzujący. Z jego statystyki wynika że tylko jeden na 25 kierowców, których zepchnął/wymusił pierwszeństwo/zmusił do gwałtownego hamowania dogania go i spuszcza mu wpierdol na światłach, więc per saldo się opłaca. Ma 23 punkty karne od roku, bo każdemu policjantowi w czasie kontroli na dzień dobry wpycha do ręki 1000 zł. Mając 38 lat ginie w wypadku z żoną Moniką, córką Julią i synkiem Kubusiem, gdy na drodze między Płockiem a Inowrocławiem przy 220 km/h wyprzedza na trzeciego i zahacza kołami o śnieg.
4. Sfokusowany
Kocha tylko jedną markę, do wyboru: Saaba, Alfę Romeo, Mazdę, Subaru – i potrafi mówić tylko o niej. „Jeżdżę Saabem od zawsze” – mówi o sobie z dumą, podczas kiedy jeździ nimi od 2002 r., a wcześniej przez 8 lat jeździł najpierw Maluchem, a potem Seicento pożyczonym od mamy. W towarzystwie wyłącznie zachwala zalety samochodów tej marki, powtarzając koszmarne banały, np. „Alfa Romeo ma ten wspaniały, włoski styl”, albo „Saab jeździ jak samolot”, albo „Mazda powstaje w całości w Japonii, to znaczy że jest dobra”. Godzinami rozwodzi się nad kretynizmami typu „dźwięk silnika” albo „niepowtarzalny sposób umieszczenia stacyjki”. Ma tylko jednego mechanika, któremu niby ufa, ale tak naprawdę podejrzewa, że ten go trochę robi w balona i nie myli się w swoich podejrzeniach. Wszystkim znajomym wmawia, że powinni zmienić swoje nudne Fordy, Ople i Skody na Saaby lub Alfy Romeo, bo to zmieni ich życie – zapomina tylko dodać, że na gorsze. Jak ma psa, nazywa go „Brera”, a jeśli jest fanem Subaru, to pies oczywiście musi być rasy bokser. Jeździ na zloty fanów marki, na których chla na umór z ludźmi, których zna tylko z forum, żeby zakryć swoje rozczarowanie tym, że jego znajomi z forum w realu nie są już tak zajebiści. Najświętszą datą w tygodniu jest oczywiście data lokalnego spotu miłośników marki. Do ślubu wiozła go kawalkada aut tej samej marki i to tak super wyglądało że ojezu. Na aucie ma naklejkę „mazdaklubpolska.pl – qba6320″. Na forum ma rangę „sensei” albo „Viggen”. Żona chce od niego odejść.
5. Fan nowoczesności
Obowiązkowo co 3-4 lata kupuje nowe auto, żeby „nie zostać z tyłu”. Ze wszystkim jeździ do gwarancji, a nawet jak ta się skończy, to korzysta wyłącznie z ASO, gdzie znają go po imieniu. Głowę ma napakowaną marketingowym bełkotem do tego stopnia, że wylewa mu się on uszami. Przed wyjazdem w trasę jedzie do ASO na aktualizację oprogramowania. Nowoczesność samochodu określa przez przekątną jego ekranu. W samochodzie ma już zsynchronizowane Spotify, Deezera i Wimp, a najbardziej brakuje mu fejsbuka. Zna na pamięć rozwinięcia wszystkich trzyliterowych skrótów: LAS, BAS, WAS, HDC, HWD, HGW i innych. Jeśli ktoś z jego znajomych jeździ autem 7-letnim, to pyta z przerażeniem „ale chyba nie wozisz tym dzieci?” albo sugeruje mu, że tak niebezpieczny pojazd trzeba zezłomować. Nigdy nie otwiera maski – od tego są mechanicy, on nie będzie sobie brudził rąk. Nie umiałby narysować cyklu pracy 4-suwowego silnika, ale ekscytuje się turbo i wtryskiem bezpośrednim. Jest gorącym orędownikiem zaostrzania badań technicznych i wycofywania starych samochodów z dróg, lubi opowiadać przerażającą historię o tym, jak to jego znajomy w latach 90. jeździł Fiatem 125p i odpadło mu koło, które przewróciło wózek z dzieckiem. Cofając patrzy wyłącznie w kamerę. Nigdy nie mówi o tym, ile wydaje na swój samochód, ale pracownicy w ASO na jego furach wyremontowali już auta swoje, swojej rodziny, swoich znajomych, rodziny swoich znajomych i znajomych rodziny swoich znajomych.
źródło: zlomnik.pl/index.php/2013/06/28/5-typow-kierowcow-z-ktorymi-lepiej-sie...
A Wy do którego typu się zaliczacie? ja do 4, od kiedy wsiadłem do BMW wiedziałem, że zawsze będę jeździł autami tej marki.
Najlepszy komentarz (58 piw)
cys23
• 2014-01-08, 10:42
Znowu ten burak, co niby zna się na samochodach...
Nowy rok się zaczął więc czas na podsumowania:
"Ostatnio Joemonster.org opublikował listę 10 najbardziej zawstydzających pojazdów ostatniej dekady. Z listą tą nie zgadzam się w większości przypadków. Dlatego też postanowiłem zrobić własną kontrlistę. Jednak zanim przedstawię 10 naprawdę najbardziej zawstydzających samochodów ostatniej dekady, trzeba uściślić kryteria, jakimi się kierowałem.
Po pierwsze, ostatnia dekada to dla mnie lata modelowe 2003-2013. Więc dalibuk nie wiem, co na liście Joemonstera robią takie modele z lat 90. jak Multipla czy Smart ForTwo.
Po drugie, z tego co widzę, Joemonster przyjął sobie za pewnik, że zawstydzające jest to, co powoduje, że jesteś podejrzewany o bycie gejem. Moim zdaniem nieporównanie bardziej zawstydzające od bycia gejem jest bycie idiotą. Dlatego poniższa lista może być roboczo nazwana „10 samochodami, które powodują, że wyglądasz na kretyna w towarzystwie” – nawet jeśli to wyglądanie na kretyna nie zawsze jest realnie uzasadnione walorami pojazdu. No, to lecimy. Fasten sitbelt i takie tam.
EDIT: Jak słusznie napisał w komentarzach „Yossarian”": nie chodzi tu o to, co złomnik lubi, tylko o to, jak wg. złomnika jawi się kierowca danego auta reszcie społeczeństwa.
10. Lancia Voyager
Nie zrozumcie mnie źle. Tym samochodem świetnie się jeździ i jest niesamowicie, skandalicznie wręcz wygodny. Problemem jest wizerunek. Nikt nie zdziwi się, kiedy w towarzystwie powiesz, że swoją trójkę dzieci wozisz Voyagerem. Ale którym Voyagerem? Dopóki masz Chryslera, nie ma kłopotu. Gorzej, jak musisz się przyznać, że jeździsz Lancią. Automatycznie otrzymujesz łatkę motoryzacyjnego świra i pojebusa. Uczciwy, normalny człowiek jeździ Woldzwagenem, Oplem, Fordem, ewentualnie Reno. Ale Lancią to jeżdżą tylko ci, no, wiecie – alfiści. A wiecie, co jest w tym najgorsze? Że to prawda. Za nic w świecie nie kupiłbym sobie nowej Lancii. Można mieć Lancię Aprilię, Flavię, Asturię, Flaminię, a nawet Themę, najlepiej w wersji-fantom czyli flaki od 8.32, ale buda od kombi. Ale nie można pójść do salonu i wspomóc durnego planu (lub też braku planu, co jest jeszcze gorsze) pana Marchionne, żeby z Lancii zrobić euro-Chryslera. Nie można, bo w ten sposób wbija się gwóźdź do trumny tej marki z jeszcze większą siłą. I przyznając się, że kupiłeś Lancię Voyager, musisz się wstydzić dwojako: przed nieznawcami motoryzacji, że jesteś świrem, a przed znawcami – że wspomagasz własnymi pieniędzmi zarzynanie legendarnej włoskiej marki.
9. Chevrolet Aveo
Zasadniczo nic nie mam do Aveo i w ogólności nie jest to zły wóz, pod jednym warunkiem – że masz 80 lat, jeździsz nim „na działeczkę” a do posiadania Aveo przyznajesz się wyłącznie na spotkaniach klubu kombatanta ZBOWiD-u. Jeśli natomiast kupiłeś sobie Aveo będąc człowiekiem w średnim wieku, lub niedaj panieborze w młodości, to wstyd na całej linii, ponieważ w ten sposób pokazujesz, że jesteś mentalnym grzybem. Aveo to motoryzacyjny odpowiednik telefonu Emporia zaprojektowanego specjalnie dla starszych ludzi. Takie rzeczy też są potrzebne i mają uzasadnienie, dokładnie tak samo jak dziecięce zabawki. Ale do pracy raczej nie jeździsz samochodzikiem na pedały dla 5-latków, więc nie powinieneś robić tego samego autem dla 80-latków.
8. Toyota Prius
Problem z Priusem polega na tym, że ja bym nim jeździł, mimo że faktycznie jest autem zawstydzającym. Przyznanie się w towarzystwie że masz Priusa wyzwala następujące reakcje: 1. „Dałeś się nabrać na tę ekopropagandę? Przecież to oszustwo”, 2. „Nie boisz się, że zacznie sam przyspieszać?” i 3. „To jednorazówka, gówniany sprzęt, mój Opel Astra wytrzyma trzy razy tyle!”. Niestety tego typu opinie formułują w równej mierze ci, którzy na motoryzacji się nie znają, jak i ci, którzy twierdzą że się znają. Bardzo mało kto tak naprawdę jeździł, użytkował, eksploatował samochód hybrydowy z napędem Toyoty lub a’la Toyota i nie ma pojęcia jak dobrze się tym jeździ. Trzeba być już naprawdę uważnym czytelnikiem niemieckich zestawień bezawaryjności, żeby zauważyć, że Prius regularnie otwiera listę najbardziej niezawodnych samochodów i że 300 tys. km nie robi na nim wrażenia, a amerykański Craigslist ugina się od Priusów z przebiegiem 300 tys., ale mil – i one nadal jeżdżą i nic im nie jest. A zatem wstydzić się oczywiście powinni ci, którzy nie rozumieją, że Prius pod wieloma względami bije na łeb tradycyjne auta i jest 5 x bardziej wytrzymały niż cokolwiek co ma turbo + wtrysk bezpośredni, ale rzeczywistość jest jaka jest, dominuje mentalno-medialna cebula i stąd miejsce na tej liście dla Priusa.
7. Renault Laguna II
Na tej liście potrzebny był jakiś samochód francuski. A nic nie jest bardziej zawstydzające niż Laguna II z 1.9 dCi pod maską. To oczywiście dlatego, że nawet przeciętny znawca motoryzacji wie, że to glut i królowa lawety. Przyznanie się do jeżdżenia Laguną powoduje, że wychodzi się na głupka, który żyje w umysłowym rezerwacie i kupił samochód, o którym wszyscy wiedzą, że nie należy go kupować. Tyle społeczny stereotyp: a jak jest naprawdę? Naprawdę jest tak, że Laguna nie jest jakoś szczególnie gorsza od pozostałych samochodów tej klasy, chociaż rzeczywiście wczesny 1.9 dCi nie należy do arcydzieł techniki. Największym wstydem jest to, że ktoś kupując nową Lagunę II 1.9 dCi w salonie naprawdę uwierzył w zalecenie serwisowe dotyczące wymiany oleju co 30 tys. km. Do tej pory jeździłeś dieslem-kapciem w którym wymieniałeś olej co dychę. Teraz kupujesz sobie Lagunę, w której producent proponuje wymianę oleju trzykrotnie rzadziej i nie zapala ci się żadna czerwona lampka, że coś jest nie tak? Wierzysz, że po trzykrotnie dłuższym dystansie ten olej dalej będzie tak samo dobry? No cóż, następnym krokiem już jest tylko uwierzenie w to, że korporacje chcą twojego dobra, a ten Prince Ngobo Akwakwe Mukharjee naprawdę chce ci przelać 15 milionów dolarów U ES A.
6. VW Passat B6
Do samego Passata trudno mieć zastrzeżenia. Z wyjątkiem tej feralnej pompy oleju. No i tych awarii blokady kolumny kierowniczej. I tego hamulca pomocniczego elektrycznego nieodpuszczającego. I tych pompowtryskiwaczy. No dobra. Do Passata trudno NIE MIEĆ zastrzeżeń, ale to nie te zastrzeżenia powodują, że w towarzystwie powinieneś raczej kłamać, że codziennie czekasz pół godziny na autobus, niż przyznawać się, że jeździsz czarną beszóstką w tedeiku. Oczywiście nie dotyczy to towarzystwa, które przybyło na wesele np. w Bełżycach, Wągrowcu lub Świebodzinie. Jednak zasadniczy problem z Passatem jest taki, że kojarzy się z lipnym, nadmuchanym prestiżem. Jest to samochód, który stał się ikoną „powiodło mi się w życiu”. Żadna wizualizacja nowej inwestycji (tak się nazywa każdy nowy blok z lanego betonu), żadna reklama osiedla „Splendor Villa” ani „Zielona Fawela” nie może obejść się bez szczęśliwej rodziny w Passaciku B6, gdzie rodzice wyglądają jak rodzeństwo swoich dzieci. Kupując B6 wpisujesz się w trend „chcę być człowiekiem sukcesu”, a B6 ma ci w tym pomóc jako samospełniające się proroctwo. Niestety jedyne prawdziwe i spełniające się proroctwo w stosunku do B6 jest takie, że ta krypa będzie więcej stać w warsztacie niż jeździć, a twój sukces życiowy będzie mierzony wysokościami rachunków za naprawę.
5. Mini Coupe
Nie Roadster, o którym pisze Joemonster, ale Coupe jest najgłupszym, najgorszym i najbardziej zawstydzającym modelem Mini. Już tłumaczę dlaczego: otóż już normalne Mini, takie po prostu Mini Cooper, albo Cooper S, jest samochodem sportowym ze swojej natury: małe, zwinne, szybkie, typowe lekkie auto usportowione. I co robi producent? Robi z niego coupe, żeby było takie jeszcze bardziej sportowe, przynajmniej z wyglądu, bo jeździ dalej tak samo. Robi coupe z coupe. Genialne. Adidas powinien zrobić do tego kurtkę z sześcioma paskami, żeby podwoić efekt trzech pasków. A Audi powinno wypuścić w odpowiedzi model, w którym nawet napęd quattro ma swój mały oddzielny napęd quattro i w ten sposób powstaje samochód z napędem 8×4.
4. Alfa Romeo Brera
O mój borze, jestem taki alfista, jeżdżę ostatnim prawdziwym coupe Alfy Romeo, wow, uszanowanko.
…NOT!
Ostatnie coupe Alfy Romeo jakie pamiętam to było SZ. Brera to żart, ale żart Strasburgera. Nieśmieszny i niestety o przewidywalnej płencie. Wygląda jak świnia-knur-tucznik w faszystowskim mundurze. Jest po prostu 159-tką (BTW: 159 to akurat fantastyczny samochód) uciętą w połowie, z idiotycznie długimi drzwiami, ciężką, paliwożerną, nieskręcającą zatuczoną stertą żelaza i plastiku, w której jest tyle włoskiego ducha i polotu co dobroci i empatii u byłego premiera Jarosława. Ten włoski czołg zwykle ma pod maską diesla i przedni napęd, cóż za wspaniała konfiguracja do prawdziwego włoskiego coupe! Brakuje jeszcze tylko haka holowniczego, żeby można było podczepić przyczepkę, na którą zapakuje się ego właściciela. Przyznanie się w towarzystwie do jeżdżenia Brerą może być co najwyżej przyjęte z politowaniem, typu „każdy ma swoje wady, no jeździ Brerą, trochę kiła, ale to porządny człowiek”.
3. BMW X6
Prasa motoryzacyjna często rozpływa się w zachwytach nad BMW, że oni tam tak wynajdują kolejne nisze i właśnie X6 jest takim niszowym modelem, który odniósł niespodziewany sukces. No normalnie ręce mnie spuchli od klaskania. To, że jakaś firma potrafi doić klientów ze studziesięcioprocentową skutecznością niekoniecznie jest powodem do dumy. A jeśli chodzi o nisze, to na pewno jest jeszcze sporo ciekawych i nieodkrytych. Np. porno dla miłośników kolejnictwa, gdzie na ekranie leci sobie akcja, tyle że w kabinie maszynisty, a narrator opowiada o szczegółach technicznych lokomotywy ST44 „Gagarin”. Albo kanapki z dżemem i musztardą. Normalny człowiek powie, że są obrzydliwe, ale gdyby zrobiło je BMW, to byśmy się dowiedzieli, że są niszowe. Dokładnie tak samo jest z X6. Ono jest po prostu ohydne i niepraktyczne, a jego „niszowość” objawia się w tym że ma debilnie poprowadzony dach, przez co z tyłu kanapa jest wygodna jak średniowieczne łoże tortur. Wisienką na torcie z musztardą są trzy turbosprężarki w wersji o wieśniackim oznaczeniu X6 M50d – to brzmi jak oznaczenie jakiegoś ciągnika albo kombajnu do zbioru kartofli. Weź to powiedz w towarzystwie: czym jeździsz? No, takim X6 M50d triturbo. Beka na resztę wieczoru gwarantowana, w najlepszym razie będą ci dogryzać żebyś koniecznie poszedł sprawdzić czy nie wyrosła ci czwarta turbosprężarka przez pączkowanie.
2. Porsche 911
Kupujesz Porsche 911. Jak sądzisz, co ono mówi o tobie? Wiem: że masz klasę i styl, że lubisz sportową jazdę, że doceniasz dziedzictwo marki Porsche, że jesteś mentalnym krewnym Waltera Rohrla. Jak jest naprawdę? Porsche 911 mówi o tobie tak: nie masz pojęcia co robić z pieniędzmi oraz nie masz pojęcia o motoryzacji. Kupujesz Porsche, bo to „pewniak” – jak można zdissować kogoś za to, że kupił Porsche? W końcu Porsche to motoryzacyjna świętość. Wiecie, to ten producent SUV-ów i 4-drzwiowych liftbacków, który tłucze ten żenująco przestarzały model 911 od 50 czy 60 lat ubierając go ciągle w nowe nadwozia i nowe systemy elektroniczne, przez co to auto nie jest ani nawiązaniem do klasyki, ani nie jest nowoczesne i konstrukcyjnie przełomowe jak np. GT-R. Myślę, że najwyższy czas, żeby Porsche opracowało swój najgorzej sprzedający się model według jakiejś nowej koncepcji. Już nawet Volkswagen dawno odszedł od ideałów Garbusa. Myślę też, że najwyższy czas, żeby ktoś powiedział ludziom, którzy kupują sobie nowe 911: to, że dupy same wskakują wam do środka, nie oznacza, że wieczorem dacie sobie radę bez paru niebieskich tabletek.
1. And the winner is…
Cóż, nie mogło być inaczej…
MERCEDES CLA.
Chcesz małego praktycznego Mercedesa? Jest klasa A. Chcesz średniej klasy sedana? Za moment debiutuje nowa klasa C, i powiadam Wam, będzie ociekać zajebistością, gdyż już ją widziałem i bardzo, ale to bardzo jest na co czekać. Chcesz coupe? I taki samochód znajdziesz w ofercie Mercedesa. No to niech ktoś mi wytłumaczy jak prostemu zjadaczowi krupniku: po co kupować nieproporcjonalnego sedana z przednim napędem, z bardzo małą ilością miejsca z tyłu, z koszmarną widocznością, silnikami dalekimi od spełnienia oczekiwań względem osiągów, a przede wszystkim idiotycznie drogiego? Model który jakoś jeździ to dopiero dwulitrowe turbo CLA 250 za, uwaga, 155 tys. zł. Reszta wersji ma osiągi normalnego kompaktowego sedana, a nie „coupe”. No właśnie – dałeś się nabrać, że ta fura to naprawdę coupe? Podążyłeś za najnowszym krzykiem mody, chcąc się „wyróżnić” jak kilkanaście tysięcy podobnych baranów, kupujących identyczne samochody z taśmy za ciężkie pieniądze, sądząc że w ten sposób się wyróżnią? Łoiłeś soczek w Stacji Mercedes przez całe lato, gapiąc się na swojego CLA? Niestety, pragnę poinformować, że w takiej sytuacji przepadasz i w rankingu Joemonstera, i w niniejszym zestawieniu złomnika, ponieważ wszystko wskazuje na to, że zarówno jesteś metroseksualny, jak i metroumysłowy. A to już naprawdę połączenie słabe jak bazowa wersja CLA, która do setki potrzebuje bite 10 sekund.
"
źródło:
zlomnik.pl/index.php/2013/10/31/10-naprawde-najbardziej-zawstydzajacyc...
"Ostatnio Joemonster.org opublikował listę 10 najbardziej zawstydzających pojazdów ostatniej dekady. Z listą tą nie zgadzam się w większości przypadków. Dlatego też postanowiłem zrobić własną kontrlistę. Jednak zanim przedstawię 10 naprawdę najbardziej zawstydzających samochodów ostatniej dekady, trzeba uściślić kryteria, jakimi się kierowałem.
Po pierwsze, ostatnia dekada to dla mnie lata modelowe 2003-2013. Więc dalibuk nie wiem, co na liście Joemonstera robią takie modele z lat 90. jak Multipla czy Smart ForTwo.
Po drugie, z tego co widzę, Joemonster przyjął sobie za pewnik, że zawstydzające jest to, co powoduje, że jesteś podejrzewany o bycie gejem. Moim zdaniem nieporównanie bardziej zawstydzające od bycia gejem jest bycie idiotą. Dlatego poniższa lista może być roboczo nazwana „10 samochodami, które powodują, że wyglądasz na kretyna w towarzystwie” – nawet jeśli to wyglądanie na kretyna nie zawsze jest realnie uzasadnione walorami pojazdu. No, to lecimy. Fasten sitbelt i takie tam.
EDIT: Jak słusznie napisał w komentarzach „Yossarian”": nie chodzi tu o to, co złomnik lubi, tylko o to, jak wg. złomnika jawi się kierowca danego auta reszcie społeczeństwa.
10. Lancia Voyager
Nie zrozumcie mnie źle. Tym samochodem świetnie się jeździ i jest niesamowicie, skandalicznie wręcz wygodny. Problemem jest wizerunek. Nikt nie zdziwi się, kiedy w towarzystwie powiesz, że swoją trójkę dzieci wozisz Voyagerem. Ale którym Voyagerem? Dopóki masz Chryslera, nie ma kłopotu. Gorzej, jak musisz się przyznać, że jeździsz Lancią. Automatycznie otrzymujesz łatkę motoryzacyjnego świra i pojebusa. Uczciwy, normalny człowiek jeździ Woldzwagenem, Oplem, Fordem, ewentualnie Reno. Ale Lancią to jeżdżą tylko ci, no, wiecie – alfiści. A wiecie, co jest w tym najgorsze? Że to prawda. Za nic w świecie nie kupiłbym sobie nowej Lancii. Można mieć Lancię Aprilię, Flavię, Asturię, Flaminię, a nawet Themę, najlepiej w wersji-fantom czyli flaki od 8.32, ale buda od kombi. Ale nie można pójść do salonu i wspomóc durnego planu (lub też braku planu, co jest jeszcze gorsze) pana Marchionne, żeby z Lancii zrobić euro-Chryslera. Nie można, bo w ten sposób wbija się gwóźdź do trumny tej marki z jeszcze większą siłą. I przyznając się, że kupiłeś Lancię Voyager, musisz się wstydzić dwojako: przed nieznawcami motoryzacji, że jesteś świrem, a przed znawcami – że wspomagasz własnymi pieniędzmi zarzynanie legendarnej włoskiej marki.
9. Chevrolet Aveo
Zasadniczo nic nie mam do Aveo i w ogólności nie jest to zły wóz, pod jednym warunkiem – że masz 80 lat, jeździsz nim „na działeczkę” a do posiadania Aveo przyznajesz się wyłącznie na spotkaniach klubu kombatanta ZBOWiD-u. Jeśli natomiast kupiłeś sobie Aveo będąc człowiekiem w średnim wieku, lub niedaj panieborze w młodości, to wstyd na całej linii, ponieważ w ten sposób pokazujesz, że jesteś mentalnym grzybem. Aveo to motoryzacyjny odpowiednik telefonu Emporia zaprojektowanego specjalnie dla starszych ludzi. Takie rzeczy też są potrzebne i mają uzasadnienie, dokładnie tak samo jak dziecięce zabawki. Ale do pracy raczej nie jeździsz samochodzikiem na pedały dla 5-latków, więc nie powinieneś robić tego samego autem dla 80-latków.
8. Toyota Prius
Problem z Priusem polega na tym, że ja bym nim jeździł, mimo że faktycznie jest autem zawstydzającym. Przyznanie się w towarzystwie że masz Priusa wyzwala następujące reakcje: 1. „Dałeś się nabrać na tę ekopropagandę? Przecież to oszustwo”, 2. „Nie boisz się, że zacznie sam przyspieszać?” i 3. „To jednorazówka, gówniany sprzęt, mój Opel Astra wytrzyma trzy razy tyle!”. Niestety tego typu opinie formułują w równej mierze ci, którzy na motoryzacji się nie znają, jak i ci, którzy twierdzą że się znają. Bardzo mało kto tak naprawdę jeździł, użytkował, eksploatował samochód hybrydowy z napędem Toyoty lub a’la Toyota i nie ma pojęcia jak dobrze się tym jeździ. Trzeba być już naprawdę uważnym czytelnikiem niemieckich zestawień bezawaryjności, żeby zauważyć, że Prius regularnie otwiera listę najbardziej niezawodnych samochodów i że 300 tys. km nie robi na nim wrażenia, a amerykański Craigslist ugina się od Priusów z przebiegiem 300 tys., ale mil – i one nadal jeżdżą i nic im nie jest. A zatem wstydzić się oczywiście powinni ci, którzy nie rozumieją, że Prius pod wieloma względami bije na łeb tradycyjne auta i jest 5 x bardziej wytrzymały niż cokolwiek co ma turbo + wtrysk bezpośredni, ale rzeczywistość jest jaka jest, dominuje mentalno-medialna cebula i stąd miejsce na tej liście dla Priusa.
7. Renault Laguna II
Na tej liście potrzebny był jakiś samochód francuski. A nic nie jest bardziej zawstydzające niż Laguna II z 1.9 dCi pod maską. To oczywiście dlatego, że nawet przeciętny znawca motoryzacji wie, że to glut i królowa lawety. Przyznanie się do jeżdżenia Laguną powoduje, że wychodzi się na głupka, który żyje w umysłowym rezerwacie i kupił samochód, o którym wszyscy wiedzą, że nie należy go kupować. Tyle społeczny stereotyp: a jak jest naprawdę? Naprawdę jest tak, że Laguna nie jest jakoś szczególnie gorsza od pozostałych samochodów tej klasy, chociaż rzeczywiście wczesny 1.9 dCi nie należy do arcydzieł techniki. Największym wstydem jest to, że ktoś kupując nową Lagunę II 1.9 dCi w salonie naprawdę uwierzył w zalecenie serwisowe dotyczące wymiany oleju co 30 tys. km. Do tej pory jeździłeś dieslem-kapciem w którym wymieniałeś olej co dychę. Teraz kupujesz sobie Lagunę, w której producent proponuje wymianę oleju trzykrotnie rzadziej i nie zapala ci się żadna czerwona lampka, że coś jest nie tak? Wierzysz, że po trzykrotnie dłuższym dystansie ten olej dalej będzie tak samo dobry? No cóż, następnym krokiem już jest tylko uwierzenie w to, że korporacje chcą twojego dobra, a ten Prince Ngobo Akwakwe Mukharjee naprawdę chce ci przelać 15 milionów dolarów U ES A.
6. VW Passat B6
Do samego Passata trudno mieć zastrzeżenia. Z wyjątkiem tej feralnej pompy oleju. No i tych awarii blokady kolumny kierowniczej. I tego hamulca pomocniczego elektrycznego nieodpuszczającego. I tych pompowtryskiwaczy. No dobra. Do Passata trudno NIE MIEĆ zastrzeżeń, ale to nie te zastrzeżenia powodują, że w towarzystwie powinieneś raczej kłamać, że codziennie czekasz pół godziny na autobus, niż przyznawać się, że jeździsz czarną beszóstką w tedeiku. Oczywiście nie dotyczy to towarzystwa, które przybyło na wesele np. w Bełżycach, Wągrowcu lub Świebodzinie. Jednak zasadniczy problem z Passatem jest taki, że kojarzy się z lipnym, nadmuchanym prestiżem. Jest to samochód, który stał się ikoną „powiodło mi się w życiu”. Żadna wizualizacja nowej inwestycji (tak się nazywa każdy nowy blok z lanego betonu), żadna reklama osiedla „Splendor Villa” ani „Zielona Fawela” nie może obejść się bez szczęśliwej rodziny w Passaciku B6, gdzie rodzice wyglądają jak rodzeństwo swoich dzieci. Kupując B6 wpisujesz się w trend „chcę być człowiekiem sukcesu”, a B6 ma ci w tym pomóc jako samospełniające się proroctwo. Niestety jedyne prawdziwe i spełniające się proroctwo w stosunku do B6 jest takie, że ta krypa będzie więcej stać w warsztacie niż jeździć, a twój sukces życiowy będzie mierzony wysokościami rachunków za naprawę.
5. Mini Coupe
Nie Roadster, o którym pisze Joemonster, ale Coupe jest najgłupszym, najgorszym i najbardziej zawstydzającym modelem Mini. Już tłumaczę dlaczego: otóż już normalne Mini, takie po prostu Mini Cooper, albo Cooper S, jest samochodem sportowym ze swojej natury: małe, zwinne, szybkie, typowe lekkie auto usportowione. I co robi producent? Robi z niego coupe, żeby było takie jeszcze bardziej sportowe, przynajmniej z wyglądu, bo jeździ dalej tak samo. Robi coupe z coupe. Genialne. Adidas powinien zrobić do tego kurtkę z sześcioma paskami, żeby podwoić efekt trzech pasków. A Audi powinno wypuścić w odpowiedzi model, w którym nawet napęd quattro ma swój mały oddzielny napęd quattro i w ten sposób powstaje samochód z napędem 8×4.
4. Alfa Romeo Brera
O mój borze, jestem taki alfista, jeżdżę ostatnim prawdziwym coupe Alfy Romeo, wow, uszanowanko.
…NOT!
Ostatnie coupe Alfy Romeo jakie pamiętam to było SZ. Brera to żart, ale żart Strasburgera. Nieśmieszny i niestety o przewidywalnej płencie. Wygląda jak świnia-knur-tucznik w faszystowskim mundurze. Jest po prostu 159-tką (BTW: 159 to akurat fantastyczny samochód) uciętą w połowie, z idiotycznie długimi drzwiami, ciężką, paliwożerną, nieskręcającą zatuczoną stertą żelaza i plastiku, w której jest tyle włoskiego ducha i polotu co dobroci i empatii u byłego premiera Jarosława. Ten włoski czołg zwykle ma pod maską diesla i przedni napęd, cóż za wspaniała konfiguracja do prawdziwego włoskiego coupe! Brakuje jeszcze tylko haka holowniczego, żeby można było podczepić przyczepkę, na którą zapakuje się ego właściciela. Przyznanie się w towarzystwie do jeżdżenia Brerą może być co najwyżej przyjęte z politowaniem, typu „każdy ma swoje wady, no jeździ Brerą, trochę kiła, ale to porządny człowiek”.
3. BMW X6
Prasa motoryzacyjna często rozpływa się w zachwytach nad BMW, że oni tam tak wynajdują kolejne nisze i właśnie X6 jest takim niszowym modelem, który odniósł niespodziewany sukces. No normalnie ręce mnie spuchli od klaskania. To, że jakaś firma potrafi doić klientów ze studziesięcioprocentową skutecznością niekoniecznie jest powodem do dumy. A jeśli chodzi o nisze, to na pewno jest jeszcze sporo ciekawych i nieodkrytych. Np. porno dla miłośników kolejnictwa, gdzie na ekranie leci sobie akcja, tyle że w kabinie maszynisty, a narrator opowiada o szczegółach technicznych lokomotywy ST44 „Gagarin”. Albo kanapki z dżemem i musztardą. Normalny człowiek powie, że są obrzydliwe, ale gdyby zrobiło je BMW, to byśmy się dowiedzieli, że są niszowe. Dokładnie tak samo jest z X6. Ono jest po prostu ohydne i niepraktyczne, a jego „niszowość” objawia się w tym że ma debilnie poprowadzony dach, przez co z tyłu kanapa jest wygodna jak średniowieczne łoże tortur. Wisienką na torcie z musztardą są trzy turbosprężarki w wersji o wieśniackim oznaczeniu X6 M50d – to brzmi jak oznaczenie jakiegoś ciągnika albo kombajnu do zbioru kartofli. Weź to powiedz w towarzystwie: czym jeździsz? No, takim X6 M50d triturbo. Beka na resztę wieczoru gwarantowana, w najlepszym razie będą ci dogryzać żebyś koniecznie poszedł sprawdzić czy nie wyrosła ci czwarta turbosprężarka przez pączkowanie.
2. Porsche 911
Kupujesz Porsche 911. Jak sądzisz, co ono mówi o tobie? Wiem: że masz klasę i styl, że lubisz sportową jazdę, że doceniasz dziedzictwo marki Porsche, że jesteś mentalnym krewnym Waltera Rohrla. Jak jest naprawdę? Porsche 911 mówi o tobie tak: nie masz pojęcia co robić z pieniędzmi oraz nie masz pojęcia o motoryzacji. Kupujesz Porsche, bo to „pewniak” – jak można zdissować kogoś za to, że kupił Porsche? W końcu Porsche to motoryzacyjna świętość. Wiecie, to ten producent SUV-ów i 4-drzwiowych liftbacków, który tłucze ten żenująco przestarzały model 911 od 50 czy 60 lat ubierając go ciągle w nowe nadwozia i nowe systemy elektroniczne, przez co to auto nie jest ani nawiązaniem do klasyki, ani nie jest nowoczesne i konstrukcyjnie przełomowe jak np. GT-R. Myślę, że najwyższy czas, żeby Porsche opracowało swój najgorzej sprzedający się model według jakiejś nowej koncepcji. Już nawet Volkswagen dawno odszedł od ideałów Garbusa. Myślę też, że najwyższy czas, żeby ktoś powiedział ludziom, którzy kupują sobie nowe 911: to, że dupy same wskakują wam do środka, nie oznacza, że wieczorem dacie sobie radę bez paru niebieskich tabletek.
1. And the winner is…
Cóż, nie mogło być inaczej…
MERCEDES CLA.
Chcesz małego praktycznego Mercedesa? Jest klasa A. Chcesz średniej klasy sedana? Za moment debiutuje nowa klasa C, i powiadam Wam, będzie ociekać zajebistością, gdyż już ją widziałem i bardzo, ale to bardzo jest na co czekać. Chcesz coupe? I taki samochód znajdziesz w ofercie Mercedesa. No to niech ktoś mi wytłumaczy jak prostemu zjadaczowi krupniku: po co kupować nieproporcjonalnego sedana z przednim napędem, z bardzo małą ilością miejsca z tyłu, z koszmarną widocznością, silnikami dalekimi od spełnienia oczekiwań względem osiągów, a przede wszystkim idiotycznie drogiego? Model który jakoś jeździ to dopiero dwulitrowe turbo CLA 250 za, uwaga, 155 tys. zł. Reszta wersji ma osiągi normalnego kompaktowego sedana, a nie „coupe”. No właśnie – dałeś się nabrać, że ta fura to naprawdę coupe? Podążyłeś za najnowszym krzykiem mody, chcąc się „wyróżnić” jak kilkanaście tysięcy podobnych baranów, kupujących identyczne samochody z taśmy za ciężkie pieniądze, sądząc że w ten sposób się wyróżnią? Łoiłeś soczek w Stacji Mercedes przez całe lato, gapiąc się na swojego CLA? Niestety, pragnę poinformować, że w takiej sytuacji przepadasz i w rankingu Joemonstera, i w niniejszym zestawieniu złomnika, ponieważ wszystko wskazuje na to, że zarówno jesteś metroseksualny, jak i metroumysłowy. A to już naprawdę połączenie słabe jak bazowa wersja CLA, która do setki potrzebuje bite 10 sekund.
"
źródło:
zlomnik.pl/index.php/2013/10/31/10-naprawde-najbardziej-zawstydzajacyc...
Najlepszy komentarz (302 piw)
Lagan
• 2014-01-07, 10:31
Kto to układał? Jakaś zakompleksiona gimbaza czy chuj?
1. Czarna Wołga
Chyba najdurniejsza legenda motoryzacyjna, trochę nie pasuje do następnych, ale jest tak durna, że nie mogę jej znowu nie przywołać. Jak byłem mały i chodziłem do podstawówki, to odwiedził mnie kolega z okolic Limanowej. Był przerażony, bo po drodze z mojego domu do szkoły szło się wzdłuż rzędu czarnych Wołg. Pewnie stwierdził, że one mają tu bazę i stąd jeżdżą po Polsce i porywają dzieci. Ale jeśli chodzi o mity z bardzo głębokich czasów PRL-u, to dobry jest ten o Syrenie, że jak się ruszy Syreną na skręconych kołach, to przeguby się połamią i w ogóle kataklizm. Pytałem syreniarzy i tak rzeczywiście było, ale chyba w jakichś modelach 101 i 102, a im później, tym mniejsza szansa na taki efekt.
1,5. Maluch się lepiej chłodzi jak się otworzy klapę.
No pewnie. Włoskie inżyniery nic sie nie znajo i nie umio zrobić chłodzenia powietrzem. My Polaki w osobach Cytryna i Gumiaka wymyślilimy, że jak sie otworzy klape, to powieczsze bendzie lepiej leciało BO OTWUR JEST WIENKSZY. TO LOGICZNE. No niestety, koledzy C&G nie mają racji. Chłodzenie Malucha jest wystarczające przy zamkniętej klapie, jeżeli nie zatka się tych karbowanych otworów które wszyscy nakrywali jakimś gumowym szajsem. I nie, to że pada deszcz nie powoduje, że przez te otwory napada i zamoknie układ zapłonowy.
2. Diesel jest lepszy od benzynowego
No, jak na benzynę są kartki, a na diesla nie, to pewnie tak. Albo jak diesel jest dotowany przez państwo jak w Indiach, gdzie GM wytwarza silnik 0.9 Multijet (1.3 obcięty o cylinder), to też tak. Ale jak diesel i benzyna są w tej samej cenie, to nie bardzo. Z tym mitem numer 2 wiąże się kolejny mit: że diesel jest trwalszy. No nie wiem. Musi znosić znacznie większe obciążenia i ma mega gigantyczny stos idiotycznego osprzętu: EGR, DPF, DMF, VNT i N75 – już same te nazwy przyprawiają o ból brzucha. W porównaniu bardzo mało wysilonego wolnossącego diesla i bardzo mało wysilonej benzyny na gaźniku rzeczywiście diesel przez jakiś czas wypadał lepiej. Teraz to już jeden pies. Różnica jest tylko w tym, czy wlewasz zielone paliwo po 5,70 czy czarne paliwo po 5,70. No i w tym drugim przypadku masz filtr cząstek stałych, który gwarantuje, że w pewnym momencie będziesz musiał się nim zainteresować. Tu czasem pojawia się jeszcze jeden dobry mit: że jak się wjedzie autem benzynowym w kałużę to ono nie przejedzie, bo się zaleją świece, a diesel pojedzie, bo może chodzić bez prądu. No jak mówimy o beczce W123 i Fiacie 125p to zasadniczo tak. Ale dowolne nowe auto bez względu na rodzaj paliwa po wjechaniu w kałużę zalewa sobie ECU i dalej nie jedzie choćby nie wiem co.
O taki dizel to ja rozumię.
3. Fiaty, Fordy i francuskie
„Nie kupuj aut na F”, tak zawsze mawiał mój pewien wujek, lub raczej stryjeczny dziadek, czy jak tam się nazywa takie pokrewieństwo. Wujkodziadek nie dał sobie nigdy wytłumaczyć, że silnik Fiata pracuje w Oplu i Saabie, konstrukcje Forda mają swoje odbicie w Volvach i Land Roverach, a auta francuskie to już w ogóle dobra historia – kupujesz sobie Mercedesa klasy A lub B, a tam pod maską Dacia Dokker, kupujesz sobie wylansowane BMW Mini, a tam pod maską graty z Peugeota. A i tak 80% samochodu to materiały od poddostawców. A jakoś nie widzę człowieka, który by mówił „nie kupuję nigdy samochodów z bebechami od Valeo na pierwszy montaż!” albo „Kupuj tylko samochody z turbosprężarkami IHI, Mitsubishi i Hitachi, nie kupuj Garretta i KKK, to przereklamowane gówno!” – a dokładnie w taki sposób powinno się mówić o nowoczesnych samochodach. Zawsze staram się trollować ludzi, którzy w tzw. towarzystwie zaczynają wypowiadać się o samochodach, przywołując przykład Fiata Sedici i Suzuki SX4 – „a widzisz, znajomy miał takie auto właśnie jako Fiata Sedici i wszystko mu się posypało, a my mamy też, ale kupiliśmy Suzuki, żeby się nie psuło, i zobacz, 80 tys. km w 3 lata i fura jak nowa… nie ma to jak japońska jakość, włoszczyzna to szajs”. LUDZIE W TO WIERZĄ.
NIE KUPUJ BO SIĘ ZEPSUJE I WYBUCHNIE I URWIE CI RENKE I NOGE
4. Gwiazdki EURO NCAP
Ostatnio pewien PR-owiec pewnej bardzo poważnej firmy powiedział „chcesz kupić samochód XXX? On jest niebezpieczny! Ma tylko trzy gwiazdki!”. I wyglądał, jakby naprawdę w to wierzył. Oczywiście Euro NCAP wymyślił sobie świetną metodę zarabiania kasy, opracowując system „znormalizowanych” zderzeń i znormalizowanej metody oceniania. Z tym że jest to totalnie niewiarygodne i oderwane od rzeczywistości. Na bazie testów Euro NCAP możemy wyłącznie dowiedzieć się, jak samochód zachowa się, kiedy z prędkością 64 km/h uderzy w odkształcalną przeszkodę 40%-ami powierzchni przodu. Albo jak zachowa się, kiedy najedzie na niego z boku specjalny zderzeniowy „fantom”. Ma to tyle wspólnego z realnym ruchem drogowym co jakby na podstawie tego, że aspiryna wyleczyła kogoś z przeziębienia, uznać ją za lekarstwo na wszystkie choroby. Przecież i to choroba, i tamto choroba. I to wypadek, i tamto wypadek. Można byłoby powiedzieć cokolwiek o bezpieczeństwie danego modelu w momencie, kiedy poddano by go wszystkim możliwym scenariuszom wypadków ze wszystkimi możliwymi prędkościami. Istnieje znacznie bardziej wiarygodny sposób oceniania bezpieczeństwa aut: trzeba upublicznić statystyki śmiertelnych wypadków i wtedy okazałoby się, że więcej osób ginie w BMW 3 niż w Seicento. Największym kuriozum Euro NCAP jest jednak to, że sposób przyznawania gwiazdek pozwolił producentom samochodów wypracować metody takiego budowania aut, żeby dobrze wypadały w testach i wskutek tego mamy czterogwiazdkowego Range Rovera i pięciogwiazdkowe Renault Clio. Czyli Clio jest bezpieczniejsze niż Range Rover. A mimo to jakoś, gdybym chciał się już zderzyć, to wybrałbym jednak bardziej Range’a, Gelendę albo Land Cruisera V8, a nie Clio. NO ALE TE GWIAZDKI PRZECIEŻ, ONI SO TAKIE WAŻNE!
Pomijając, że nie jeżdżę samochodem po to, żeby się zderzać.
4. Mercedes zbankrutował na W123 i W124
Sto razy czytałem taki komentarz w internecie, że Mercedes dokładał do modeli W123 i W124 i dlatego musiał zrobić bylejakiego W210, bo tamte były za dobre i się na nich nie zarabiało. No to już są takie bzdury że wrzątek zamarza. W czasach W123 gama Mercedesa ograniczała się do beczki, „Saddama” W126, sportowego R107 i Gelendy W460. Z tego tylko W123 realnie robił jakąś sprzedaż, pozostałe auta były zupełnie niszowe. I dokładali te dojczmarki do tego super rewelacyjnie sprzedającego się modelu? To skoro zrobili model, do którego musieli dokładać, to dlaczego potem zrobili kolejny, do którego też musieli dokładać, czyli Balerona W124? Spodziewam się, że tak wykombinowano tylko dlatego, że w przypadku W210 mocno postawiono na obcinanie kosztów produkcji, ale w celu wykrojenia większego zysku a nie zarobienia czegokolwiek aby tylko zarobić. Większym problemem Mercedesa była przez lata stara klientela, a obecnie to, że wszyscy kupują modele A i B, podczas gdy najlepiej zarabia się na wyżej pozycjonowanych pojazdach.
5. Niekontrolowane przyspieszenie
Toyota, dywaniki, zablokowany pedał gazu, 9 milionów samochodów wezwanych do serwisu. A potem okazuje się, że to jednak była bzdura. 10-miesięczne śledztwo prowadzone przez NHTSA (Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Drogowego) i NASA (ŁAŁ, NASA!) wykazało, że nie istniał żaden elektroniczny powód, który mógłby wywoływać efekt niekontrolowanego przyspieszania. Jedyne powody to dywanik, o który mógł zapierać się pedał gazu lub błąd kierowcy, który wciskał nieodpowiedni pedał (gaz zamiast hamulca). Oczywiście Toyota, jako Producent Najbardziej Niezawodnych Samochodów Na Świecie (Z Pewnymi Wyjątkami), nie mogła zamieść problemu pod nomen omen dywanik i zrobiła największą akcję serwisową w dziejach galaktyki. Przy okazji okazało się, że gość, który nakręcił aferę, jest bankrutem z branży porno i jak nie odda kasy, którą pożyczył od gangsterów żeby rozkręcić pornobiznesik, to oni nakręcą z nim ostatnie porno w życiu.
Jednak przy okazji tej afery z samoprzyspieszającymi Toyotami doznałem autentycznego przerażenia. Oto osoby, których nigdy bym o to nie podejrzewał, dzwoniły do mnie lub zaczepiały z pytaniami – z najpoważniejszą miną na świecie – „czy mój Avensis z 1999 r. 1.6 z LPG może zacząć samoczynnie przyspieszać? Co ja mam zrobić?”, albo „chyba sprzedam to Aygo, boję się nim jeździć, ono może zacząć samoczynnie przyspieszać”, a dobiła mnie jedna pani, która przyszła i prosiła, żeby jej naprawić ten pedał gazu, bo ona się boi jechać do serwisu, żeby jej Yaris 1.3 jej po drodze nie zabił. Wskazuje to, że w dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji wywołać psychozę jest równie łatwo co w czasach Orsona Wellesa i jego słuchowiska „Mars napada”.
AAAAAA! NIEKONTROLOWANE PRZYSPIESZENIE!
6. Szalony rajd po autostradzie
W bezpośrednim związku z poprzednim, tyle że historia jest starsza niż problemy Toyoty i słyszałem ją kilkanaście razy z różnymi samochodami w roli głównej. Najczęściej było to Renault Vel Satis albo jakiś inny luksusowy pojazd nie-niemiecki. Jedzie sobie gość po autostradzie i nagle auto zaczyna mu przyspieszać. Nie działa hamulec, nie może wysprzęglić bo ma automat, nie może zgasić silnika (wciska przycisk i nic), nie może przerzucić siłą na N. Więc pędzi. Gna 220 km/h i dzwoni na policję. Policja czyści mu drogę, żeby mógł pędzić, aż skończy się paliwo. I taką wersję zwykle słyszałem, zakończoną happy endem. To teraz spróbujcie jechać np. 2 godziny 220 km/h po niemieckiej autostradzie. Po drodze będzie przebudowa, korek, wypadek, przejazd przez miasto gdzie jest duży ruch i mnóstwo zjazdów oraz dziesiątki innych utrudnień. Te 220 km/h to można jechać parę minut. Przez 2 godziny gość pokonałby 440 km (według niektórych historii jechał nawet dłużej) i po drodze nie napotkałby ŻADNEJ przeszkody? Ani jednych wyprzedzających się tirów? Bzduryzm do sześcianu.
A TU TYP PĘDZI 220 KM/H
źródło: zlomnik.pl/index.php/2013/07/24/najglupsze-mity-motoryzacyjne/
Chyba najdurniejsza legenda motoryzacyjna, trochę nie pasuje do następnych, ale jest tak durna, że nie mogę jej znowu nie przywołać. Jak byłem mały i chodziłem do podstawówki, to odwiedził mnie kolega z okolic Limanowej. Był przerażony, bo po drodze z mojego domu do szkoły szło się wzdłuż rzędu czarnych Wołg. Pewnie stwierdził, że one mają tu bazę i stąd jeżdżą po Polsce i porywają dzieci. Ale jeśli chodzi o mity z bardzo głębokich czasów PRL-u, to dobry jest ten o Syrenie, że jak się ruszy Syreną na skręconych kołach, to przeguby się połamią i w ogóle kataklizm. Pytałem syreniarzy i tak rzeczywiście było, ale chyba w jakichś modelach 101 i 102, a im później, tym mniejsza szansa na taki efekt.
1,5. Maluch się lepiej chłodzi jak się otworzy klapę.
No pewnie. Włoskie inżyniery nic sie nie znajo i nie umio zrobić chłodzenia powietrzem. My Polaki w osobach Cytryna i Gumiaka wymyślilimy, że jak sie otworzy klape, to powieczsze bendzie lepiej leciało BO OTWUR JEST WIENKSZY. TO LOGICZNE. No niestety, koledzy C&G nie mają racji. Chłodzenie Malucha jest wystarczające przy zamkniętej klapie, jeżeli nie zatka się tych karbowanych otworów które wszyscy nakrywali jakimś gumowym szajsem. I nie, to że pada deszcz nie powoduje, że przez te otwory napada i zamoknie układ zapłonowy.
2. Diesel jest lepszy od benzynowego
No, jak na benzynę są kartki, a na diesla nie, to pewnie tak. Albo jak diesel jest dotowany przez państwo jak w Indiach, gdzie GM wytwarza silnik 0.9 Multijet (1.3 obcięty o cylinder), to też tak. Ale jak diesel i benzyna są w tej samej cenie, to nie bardzo. Z tym mitem numer 2 wiąże się kolejny mit: że diesel jest trwalszy. No nie wiem. Musi znosić znacznie większe obciążenia i ma mega gigantyczny stos idiotycznego osprzętu: EGR, DPF, DMF, VNT i N75 – już same te nazwy przyprawiają o ból brzucha. W porównaniu bardzo mało wysilonego wolnossącego diesla i bardzo mało wysilonej benzyny na gaźniku rzeczywiście diesel przez jakiś czas wypadał lepiej. Teraz to już jeden pies. Różnica jest tylko w tym, czy wlewasz zielone paliwo po 5,70 czy czarne paliwo po 5,70. No i w tym drugim przypadku masz filtr cząstek stałych, który gwarantuje, że w pewnym momencie będziesz musiał się nim zainteresować. Tu czasem pojawia się jeszcze jeden dobry mit: że jak się wjedzie autem benzynowym w kałużę to ono nie przejedzie, bo się zaleją świece, a diesel pojedzie, bo może chodzić bez prądu. No jak mówimy o beczce W123 i Fiacie 125p to zasadniczo tak. Ale dowolne nowe auto bez względu na rodzaj paliwa po wjechaniu w kałużę zalewa sobie ECU i dalej nie jedzie choćby nie wiem co.
O taki dizel to ja rozumię.
3. Fiaty, Fordy i francuskie
„Nie kupuj aut na F”, tak zawsze mawiał mój pewien wujek, lub raczej stryjeczny dziadek, czy jak tam się nazywa takie pokrewieństwo. Wujkodziadek nie dał sobie nigdy wytłumaczyć, że silnik Fiata pracuje w Oplu i Saabie, konstrukcje Forda mają swoje odbicie w Volvach i Land Roverach, a auta francuskie to już w ogóle dobra historia – kupujesz sobie Mercedesa klasy A lub B, a tam pod maską Dacia Dokker, kupujesz sobie wylansowane BMW Mini, a tam pod maską graty z Peugeota. A i tak 80% samochodu to materiały od poddostawców. A jakoś nie widzę człowieka, który by mówił „nie kupuję nigdy samochodów z bebechami od Valeo na pierwszy montaż!” albo „Kupuj tylko samochody z turbosprężarkami IHI, Mitsubishi i Hitachi, nie kupuj Garretta i KKK, to przereklamowane gówno!” – a dokładnie w taki sposób powinno się mówić o nowoczesnych samochodach. Zawsze staram się trollować ludzi, którzy w tzw. towarzystwie zaczynają wypowiadać się o samochodach, przywołując przykład Fiata Sedici i Suzuki SX4 – „a widzisz, znajomy miał takie auto właśnie jako Fiata Sedici i wszystko mu się posypało, a my mamy też, ale kupiliśmy Suzuki, żeby się nie psuło, i zobacz, 80 tys. km w 3 lata i fura jak nowa… nie ma to jak japońska jakość, włoszczyzna to szajs”. LUDZIE W TO WIERZĄ.
NIE KUPUJ BO SIĘ ZEPSUJE I WYBUCHNIE I URWIE CI RENKE I NOGE
4. Gwiazdki EURO NCAP
Ostatnio pewien PR-owiec pewnej bardzo poważnej firmy powiedział „chcesz kupić samochód XXX? On jest niebezpieczny! Ma tylko trzy gwiazdki!”. I wyglądał, jakby naprawdę w to wierzył. Oczywiście Euro NCAP wymyślił sobie świetną metodę zarabiania kasy, opracowując system „znormalizowanych” zderzeń i znormalizowanej metody oceniania. Z tym że jest to totalnie niewiarygodne i oderwane od rzeczywistości. Na bazie testów Euro NCAP możemy wyłącznie dowiedzieć się, jak samochód zachowa się, kiedy z prędkością 64 km/h uderzy w odkształcalną przeszkodę 40%-ami powierzchni przodu. Albo jak zachowa się, kiedy najedzie na niego z boku specjalny zderzeniowy „fantom”. Ma to tyle wspólnego z realnym ruchem drogowym co jakby na podstawie tego, że aspiryna wyleczyła kogoś z przeziębienia, uznać ją za lekarstwo na wszystkie choroby. Przecież i to choroba, i tamto choroba. I to wypadek, i tamto wypadek. Można byłoby powiedzieć cokolwiek o bezpieczeństwie danego modelu w momencie, kiedy poddano by go wszystkim możliwym scenariuszom wypadków ze wszystkimi możliwymi prędkościami. Istnieje znacznie bardziej wiarygodny sposób oceniania bezpieczeństwa aut: trzeba upublicznić statystyki śmiertelnych wypadków i wtedy okazałoby się, że więcej osób ginie w BMW 3 niż w Seicento. Największym kuriozum Euro NCAP jest jednak to, że sposób przyznawania gwiazdek pozwolił producentom samochodów wypracować metody takiego budowania aut, żeby dobrze wypadały w testach i wskutek tego mamy czterogwiazdkowego Range Rovera i pięciogwiazdkowe Renault Clio. Czyli Clio jest bezpieczniejsze niż Range Rover. A mimo to jakoś, gdybym chciał się już zderzyć, to wybrałbym jednak bardziej Range’a, Gelendę albo Land Cruisera V8, a nie Clio. NO ALE TE GWIAZDKI PRZECIEŻ, ONI SO TAKIE WAŻNE!
Pomijając, że nie jeżdżę samochodem po to, żeby się zderzać.
4. Mercedes zbankrutował na W123 i W124
Sto razy czytałem taki komentarz w internecie, że Mercedes dokładał do modeli W123 i W124 i dlatego musiał zrobić bylejakiego W210, bo tamte były za dobre i się na nich nie zarabiało. No to już są takie bzdury że wrzątek zamarza. W czasach W123 gama Mercedesa ograniczała się do beczki, „Saddama” W126, sportowego R107 i Gelendy W460. Z tego tylko W123 realnie robił jakąś sprzedaż, pozostałe auta były zupełnie niszowe. I dokładali te dojczmarki do tego super rewelacyjnie sprzedającego się modelu? To skoro zrobili model, do którego musieli dokładać, to dlaczego potem zrobili kolejny, do którego też musieli dokładać, czyli Balerona W124? Spodziewam się, że tak wykombinowano tylko dlatego, że w przypadku W210 mocno postawiono na obcinanie kosztów produkcji, ale w celu wykrojenia większego zysku a nie zarobienia czegokolwiek aby tylko zarobić. Większym problemem Mercedesa była przez lata stara klientela, a obecnie to, że wszyscy kupują modele A i B, podczas gdy najlepiej zarabia się na wyżej pozycjonowanych pojazdach.
5. Niekontrolowane przyspieszenie
Toyota, dywaniki, zablokowany pedał gazu, 9 milionów samochodów wezwanych do serwisu. A potem okazuje się, że to jednak była bzdura. 10-miesięczne śledztwo prowadzone przez NHTSA (Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Drogowego) i NASA (ŁAŁ, NASA!) wykazało, że nie istniał żaden elektroniczny powód, który mógłby wywoływać efekt niekontrolowanego przyspieszania. Jedyne powody to dywanik, o który mógł zapierać się pedał gazu lub błąd kierowcy, który wciskał nieodpowiedni pedał (gaz zamiast hamulca). Oczywiście Toyota, jako Producent Najbardziej Niezawodnych Samochodów Na Świecie (Z Pewnymi Wyjątkami), nie mogła zamieść problemu pod nomen omen dywanik i zrobiła największą akcję serwisową w dziejach galaktyki. Przy okazji okazało się, że gość, który nakręcił aferę, jest bankrutem z branży porno i jak nie odda kasy, którą pożyczył od gangsterów żeby rozkręcić pornobiznesik, to oni nakręcą z nim ostatnie porno w życiu.
Jednak przy okazji tej afery z samoprzyspieszającymi Toyotami doznałem autentycznego przerażenia. Oto osoby, których nigdy bym o to nie podejrzewał, dzwoniły do mnie lub zaczepiały z pytaniami – z najpoważniejszą miną na świecie – „czy mój Avensis z 1999 r. 1.6 z LPG może zacząć samoczynnie przyspieszać? Co ja mam zrobić?”, albo „chyba sprzedam to Aygo, boję się nim jeździć, ono może zacząć samoczynnie przyspieszać”, a dobiła mnie jedna pani, która przyszła i prosiła, żeby jej naprawić ten pedał gazu, bo ona się boi jechać do serwisu, żeby jej Yaris 1.3 jej po drodze nie zabił. Wskazuje to, że w dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji wywołać psychozę jest równie łatwo co w czasach Orsona Wellesa i jego słuchowiska „Mars napada”.
AAAAAA! NIEKONTROLOWANE PRZYSPIESZENIE!
6. Szalony rajd po autostradzie
W bezpośrednim związku z poprzednim, tyle że historia jest starsza niż problemy Toyoty i słyszałem ją kilkanaście razy z różnymi samochodami w roli głównej. Najczęściej było to Renault Vel Satis albo jakiś inny luksusowy pojazd nie-niemiecki. Jedzie sobie gość po autostradzie i nagle auto zaczyna mu przyspieszać. Nie działa hamulec, nie może wysprzęglić bo ma automat, nie może zgasić silnika (wciska przycisk i nic), nie może przerzucić siłą na N. Więc pędzi. Gna 220 km/h i dzwoni na policję. Policja czyści mu drogę, żeby mógł pędzić, aż skończy się paliwo. I taką wersję zwykle słyszałem, zakończoną happy endem. To teraz spróbujcie jechać np. 2 godziny 220 km/h po niemieckiej autostradzie. Po drodze będzie przebudowa, korek, wypadek, przejazd przez miasto gdzie jest duży ruch i mnóstwo zjazdów oraz dziesiątki innych utrudnień. Te 220 km/h to można jechać parę minut. Przez 2 godziny gość pokonałby 440 km (według niektórych historii jechał nawet dłużej) i po drodze nie napotkałby ŻADNEJ przeszkody? Ani jednych wyprzedzających się tirów? Bzduryzm do sześcianu.
A TU TYP PĘDZI 220 KM/H
źródło: zlomnik.pl/index.php/2013/07/24/najglupsze-mity-motoryzacyjne/
Najlepszy komentarz (50 piw)
jacek44
• 2013-12-29, 18:18
Autor tego tekstu ma tragiczny ból dupy. Odnośnie przypadku z autem jadącym 220km/h po autostradzie widziałem w wiadomościach w 2012 roku, że starszy koleś jechał Laguna II FL, na tempomacie, gdy dojeżdżał do zjazdu auto zamiast zwolnić i wyłączyć tempomat, zaczęło przyspieszać. I faktycznie gość jechał jakiś tam dość długi odcinek trasy z dużą prędkością, bo nie mógł się zatrzymać. I nie pierdol mi leszczu, że to niemożliwe, bo do akcji włączyła się policja, która torowała mu drogę. We wszystkich stacjach radiowych był podawany komunikat dla kierowców, że maja jechać prawym pasem. Lewy pas autostrady był wyłączony całkowicie z ruchu (sygnalizowane było to oświetleniem nad autostradą). Sam materiał i wywiad z gościem był na sadisticu. Więc jak ktoś się nie zna, to niech zamknie pizde, bo rzygać mi się chce jak coś takiego czytam.
Dwa - Mercedesa w123 robili inżynierowie, a nie księgowi. Skoro w latach 80'tych można było zbudować tak niezawodny silnik jak w beczkach, to przy dzisiejszej technologii nie można by zbudować lepszego? W łeb się pierdolnij, jak w to wierzysz. Zastanów się tylko, komu opłacałoby się budować takie samochody.
Trzy, gwiazdki NCAP - wejdź sobie na allegro czy otomoto, pooglądaj auta powypadkowe i zobacz, czy np wspomniana wyżej Laguna II (najbezpieczniejsze auto w swojej klasie w którychś tam latach) w każdym przypadku ma uszkodzenia tak duże, że przestrzeń kierowcy i pasażera jest powgniatana. Mówię o przypadkach, gdzie cały przód jest zmiażdżony. Wtedy powiedz, czy te testy nie są jakkolwiek wiarygodne. Wkurwia mnie logika niektórych pedałów, że trzeba przeprowadzić wszelkie możliwe scenariusze, żeby to było miarodajne. Możliwości jest nieskończenie wiele - więc to niemożliwe. Zamknij więc pizde i nie kopiuj tu takiego syfu.
Co do chłodzenia malucha, to ok, w normalnych warunkach pogodowych wloty i wyloty wystarczają. Trzeba być skończonym idiotą, by podważać to, że przez otwartą klapę podczas postoju (np na światłach) zostanie odporwadzona większa ilość ciepła niż przez te otwory. Przecież to kurwa logiczne jest, naprawdę tego nie umiesz pojąć? Jeśli tak, to widać, że nigdy nie miałeś fiata 126p.
Dwa - Mercedesa w123 robili inżynierowie, a nie księgowi. Skoro w latach 80'tych można było zbudować tak niezawodny silnik jak w beczkach, to przy dzisiejszej technologii nie można by zbudować lepszego? W łeb się pierdolnij, jak w to wierzysz. Zastanów się tylko, komu opłacałoby się budować takie samochody.
Trzy, gwiazdki NCAP - wejdź sobie na allegro czy otomoto, pooglądaj auta powypadkowe i zobacz, czy np wspomniana wyżej Laguna II (najbezpieczniejsze auto w swojej klasie w którychś tam latach) w każdym przypadku ma uszkodzenia tak duże, że przestrzeń kierowcy i pasażera jest powgniatana. Mówię o przypadkach, gdzie cały przód jest zmiażdżony. Wtedy powiedz, czy te testy nie są jakkolwiek wiarygodne. Wkurwia mnie logika niektórych pedałów, że trzeba przeprowadzić wszelkie możliwe scenariusze, żeby to było miarodajne. Możliwości jest nieskończenie wiele - więc to niemożliwe. Zamknij więc pizde i nie kopiuj tu takiego syfu.
Co do chłodzenia malucha, to ok, w normalnych warunkach pogodowych wloty i wyloty wystarczają. Trzeba być skończonym idiotą, by podważać to, że przez otwartą klapę podczas postoju (np na światłach) zostanie odporwadzona większa ilość ciepła niż przez te otwory. Przecież to kurwa logiczne jest, naprawdę tego nie umiesz pojąć? Jeśli tak, to widać, że nigdy nie miałeś fiata 126p.
Wiele osób pyta mnie o zakup samochodu używanego, najczęściej mając już upatrzoną „mega okazję”, np. czy dobra jest Laguna II 1.9 dCi, bo oni znaleźli taką ładną, rok 03, przebieg tylko 138 tys. km naprawdę w świetnej cenie. Kiedyś krzyczałem „nie dotykać”, ale nikt tego nie słuchał, bo nie oczekiwali ode mnie burzenia ich marzeń, tylko potwierdzenia, że to świetny pomysł. Od jakiegoś czasu zawsze mówię więc „co za świetny pomysł!” z dobrze udawanym entuzjazmem i potem ludzie kupują te samochody i opowiadają, że im źle doradziłem, wskutek czego pula tych następnych przychodzących z prośbą o poradę powinna się zmniejszać. Ale się nie zmniejsza.
Ostatnio ktoś podsunął mi pomysł, żeby zrobić spis samochodów, z których idealnie można się nabijać, jeśli zna się ku temu powód. Było to przy okazji zdjęcia napisu „Turbo Diesel” na starym Chryslerze Voyagerze. Napisałem „cztery głowice FTW!” i wiele osób nie wiedziało o co chodzi, przygotowałem więc listę 10 samochodów, z których zawsze można sobie utoczyć bekę. Dajmy na to, że ktoś z Waszych znajomych ma takie auto, wtedy rzucamy mu inteligentny tekst o technice i wychodzimy na znawcę tematu, co ma w efekcie więcej wad niż zalet, ale zawsze pozostaje to wrażenie osoby, która „się zna”.
Oto lista 10 moich ulubionych pojazdów do dogryzania ludziom:
10. Mercedes W210.
Obowiązkowy tekst: lubisz dziury? Mam dobry szwajcarski ser!
Niektórzy mówią, że tylko nieliczne W210 rdzewieją, bo z zewnątrz nic nie widać. To tak jakby mówić, że nikt nie umiera, bo na ulicy widać samych żywych ludzi, a nie gnijące trupy. Jeśli rdza na W210 jest widoczna już z zewnątrz, to najlepiej od razu sprzedać go za 500 zł pod ambasadą Korei Północnej, oni dość uważają ten model i rdza nieszczególnie im przeszkadza. Normalny W210 ma zgniłą podłogę, zwłaszcza pod tylnymi siedzeniami, i jest to idealny temat żeby strollować właściciela, każąc mu unieść auto na lewarku (uprzednio można spuścić mu powietrze z tylnego koła), a potem patrzeć jak lewarek przebija siedzisko tylnej kanapy.
9. Mitsubishi z silnikiem GDI
Obowiązkowy tekst: oj, to gaziku nie da rady włożyć…
Mitsubishi po stworzeniu silnika GDI w wersji 1.8, 2.0, 2.4 i 3.5 V6 uznało eksperyment za tak udany, że od tej pory nie robi już żadnych silników z bezpośrednim wtryskiem benzyny. Robią je za to po kolei wszyscy inni producenci. W silniku z bezpośrednim wtryskiem przez zawory ssące idzie tylko powietrze, co gorzej chłodzi głowicę i powoduje odkładanie się nagarów. W dodatku nie bardzo idzie do tego założyć gaz, bo nie da się wyłączyć wtryskiwaczy benzynowych – wtryskiwacze gazowe montuje się w kolektorze ssącym i silnik spala benzynę i LPG w różnej proporcji, od 1:4 do 1:7, jak mu wypadnie. Instalacja kosztuje jakieś absurdalne pieniądze, ale i tak wszyscy właściciele Mitsubishi GDI – które miały być oszczędne, a żłopią benzynę jak opętane – marzą o takim Vialle LPDi albo BRC. Równie nieporadne próby stworzenia bezpośredniego wtrysku benzyny podjął Citroen (2.0 HPI), Renault (2.0 IDE) i Alfa Romeo (1.9 JTS, zachwalana, że pali jak JTD, a jeździ jak V6, podczas gdy jest dokładnie na odwrót).
Wstydu nie mieli, to trzeba przyznać
8. Każde auto z silnikiem Diesla V6 3.0 Isuzu – Opel Vectra, Signum, Saab 9-5, Renault Vel Satis
Obowiązkowy tekst: nie rób tego, zejdź z tego dachu!
Nie bardzo kumam co przyświecało Isuzu w stworzeniu Diesla, w którym będzie psuło się wszystko, a na koniec osiądą tuleje cylindrowe i olej będzie mieszał się z płynem chłodniczym, w związku z czym silnik będzie próbował chłodzić się olejem i smarować płynem chłodniczym, co jest ciekawym pomysłem, ale na krótko. Wiem jednak to, że tego się nie da naprawić. Miałem w ręku instrukcję serwisowo-gwarancyjną do Opla Vectry 3.0 CDTI, gdzie było napisane jak byk, że jak klientowi osiądą tuleje w okresie gwarancji (czyli znakomicie o tym wiedziano), to należy wymienić mu silnik i o nic nie pytać, ale nie powinny osiąść przed 200-220 tys. km, więc w sumie spoko. Ale nic nie szkodzi, bo Cytryn z Gumiakiem oferują remont silnika 3.0 CDTI/dCi/TiD za jedyne 10 tys. zł, który jest wprawdzie nieskuteczny, ale za to klient ma poczucie że niczego nie zaniedbał, zainwestował, zrobił, i już teraz będzie dobrze. Potem szwagier Golfem trójką holuje go na szrot. Jeśli myślicie że to lipa, to wpadnijcie na Strażacką: stoi tam Vel Satis 3.0 dCi w pełnym wypasie, nie rozbity, nie rozszabrowany, oddany na złom tak jak stał. Mam nadzieję, że właściciel nie rzucił się potem na tory, które przebiegają obok złomowiska.
7. Alfa Romeo 166
Obowiązkowy tekst: mam dla Ciebie aplikację na smartfona z funkcją nawigacji „wybierz najmniej dziurawą drogę”!
Alfa Romeo to ogólnie jest niezła marka. Zrobić dużego, luksusowego sedana na zawieszeniu, które ledwo wytrzymywało w aucie kompaktowym. Nie wiem ile jest wahaczy w 166, ale jest to liczba chyba trzycyfrowa. Z tego połowa jest zawsze rozpieprzona, a druga połowa rozpieprzy się za najbliższe dwa tygodnie. W 166 brakuje takiego wyświetlacza, który pokazywałby, ile pieniędzy właśnie wydałeś, wpadając w dziurę.
6. Każdy Rover z silnikiem K
Obowiązkowy trolling: kupić w prezencie butelkę majonezu
Wymyśliłem raz taki tekst: Yo, seria dwieście, wożę się nią po mieście, wszyscy się gapią, gdy jadę ulicą… ups, padła uszczelka pod głowicą.
Właściciele Roverów mają się za lepszych, bo to klasyczne, angielskie pojazdy z duszą, nie plebejskie Volkswageny albo BMW dla dresiarzy. Taki Rover to jest styl, wyszukana elegancja, dyskretny powiew luksusu dla wyjątkowych osób. W rzeczywistości taki Rover to taka sama padlina jak każde inne auto od Alfy po Volvo. W szczególności cudem jest 25 po ostatnim lifcie, na który totalnie nie było kasy, więc zmieniono go tak, żeby niczego nie musieć zmieniać na linii produkcyjnej. Oczywiście najważniejszą cechą każdego Rovera jest HGF – Head Gasket Failure czyli awaria uszczelki pod głowicą. Śruby, którymi skręcone są silniki serii K przez całą ich wysokość z czasem rozciągają się i uszczelka traci szczelność. Można to naprawić i dać nowe śruby (ich wartość wynosi tyle, że można sobie za to kupić drugiego Rovera na części w angliku), co wystarcza w sumie na długo, ale zawsze można zapytać właściciela czy już pod korkiem ma majonez.
5. Honda Accord VI 2.0 TD
Obowiązkowy tekst: widzę, że jesteś naprawdę fanem brytyjskiej motoryzacji!
Każdy by chciał mieć takiego Accorda. Ekonomiczny diesel, japońskie auto, niezawodne i w ogóle. Nieważne, że ten diesel to angielska konstrukcja sprzed jakichś 40 lat, tyle że doposażona w turbo. Nieważne, że Accordy to Japonii nigdy nie widziały nawet na zdjęciach. Niezły zonk: kupujesz japońskie auto z oszczędnym dizelkiem, a dostajesz angielskie auto ze starym klunkrem, którego nikt oprócz jednej osoby w Polsce nie umie naprawić. Tyle że ta jedna osoba nie ma chęci tego robić, i nikomu jeszcze nie udało się jej namówić.
4. Volkswagen Passat 2.0 TDI PD
Obowiązkowy tekst: dobrze, że kupiłeś diesla, wychodzi dużo taniej niż benzynowy! (po tym tekście radzę wykonać szybki unik przed ciosem w mordę)
Passacik B6 2.0 TDI 16V z pompowtryskiwaczami to samochód wyjątkowy. Wszyscy chcieliby go mieć, a gdy już go mają, to marzą o tym, by się go pozbyć. A mimo to grupa tych niezrażonych marzycieli nadal jest ogromna i wystarczy przywieźć z Rajchu najtańszą beszóstkę, odkleić te bananowe płachty, żeby ludzie rzucili się na nią, zanim nawet zdąży się wystawić ogłoszenie. W sumie licznik można cofnąć nawet przy kliencie, bo nieważne czy on to wie, że w rzeczywistości 130 tys. to 360 tys. km, ważne że można potem pokazać sąsiadowi. Oczywiście jeśli dany Passat w ogóle gdzieś dojedzie, ponieważ w silniku tym zacierał się napęd pompy oleju (najpierw kwadratowy trzpień się wyokrąglał, a potem łańcuch ścinał zęby na zębatce, w zależności od typu i rocznika), a także z wielką gracją pękała mu głowica, co kończyło się efektownym wessaniem płynu chłodniczego do cylindrów. Przypadek opisany na stronie www.vwszrot.pl nie jest bynajmniej odosobniony, tylko mało który szczęśliwy właściciel Passata po pierwsze umie coś do sensu napisać, po drugie zwykle musiał sprzedać komputer, żeby sfinansować naprawy tego jakże oszczędnego i dynamicznego silnika.
To zdjęcie podjąłem ze strony www.vwszrot.pl
3. Ford Mondeo 2.0 TDCi
Obowiązkowy tekst: czy opiłki dodają mocy?
Wada pompy wysokiego ciśnienia common rail w Mondeo 2.0 TDCi sprawiała, że wirnik pompy ścinał ściany swojej obudowy i tak do paliwa dostawały się opiłki, które zalepiały wtryskiwacze. Prawda, że genialne? Aż dziw, że inni producenci tego nie wymyślili. Nie do wiary, że były warsztaty, które wykonywały regenerację wtryskiwaczy do Mondeo bez naprawy pompy, w związku z tym po odpaleniu silnika wtryskiwacze znowu się zalepiały. Zakład regeneracji wtryskiwaczy „Cytryn i Gumiak” – po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się.
2. Mazda 6 2.0 CiTD
Obowiązkowy tekst: to może teraz dla odmiany coś francuskiego, żeby było bardziej niezawodne?
To chyba mój ulubiony samochód-porażka. Taka Mazda to jest niesamowicie uważana w Polsce (przy tym absurdalnie droga – droższa od bepiątki w TDI), bo ludzie pamiętają wspaniałe, niezawodne Mazdy 626 z Pewexu z dwulitrowym dieslem. Tymczasem Mazda 6 z dizelkiem to prawdziwy przebój wśród mechaników. Jak mawiają właściciele Mazd, ten silnik się praktycznie w ogóle nie psuje. Wyjątkiem jest cieknący zawór SCV (od wolnych obrotów), wiecznie psujące się Webasto, kaszaniący się DPF w autach po liftingu (paliwo rozcieńcza olej), a także moja ulubiona usterka: jeśli wlejemy nawet odrobinę za gęsty olej, to sitko od smoka się zalepi i silnik będzie ogólnie chodził sobie w ogóle bez oleju. Oczywiście prawie wszyscy właściciele Mazd to wiedzą i nie oszczędzają na swoich ukochanych szóstkach. Oczywiście jeśli za „prawie wszystkich” uznamy garstkę forumowiczów Mazdaspeed.pl, bo przeciętny użytkownik leje najtańszy olej, żeby było taniej. Nie po to kupił diesla, żeby nie oszczędzać.
1. Chrysler Voyager 2.5 TD VM, również Jeep Cherokee XJ
Obowiązkowy tekst: która głowica tym razem?
Jest w Warszawie zakład naprawy Jeepów „Smary Mary” przy Mlądzkiej. Bywamy tam czasem z powodów zawodowych. Chłopaki mają prostą zasadę: jak przyjeżdża klient z silnikiem 2.5 TD, to w delikatnych i uprzejmych słowach wyjaśniają mu, że nie podejmują się napraw tego silnika, ponieważ za dwa tygodnie przyjedzie znowu i będzie jęczał że źle zrobili. Podczas gdy jest to nieprawda, bo ten silnik został zaprojektowany do pracy stacjonarnej, np. z generatorem prądu. W samochodzie ciągle się kiwa i zmieniają mu się obroty, co jest dla niego zabójcze. Ma cztery oddzielne głowice, co normalnie stosuje się w traktorach i ciężarówkach. Niestety, nie da się zdjąć tylko jednej, bo są zazębione o siebie i trzeba zdjąć wszystkie, wszystkie splanować, złożyć i chwilę poczekać aż wszystko znowu zacznie się z niego wylewać bokami.
Takie są cztery
Zdjęcia pokradłem z netu jak popadło, yoł
Oczywiście zaraz odezwą się hejterzy, piszący „miałem takie auto i przejechałem 4000 km i nic się nie stało”. Odpowiedź jest bardzo prosta: mój dziadek całe życie palił papierosy i przeżył 93 lata w dobrym zdrowiu. To ostatecznie dowodzi, że papierosy nie są szkodliwe, a naukowcy się mylą.
źródło:
zlomnik.pl/index.php/2012/08/29/10-powodow-zeby-nabijac-sie-z-samochodu-sasiada/
Ostatnio ktoś podsunął mi pomysł, żeby zrobić spis samochodów, z których idealnie można się nabijać, jeśli zna się ku temu powód. Było to przy okazji zdjęcia napisu „Turbo Diesel” na starym Chryslerze Voyagerze. Napisałem „cztery głowice FTW!” i wiele osób nie wiedziało o co chodzi, przygotowałem więc listę 10 samochodów, z których zawsze można sobie utoczyć bekę. Dajmy na to, że ktoś z Waszych znajomych ma takie auto, wtedy rzucamy mu inteligentny tekst o technice i wychodzimy na znawcę tematu, co ma w efekcie więcej wad niż zalet, ale zawsze pozostaje to wrażenie osoby, która „się zna”.
Oto lista 10 moich ulubionych pojazdów do dogryzania ludziom:
10. Mercedes W210.
Obowiązkowy tekst: lubisz dziury? Mam dobry szwajcarski ser!
Niektórzy mówią, że tylko nieliczne W210 rdzewieją, bo z zewnątrz nic nie widać. To tak jakby mówić, że nikt nie umiera, bo na ulicy widać samych żywych ludzi, a nie gnijące trupy. Jeśli rdza na W210 jest widoczna już z zewnątrz, to najlepiej od razu sprzedać go za 500 zł pod ambasadą Korei Północnej, oni dość uważają ten model i rdza nieszczególnie im przeszkadza. Normalny W210 ma zgniłą podłogę, zwłaszcza pod tylnymi siedzeniami, i jest to idealny temat żeby strollować właściciela, każąc mu unieść auto na lewarku (uprzednio można spuścić mu powietrze z tylnego koła), a potem patrzeć jak lewarek przebija siedzisko tylnej kanapy.
9. Mitsubishi z silnikiem GDI
Obowiązkowy tekst: oj, to gaziku nie da rady włożyć…
Mitsubishi po stworzeniu silnika GDI w wersji 1.8, 2.0, 2.4 i 3.5 V6 uznało eksperyment za tak udany, że od tej pory nie robi już żadnych silników z bezpośrednim wtryskiem benzyny. Robią je za to po kolei wszyscy inni producenci. W silniku z bezpośrednim wtryskiem przez zawory ssące idzie tylko powietrze, co gorzej chłodzi głowicę i powoduje odkładanie się nagarów. W dodatku nie bardzo idzie do tego założyć gaz, bo nie da się wyłączyć wtryskiwaczy benzynowych – wtryskiwacze gazowe montuje się w kolektorze ssącym i silnik spala benzynę i LPG w różnej proporcji, od 1:4 do 1:7, jak mu wypadnie. Instalacja kosztuje jakieś absurdalne pieniądze, ale i tak wszyscy właściciele Mitsubishi GDI – które miały być oszczędne, a żłopią benzynę jak opętane – marzą o takim Vialle LPDi albo BRC. Równie nieporadne próby stworzenia bezpośredniego wtrysku benzyny podjął Citroen (2.0 HPI), Renault (2.0 IDE) i Alfa Romeo (1.9 JTS, zachwalana, że pali jak JTD, a jeździ jak V6, podczas gdy jest dokładnie na odwrót).
Wstydu nie mieli, to trzeba przyznać
8. Każde auto z silnikiem Diesla V6 3.0 Isuzu – Opel Vectra, Signum, Saab 9-5, Renault Vel Satis
Obowiązkowy tekst: nie rób tego, zejdź z tego dachu!
Nie bardzo kumam co przyświecało Isuzu w stworzeniu Diesla, w którym będzie psuło się wszystko, a na koniec osiądą tuleje cylindrowe i olej będzie mieszał się z płynem chłodniczym, w związku z czym silnik będzie próbował chłodzić się olejem i smarować płynem chłodniczym, co jest ciekawym pomysłem, ale na krótko. Wiem jednak to, że tego się nie da naprawić. Miałem w ręku instrukcję serwisowo-gwarancyjną do Opla Vectry 3.0 CDTI, gdzie było napisane jak byk, że jak klientowi osiądą tuleje w okresie gwarancji (czyli znakomicie o tym wiedziano), to należy wymienić mu silnik i o nic nie pytać, ale nie powinny osiąść przed 200-220 tys. km, więc w sumie spoko. Ale nic nie szkodzi, bo Cytryn z Gumiakiem oferują remont silnika 3.0 CDTI/dCi/TiD za jedyne 10 tys. zł, który jest wprawdzie nieskuteczny, ale za to klient ma poczucie że niczego nie zaniedbał, zainwestował, zrobił, i już teraz będzie dobrze. Potem szwagier Golfem trójką holuje go na szrot. Jeśli myślicie że to lipa, to wpadnijcie na Strażacką: stoi tam Vel Satis 3.0 dCi w pełnym wypasie, nie rozbity, nie rozszabrowany, oddany na złom tak jak stał. Mam nadzieję, że właściciel nie rzucił się potem na tory, które przebiegają obok złomowiska.
7. Alfa Romeo 166
Obowiązkowy tekst: mam dla Ciebie aplikację na smartfona z funkcją nawigacji „wybierz najmniej dziurawą drogę”!
Alfa Romeo to ogólnie jest niezła marka. Zrobić dużego, luksusowego sedana na zawieszeniu, które ledwo wytrzymywało w aucie kompaktowym. Nie wiem ile jest wahaczy w 166, ale jest to liczba chyba trzycyfrowa. Z tego połowa jest zawsze rozpieprzona, a druga połowa rozpieprzy się za najbliższe dwa tygodnie. W 166 brakuje takiego wyświetlacza, który pokazywałby, ile pieniędzy właśnie wydałeś, wpadając w dziurę.
6. Każdy Rover z silnikiem K
Obowiązkowy trolling: kupić w prezencie butelkę majonezu
Wymyśliłem raz taki tekst: Yo, seria dwieście, wożę się nią po mieście, wszyscy się gapią, gdy jadę ulicą… ups, padła uszczelka pod głowicą.
Właściciele Roverów mają się za lepszych, bo to klasyczne, angielskie pojazdy z duszą, nie plebejskie Volkswageny albo BMW dla dresiarzy. Taki Rover to jest styl, wyszukana elegancja, dyskretny powiew luksusu dla wyjątkowych osób. W rzeczywistości taki Rover to taka sama padlina jak każde inne auto od Alfy po Volvo. W szczególności cudem jest 25 po ostatnim lifcie, na który totalnie nie było kasy, więc zmieniono go tak, żeby niczego nie musieć zmieniać na linii produkcyjnej. Oczywiście najważniejszą cechą każdego Rovera jest HGF – Head Gasket Failure czyli awaria uszczelki pod głowicą. Śruby, którymi skręcone są silniki serii K przez całą ich wysokość z czasem rozciągają się i uszczelka traci szczelność. Można to naprawić i dać nowe śruby (ich wartość wynosi tyle, że można sobie za to kupić drugiego Rovera na części w angliku), co wystarcza w sumie na długo, ale zawsze można zapytać właściciela czy już pod korkiem ma majonez.
5. Honda Accord VI 2.0 TD
Obowiązkowy tekst: widzę, że jesteś naprawdę fanem brytyjskiej motoryzacji!
Każdy by chciał mieć takiego Accorda. Ekonomiczny diesel, japońskie auto, niezawodne i w ogóle. Nieważne, że ten diesel to angielska konstrukcja sprzed jakichś 40 lat, tyle że doposażona w turbo. Nieważne, że Accordy to Japonii nigdy nie widziały nawet na zdjęciach. Niezły zonk: kupujesz japońskie auto z oszczędnym dizelkiem, a dostajesz angielskie auto ze starym klunkrem, którego nikt oprócz jednej osoby w Polsce nie umie naprawić. Tyle że ta jedna osoba nie ma chęci tego robić, i nikomu jeszcze nie udało się jej namówić.
4. Volkswagen Passat 2.0 TDI PD
Obowiązkowy tekst: dobrze, że kupiłeś diesla, wychodzi dużo taniej niż benzynowy! (po tym tekście radzę wykonać szybki unik przed ciosem w mordę)
Passacik B6 2.0 TDI 16V z pompowtryskiwaczami to samochód wyjątkowy. Wszyscy chcieliby go mieć, a gdy już go mają, to marzą o tym, by się go pozbyć. A mimo to grupa tych niezrażonych marzycieli nadal jest ogromna i wystarczy przywieźć z Rajchu najtańszą beszóstkę, odkleić te bananowe płachty, żeby ludzie rzucili się na nią, zanim nawet zdąży się wystawić ogłoszenie. W sumie licznik można cofnąć nawet przy kliencie, bo nieważne czy on to wie, że w rzeczywistości 130 tys. to 360 tys. km, ważne że można potem pokazać sąsiadowi. Oczywiście jeśli dany Passat w ogóle gdzieś dojedzie, ponieważ w silniku tym zacierał się napęd pompy oleju (najpierw kwadratowy trzpień się wyokrąglał, a potem łańcuch ścinał zęby na zębatce, w zależności od typu i rocznika), a także z wielką gracją pękała mu głowica, co kończyło się efektownym wessaniem płynu chłodniczego do cylindrów. Przypadek opisany na stronie www.vwszrot.pl nie jest bynajmniej odosobniony, tylko mało który szczęśliwy właściciel Passata po pierwsze umie coś do sensu napisać, po drugie zwykle musiał sprzedać komputer, żeby sfinansować naprawy tego jakże oszczędnego i dynamicznego silnika.
To zdjęcie podjąłem ze strony www.vwszrot.pl
3. Ford Mondeo 2.0 TDCi
Obowiązkowy tekst: czy opiłki dodają mocy?
Wada pompy wysokiego ciśnienia common rail w Mondeo 2.0 TDCi sprawiała, że wirnik pompy ścinał ściany swojej obudowy i tak do paliwa dostawały się opiłki, które zalepiały wtryskiwacze. Prawda, że genialne? Aż dziw, że inni producenci tego nie wymyślili. Nie do wiary, że były warsztaty, które wykonywały regenerację wtryskiwaczy do Mondeo bez naprawy pompy, w związku z tym po odpaleniu silnika wtryskiwacze znowu się zalepiały. Zakład regeneracji wtryskiwaczy „Cytryn i Gumiak” – po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się.
2. Mazda 6 2.0 CiTD
Obowiązkowy tekst: to może teraz dla odmiany coś francuskiego, żeby było bardziej niezawodne?
To chyba mój ulubiony samochód-porażka. Taka Mazda to jest niesamowicie uważana w Polsce (przy tym absurdalnie droga – droższa od bepiątki w TDI), bo ludzie pamiętają wspaniałe, niezawodne Mazdy 626 z Pewexu z dwulitrowym dieslem. Tymczasem Mazda 6 z dizelkiem to prawdziwy przebój wśród mechaników. Jak mawiają właściciele Mazd, ten silnik się praktycznie w ogóle nie psuje. Wyjątkiem jest cieknący zawór SCV (od wolnych obrotów), wiecznie psujące się Webasto, kaszaniący się DPF w autach po liftingu (paliwo rozcieńcza olej), a także moja ulubiona usterka: jeśli wlejemy nawet odrobinę za gęsty olej, to sitko od smoka się zalepi i silnik będzie ogólnie chodził sobie w ogóle bez oleju. Oczywiście prawie wszyscy właściciele Mazd to wiedzą i nie oszczędzają na swoich ukochanych szóstkach. Oczywiście jeśli za „prawie wszystkich” uznamy garstkę forumowiczów Mazdaspeed.pl, bo przeciętny użytkownik leje najtańszy olej, żeby było taniej. Nie po to kupił diesla, żeby nie oszczędzać.
1. Chrysler Voyager 2.5 TD VM, również Jeep Cherokee XJ
Obowiązkowy tekst: która głowica tym razem?
Jest w Warszawie zakład naprawy Jeepów „Smary Mary” przy Mlądzkiej. Bywamy tam czasem z powodów zawodowych. Chłopaki mają prostą zasadę: jak przyjeżdża klient z silnikiem 2.5 TD, to w delikatnych i uprzejmych słowach wyjaśniają mu, że nie podejmują się napraw tego silnika, ponieważ za dwa tygodnie przyjedzie znowu i będzie jęczał że źle zrobili. Podczas gdy jest to nieprawda, bo ten silnik został zaprojektowany do pracy stacjonarnej, np. z generatorem prądu. W samochodzie ciągle się kiwa i zmieniają mu się obroty, co jest dla niego zabójcze. Ma cztery oddzielne głowice, co normalnie stosuje się w traktorach i ciężarówkach. Niestety, nie da się zdjąć tylko jednej, bo są zazębione o siebie i trzeba zdjąć wszystkie, wszystkie splanować, złożyć i chwilę poczekać aż wszystko znowu zacznie się z niego wylewać bokami.
Takie są cztery
Zdjęcia pokradłem z netu jak popadło, yoł
Oczywiście zaraz odezwą się hejterzy, piszący „miałem takie auto i przejechałem 4000 km i nic się nie stało”. Odpowiedź jest bardzo prosta: mój dziadek całe życie palił papierosy i przeżył 93 lata w dobrym zdrowiu. To ostatecznie dowodzi, że papierosy nie są szkodliwe, a naukowcy się mylą.
źródło:
zlomnik.pl/index.php/2012/08/29/10-powodow-zeby-nabijac-sie-z-samochodu-sasiada/
Najlepszy komentarz (49 piw)
Alwaro
• 2013-12-29, 11:22
Piwko! Zwyczajnie autor pokazał jaki się teraz chłam robi, a nie samochody. Od dawna wiadomo, że samochody teraz mają się psuć, a nie służyć na lata.
Chociaż też widać tu debilizm i naiwność ludzi.
"kupiłem sobie 5 letniego diesla, przebieg 130 tys. km. niemiec tylko do marketu jezdził" a wiadomo, ze takie samochody za granicą zapierdalają kilometry i przebiegi 300-400 tys. km są normlane.
Bo internet jest nie tylko do szydzenia z innych i oglądania kotów, ale też jest kopalnią informacji, np. o awaryjności samochodów.
Tak wiem kurwa, rowerem by trzeba było jeździć, a i też się kurwa łańcuch urwie.
Chociaż też widać tu debilizm i naiwność ludzi.
"kupiłem sobie 5 letniego diesla, przebieg 130 tys. km. niemiec tylko do marketu jezdził" a wiadomo, ze takie samochody za granicą zapierdalają kilometry i przebiegi 300-400 tys. km są normlane.
Bo internet jest nie tylko do szydzenia z innych i oglądania kotów, ale też jest kopalnią informacji, np. o awaryjności samochodów.
Tak wiem kurwa, rowerem by trzeba było jeździć, a i też się kurwa łańcuch urwie.
Myślałem że takie rzeczy w naszym kraju się nie przytrafiają a jednak...ktoś zostawił Lexusa LS400 w komisie na..dokładnie nie wiadomo ile (około 10 lat? ) i dosłownie wtopił się w ziemię.
Artykuł dość długi ale warty zaczytania
"Gawędziłem sobie z sąsiadem na placu zabaw przed blokiem, kiedy pojawił się ojciec owego sąsiada, pracujący w autokomisie i oznajmił, że w tymże autokomisie od iks lat stoi sobie Lexus LS400. Zarósł już mocno, właściciel nie interesuje się nim, ogólnie trzeba go zabrać bo pójdzie na złom. Zamieniłem się w gumowe ucho i dowiedziałem się, że „eles” w amerykańskiej wersji należał do prezesa pewnego dużego banku, potem autokomis miał go sprzedać, nie sprzedał, na koniec ktoś zgubił do niego kluczyk i auto stało sobie z otwartą szybą kierowcy na żyznej glebie, a roślinność powoli go pożerała. Mnie też pożerała ciekawość, żeby pojechać go obejrzeć, zwłaszcza że miał mieć podobno fajne czarne blachy – dodatkowy #swag.
Obliczyłem wszystko w swojej głowie i wyszło mi, że nawet przy bardzo niskiej cenie wyjściowej za LS400, nie mam możliwości się nim zaopiekować, ponieważ jest to ciastko z niespodzianką, kot w worku i nieopanowany pożeracz czasu oraz pieniędzy. Trudno nawet było spekulować o stanie silnika czy skrzyni biegów, skoro nie da się w ogóle zakręcić rozrusznikiem z uwagi na brak kluczyka. A LS400 nie jest samochodem składającym się z 7 elementów jak Suzuki Carry, które wygląda jak zbudowane z Duplo. Był to np. jeden z pierwszych samochodów z immobilizerem. Reszta jego mechaniki należy także do bardzo złożonej i wymagającej.
tak to wyglądało
Zainteresowałem więc tematem mojego kolegę Misia – tego samego, który posiada 50% białej Tavrii. Misio dysponuje znacznie lepszymi możliwościami doprowadzania samochodów do porządku. Lexus wzbudził jego entuzjazm, gdy opowiadałem o cenie i pewien niepokój, gdy zaczęliśmy się dowiadywać, ile tak naprawdę lat zalega już w owym komisie. Najpierw była mowa, że siedem. Potem ktoś z obsługi powiedział „no, wie pan, nie jest zły jak na auto, które stoi 9 lat”. Potem się okazało, że 9 lat temu to zgubiono kluczyk, a tak naprawdę stoi lat 11. A w końcu, jak Kowalewski u Barei, usłyszeliśmy „naprawdę, to kto to może wiedzieć?”.
Ostatecznie zatem moje udziały w Lexusie ograniczyły się do pośrednictwa w skontaktowaniu zainteresowanych stron i do wyrwania japońskiej limuzyny z krzaków. Pozostała jeszcze kwestia ustalenia ceny, która początkowo była rzucona na pałę. Okazało się, że Lexus nadal pozostaje własnością banku i tenże bank wcale nie ma zamiaru pozbywać się go za grosze. Logiczne: lepiej gnić go krzakach i kłócić się z autokomisem o to, kto ma ponosić koszty jego składowania, zamiast sprzedać go za cenę złomu. Negocjacje cenowe trwały chyba pięć miesięcy, a sąsiad ciągle mnie pytał, czy zabraliśmy już Lexusa. Nie zabraliśmy, bo najpierw osoba z banku oddelegowana do zajmowania się sprawą poszła na urlop, potem okazało się, że on właściwie zajmuje się tym w zastępstwie, bo normalnie ogarnia tylko auta użytkowe leasingowane przez bank, wreszcie wrócił właściwy człowiek i oczywiście musiał się wdrożyć w sprawę, potem powołano rzeczoznawcę, który wycenił auto na jakąś absurdalną kwotę (ciekawe jak je wycenił, skoro stało szczelnie zarośnięte krzakami), następnie bank został poinformowany, że skoro tak, to klient już go nie chce, to się przestraszyli i jakiś prezes prezesów musiał podpisywać zgodę na podważenie wyceny rzeczoznawcy itp. itd. Widać było w pewnym momencie, że to im bardziej zależy niż nam, ponieważ sprawę przedstawiono gdzieś wyżej, gdzie ktoś się pewnie wkurzył że to jeszcze nie jest załatwione i nakazał powagą swojego hierarchicznego stanowiska rozwiązać nabrzmiały problem Lexusa. W końcu się udało i wystawiono fakturę na kwotę, która stanowiła pewien kompromis między „zabierzcie to za darmo” a „rzeczoznawca z Marsa”.
W tej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak udać się na miejsce ze stosownym narzędziem (pilarka) oraz stosownym pojazdem do wyciągania innych pojazdów. Okazało się, że wypełniony syfem Lexus nie jest zgniły, w bagażniku ma jakieś 300 kg zużytych materiałów biurowych, a przez otwartą szybę kierowcy do środka leciała woda, niszcząc boczek drzwiowy, fotel i kierownicę. Na szczęście udało się metodą podpięcia akumulatora na krótko zamknąć szybę kierowcy. Niestety dowiedzieliśmy się też przy okazji, że dorobienie oryginalnego kluczyka to koszt ponad 1400 zł, jednak na szczęście jest to wykonalne.
Niestety, koła się nie kręciły, więc darłem go z tych krzaków aż zaczęło śmierdzieć sprzęgło. Szkoda, że ktoś postawił go na ohydnych alufelgach, a te oryginalne zniknęły w odmętach historii.
Postój jednak tak naprawdę niewiele mu zaszkodził. Auto nadal wyglądało imponująco na swoich tablicach WAD. W dowodzie rejestracyjnym wpisano: marka TOYOTA model LEXUS. Tak wtedy było – nawet ja pamiętam, że w oficjalnych katalogach z tamtych lat ten samochód opisywano jako Toyota Lexus.
Pod maską oczywiście 1UZ-FE, czyli aluminiowa, 4-litrowa V-ósemka z paskiem rozrządu, niezwykle zaawansowany, oszczędny i lekki silnik.
Po zjechaniu z lawety i postawieniu przed domem, Lexus prezentuje się okazale i prestiżowo. Plan jest prosty: wymienić to co wymaga wymiany, założyć oryginalne felgi, odpalić, pojeździć trochę i sprzedać. Nawet jeśli nie przyniesie to szczególnego zysku, to zawsze fajnie mieć poczucie, że uratowało się takiego konkretnego LS-a przed zgniatarką. "
cały artykuł na zlomnik.pl/index.php/2013/12/26/lexus-uratowany-historia-wyciagnieta-z-zarosli/
Artykuł dość długi ale warty zaczytania
"Gawędziłem sobie z sąsiadem na placu zabaw przed blokiem, kiedy pojawił się ojciec owego sąsiada, pracujący w autokomisie i oznajmił, że w tymże autokomisie od iks lat stoi sobie Lexus LS400. Zarósł już mocno, właściciel nie interesuje się nim, ogólnie trzeba go zabrać bo pójdzie na złom. Zamieniłem się w gumowe ucho i dowiedziałem się, że „eles” w amerykańskiej wersji należał do prezesa pewnego dużego banku, potem autokomis miał go sprzedać, nie sprzedał, na koniec ktoś zgubił do niego kluczyk i auto stało sobie z otwartą szybą kierowcy na żyznej glebie, a roślinność powoli go pożerała. Mnie też pożerała ciekawość, żeby pojechać go obejrzeć, zwłaszcza że miał mieć podobno fajne czarne blachy – dodatkowy #swag.
Obliczyłem wszystko w swojej głowie i wyszło mi, że nawet przy bardzo niskiej cenie wyjściowej za LS400, nie mam możliwości się nim zaopiekować, ponieważ jest to ciastko z niespodzianką, kot w worku i nieopanowany pożeracz czasu oraz pieniędzy. Trudno nawet było spekulować o stanie silnika czy skrzyni biegów, skoro nie da się w ogóle zakręcić rozrusznikiem z uwagi na brak kluczyka. A LS400 nie jest samochodem składającym się z 7 elementów jak Suzuki Carry, które wygląda jak zbudowane z Duplo. Był to np. jeden z pierwszych samochodów z immobilizerem. Reszta jego mechaniki należy także do bardzo złożonej i wymagającej.
tak to wyglądało
Zainteresowałem więc tematem mojego kolegę Misia – tego samego, który posiada 50% białej Tavrii. Misio dysponuje znacznie lepszymi możliwościami doprowadzania samochodów do porządku. Lexus wzbudził jego entuzjazm, gdy opowiadałem o cenie i pewien niepokój, gdy zaczęliśmy się dowiadywać, ile tak naprawdę lat zalega już w owym komisie. Najpierw była mowa, że siedem. Potem ktoś z obsługi powiedział „no, wie pan, nie jest zły jak na auto, które stoi 9 lat”. Potem się okazało, że 9 lat temu to zgubiono kluczyk, a tak naprawdę stoi lat 11. A w końcu, jak Kowalewski u Barei, usłyszeliśmy „naprawdę, to kto to może wiedzieć?”.
Ostatecznie zatem moje udziały w Lexusie ograniczyły się do pośrednictwa w skontaktowaniu zainteresowanych stron i do wyrwania japońskiej limuzyny z krzaków. Pozostała jeszcze kwestia ustalenia ceny, która początkowo była rzucona na pałę. Okazało się, że Lexus nadal pozostaje własnością banku i tenże bank wcale nie ma zamiaru pozbywać się go za grosze. Logiczne: lepiej gnić go krzakach i kłócić się z autokomisem o to, kto ma ponosić koszty jego składowania, zamiast sprzedać go za cenę złomu. Negocjacje cenowe trwały chyba pięć miesięcy, a sąsiad ciągle mnie pytał, czy zabraliśmy już Lexusa. Nie zabraliśmy, bo najpierw osoba z banku oddelegowana do zajmowania się sprawą poszła na urlop, potem okazało się, że on właściwie zajmuje się tym w zastępstwie, bo normalnie ogarnia tylko auta użytkowe leasingowane przez bank, wreszcie wrócił właściwy człowiek i oczywiście musiał się wdrożyć w sprawę, potem powołano rzeczoznawcę, który wycenił auto na jakąś absurdalną kwotę (ciekawe jak je wycenił, skoro stało szczelnie zarośnięte krzakami), następnie bank został poinformowany, że skoro tak, to klient już go nie chce, to się przestraszyli i jakiś prezes prezesów musiał podpisywać zgodę na podważenie wyceny rzeczoznawcy itp. itd. Widać było w pewnym momencie, że to im bardziej zależy niż nam, ponieważ sprawę przedstawiono gdzieś wyżej, gdzie ktoś się pewnie wkurzył że to jeszcze nie jest załatwione i nakazał powagą swojego hierarchicznego stanowiska rozwiązać nabrzmiały problem Lexusa. W końcu się udało i wystawiono fakturę na kwotę, która stanowiła pewien kompromis między „zabierzcie to za darmo” a „rzeczoznawca z Marsa”.
W tej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak udać się na miejsce ze stosownym narzędziem (pilarka) oraz stosownym pojazdem do wyciągania innych pojazdów. Okazało się, że wypełniony syfem Lexus nie jest zgniły, w bagażniku ma jakieś 300 kg zużytych materiałów biurowych, a przez otwartą szybę kierowcy do środka leciała woda, niszcząc boczek drzwiowy, fotel i kierownicę. Na szczęście udało się metodą podpięcia akumulatora na krótko zamknąć szybę kierowcy. Niestety dowiedzieliśmy się też przy okazji, że dorobienie oryginalnego kluczyka to koszt ponad 1400 zł, jednak na szczęście jest to wykonalne.
Niestety, koła się nie kręciły, więc darłem go z tych krzaków aż zaczęło śmierdzieć sprzęgło. Szkoda, że ktoś postawił go na ohydnych alufelgach, a te oryginalne zniknęły w odmętach historii.
Postój jednak tak naprawdę niewiele mu zaszkodził. Auto nadal wyglądało imponująco na swoich tablicach WAD. W dowodzie rejestracyjnym wpisano: marka TOYOTA model LEXUS. Tak wtedy było – nawet ja pamiętam, że w oficjalnych katalogach z tamtych lat ten samochód opisywano jako Toyota Lexus.
Pod maską oczywiście 1UZ-FE, czyli aluminiowa, 4-litrowa V-ósemka z paskiem rozrządu, niezwykle zaawansowany, oszczędny i lekki silnik.
Po zjechaniu z lawety i postawieniu przed domem, Lexus prezentuje się okazale i prestiżowo. Plan jest prosty: wymienić to co wymaga wymiany, założyć oryginalne felgi, odpalić, pojeździć trochę i sprzedać. Nawet jeśli nie przyniesie to szczególnego zysku, to zawsze fajnie mieć poczucie, że uratowało się takiego konkretnego LS-a przed zgniatarką. "
cały artykuł na zlomnik.pl/index.php/2013/12/26/lexus-uratowany-historia-wyciagnieta-z-zarosli/
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów