Jako, że wywiązała się tutaj dosyć poważna rozmowa (pomijając kilka idiotycznych postów - patrz wyżej), postanowiłem wrzucić Wam tutaj świeży artykuł poruszający temat GMO.
Wrzucam, bo jestem ciekaw Waszej opinii, ale od razu zaznaczam, że nie interesują tutaj chyba nikogo posty pseudopolityków pierdolących o tym czy Gazeta Wyborcza/Polityka jest spoko czy nie.
Oto artykuł:
GMO - bezpieczne i eko
Genetycznie zmodyfikowane rośliny nie są zagrożeniem dla zdrowia i mogą skuteczniej wspomóc ochronę środowiska niż rolnictwo ekologiczne
Spokojny i wyważony artykuł Magdaleny Tilszer , osoby niechętnej GMO, z pewnością wart jest przeczytania i namysłu. Tym bardziej że tocząca się debata o zmodyfikowanych genetycznie roślinach stała się wyjątkowo emocjonalna, zwłaszcza gdy dołączyli do niej ostatnio celebryci (m.in. Doda widząca w GMO "jawne ludobójstwo" i ostrzegająca przed "wyrastającymi dzieciom trzema głowami"). Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że autorka tekstu głównie krytykuje model współczesnego rolnictwa, z którym GMO ma bardzo niewiele wspólnego (o czym szerzej za chwilę). Poza tym wygłasza tezy wręcz proszące się o polemiczny głos lub sprostowanie.
1) Magdalena Tilszer zaczyna swój tekst od stwierdzeń: „Nieprzejednany ton obecnej dyskusji bierze się też w dużej mierze z pozbawionej sensu szermierki na wzajemnie zaprzeczające sobie wyniki różnych ekspertyz i badań (). Wbrew pozorom głównym pytaniem nie powinno być jednak to, czy GMO szkodzi zdrowiu. O tym, że argumenty » zdrowotne «mają ograniczoną nośność, przekonaliśmy się nieraz”.
Nie jest tak, że mamy "zaprzeczające sobie wyniki ekspertyz i badań". Naukowcy dysponują bardzo wieloma rezultatami badań z ostatnich kilkunastu lat potwierdzającymi biobezpieczeństwo roślin GMO oraz pojedynczymi publikacjami o udowodnionej złej jakości (np. błędna analiza danych, złe zaprojektowanie eksperymentu) dowodzącymi czegoś wręcz przeciwnego. Problem w tym, że głównie te drugie funkcjonują w medialnym obiegu.
Trudno też się dziwić, że kwestia bezpieczeństwa tak bardzo porusza "zwykłych zjadaczy chleba" - w końcu zdrowie jest najważniejsze. Ale tu, jak mi się wydaje, możemy z autorką dojść do konsensusu. Czyli zgodzimy się, że zastosowanie metod inżynierii genetycznej do uzyskiwania nowych odmian roślin samo w sobie nie niesie niebezpieczeństw, bo to tylko technologia, w dodatku precyzyjniejsza niż dotąd powszechnie stosowane (np.krzyżowanie , mutageneza). A każda otrzymana z pomocą owej technologii odmiana powinna podlegać osobnej ocenie bezpieczeństwa dla zdrowia i środowiska, gdyż ma odmienne cechy od pozostałych (np. odporność na wirusy, szkodniki, suszę lub herbicydy). I jak dotąd nie mamy żadnych wiarygodnych dowodów, by uprawiane na świecie rośliny GMO (przede wszystkim soja, kukurydza, bawełna i rzepak) stanowiły większe zagrożenie dla ludzi niż ich konwencjonalne odpowiedniki.
2) "W Argentynie 20 mln hektarów soi genetycznie modyfikowanej spryskuje się 370 mln litrów glifosatu rocznie. Ludność wiejska zaczęła się skarżyć na epidemię nowotworów, malformacji płodów, poronień. Epidemię zachorowań wiąże się z rozpylanym nad polami glifosatem, który z wiatrem dociera do wiosek. Jednak badania zlecone przez rząd Argentyny nie wykazały związku zachorowań z glifosatem. To, że glifosat dociera do osiedli ludzkich i może powodować choroby, nie oznacza, że soja jest trująca. Oznacza jedynie, że uprawy GM nie są wolne od chemii i problemów z nią związanych" - pisze z pewnym niepokojem Magda Tilszer.
Zacznę od tego, że epatowanie niezorientowanego w rolnictwie czytelnika wielkimi liczbami bez podania, co one znaczą, jest bardzo niedobrą praktyką. A już szczególnie, gdy liczby te są nieprawdziwe. Otóż owe "370 mln litrów" można znaleźć na stronach internetowych zagorzałych przeciwników GMO, ale nawet oni piszą, że chodzi tu zużycie WSZYSTKICH środków ochrony roślin (herbicydów, fungicydów czy owadobójczych) we WSZELKIEGO RODZAJU uprawach na terenie Argentyny. Jeśli zaś chodzi o sam glifosat, nawet ekowojownicy przywołują znacznie mniejsze liczby - mianowicie 190 mln litrów tej substancji na 19 mln hektarów upraw soi. Jednak to też niewiele mówi, gdyż herbicyd ten sprzedaje się w postaci płynnego koncentratu o różnej zawartości substancji czynnej (podawanej w gramach na litr). Nie wiadomo więc, co owe "190 mln litrów" tak naprawdę oznacza. Ale nawet gdybyśmy wzięli je pod uwagę, to rekomendacje dotyczące bezpiecznego użycia glifosatu (znów: w zależności od stężenia i od tego, do zwalczania jakich chwastów się go stosuje) wahają się od kilku do kilkunastu litrów na hektar. Prosta kalkulacja dowodzi więc, że nawet owe "190 mln litrów" nie musi wskazywać, iż argentyńscy rolnicy nadużywają glifosatu.
Szkoda również, że Magdalena Tilszer nie wytłumaczyła, na czym polega przewaga glifosatu w połączeniu z opornymi na niego roślinami GMO. Otóż uprawy, np. konwencjonalnego rzepaku czy soi, pryska się kilkukrotnie w ciągu roku kilkoma selektywnymi środkami chwastobójczymi, czyli o wybiórczym działaniu (na konkretne rośliny). Glifosat jest zaś herbicydem tzw. totalnym, to znaczy, że działa na (niemal) wszystkie rośliny, oczywiście poza tymi uodpornionymi genetycznie. A to oznacza, że można go stosować rzadko (nawet raz), np. gdy soja już rośnie na polu. Zamiast więc kilku herbicydów używa się jednego, i to rzadko. Największe europejskie badania polowe przeprowadzone na dużych obszarach w Wielkiej Brytanii (finansowane ze źródeł publicznych) wykazały spadek o połowę oprysków herbicydami w uprawach buraków cukrowych i rzepaku GMO w porównaniu z konwencjonalnymi odmianami.
Co więcej, glifosat jest uznawany za jeden z najważniejszych współczesnych środków chwastobójczych, ponieważ ma bardzo niską toksyczność (znacznie mniejszą niż np. sól kuchenna, witamina A czy aspiryna). Szybko ulega też rozkładowi w środowisku, szczególnie w glebie. Tymczasem herbicydy selektywne są o wiele bardziej toksyczne.
Zastosowanie roślin GMO odpornych na glifosat umożliwia także rezygnację z niektórych zabiegów agrotechnicznych - m.in. głębokiej orki. Raport prestiżowej amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk z 2010 r. jedną z głównych korzyści uprawiania roślin GMO odpornych na glifosat widzi właśnie w braku orki, co zapobiega wyjaławianiu gleby oraz skażeniu wód powierzchniowych, którego główną przyczyną jest rolnictwo.
3) "Uprawy GM, tak jak uprawy konwencjonalne, wymagają nawozów, a wielkoobszarowe monokultury, tak jak w rolnictwie konwencjonalnym, przyczyniają się do zubożenia różnorodności gatunkowej zwierząt. Użycie maszyn, a tym samym emisja CO2, również nie jest mniejsze przy uprawach GM".
W rolnictwie ekologicznym też stosuje się nawozy, tyle że tzw. naturalne. Ponadto nie ma żadnych przeszkód, by uprawiać rośliny GMO, takie jak np. odporna na szkodniki kukurydza MON810 (którą wolno wysiewać w Unii Europejskiej), zgodnie z zasadami rolnictwa ekologicznego, czy stosować płodozmian. Tym bardziej że kukurydza ta nie wymaga spryskiwania tak licznymi środkami chemicznymi środkami owadobójczymi, gdyż sama produkuje naturalną toksynę bakteryjną Bt, w dodatku od dziesięcioleci stosowaną w postaci oprysków w rolnictwie ekologicznym. Co więcej, niemieckie badania prowadzone za publiczne pieniądze i trwające 25 lat wskazują, że uprawa kukurydzy z toksyną Bt, w porównaniu z konwencjonalną, zwiększa bioróżnorodność owadów na obsiewanych nią polach, jak również powstrzymuje erozję gleby.
Już samo to - zmniejszenie liczby oprysków herbicydami i środkami owadobójczymi czy rezygnacja z głębokiej orki - dowodzi, że zdanie: "Użycie maszyn, a tym samym emisja CO2, również nie jest mniejsze przy uprawach GM", nie może być prawdziwe (zresztą pod koniec tekstu sama Magdalena Tilszer pisze: "Uprawy GM są mniej pracochłonne"). Otóż istnieją oszacowania na temat tego, co dały nam uprawy GMO pod tym względem. Dzięki mniejszemu zużyciu paliwa do maszyn rolniczych redukcja emisji dwutlenku węgla do atmosfery tylko w 2010 r. wyniosła 19,4 mld kg, co - jak piszą autorzy raportu - odpowiada usunięciu z ulic ok. 8,6 mln samochodów rocznie. Z kolei raport na temat upraw GMO w Brazylii podaje, że tylko w sezonie 2010/11 dzięki nim rolnicy spalili o 42 mln litrów mniej oleju napędowego, co daje zmniejszenie emisji CO2 o prawie 79 tys. ton. Natomiast za sprawą roślin GMO globalne zużycie środków chemicznych w rolnictwie w latach 1996-2010 spadło o 438 mln kg (czyli tyle, ile zużywa się we wszystkich 27 krajach członkowskich UE w ciągu całego roku).
4) "Mimo że technika genetyczna daje teoretycznie ogromne możliwości, w praktyce okazuje się, iż zainteresowanie producentów modyfikowanych ziaren ogranicza się do czterech roślin. Uprawy GMO nie mają zastosowania jako produkty bezpośrednio służące do wyżywienia ludzi. Jeśli służą do żywienia, to raczej zwierząt, które są następnie zjadane przez bogatsze warstwy społeczeństw".
Trudno mieć pretensje do firm produkujących nasiona roślin GMO o to, że wytwarzają te odmiany, na które jest największy popyt (soja, kukurydza, bawełna i rzepak) wśród rolników. Z kolei farmerów nie można winić za uprawianie roślin, które najlepiej się sprzedają. Mamy jednak co najmniej jeden przykład odmiany GMO przeznaczonej głównie do konsumpcji przez ludzi, która w dodatku powstała dzięki środkom publicznym, a nie koncernom. Chodzi o odporną na wirusa papaję, która uratowała plantacje tej rośliny na Hawajach.
Oczywiście zasadne pozostaje pytanie, dlaczego dostępnych jest dziś tak mało nowych odmian roślin GMO. Czy na pewno winne temu są wyłącznie pazerne koncerny i trendy na światowych rynkach rolnych, czy może bardziej trwająca od końca lat 90. XX w. histeria wokół GMO (głównie w Europie)? Warto pamiętać, że Unia Europejska do 2003 r. w ogóle nie pozwalała sprowadzać na swój teren jakichkolwiek odmian GMO, ani tym bardziej ich wysiewać, i zmieniła to dopiero po przegranym procesie w ramach Światowej Organizacji Handlu (wytoczonym przez kraje Ameryki Płn. i Płd.), podczas którego nie była w stanie udowodnić szkodliwości roślin genetycznie zmodyfikowanych. I tak jednak to negatywne nastawienie sprawiło, że kraje amerykańskie, afrykańskie czy azjatyckie obawiały się mocno inwestować w biotechnologię rolniczą, by nie stracić europejskich rynków zbytu. Zresztą do dziś boją się one naszej niechęci do GMO, a niektóre wręcz się nią zaraziły (np. upraw GMO całkowicie zakała niedawno Boliwia).
Tę europejską (i nie tylko) niechęć rozkręciły i podsycają organizacje nazywające same siebie "ekologicznymi". Bardzo skutecznie zresztą, czego przykładem jest los rośliny przeznaczonej wyłącznie dla ludzi. Chodzi o tzw. złoty ryż (nazwa pochodzi od żółtego koloru powstałego w związku z modyfikacją genetyczną). Ten międzynarodowy niekomercyjny projekt - w uproszczeniu polegający na zwiększeniu zawartości witaminy A w roślinie - czeka na realizację już od kilkunastu lat i dopiero w przyszłym roku wejdzie do upraw w Azji. Jego celem jest pomoc ludziom cierpiącym w krajach Azji i Afryki z powodu niedoboru witaminy A w diecie sprawiającego, że co roku umiera 1-2 mln dzieci, a pół miliona staje się nieodwracalnie niewidomymi. Wprowadzenie złotego ryżu zostało tak bardzo opóźnione za sprawą protestów różnych ruchów "ekologicznych", na czele z Greenpeace, co stanowi jedną z najczarniejszych kart w historii tej organizacji. Sprzeciw zaś był spowodowany wyłącznie ideologią - złoty ryż jest zły tylko dlatego, że to roślina powstała za pomocą inżynierii genetycznej. Z kolei w tym roku w Indiach (Radżastan) lokalne władze zastopowały opłacone ze środków publicznych próby polowe nad gorczycą GMO - znów wyłącznie z powodu protestów organizacji "eko", a nie racjonalnych przesłanek.
Warto przywołać w tym kontekście również historię z Rothamsted (Wielka Brytania), gdzie w maju br. pewna organizacja (oczywiście też uważająca się za "ekologiczną") próbowała zniszczyć eksperymentalne uprawy pszenicy GMO. Oto co napisali naukowcy w bezprecedensowym liście otwartym do atakujących ich ekowojowników: "Skopiowaliśmy w pszenicy naturalne zjawisko wykorzystywane przez miętę pieprzową oraz ponad 400 innych gatunków roślin do walki z mszycami. W ten sposób możemy przyczynić się do znacznego zmniejszenia zużycia chemii w rolnictwie. Czy przeciw temu protestujecie? Czy protestujecie tylko dlatego, że nowa odmiana to tzw. GMO? Nasze badania są finansowane ze środków publicznych. Otrzymana pszenica nie stanie się własnością żadnej prywatnej firmy ani nie zostanie opatentowana. Jeśli potwierdzi się, że efektywnie odstrasza mszyce, będzie sprzedawana rolnikom z całego świata po kosztach. Niestety, wasze działania prowadzą do tego, że tylko duże i bogate firmy mogą sobie pozwolić na bardzo kosztowne badanie nowych odmian GMO".
We Włoszech z kolei władze doprowadziły do zniszczenia eksperymentalnych drzewek oliwnych odpornych na choroby. Przywołam też przykład (niejedyny) z naszego podwórka. Prof. Jacek Hennig, kierownik Pracowni Patogenezy Roślin Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie, tak opowiadał mi o swoich badaniach w artykule opublikowanym na łamach "Polityki " (nr 25/2012): "Dzięki metodom inżynierii genetycznej mój zespół wyhodował ziemniaki, które świetnie radzą sobie z suszą. Oczywiście mogą również rosnąć w normalnych warunkach, co oznacza mniejsze zużycie wody. Nie trzeba chyba tłumaczyć korzyści dla środowiska z tego typu upraw. Opatentowaliśmy to odkrycie. Ale co z tego, skoro z powodu histerii wokół GMO nie mamy szans na jego zastosowanie w rolnictwie. Na szczęście nasz wysiłek nie poszedł całkowicie na marne. Zgłosił się do nas państwowy instytut rolniczy z Kenii, który chce tę samą modyfikację zastosować w kukurydzy. Dostali więc nasz wynalazek za darmo. I dobrze, bo pomagamy w ten sposób krajom afrykańskim dotkniętym klęską suszy. Nie rozumiem tylko, dlaczego polscy rolnicy nie będą mogli korzystać z tych osiągnięć?".
Warto też zwrócić uwagę, że tylko w czterech krajach europejskich (Francji, Szwajcarii, Niemczech i Wielkiej Brytanii) w latach 1999-2010 ekowojownicy zniszczyli 70 upraw doświadczalnych prowadzonych przez finansowane ze środków publicznych instytuty naukowe.
Mimo tej niedobrej dla roślin GMO atmosfery można dziś znaleźć sporo przykładów prowadzonych na świecie badań (zarówno ze środków publicznych, jak i komercyjnych oraz o różnym stopniu zaawansowania) nad nowymi odmianami. Oto niektóre z nich:
Indie, Filipiny - bakłażan
Izrael - bawełna o wyższej produktywności
Chiny - bawełna o dłuższych włóknach
Uganda - bawełna (prawdopodobne rozpoczęcie upraw - 2014 r.), banany z witaminą A (2017 r.), maniok odporny na wirusy (2016 r.), kukurydza odporna na suszę (2017 r.)
Malawi, Nigeria, Mali, Tanzania, Togo - zamierzają wprowadzić do upraw kukurydzę, ryż, pszenicę i sorgo GMO
Szwajcaria - naukowcy opracowali, głównie z myślą o Afryce, maniok odporny na dwie choroby wirusowe
Ghana - rozpoczyna testy ryżu, fasolnika i batatów GMO
międzynarodowy zespół z USA i Indii pracuje nad proso odpornym na suszę
międzynarodowy zespół (Wlk. Brytania, Filipiny) chce wyhodować ryż o lepszej zdolności do fotosyntezy (tzw.C4 )
Warto na koniec przypomnieć, komu dziś przede wszystkim służą odmiany GMO. Otóż 90 proc. uprawiających je na świecie ludzi to drobni i biedni rolnicy. Np. w Chinach 6,5 mln rolników mających gospodarstwa o średniej powierzchni 0,6 hektara uprawia bawełnę GMO odporną na szkodniki (zawiera tę samą toksynę Bt co kukurydza GMO uprawiana w Hiszpanii czy Polsce). Z kolei w Indiach uprawy podobnej bawełny przez kilka milionów drobnych rolników pozwoliły na zwiększenie ich dochodów nawet o połowę.
5) Rozważania Magdaleny Tilszer o zmianie modelu rolnictwa na bardziej zrównoważony są na pewno godne poparcia. Dziwi tylko, dlaczego autorka nie dostrzega, że inżynieria genetyczna może w tym niezwykle pomóc. A właściwie już pomaga, bo dzięki GMO zmniejszyliśmy negatywny wpływ rolnictwa konwencjonalnego na środowisko. Warto także pamiętać, że ta zmiana modelu nie nastąpi z dnia na dzień (jeśli w ogóle nastąpi), podobnie jak łatwo ludzie nie zrezygnują z jedzenia mięsa.
Autorka przywołuje też pewną książkę na powyższy temat. Ja postąpię podobnie - słynna za oceanem " Tomorrow's Table" została napisana przez prof. Pamelę Ronald, znanego biologa z University of California, oraz jej męża Raoula Adamchaka, kalifornijskiego rolnika ekologicznego. Obydwoje przekonująco pokazują, co może dać nam mariaż inżynierii genetycznej i rolnictwa nastawionego na ochronę środowiska. Dotąd jeszcze on nie nastąpił, gdyż twórcy reguł rolnictwa ekologicznego odrzucają odmiany GMO. Wyłącznie z ideologicznych powodów. Czas najwyższy zacząć racjonalnie myśleć i działać.
*Autor jest dziennikarzem naukowym tygodnika "Polityka"
________________________________________________
żródło:
wyborcza.pl/1,75476,12985195,GMO___bezpieczne_i_eko.html?as=2