Cieżko jest odnieść się jakoś do porównań lat komunizmu i nowożytnych, bo wtedy co innego było potrzebne do życia i szczęścia. Mój pradziadek urodził się w czasach, w których jeżeli rodzina miała dwie izby to byli bogaci, bo jego rodzina (3 pokolenia) spała w jednej izbie z piecem, myli się w lecie w balii stojącej przed domem, w zimie się nie myli a potrzeby załatwiali w krzakach za stodołą. Dziadek mieszkał już w dobudówce, bo po wojnie się nam polepszyło i miał kibelek na zewnątrz. A rodzice mieszkali już w 4 pokojowym mieszkaniu z ciepłą wodą, łazienką i KOLOROWYM TELEWIZOREM! Z satelitą! To byl wypas!
A teraz porównanie zarobków: ojciec w pierwszej pracy za znienawidzonej komuny dostawał tyle, że mógł sam wyżywić trzyosobową rodzinę, jak tylko zrobił drugie dziecko dostał podwyżkę, jak zrobił trzecie dostał za darmo od państwa 4ro pokojowe mieszkanie w bloku. Nie mieliśmy pomarańczy i bananów, mięso trzeba było kombinować od rodzinki ze wsi bo nie szło kupic ale było nam zawsze ciepło, w kranach leciała ciepła woda, każde dziecko miało swój pokój. Wszyscy chodziliśmy do żłobka, przedszkola, szkoly i mieliśmy zapewnioną opiekę medyczną. Po nadejściu upragnionej "wolności" i demokracji ceny skoczyły tak bardzo, że matka musiała iść do pracy bo zarobki ojca stały w miejscu, niby po latach pracy dorobili się domku jednorodzinnego i samochodu, ale co z tego jak w zimie na ogrzewanie idzie prawie 3/4 matczynej pensji a żeby zalać samochód "pod korek" na codzienne dojazdy do pracy ojciec musi wywalić 1/8 swojej pensji. Ja po wejściu w dorosłość z mojej pensji minimalnej którą dostawałem przez 5 lat (wtedy 1200 brutto) nie mógłbym się sam utrzymać (choćby najmniejsza kawalerka + niezbyt bogata dieta) a co dopiero założyć rodzinę, nawet jakby jakimś cudem na takiego biedaka "poleciała" jakaś kobieta to nie moglibyśmy sobie zrobić dzieciaka bo nawet jakby ona pracowała to nie wiem czy moglibyśmy posłać dzieci do żłobka czy przedszkola albo wynająć opiekunkę a zrezygnowanie przez kobietę z pracy nie byłoby brane pod uwagę bo umarlibyśmy z głodu. Wyjechałem za granicę, od kilku lat pracuje za minimalne dopuszczalne przez państwo stawki i mam tyle kasy, że nie wiem na co ją wydawać: nawet jak kupuje sobie w sklepie wszystko to na co mam ochotę - owoce egzotyczne, czekolady, najlepsze piwko, mięsko etc - to zostaje mi co miesiąc taka suma, jakiej nie zarabiałem w Polsce, po kilku miesiącach pracy dorobiłem się samochodu i stać mnie żeby co miesiąc zalewać go pod korek, a jak w weekend mam ochotkę gdzieś pojechać np. Belgia, Paryż czy Londyn to wsiadam i jadę. O takich "bajerach" jak markowe ciuchy, tablety, najnowsze modele komórek nawet nie wspominam bo mam wszystko to co fale mody przynoszą