Chomiki są tak pojebane, że aż fajne.
Moja siostra za młodu miała chomika i świnię morską.
Świnia miała we łbie poukładane, a chomik to był kurwa kamikadze.
Miał taką klatkę dużą - 3 piętrową, z domkiem, drabinkami i kołowrotkiem.
Ulubioną jego zabawą było rozpędzanie się na kołowrotku i wyskakiwanie z niego na pełnej kurwie.
Po takim locie zawsze wpadał w dziurę, gdzie było wejście "na piętro" i w locie chwytał się go zębami.
Zawisał tak, trzymając się zębami i się huśtał. Obok jego klatki stała klatka ze świnią i ta się bała tych jego zabaw chyba, bo zawsze piszczała jak odwalał te swoje cyrki. Albo kibicowała, chuj ją tam wie. W nocy często było słychać takie coś: "kręci się kołowrotek, nagle JEB i pisk świni, potem znowu kołowrotek, JEB i pisk i tak całą noc.
W końcu sobie te zęby powybijał i w niedługim czasie zdechł z głodu.
Zresztą w sumie ta swinia też do końca mądra nie była, to zjadała folie, którą była wyścielona klatka od zewnątrz. Ta folia chyba jej się nie trawiła, bo też w końcu zdechła, a bełcun miała już taki jakby zeżarła cały worek na śmieci.
Szkoda mi było w sumie tych futrzaków, ale chomik to dość komicznie po śmierci zastygł - łapy wyciągnięte jakby ducha łapał i tak sobie na plecach leżał z otwartym pyskiem bez ani jednego zęba.