Moje miasto jeszcze się broni! Piękne swoją drogą, że coś takiego może się u nas jeszcze pojawić w mediach jakich bo jakich, ale mediach.
Potrafią kłócić się o pięć groszy reszty, skąpy naród. Jak patrzę na Araba, to mnie szlag trafia. Od razu mam wyższe ciśnienie i gula mi skacze. Nie wiem, może dlatego, że ciemny? Ale to chyba każdy Polak tak ma
Taka historia, dosłownie sprzed kilku dni. Trzech ciapatych siedzi mi z tyłu, jeden z przodu. Środek dnia, a ci nagle zaczynają śpiewać te swoje modlitwy, co na wieżach u nich są. Głośno tak, że nie można myśli zebrać. Siedzę, słucham, w końcu nie wytrzymałem i mówię: "zamknąć mordy!". Podziałało, ale na chwilę. Bo gdzie tam ich uspokoisz, za chwilę z powrotem zaczęli. Polak nigdy by tak nie zrobił, wie, jak się zachować wśród ludzi.
Co każdy Polak ma
Ciężko się z Arabami jeździ, szczególnie gdy chodzi o pieniądze i wydawanie reszty. Mamy tu w firmie tak ułożony cennik, że z reguły na rachunku zostaje końcówka dziewięćdziesiąt pięć groszy, a ten skubany, płacąc, czeka na wydanie tych pięciu groszy. Polacy tak nie mają, jeszcze nie zdarzyło mi się, by któryś upomniał się o tę końcówkę. Nie to, żebym ja chciał te jego grosze, ale skąd ja mu je wezmę? Tu nikt takimi pieniędzmi nie płaci, najczęściej klienci zaokrąglają kwotę i już nie czekają. Ale ten musi, Boże no. Nie mam wydać, więc czasami oddam mu już nawet dziesięć czy dwadzieścia groszy i myślę sobie tylko "spierdalaj". W ogóle to panu powiem, że jak patrzę na Araba, to mnie szlag trafia. Od razu mam wyższe ciśnienie i gula mi skacze. Nie wiem, może dlatego, że ciemny? Ale to chyba każdy Polak tak ma. Rozmawiam czasami o tym z moimi kolegami taksówkarzami, więc wiem, że mają podobne zdanie do mojego.
Łobuzy na krótkich trasach
Ciapaci to najczęściej studenci, z uczelni medycznej. Czasami po obcokrajowców jeżdżę też pod Politechnikę, ale tam wsiadają głównie Ukraińcy. Oni są akurat grzeczni. Arab najczęściej ma bardzo krótki kurs. Jak nie ma nikogo "na rejonie" i muszę po takiego jechać z centrum miasta aż na ul. Chodźki, to aż mnie trzęsie - ten sukinsyn wsiada pod akademikiem i jedzie łobuz na Jaczewskiego, jakieś 500 metrów. Co ja zarobię, jak więcej benzyny stracę, żeby w ogóle po niego przyjechać? On mi później płaci tyle, co za pierwszy kilometr. I dlatego właśnie nie lubię z nimi jeździć. Polacy przede wszystkim nie jeżdżą taksówkami na tak krótkich trasach.
Z nimi jest też taki problem, że najczęściej mają wyliczone pieniądze, wiedzą, ile średnio kosztuje kurs, i nie biorą pod uwagę tego, że na przykład z powodu korków ta kwota może być większa.
Na pewno mnie obrażał
Kiedyś spod pedetu wiozłem takiego nawalonego ciapatego - swoją drogą dziwne, że pił, przecież religia mu na to nie pozwala - i mówię mu, że przejażdżka na Chodźki będzie go kosztowała jakieś piętnaście złotych. Nie włączałem już licznika, bo przecież umówiłem się z nim na konkretną sumę. Byłem już na Trzeciego Maja, prawie skręcałem, a ten nagle do mnie wyjeżdża, dlaczego ja licznika nie włączyłem. Mówię do niego: - Ty, koleś, umawiałem się chyba z tobą na piętnaście złotych. Ten wtedy do mnie z pretensjami: - Proszę natychmiast włączyć licznik!. Dobra - wróciłem na postój, uruchomiłem wszystko i jadę jeszcze raz. Wyszło czternaście złotych. - A widzi pan - mówi do mnie, ale za chwilę słyszę, że nie ma przy sobie pieniędzy i musi skoczyć po nie na górę. No to czekam, ale licznika nie wyłączałem, bo póki nie zapłaci, kurs nie jest skończony i lata postojówka. Nie było go przez chwilę, w tym czasie wyskoczyło już siedemnaście złotych, a ten mi zadowolony przynosi wyliczone czternaście. - Ty, kolego - mówię - teraz to już jest więcej. Ten zaczął wtedy mordę drzeć do tych swoich Arabów w oknach. I wszyscy na mnie, że ja jakiś cwaniak, złodziej - trochę po polsku, trochę po swojemu. No wkurwiłem się, powiedziałem, że zaraz policję wezwę, jak mi nie zapłaci. Podarowałbym mu już te trzy złote, na cholerę mi one, ale jak oni z tą awanturą wyskoczyli, to myślę - nie odpuszczę. W końcu jeszcze raz poleciał na górę, tylko że wie pan, ten licznik dalej walił. Przylatuje z pieniędzmi, patrzy, a na liczniku już osiemnaście złotych. Specjalnie nie wyłączyłem, dobrze tak baranowi. No i zszedł wreszcie jakiś inny koleś i mi zapłacił. A ile się nagadał po arabsku. Na pewno mnie obrażał, ale pies mu już tam mordę lizał. Popaprany naród.
Do mnie nie podskakują
Często ze mną jeżdżą, bo wydajemy im takie karty stałego klienta, na których zbierają pieczątki. Komunikacja z nimi jest bardzo ciężka - oni po polsku nie za wiele potrafią powiedzieć, ale i z tym angielskim to średnio im idzie. Pracowałem kilka lat w Anglii, to coś tam przecież rozumiem. Ale powiem panu, że tam jest tak samo, też ich nie lubią. Znaczy mówię o Polakach, bo nie wiem, jak odnoszą się do nich Angole.
Jak nie potrafią powiedzieć, gdzie chcą jechać, to pokazują mi na telefonie albo na kartce piszą. Słowa "Ceramiczna" nie wypowiedzą za cholerę. Kiedyś na Czechowie jeden przyszedł do taksówki i mi coś tłumaczy - ale ewidentnie nie był w stanie powiedzieć, gdzie chce jechać. Mówię: - Kurwa, nie wiem, o co tu chodzi!. W końcu wyciągnąłem długopis i kazałem napisać mu ulicę. Inny znowu chciał jechać na Chodźki, ale tak jakoś powiedział nieskładnie, że wyszła mu ulica "Oczki". Jadę na dzielnicę "Dziesiątą", a ten wielkie oczy robi i pyta, gdzie ja go wywiozłem. Bo on chciał gdzie indziej. I trzeba było wracać.
Na szczęście do mnie nie podskakują. I dobrze, bo dostaliby w mordę i tyle by było. Już zresztą nieraz od Polaków dostali, to się boją. Pilnują się. Sam widziałem, jak na Majdanku niedaleko postoju dwóch Polaków wpieprzyło Arabowi. Chyba są tu nielubiani przez wszystkich. Każdy ich olewa, patrzy jak na śmiecia. Ja się ich nie boję, zresztą nawet nigdy nie pomyślałem, że mógłbym przestraszyć się Araba. Mam gaz, pod siedzeniem łyżkę, więc bezbronny nie jestem. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Strasznie skąpią
Wkurza mnie nawet ta ich gadka. Czasami mnie zaczepiają. Coś tam zapytają czy zażartują, ale nie wiem, co oni tam gadają. Kiedyś coś tam jeden ode mnie chciał, ale olałem zupełnie. Dlaczego z nimi jeżdżę? Bo muszę, nie mam prawa odmówić kursu. Mogę wyprosić jedynie pijaną osobę, żeby nie pobrudziła mi samochodu. A tak, taksówkarz musi wziąć pasażera, bo inaczej klient mógłby zadzwonić do prezesa do korporacji i wtedy ja mam przerąbane. Grozi mi zawieszenie. Ale nie odzywam się w ogóle do nich. Wsiądą łobuzy, powiedzą gdzie i ja jadę. Nawet na nich nie patrzę, bo i na kogo. Chrzanię Araba.
Kiedyś ich tylu nie było, a teraz chyba Uniwersytet Medyczny ich tak tu ściąga. Płacą haracz, bez nich uczelnia pewnie by padła.
Najchętniej takiego wygoniłbym i dałbym w mordę, no ale nie mogę. Choć Arabki to akurat są grzeczne. Niektóre nawet wsiadają do taksówki w miniówkach. Lubię je. Jak człowiek na nie popatrzy, to ho ho ho... [śmiech]. Chyba w Polsce mają jakieś poluzowanie obyczajów.
Kilka dni temu wiozłem tak nawalonego Araba, że zasnął mi w taksówce. Nawet nie wiedział, gdzie jest. Pewnie można i takiego przekręcić na kasę, pojechać dłuższą trasą, ale w korporacji nikt takich rzeczy nie robi. Takie mamy zasady - tu nie chodzi nawet o uczciwość, bo każdy chce przecież zarobić. Ale jeden taksówkarz drugiego podpierniczy. Sam jestem za tym, żeby nie robić klienta na licznik, bo tak traci się potem pasażerów. Zresztą niby nawalony, ale cholera go tam wie, czy on faktycznie napity, czy tylko udaje. Zdarza się, że czasami klient sam da mi z dziesięć czy dwadzieścia złotych więcej, nazywamy to "górką". Ale to nie zdarza się u Arabów, żeby była jasność. Skąpią strasznie.
Wydaje mi się, że ktoś ich tutaj szkoli - mają polskich opiekunów, mają wykute na pamięć dwie trasy - z uczelni do domu i z klubu, w którym się bawią - też do domu. Wiedzą, ile to kosztuje. Więc na licznik się nie oszukuje. I tak jest mało klientów, a człowiek nie jest głupi - raz zobaczy, że go rąbnęli na pięć złotych, to pójdzie do innej korporacji.
Za co mam ich lubić?
Nie jestem rasistą, nie lubię tylko Arabów. Nie da się tak po prostu powiedzieć za co. Kiedyś, jak pana jeszcze na świecie nie było, gdzieś w latach 60., mnóstwo było tu Wietnamczyków, chyba też studiowali, oni bali się przez ulicę chodzić. Każdy Polak ich lał, to był dla nas sport. I tak chyba zostało. Z innymi obcokrajowcami jeździ mi się dobrze. Nic do nich nie mam. Kiedyś miałem nawet takie znalezisko. Ruski ze mną jechał czy tam Ukrainiec, cholera go tam wie. Ostatnim kursem pojechałem go odwieźć i jak już wracałem, znalazłem portfel, w środku było kilkanaście tysięcy. Od razu zgłosiłem do centrali. Gdyby to był portfel Araba, tobym się zastanowił, czy oddać. Ciapaci zawsze są wyliczeni, więc na napiwek raczej nie ma co liczyć. Potrafi mieć pretensje, że zawsze przecież jeździ za piętnaście złotych, a tu staliśmy w korkach i wybiło na liczniku siedemnaście.
Kiedyś też z Ruskimi było inaczej - oni potrafili przyjechać superfurą i stanąć pod Lublinem, bo bali się wjechać do miasta. Potem dziesięć kilometrów jechali na zakupy i z powrotem, do tego zawsze była "górka". Z Chinolami jeszcze nie jeździłem, miałem Angoli, Norwegów - z nimi jest okej. Raczej są grzeczni. Nie czekają na pięć groszy jak te sukinsyny. I za co ja mam ich lubić?
Pracowałem u jednego...
Cztery lata byłem na Wyspach, bo ja w ogóle jestem budowlańcem. Pracowałem na budowach, raz nawet u takiego jednego pieprzonego hindusa w Londynie, w dzielnicy Wembley, ciapatego właśnie. Wie pan, jak tam jest, każdy domek musi mieć swoje ogrodzenie, nawet jeśli jest malutki. I ten baran, hindus, który mieszkał w Anglii już ponad dwadzieścia lat i miał dużo kasy, wynajął nas do zrobienia ogrodzenia. To był listopad, padał deszcz i było zimno jak sukinsyn, a ten nie pozwolił nam nawet zdjąć tych ubrań roboczych w domu czy nawet pod jakimś dachem. Kazał przebierać się na dworze. Dlaczego? Ja to nie wiem, po angielsku znam tylko kilka słów. Prosiliśmy go, ale ni chuja. Może się bał, że pobrudzimy? Wszystko mieliśmy mokre, łącznie z butami, i pracowaliśmy w tym następnego dnia. I to pokazało mi, jacy oni są naprawdę.
źródło: gazeta. pl
Potrafią kłócić się o pięć groszy reszty, skąpy naród. Jak patrzę na Araba, to mnie szlag trafia. Od razu mam wyższe ciśnienie i gula mi skacze. Nie wiem, może dlatego, że ciemny? Ale to chyba każdy Polak tak ma
Taka historia, dosłownie sprzed kilku dni. Trzech ciapatych siedzi mi z tyłu, jeden z przodu. Środek dnia, a ci nagle zaczynają śpiewać te swoje modlitwy, co na wieżach u nich są. Głośno tak, że nie można myśli zebrać. Siedzę, słucham, w końcu nie wytrzymałem i mówię: "zamknąć mordy!". Podziałało, ale na chwilę. Bo gdzie tam ich uspokoisz, za chwilę z powrotem zaczęli. Polak nigdy by tak nie zrobił, wie, jak się zachować wśród ludzi.
Co każdy Polak ma
Ciężko się z Arabami jeździ, szczególnie gdy chodzi o pieniądze i wydawanie reszty. Mamy tu w firmie tak ułożony cennik, że z reguły na rachunku zostaje końcówka dziewięćdziesiąt pięć groszy, a ten skubany, płacąc, czeka na wydanie tych pięciu groszy. Polacy tak nie mają, jeszcze nie zdarzyło mi się, by któryś upomniał się o tę końcówkę. Nie to, żebym ja chciał te jego grosze, ale skąd ja mu je wezmę? Tu nikt takimi pieniędzmi nie płaci, najczęściej klienci zaokrąglają kwotę i już nie czekają. Ale ten musi, Boże no. Nie mam wydać, więc czasami oddam mu już nawet dziesięć czy dwadzieścia groszy i myślę sobie tylko "spierdalaj". W ogóle to panu powiem, że jak patrzę na Araba, to mnie szlag trafia. Od razu mam wyższe ciśnienie i gula mi skacze. Nie wiem, może dlatego, że ciemny? Ale to chyba każdy Polak tak ma. Rozmawiam czasami o tym z moimi kolegami taksówkarzami, więc wiem, że mają podobne zdanie do mojego.
Łobuzy na krótkich trasach
Ciapaci to najczęściej studenci, z uczelni medycznej. Czasami po obcokrajowców jeżdżę też pod Politechnikę, ale tam wsiadają głównie Ukraińcy. Oni są akurat grzeczni. Arab najczęściej ma bardzo krótki kurs. Jak nie ma nikogo "na rejonie" i muszę po takiego jechać z centrum miasta aż na ul. Chodźki, to aż mnie trzęsie - ten sukinsyn wsiada pod akademikiem i jedzie łobuz na Jaczewskiego, jakieś 500 metrów. Co ja zarobię, jak więcej benzyny stracę, żeby w ogóle po niego przyjechać? On mi później płaci tyle, co za pierwszy kilometr. I dlatego właśnie nie lubię z nimi jeździć. Polacy przede wszystkim nie jeżdżą taksówkami na tak krótkich trasach.
Z nimi jest też taki problem, że najczęściej mają wyliczone pieniądze, wiedzą, ile średnio kosztuje kurs, i nie biorą pod uwagę tego, że na przykład z powodu korków ta kwota może być większa.
Na pewno mnie obrażał
Kiedyś spod pedetu wiozłem takiego nawalonego ciapatego - swoją drogą dziwne, że pił, przecież religia mu na to nie pozwala - i mówię mu, że przejażdżka na Chodźki będzie go kosztowała jakieś piętnaście złotych. Nie włączałem już licznika, bo przecież umówiłem się z nim na konkretną sumę. Byłem już na Trzeciego Maja, prawie skręcałem, a ten nagle do mnie wyjeżdża, dlaczego ja licznika nie włączyłem. Mówię do niego: - Ty, koleś, umawiałem się chyba z tobą na piętnaście złotych. Ten wtedy do mnie z pretensjami: - Proszę natychmiast włączyć licznik!. Dobra - wróciłem na postój, uruchomiłem wszystko i jadę jeszcze raz. Wyszło czternaście złotych. - A widzi pan - mówi do mnie, ale za chwilę słyszę, że nie ma przy sobie pieniędzy i musi skoczyć po nie na górę. No to czekam, ale licznika nie wyłączałem, bo póki nie zapłaci, kurs nie jest skończony i lata postojówka. Nie było go przez chwilę, w tym czasie wyskoczyło już siedemnaście złotych, a ten mi zadowolony przynosi wyliczone czternaście. - Ty, kolego - mówię - teraz to już jest więcej. Ten zaczął wtedy mordę drzeć do tych swoich Arabów w oknach. I wszyscy na mnie, że ja jakiś cwaniak, złodziej - trochę po polsku, trochę po swojemu. No wkurwiłem się, powiedziałem, że zaraz policję wezwę, jak mi nie zapłaci. Podarowałbym mu już te trzy złote, na cholerę mi one, ale jak oni z tą awanturą wyskoczyli, to myślę - nie odpuszczę. W końcu jeszcze raz poleciał na górę, tylko że wie pan, ten licznik dalej walił. Przylatuje z pieniędzmi, patrzy, a na liczniku już osiemnaście złotych. Specjalnie nie wyłączyłem, dobrze tak baranowi. No i zszedł wreszcie jakiś inny koleś i mi zapłacił. A ile się nagadał po arabsku. Na pewno mnie obrażał, ale pies mu już tam mordę lizał. Popaprany naród.
Do mnie nie podskakują
Często ze mną jeżdżą, bo wydajemy im takie karty stałego klienta, na których zbierają pieczątki. Komunikacja z nimi jest bardzo ciężka - oni po polsku nie za wiele potrafią powiedzieć, ale i z tym angielskim to średnio im idzie. Pracowałem kilka lat w Anglii, to coś tam przecież rozumiem. Ale powiem panu, że tam jest tak samo, też ich nie lubią. Znaczy mówię o Polakach, bo nie wiem, jak odnoszą się do nich Angole.
Jak nie potrafią powiedzieć, gdzie chcą jechać, to pokazują mi na telefonie albo na kartce piszą. Słowa "Ceramiczna" nie wypowiedzą za cholerę. Kiedyś na Czechowie jeden przyszedł do taksówki i mi coś tłumaczy - ale ewidentnie nie był w stanie powiedzieć, gdzie chce jechać. Mówię: - Kurwa, nie wiem, o co tu chodzi!. W końcu wyciągnąłem długopis i kazałem napisać mu ulicę. Inny znowu chciał jechać na Chodźki, ale tak jakoś powiedział nieskładnie, że wyszła mu ulica "Oczki". Jadę na dzielnicę "Dziesiątą", a ten wielkie oczy robi i pyta, gdzie ja go wywiozłem. Bo on chciał gdzie indziej. I trzeba było wracać.
Na szczęście do mnie nie podskakują. I dobrze, bo dostaliby w mordę i tyle by było. Już zresztą nieraz od Polaków dostali, to się boją. Pilnują się. Sam widziałem, jak na Majdanku niedaleko postoju dwóch Polaków wpieprzyło Arabowi. Chyba są tu nielubiani przez wszystkich. Każdy ich olewa, patrzy jak na śmiecia. Ja się ich nie boję, zresztą nawet nigdy nie pomyślałem, że mógłbym przestraszyć się Araba. Mam gaz, pod siedzeniem łyżkę, więc bezbronny nie jestem. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Strasznie skąpią
Wkurza mnie nawet ta ich gadka. Czasami mnie zaczepiają. Coś tam zapytają czy zażartują, ale nie wiem, co oni tam gadają. Kiedyś coś tam jeden ode mnie chciał, ale olałem zupełnie. Dlaczego z nimi jeżdżę? Bo muszę, nie mam prawa odmówić kursu. Mogę wyprosić jedynie pijaną osobę, żeby nie pobrudziła mi samochodu. A tak, taksówkarz musi wziąć pasażera, bo inaczej klient mógłby zadzwonić do prezesa do korporacji i wtedy ja mam przerąbane. Grozi mi zawieszenie. Ale nie odzywam się w ogóle do nich. Wsiądą łobuzy, powiedzą gdzie i ja jadę. Nawet na nich nie patrzę, bo i na kogo. Chrzanię Araba.
Kiedyś ich tylu nie było, a teraz chyba Uniwersytet Medyczny ich tak tu ściąga. Płacą haracz, bez nich uczelnia pewnie by padła.
Najchętniej takiego wygoniłbym i dałbym w mordę, no ale nie mogę. Choć Arabki to akurat są grzeczne. Niektóre nawet wsiadają do taksówki w miniówkach. Lubię je. Jak człowiek na nie popatrzy, to ho ho ho... [śmiech]. Chyba w Polsce mają jakieś poluzowanie obyczajów.
Kilka dni temu wiozłem tak nawalonego Araba, że zasnął mi w taksówce. Nawet nie wiedział, gdzie jest. Pewnie można i takiego przekręcić na kasę, pojechać dłuższą trasą, ale w korporacji nikt takich rzeczy nie robi. Takie mamy zasady - tu nie chodzi nawet o uczciwość, bo każdy chce przecież zarobić. Ale jeden taksówkarz drugiego podpierniczy. Sam jestem za tym, żeby nie robić klienta na licznik, bo tak traci się potem pasażerów. Zresztą niby nawalony, ale cholera go tam wie, czy on faktycznie napity, czy tylko udaje. Zdarza się, że czasami klient sam da mi z dziesięć czy dwadzieścia złotych więcej, nazywamy to "górką". Ale to nie zdarza się u Arabów, żeby była jasność. Skąpią strasznie.
Wydaje mi się, że ktoś ich tutaj szkoli - mają polskich opiekunów, mają wykute na pamięć dwie trasy - z uczelni do domu i z klubu, w którym się bawią - też do domu. Wiedzą, ile to kosztuje. Więc na licznik się nie oszukuje. I tak jest mało klientów, a człowiek nie jest głupi - raz zobaczy, że go rąbnęli na pięć złotych, to pójdzie do innej korporacji.
Za co mam ich lubić?
Nie jestem rasistą, nie lubię tylko Arabów. Nie da się tak po prostu powiedzieć za co. Kiedyś, jak pana jeszcze na świecie nie było, gdzieś w latach 60., mnóstwo było tu Wietnamczyków, chyba też studiowali, oni bali się przez ulicę chodzić. Każdy Polak ich lał, to był dla nas sport. I tak chyba zostało. Z innymi obcokrajowcami jeździ mi się dobrze. Nic do nich nie mam. Kiedyś miałem nawet takie znalezisko. Ruski ze mną jechał czy tam Ukrainiec, cholera go tam wie. Ostatnim kursem pojechałem go odwieźć i jak już wracałem, znalazłem portfel, w środku było kilkanaście tysięcy. Od razu zgłosiłem do centrali. Gdyby to był portfel Araba, tobym się zastanowił, czy oddać. Ciapaci zawsze są wyliczeni, więc na napiwek raczej nie ma co liczyć. Potrafi mieć pretensje, że zawsze przecież jeździ za piętnaście złotych, a tu staliśmy w korkach i wybiło na liczniku siedemnaście.
Kiedyś też z Ruskimi było inaczej - oni potrafili przyjechać superfurą i stanąć pod Lublinem, bo bali się wjechać do miasta. Potem dziesięć kilometrów jechali na zakupy i z powrotem, do tego zawsze była "górka". Z Chinolami jeszcze nie jeździłem, miałem Angoli, Norwegów - z nimi jest okej. Raczej są grzeczni. Nie czekają na pięć groszy jak te sukinsyny. I za co ja mam ich lubić?
Pracowałem u jednego...
Cztery lata byłem na Wyspach, bo ja w ogóle jestem budowlańcem. Pracowałem na budowach, raz nawet u takiego jednego pieprzonego hindusa w Londynie, w dzielnicy Wembley, ciapatego właśnie. Wie pan, jak tam jest, każdy domek musi mieć swoje ogrodzenie, nawet jeśli jest malutki. I ten baran, hindus, który mieszkał w Anglii już ponad dwadzieścia lat i miał dużo kasy, wynajął nas do zrobienia ogrodzenia. To był listopad, padał deszcz i było zimno jak sukinsyn, a ten nie pozwolił nam nawet zdjąć tych ubrań roboczych w domu czy nawet pod jakimś dachem. Kazał przebierać się na dworze. Dlaczego? Ja to nie wiem, po angielsku znam tylko kilka słów. Prosiliśmy go, ale ni chuja. Może się bał, że pobrudzimy? Wszystko mieliśmy mokre, łącznie z butami, i pracowaliśmy w tym następnego dnia. I to pokazało mi, jacy oni są naprawdę.
źródło: gazeta. pl