A propos tematu, dobrych pare lat temu byłem świadkiem następującego zdarzenia.
Odwiedziłem żonę w Niemczech, studiowała tam w ramach programu Erasmus.
Koedukacyjne akademiki, jak to w Niemczech bywa, wśród zagranicznych studentów sporo też było muzułmanów, których zamożni tatusiowie wysyłają na studia.
Podczas jednej z wspólnych kolacji (uczestniczyło w niej kilkanaście osób, dwie Wietnamki, większość Polaków, ktoś tam z Włoch, Francji, dwóch dość ortodoksyjnych "allahów" (w sumie nie pamiętam skąd byli) i jeden Kurd, z Syrii, chrześcijanin.
Wietnamka przygotowała sajgonki. Pycha, palce lizać. Wszyscy jedzą, wpierdalają aż im się uszy trzęsą. Kurd (który gadał z dwoma turbanami po ichniejszemu) nagle coś im mówi, a oni się z niego śmieją. Po prostu beka. Potem powtarza wszystko po angielsku: "chłopaki, jeśli nie wierzycie, że to wieprzowina, to spytajcie resztę, ale przyznajcie że jest pyszna". Oni patrzą z przerażeniem na nas, a my - tak i owszem, wieprzowina. W tym momencie muslimy podrywają się jakby na węglach siedzieli, pędzą na złamanie karku do kibla , krzyczą do siebie "allah, wuj wie co", ale to nie było allah akbar na pewno. Palce w gardło i głębokie rzyganie w kiblu. Potem się przez pare tygodni nie pokazywali, nie wiem, bo wyjechalem, modlili sie, leżeli plackiem, czy jaki chuj.
Dodam, że mimo wszystko większośc szmatogłowych, którzy przyjechali w ramach wymiany studenckiej, mimo wszystko szybko zapomniała o zwyczajach. Probowali rwać lachony na potęgę, swatać się z Niemrami, za kołnierz nie wylewali. Dla większości był to pierwszy alkohol w życiu. Rzygali jak koty, ale się przyzwyczajali. Polacy spijali ich do nieprzytomności tak dla sportu.