Taka krótka anegdotka opowiedziana przez kumpla z pracy, nie chciał dać się nagrać niestety.
Któregoś razu, przed Bożym Narodzeniem, kumple po pracy sobie pochlali. Tym razem w parku. Piździło jak sam skurwysyn, to pili szybko. Jak szybko, to i dobrze jebało w głowy. Strzelili litra, drugiego, trzeciego, parę ćwiartek na zapicie, po czym się impreza w bliżej nieokreślonych okolicznościach zakończyła. Nazajutrz, ojciec jednego z nich wstaje rano z wyrka, wchodzi do salonu - coś jebie. Jebie nieprzeciętnie. Szuka wzrokiem źródła owego aromatu, patrzy, a tam... kupa napierdolona pod choinką. Kloc, jakich mało.
Biedny Jarek, myślał, że jest jeszcze w parku, więc się wysrał pod pierwszym lepszym drzewem...
Któregoś razu, przed Bożym Narodzeniem, kumple po pracy sobie pochlali. Tym razem w parku. Piździło jak sam skurwysyn, to pili szybko. Jak szybko, to i dobrze jebało w głowy. Strzelili litra, drugiego, trzeciego, parę ćwiartek na zapicie, po czym się impreza w bliżej nieokreślonych okolicznościach zakończyła. Nazajutrz, ojciec jednego z nich wstaje rano z wyrka, wchodzi do salonu - coś jebie. Jebie nieprzeciętnie. Szuka wzrokiem źródła owego aromatu, patrzy, a tam... kupa napierdolona pod choinką. Kloc, jakich mało.
Biedny Jarek, myślał, że jest jeszcze w parku, więc się wysrał pod pierwszym lepszym drzewem...