Ponieważ wielu z Was nie zdaje sobie sprawy z tego, czym naprawdę jest deklaracja ze strony Unii Europejskiej, nazywająca działania Rosji na Krymie jednoznacznie aktem "agresji", chciałbym Wam wyjaśnić to z punktu widzenia prawa międzynarodowego.
Z jednej strony, samo pojęcie "agresji" do dziś nie jest jednoznacznie skodyfikowane, mimo że -- paradoksalnie -- ZSRR w pierwszej połowie XX w. sam usiłował doprowadzić do sformalizowania tego pojęcia w prawie międzynarodowym. Koniec końców, definicja uchwalona na XXIX sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1950 r. (z inicjatywy ZSRR) nie ma mocy wiążącej prawnie dla państw.
Jedynym aktem prawnym, na który można się powołać, są Konwencje Londyńskie z 4-5 lipca 1933 r., do których sygnatariuszy należał również ZSRR. Zostały podpisane oprócz tego jedynie przez Polskę, Estonię, Łotwę, Rumunię, Turcję, Iran, Czechosłowację, Jugosławię, Litwę i Afganistan (a później też Finlandię). Określone w nich zostało pojęcie "napaści", jako aktu zabronionego prawem międzynarodowym, obejmujące kilka różnych kryteriów, w tym:
- wypowiedzenie wojny,
- poparcie dla nielegalnych wewnętrznych aktów zbrojnych (w tym bandyckich) na terenie obcego państwa - mimo żądania wycofania takiego poparcia przez państwo napadnięte,
- blokadę morską,
- atak dowolnymi siłami zbrojnymi - także bez wypowiedzenia wojny,
- najazd dowolnymi siłami zbrojnymi (najazd, czyli wkroczenie na terytorium, nawet bez otwarcia ognia),
Co z tego wynika? Że z punktu widzenia prawa międzynarodowego, jedynie Polska i inne wymienione powyżej kraje, mają prawo nazwać w sposób wiążący prawnie dla Federacji Rosyjskiej akt agresji, jednak nie używając słowa "agresja", tylko "napaść".
Gdyby Radosław Sikorski użył tego konkretnego słowa, taka deklaracja byłaby ze strony polskiej prawnie wiążąca dla Rosji, w świetle podpisanych przez nią konwencji, i stanowiła jedyną jak do tej pory rezolucję, po której wystosowaniu Rosja byłaby zmuszona prawnie do zaprzestania działań wojennych na Krymie. Niezaprzestanie ich w świetle takiej rezolucji oznaczałoby złamanie prawa międzynarodowego uznanego przez samą Federację Rosyjską (na mocy ciągłości wybranych ratyfikowanych aktów prawnych).
Dopóki to się nie stanie, Rosja w świetle prawa międzynarodowego postępuje zgodnie z prawem. Na pewno żadne rezolucje UE ani tym bardziej USA (które były jednym z głównych oponentów uchwalenia ścisłej definicji słowa "napaść") -- nie są dla Rosji w żaden sposób wiążące.
I na tym, drodzy użytkownicy naszego zacnego portalu, polega niezwykła waga roli Polski w dialogu Świat-Rosja podczas konfliktu na Krymie.
Z jednej strony, samo pojęcie "agresji" do dziś nie jest jednoznacznie skodyfikowane, mimo że -- paradoksalnie -- ZSRR w pierwszej połowie XX w. sam usiłował doprowadzić do sformalizowania tego pojęcia w prawie międzynarodowym. Koniec końców, definicja uchwalona na XXIX sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1950 r. (z inicjatywy ZSRR) nie ma mocy wiążącej prawnie dla państw.
Jedynym aktem prawnym, na który można się powołać, są Konwencje Londyńskie z 4-5 lipca 1933 r., do których sygnatariuszy należał również ZSRR. Zostały podpisane oprócz tego jedynie przez Polskę, Estonię, Łotwę, Rumunię, Turcję, Iran, Czechosłowację, Jugosławię, Litwę i Afganistan (a później też Finlandię). Określone w nich zostało pojęcie "napaści", jako aktu zabronionego prawem międzynarodowym, obejmujące kilka różnych kryteriów, w tym:
- wypowiedzenie wojny,
- poparcie dla nielegalnych wewnętrznych aktów zbrojnych (w tym bandyckich) na terenie obcego państwa - mimo żądania wycofania takiego poparcia przez państwo napadnięte,
- blokadę morską,
- atak dowolnymi siłami zbrojnymi - także bez wypowiedzenia wojny,
- najazd dowolnymi siłami zbrojnymi (najazd, czyli wkroczenie na terytorium, nawet bez otwarcia ognia),
Co z tego wynika? Że z punktu widzenia prawa międzynarodowego, jedynie Polska i inne wymienione powyżej kraje, mają prawo nazwać w sposób wiążący prawnie dla Federacji Rosyjskiej akt agresji, jednak nie używając słowa "agresja", tylko "napaść".
Gdyby Radosław Sikorski użył tego konkretnego słowa, taka deklaracja byłaby ze strony polskiej prawnie wiążąca dla Rosji, w świetle podpisanych przez nią konwencji, i stanowiła jedyną jak do tej pory rezolucję, po której wystosowaniu Rosja byłaby zmuszona prawnie do zaprzestania działań wojennych na Krymie. Niezaprzestanie ich w świetle takiej rezolucji oznaczałoby złamanie prawa międzynarodowego uznanego przez samą Federację Rosyjską (na mocy ciągłości wybranych ratyfikowanych aktów prawnych).
Dopóki to się nie stanie, Rosja w świetle prawa międzynarodowego postępuje zgodnie z prawem. Na pewno żadne rezolucje UE ani tym bardziej USA (które były jednym z głównych oponentów uchwalenia ścisłej definicji słowa "napaść") -- nie są dla Rosji w żaden sposób wiążące.
I na tym, drodzy użytkownicy naszego zacnego portalu, polega niezwykła waga roli Polski w dialogu Świat-Rosja podczas konfliktu na Krymie.