Wzruszająca historia trzech kobiet i ich związków
Justyna (24 lata, studentka z Warszawy):
- Rok temu poznałam czarnoskórego chłopaka, który bardzo mi się podobał. Pojawił się nagle na naszej uczelni. Nie myślałam o związku z nim, jednak zaczęliśmy coraz częściej się spotykać. Wtedy się wystraszyłam. Wiem, że Polacy nie są wystarczająco tolerancyjnym narodem, by zaakceptować taki mieszany związek. Ciągle myślałam o różnicach między nami. Inne zwyczaje, inna kultura... Mimo to, gdy go widziałam, to nie mogłam się na niczym innym skupić. Pomyślałam, że owszem mogę się spotykać na siłę z jakimś polskim chłopakiem, dobrze wychowanym i z takim, o którym wiem, że wszystkim wokół by się spodobał, ale oprócz sympatycznej rozmowy nic by nas nie łączyło.
Pomyślałam „raz kozie śmierć”. Zaczęliśmy ze sobą chodzić. Wszyscy wkoło mi mówili, że to palant, że czarny to pewnie chce tylko jednego, itp. Miałam straszne dylematy, ale pokochałam go całym sercem i postanowiliśmy się nie poddawać. Po prostu być razem. Nie zawsze było kolorowo, ale między nami coraz bardziej iskrzyło. A komentarzami niektórych kolegów i koleżanek po prostu się nie przejmowałam, z czasem dali nam święty spokój. Wydawało mi się, że nic już nam nie zagraża, a jednak...
Uznaliśmy, że nasz związek jest na tyle poważny, iż czas poznać rodzinę. Wcześniej mamie mówiłam, że mam faceta, ale jakoś nie chciałam jej mówić o kolorze jego skóry. Nie to wydało mi się najważniejsze, ale to jak nam się żyje, czy jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Zresztą mama tylko pytała o to, co studiuje, czy jest dla mnie dobry. To było dla niej najważniejsze. Może dlatego, że w pamięci miała mojego ostatniego chłopaka, który mnie pobił na zakończenie naszej znajomości. O mojej nowej miłości opowiadałam mamie w samych superlatywach. Sama zaproponowała, abym z nim w któryś weekend przyjechała do domu. No i pojechaliśmy.
To co usłyszałam od rodziców, nie nadaje się do zacytowania. Nie krępowali się nawet jego obecnością. Leciały wyzwiska na mnie, na niego. Nawet na naszą uczelnię, że bierze takich studentów. Babcia płakała i pytała, jak to się stało, że taka dobrze wychowana panienka mogła tak się zbrudzić, że jest jej wstyd, że to "gorsza rasa" i tym podobne. Rodzice kazali mi zmienić uczelnię, oczywiście rozstać się z moim ukochanym. Za wzór wszelkich cnót podawali moją starszą siostrę. Od lat szczęśliwą matkę Polkę z trójką dzieci, oczywiście bialutkich jak śnieg. A że owa przykładna żona co noc płacze, bo jest nieszczęśliwa, a przykładny mąż ją zdradza, to nagle stało się mało istotne.
Wyszliśmy. Wróciliśmy do akademika. Płakałam całą noc, cały następny dzień i przepraszałam mojego mężczyznę za takie upokorzenie. Do domu więcej nie pojechałam. Nie dzwonię. Jakoś rodzice też nie są zainteresowani co u mnie. Pewnie na serio potraktowali swoje słowa, że się mnie wyrzekają.
To dziwne, ale to potworne wydarzenie umocniło nasz związek. Postanowiliśmy się pobrać od razu po ukończeniu studiów i zamieszkać w Warszawie, nie w żadnej małej miejscowości pod stolicą. Tam ludzie nie są tak zacofani, jak moi rodzice.
Katarzyna (30 lat, sekretarka z Gdyni):
- „Najlepsi faceci to Polacy”. To były moje słowa. Śmiałam się zawsze z dziewczyn lecących na zagranicznych i… chyba miałam rację. Wystarczyła jedna noc, jedna szalona impreza, by zmieniło się moje życie.
Ten wieczór, choć wydarzył się 5 lat temu, utkwił mi minuta po minucie w pamięci na zawsze. Moja koleżanka robiła imprezę. Tam pojawił się on – jej kolega – przystojny, wysoki, przemiły Nigeryjczyk. Poczułam motyle w brzuchu. To było to! Tak wtedy mi się wydawało. Każda dziewczyna na imprezie wodziła za nim wzrokiem. Ale jemu to ja, właśnie ja wpadłam w oko. Taniec za tańcem... coraz odważniej, coraz bliżej. Drink za drinkiem... coraz mniej zahamowań. Spytał, czy nie pójdę do niego, mieszkał blisko. Zgodziłam się oczarowana i gotowa na wszystko. Rzuciliśmy się od razu na siebie, gdy tylko przekroczyliśmy próg jego mieszkania. Seks był boski. Zresztą tej nocy zdarzył się trzy razy. Zmęczona, upojona alkoholem i nim, usnęłam dopiero nad ranem.
Dla mnie to było jasne. Od tej nocy jesteśmy parą. Zachwycałam się moim białym ciałem, leżącym na jego czarnym. Rano, a właściwie w południe, zrobił mi śniadanie, pocałował i odwiózł do domu. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Wymieniliśmy się numerami. Ale... on nie dzwonił. Postanowiłam odezwać się po tygodniu od tamtego zdarzenia. Odebrał. Gdy zaproponowałam spotkanie, wyśmiał mnie. Usłyszałam słowa Czy ty nie odróżniasz nocnej przygody od związku? To był dla mnie zimny prysznic. Jeszcze zimniejszym prysznicem był brak miesiączki. Tak, zaszłam w ciążę.
Postanowiłam, że urodzę to dziecko i że on powinien o tym wiedzieć. Usłyszałam, że już nie jedna polska panienka chciała naciągnąć go na bachora. Że go to nie obchodzi, że niedługo i tak wyjeżdża z tej głupiej Polski. Przyznam się, że miałam wtedy myśli, by usunąć dziecko. Na szczęście tego nie zrobiłam.
Dziś Dawidek jest całym sensem mojego życia. Wychowuję go sama, ale szczęśliwie mogę zawsze liczyć na pomoc rodziny. Jest mi tylko strasznie żal, gdy pyta o tatusia, gdy płacze, że dzieci śmieją się z niego w przedszkolu, że jest „brudasem”. Dzieci są w tym wieku okrutne. Na koniec każdej dziecięcej sprzeczki padało "ty Murzynie".
Dawid wie, że zawsze ma oparcie we mnie. Tylko czy to wystarczy, by był szczęśliwy? Kiedyś spytał, dlaczego na świętych obrazkach wszyscy święci są biali, a on musi się do nich modlić. Wytłumaczyłam, że jeden z trzech królów był przecież czarny. Do niego się modli.
Iwona (21 lat, uczennica z Torunia):
- Od ponad pół roku jestem w związku z czarnoskórym mężczyzną. W sumie jesteśmy ze sobą od czasu, kiedy wyjechałam do Anglii. Poznaliśmy się w pracy. Jest urodzony tutaj, mama była tu urodzona, więc jest pełnoprawnym obywatelem tego kraju. Jest czarnoskórym Anglikiem. Zresztą takich tutaj wielu. Jesteśmy szczęśliwi, ale to chyba tylko dlatego, że moi polscy znajomi nie mają pojęcia o jego istnieniu.
Para moich znajomych na pewno by go nie zaakceptowała. Wiem to po ich luźnych wypowiedziach o „kolorowych”. Sami przyjechali do Irlandii bez języka, pracy i do tej pory tak jest, a uważają się za kogoś lepszego... Nie wiedzą, że to oni sami przyjeżdżają masowo do kraju, którego nie są obywatelami. Druga przyjaciółka też nie wie. Sama jest w związku z Niemcem i uważa to za powód do dumy. Ale o związku Polki z „czarnym” mówi, że to zwykła prostytucja. A niby jakim prawem?
Boję się wracać do kraju. Nie chcę, by wytykano mnie palcami, wyzywano od „dziwek”. Wolę spokojnie, szczęśliwie żyć w kraju, gdzie czarno - białe związki są normalne. Nikt nie traktuje takich par inaczej. Osobiście nie znam innych mieszanych związków, a może szkoda? Chciałabym przyjechać z nim kiedyś do Polski. Wyjść z nim i z moimi przyjaciółmi do pubu, zrobić małą imprezkę... Ale się zwyczajnie boję. Pewnie byliby w szoku i nie powiedzieliby w twarz, ale za plecami określiliby mnie jako „dziwkę”.
Justyna (24 lata, studentka z Warszawy):
- Rok temu poznałam czarnoskórego chłopaka, który bardzo mi się podobał. Pojawił się nagle na naszej uczelni. Nie myślałam o związku z nim, jednak zaczęliśmy coraz częściej się spotykać. Wtedy się wystraszyłam. Wiem, że Polacy nie są wystarczająco tolerancyjnym narodem, by zaakceptować taki mieszany związek. Ciągle myślałam o różnicach między nami. Inne zwyczaje, inna kultura... Mimo to, gdy go widziałam, to nie mogłam się na niczym innym skupić. Pomyślałam, że owszem mogę się spotykać na siłę z jakimś polskim chłopakiem, dobrze wychowanym i z takim, o którym wiem, że wszystkim wokół by się spodobał, ale oprócz sympatycznej rozmowy nic by nas nie łączyło.
Pomyślałam „raz kozie śmierć”. Zaczęliśmy ze sobą chodzić. Wszyscy wkoło mi mówili, że to palant, że czarny to pewnie chce tylko jednego, itp. Miałam straszne dylematy, ale pokochałam go całym sercem i postanowiliśmy się nie poddawać. Po prostu być razem. Nie zawsze było kolorowo, ale między nami coraz bardziej iskrzyło. A komentarzami niektórych kolegów i koleżanek po prostu się nie przejmowałam, z czasem dali nam święty spokój. Wydawało mi się, że nic już nam nie zagraża, a jednak...
Uznaliśmy, że nasz związek jest na tyle poważny, iż czas poznać rodzinę. Wcześniej mamie mówiłam, że mam faceta, ale jakoś nie chciałam jej mówić o kolorze jego skóry. Nie to wydało mi się najważniejsze, ale to jak nam się żyje, czy jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Zresztą mama tylko pytała o to, co studiuje, czy jest dla mnie dobry. To było dla niej najważniejsze. Może dlatego, że w pamięci miała mojego ostatniego chłopaka, który mnie pobił na zakończenie naszej znajomości. O mojej nowej miłości opowiadałam mamie w samych superlatywach. Sama zaproponowała, abym z nim w któryś weekend przyjechała do domu. No i pojechaliśmy.
To co usłyszałam od rodziców, nie nadaje się do zacytowania. Nie krępowali się nawet jego obecnością. Leciały wyzwiska na mnie, na niego. Nawet na naszą uczelnię, że bierze takich studentów. Babcia płakała i pytała, jak to się stało, że taka dobrze wychowana panienka mogła tak się zbrudzić, że jest jej wstyd, że to "gorsza rasa" i tym podobne. Rodzice kazali mi zmienić uczelnię, oczywiście rozstać się z moim ukochanym. Za wzór wszelkich cnót podawali moją starszą siostrę. Od lat szczęśliwą matkę Polkę z trójką dzieci, oczywiście bialutkich jak śnieg. A że owa przykładna żona co noc płacze, bo jest nieszczęśliwa, a przykładny mąż ją zdradza, to nagle stało się mało istotne.
Wyszliśmy. Wróciliśmy do akademika. Płakałam całą noc, cały następny dzień i przepraszałam mojego mężczyznę za takie upokorzenie. Do domu więcej nie pojechałam. Nie dzwonię. Jakoś rodzice też nie są zainteresowani co u mnie. Pewnie na serio potraktowali swoje słowa, że się mnie wyrzekają.
To dziwne, ale to potworne wydarzenie umocniło nasz związek. Postanowiliśmy się pobrać od razu po ukończeniu studiów i zamieszkać w Warszawie, nie w żadnej małej miejscowości pod stolicą. Tam ludzie nie są tak zacofani, jak moi rodzice.
Katarzyna (30 lat, sekretarka z Gdyni):
- „Najlepsi faceci to Polacy”. To były moje słowa. Śmiałam się zawsze z dziewczyn lecących na zagranicznych i… chyba miałam rację. Wystarczyła jedna noc, jedna szalona impreza, by zmieniło się moje życie.
Ten wieczór, choć wydarzył się 5 lat temu, utkwił mi minuta po minucie w pamięci na zawsze. Moja koleżanka robiła imprezę. Tam pojawił się on – jej kolega – przystojny, wysoki, przemiły Nigeryjczyk. Poczułam motyle w brzuchu. To było to! Tak wtedy mi się wydawało. Każda dziewczyna na imprezie wodziła za nim wzrokiem. Ale jemu to ja, właśnie ja wpadłam w oko. Taniec za tańcem... coraz odważniej, coraz bliżej. Drink za drinkiem... coraz mniej zahamowań. Spytał, czy nie pójdę do niego, mieszkał blisko. Zgodziłam się oczarowana i gotowa na wszystko. Rzuciliśmy się od razu na siebie, gdy tylko przekroczyliśmy próg jego mieszkania. Seks był boski. Zresztą tej nocy zdarzył się trzy razy. Zmęczona, upojona alkoholem i nim, usnęłam dopiero nad ranem.
Dla mnie to było jasne. Od tej nocy jesteśmy parą. Zachwycałam się moim białym ciałem, leżącym na jego czarnym. Rano, a właściwie w południe, zrobił mi śniadanie, pocałował i odwiózł do domu. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Wymieniliśmy się numerami. Ale... on nie dzwonił. Postanowiłam odezwać się po tygodniu od tamtego zdarzenia. Odebrał. Gdy zaproponowałam spotkanie, wyśmiał mnie. Usłyszałam słowa Czy ty nie odróżniasz nocnej przygody od związku? To był dla mnie zimny prysznic. Jeszcze zimniejszym prysznicem był brak miesiączki. Tak, zaszłam w ciążę.
Postanowiłam, że urodzę to dziecko i że on powinien o tym wiedzieć. Usłyszałam, że już nie jedna polska panienka chciała naciągnąć go na bachora. Że go to nie obchodzi, że niedługo i tak wyjeżdża z tej głupiej Polski. Przyznam się, że miałam wtedy myśli, by usunąć dziecko. Na szczęście tego nie zrobiłam.
Dziś Dawidek jest całym sensem mojego życia. Wychowuję go sama, ale szczęśliwie mogę zawsze liczyć na pomoc rodziny. Jest mi tylko strasznie żal, gdy pyta o tatusia, gdy płacze, że dzieci śmieją się z niego w przedszkolu, że jest „brudasem”. Dzieci są w tym wieku okrutne. Na koniec każdej dziecięcej sprzeczki padało "ty Murzynie".
Dawid wie, że zawsze ma oparcie we mnie. Tylko czy to wystarczy, by był szczęśliwy? Kiedyś spytał, dlaczego na świętych obrazkach wszyscy święci są biali, a on musi się do nich modlić. Wytłumaczyłam, że jeden z trzech królów był przecież czarny. Do niego się modli.
Iwona (21 lat, uczennica z Torunia):
- Od ponad pół roku jestem w związku z czarnoskórym mężczyzną. W sumie jesteśmy ze sobą od czasu, kiedy wyjechałam do Anglii. Poznaliśmy się w pracy. Jest urodzony tutaj, mama była tu urodzona, więc jest pełnoprawnym obywatelem tego kraju. Jest czarnoskórym Anglikiem. Zresztą takich tutaj wielu. Jesteśmy szczęśliwi, ale to chyba tylko dlatego, że moi polscy znajomi nie mają pojęcia o jego istnieniu.
Para moich znajomych na pewno by go nie zaakceptowała. Wiem to po ich luźnych wypowiedziach o „kolorowych”. Sami przyjechali do Irlandii bez języka, pracy i do tej pory tak jest, a uważają się za kogoś lepszego... Nie wiedzą, że to oni sami przyjeżdżają masowo do kraju, którego nie są obywatelami. Druga przyjaciółka też nie wie. Sama jest w związku z Niemcem i uważa to za powód do dumy. Ale o związku Polki z „czarnym” mówi, że to zwykła prostytucja. A niby jakim prawem?
Boję się wracać do kraju. Nie chcę, by wytykano mnie palcami, wyzywano od „dziwek”. Wolę spokojnie, szczęśliwie żyć w kraju, gdzie czarno - białe związki są normalne. Nikt nie traktuje takich par inaczej. Osobiście nie znam innych mieszanych związków, a może szkoda? Chciałabym przyjechać z nim kiedyś do Polski. Wyjść z nim i z moimi przyjaciółmi do pubu, zrobić małą imprezkę... Ale się zwyczajnie boję. Pewnie byliby w szoku i nie powiedzieliby w twarz, ale za plecami określiliby mnie jako „dziwkę”.