Dziś na wykładzie z znalazłem bardzo ciekawy artykuł na GW. Prezentuję. Uwaga, bardzo długie, brak obrazków!
Był taki jeden. Silny. Siostry zamykały mnie z nim i jego bratem w pokoju na klucz. To był taki strach, że nie możesz myśleć ani czuć. Tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć.
Wieczorem 6 lutego 2006 roku Barbara Domaradzka z Rybnika zadzwoniła na policję. Jej syn Mateusz wyszedł poślizgać się na górce zwanej "Depta" i nie wrócił. Rozpoczęto poszukiwania. Policja użyła psów tropiących. Rozesłano komunikaty: osiem lat, 120 cm wzrostu, szczupły, włosy ciemny blond. Sprawdzono wszystkie miejsca, do których chłopiec mógł pójść. Ale nie znaleziono go.
Policjanci zaczęli obserwować szkołę, do której chodził. Kręcili się koło niej dwaj mężczyźni: 22-letni Łukasz i jego kuzyn, 25-letni Tomasz. Ustalono, że mogą mieć związek z zaginięciem Mateusza. Uczniowie mówili, że mężczyźni pili alkohol, dawali dzieciom słodycze, zachęcali do wspólnej gry w piłkę. Próbowali też dotykać chłopców i sami się przed nimi obnażali.
Gdy policja zatrzymała Tomasza, okazało się, że od lat utrzymywał kontakty seksualne z Łukaszem. Początkowo je wymuszał, później Łukasz sam zaczął je inicjować, a także interesował się kontaktami seksualnymi z dziećmi.
Tomasz przyznał, że znał zaginionego Mateusza. Opowiadał nawet, że chłopiec był bardzo piękny i że się w nim zakochał.
Obaj mężczyźni zostali oskarżeni o zabójstwo. Sprawa - prowadziła ją gliwicka prokurator Joanna Smorczewska - miała charakter poszlakowy, bo nie było świadków zdarzenia ani ciała. Przeprowadzono więc eksperymenty procesowe. 6 marca 2006 r. policjanci przywożą kukłę odpowiadającą wyglądowi Mateusza. Tomasz opowiada, jak zaprosili chłopca na wspólne ślizganie się. Doszli na górkę. Rozebrali go. "Mieliśmy go tylko zerżnąć. Ale mały zaczął się wyrywać. Krzyczał, że o wszystkim powie mamie" - zdradza Tomasz. Zaczęli go bić. W pewnej chwili chłopiec zemdlał. Mężczyźni przykryli go gałęzią. I poszli do sklepu Balbina. Wypili wino i dwa piwa. W Rybniku temperatura tej doby wahała się od -8 do -22,4 st. C.
Podczas kolejnego eksperymentu w rybnickim lesie mężczyźni opowiadają, jak po wypiciu wina i piw wzięli z domu łopatę "sztychówkę" i wrócili po ciało chłopca. W obecności kamery pokazują, jak nieśli go aż do mostu kolejowego. Tam Łukasz został na czatach, a Tomasz sam poszedł zakopać ciało. Podczas eksperymentu Tomasz ma napady duszności, przyspieszone tętno. Opowiada, jak patrzył na twarz leżącego w dole Mateusza i nie potrafił nasypać na nią ziemi. Wziął kawek ubrania, rzucił na chłopca i dopiero zaczął przysypywać ciało.
Tomasz i Łukasz przed sądem odwołali wcześniejsze zeznania, mimo to w 2008 roku zostali skazani na 25 lat więzienia za zabójstwo. Sąd uznał, że ich wypowiedzi były tak bardzo zbieżne, że nie mogli ich uzgodnić, przebywając w osobnych celach.
Obszar wskazany przez mężczyzn jako teren pochowania Mateusza, jest zbyt rozległy, by można go przekopać. Ciała chłopca do tej pory nie odnaleziono.
List
Jeszcze w trakcie procesu o zabójstwo Mateusza do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach przyszedł list od kolegi z Tomasza celi. Więzień donosił, że Tomasz przyznał się do zabójstwa, a także do gwałtów na dzieciach w Ośrodku Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu, w którym mieszkał do 18. roku życia. "Jedynym powodem wysłania listu jest to, że sam mam dziecko", pisał autor.
Na wniosek prokuratury w Gliwicach kolejny eksperyment odbył się w Ośrodku Sióstr Boromeuszek. Funkcjonariusze z 20-letnim stażem pracy mówili potem, że czuli się w ośrodku nieswojo. Po kątach snuły się szare dzieci, wyglądały jak mali dorośli. W domu brakowało hałasu, radości. W pokojach nie było półek, jedynie łóżka przykryte kapą i taborety. W oknach kraty. Wszystko wspólne, nawet szafa z bielizną. Na pytania policjantów, dlaczego dzieci nie mają szczoteczek do zębów w oddzielnych kubkach, siostry powiedziały, że dzieci wiedzą, która jest czyja. Ale skąd wiedzą, skoro wszystkie szczoteczki są niebieskie?
Przed pokojem siostry dyrektor czekała na ławeczce trójka dzieci ze spuszczonymi głowami. Policjanci próbują z nimi porozmawiać, ale dzieci są przerażone. Z pokoju wychodzi siostra Bernadetta. Jeden z funkcjonariuszy opowiadał potem: "Tomasz spojrzał na nią i jakby diabła zobaczył. Jego strach był dziwny, bo siostra była spokojna, delikatna. Bardzo blada, szczupła, około 50 lat, roztaczała pewien czar osoby, która wie, co robi".
Policjanci oraz prokurator poszli z siostrą do jadalni. Dzieci jadły w ciszy. Tomasz wskazał czworo z nich jako swoje ofiary. Wskazani chłopcy byli bardzo podobni do Mateusza.
2 lata i 34
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach w 2007 roku rozpoczyna kolejną sprawę, tym razem przeciwko dyrektor Ośrodka Sióstr Boromeuszek Agnieszce F., czyli siostrze Bernadetcie, oraz wychowawczyni w grupie chłopców Bogumile Ł., siostrze Franciszce.
Tomasz opowiedział biegłemu psychologowi, jak w sierocińcu gwałcili go starsi wychowankowie. Nie miał wówczas nawet pięciu lat. Pamiętał, że to "było coś strasznego". Nie pamiętał, kiedy sam zaczął dotykać innych chłopców.
Z zeznań wychowanków ośrodka wynikało, że Tomasz wykorzystywał dzieci przez wiele lat. Miał ksywkę "Pantera", bo skradał się w nocy do łóżek. Wszyscy wychowankowie o tym wiedzieli i twierdzili, że o zachowaniu Tomasza wiedziały także siostry.
W roku 2007 w ośrodku mieszkało około 60 dzieci, dziewczynek i chłopców w wieku od 2 do 18 lat.
Siostry nie starały się o ograniczenie władzy rodzicielskiej rodzicom i znalezienie dzieciom nowej rodziny lub chociaż rodziny zastępczej. Skutek był taki, że po kilkunastoletnim pobycie w ośrodku były odsyłane do tego samego środowiska, z którego przyszły. Nie miały innego.
Siostry przyznały przed sądem, że niektórzy wychowankowie zostawali w ośrodku dłużej, bo nie mieli w ogóle dokąd wrócić. Najstarszy miał 34 lata.
Do gwałtów dochodziło w grupach chłopców.
Dzieci opowiadały, że młodsi zamykani są na noc na klucz w pokoju z 20-letnimi mężczyznami. Jedne twierdziły, że to kara za moczenie się do łóżka, inni mówili, że siostra nie tłumaczy, dlaczego muszą spać w danym pokoju. Jeśli dzieci zgłaszały siostrze Bernadetcie, że są dotykane, nie reagowała, nazywała jedynie molestujących zboczeńcami i pedałami albo karała biciem po twarzy.
Dzieci mówiły, że siostry biły je prawie codziennie, często do krwi. Nazywały "zboczeńcami, małymi gnojkami, debilami, ułomkami".
W ośrodku pracowało osiem sióstr, nie było psychologa. Pozostałe siostry podporządkowały się systemowi kar dyrektorki. Dziewczynkom za karę wkładały mydło do ust, wiązały do słupa lub kaloryfera, myły w zimnej wodzie. "Koleżanka przybiegła do mnie - zeznawał jeden z wychowanków. - Miała opuchnięte ręce, siniaki, płakała. Okazało się, że siostra przykuła ją do kaloryfera i zostawiła".
"Pamiętam, jak dziewczyny zostały przyłapane na paleniu papierosów - mówiła podczas procesu jedna z sióstr. - Siostra Bernadetta mówiła, że są niemoralne, głupie i stoczą się jak rodzice, bo mają to w genach. Wszyscy milczeliśmy. Siostra dyrektor traktowała nas, nie tylko dzieci, z dużym dystansem, oschle. Jej obowiązki powodowały frustracje i agresywne odzwierciedlanie problemów. Zawsze starała się narzucać swoją wolę, nie można się było jej sprzeciwić".
Funkcjonariusze przypomnieli sobie w sądzie troje przerażonych dzieci, które siedziały na ławeczce przed pokojem siostry Bernadetty. Okazało się, że czekały na wymierzenie kary. Dzieci dostawały klapsy na gołą pupę za nierówny szlaczek w zeszycie, urwanie guzika, zgubienie skarpetki. Wychowankowie uważali kary za normalne. Zwłaszcza jeśli do ośrodka trafili jako dwuletnie dzieci bite i maltretowane w domu.
Prokuratura ustala, że takie zachowanie sióstr miało miejsce już od lat 70.
Patologia
Jak podaje strona parafii św. Andrzeja: działalność Sióstr św. Karola Boromeusza w Zabrzu trwa od 1887 r. Siostry opiekowały się chorymi i biednymi z całego miasta, prowadziły przedszkole oraz kursy robótek ręcznych dla dziewcząt. W 1893 r. budynek został przeznaczony na dom dziecka i ta działalność trwa do dziś.
Rafał, wychowanek sióstr od 1974 do 1991 roku, opowiada mi o latach spędzonych w ośrodku: - Do dziś mam ślad na głowie od tego, jak siostra Monika uderzyła mnie menażką, bo śmialiśmy się podczas obiadu. Miałem 10 lat. Na jadalni musieliśmy być tak cicho, żeby muchy było słychać. Siostra uderzyła nas wszystkich, ale ja zemdlałem i podobno było dużo krwi. Zawiozły mnie do szpitala. Tłumaczyły, że przewróciłem się na rowerze. Lekarz mówił, że to niemożliwe, bo rana jest zbyt głęboka, ale sprawy nie zgłosił. Inne siostry też biły. Wieszakami, menażkami, chochlami do zupy, pasem, trzepaczkami, kluczami, krzesłami. Najgorzej pobiły Adama, bo miał problemy z mową. Biły go prętami po szyi, aż pojawiła się krew. Później kazały mówić dzieciom, że się przeziębił i dlatego nie ma go w szkole przez tyle tygodni.
Siostra Bernadetta była w ośrodku od 1978 roku, w 1994 została dyrektorem. Byłem zdziwiony, jak później się zachowywała, bo wcześniej była spokojna i sama bała się siostry dyrektor Scholastyki. Myślę, że od niej przejęła ten system kar. W ośrodku ceniono rygor i dyscyplinę. Jeśli któraś z wychowawczyń była dla dzieci ciepła, przytulała je lub wykazywała większą troskę, była z ośrodka usuwana.
Nauczycielka muzyki ze szkoły powiedziała, że ja i mój kolega mamy talent. Poprosiła siostry, bym poszedł do szkoły muzycznej. Lubiłem chodzić do szkoły: grałem na waltorni, fortepianie, miałem kolegów. Siostry zgodziły się nawet, abym śpiewał w chórze, ale później mi zabroniły. Nigdy nie wyjaśniały dlaczego.
Nie narzekam, bo jako jedyny mogłem się rozwijać. Jak dzieci miały zdolności plastyczne, siostry zabraniały im malować. Za wyrwanie kartki w zeszycie były bite, nawet jeśli chciały zapisać swoje myśli. Gorsze od bicia było absolutne posłuszeństwo i brak prywatności. Jak dostałem zegarek od chrzestnej na komunię, to siostry go zabrały i zwróciły po kilku latach.
Najbardziej nie lubiłem weekendów i świąt. Na święta dostawaliśmy dary z zagranicy. Widzieliśmy te owoce, ale siostry kazały czekać, aż ksiądz poświęci, więc gniły.
Myliśmy się wszyscy razem. W jednej wannie. Ściągałem majtki, wkładałem takie do kąpieli, na chwilę wchodziłem do wanny, a po mnie te same majtki ubierał inny chłopak i wchodził do tej samej wody. Jak się zagapił, to siostry lały lodowatą wodą. Wycierały nas tym samym ręcznikiem, zmieniały dopiero, gdy woda się z niego lała.
Budziły nas o 5.30 rano na modlitwę, później śniadanie, szkoła, obiad, odrabianie lekcji. Od 18.00 nie mogliśmy nic pić, jak ktoś był spragniony, to próbował z kranu w łazience się napić pod nieuwagę sióstr. Budziły nas o 23.00 i rozkazywały się wysikać, nawet jak nie chciałeś. Najbardziej karane było nasikanie do łóżka. A tam były dzieci z rozbitych rodzin, które dużo przeżyły i często miały kłopoty z moczeniem się.
Najbardziej jest mi przykro, że siostry kazały mi iść do zawodówki na ślusarza. Nie można było pójść do liceum. Wszystkim wybierały zawód. Mówiły, że jesteśmy upośledzeni. Teraz studiuję pedagogikę. Staram się zrozumieć ich zachowanie i to, dlaczego nikt nie reagował - nauczyciele, lekarze, kuratorium. Przecież dzieci chodziły do szkoły z siniakami, a jak nauczyciel zgłaszał siostrom, że chłopiec był pobity, to tygodniami nie wysyłały go do szkoły.
To, że ośrodek prowadzony był przez zakonnice, uśpiło czujność ludzi. Gdyby nauczycielka wyobraziła sobie, że to jej dziecko jest bite i poniżane, od razu rozpętałaby burzę. Ale dorośli nie myśleli o nas "dzieci" tylko "patologia".
Nie myślę, aby siostra Bernadetta była bardzo religijna. Zresztą my lubiliśmy modlitwy, ale nie było ich dużo.
Ceniony pedagog
W trakcie sprawy prokurator Joanna Smorczewska złożyła wniosek do Kongregacji Sióstr Miłosierdzia o odwołanie siostry Bernadetty ze stanowiska dyrektora ośrodka. Na tej podstawie Kongregacja powołała nową dyrektor. Siostra Bernadetta została przeniesiona do Seminarium Duchownego w Opolu.
Zaledwie kilka lat wcześniej, w 2003 roku, siostra Bernadetta otrzymała zabrzańską Nagrodę św. Kamila. "Kocham dzieci, serce mi pęka, kiedy widzę, że są opuszczone i smutne, wiem, ile dla nich znaczy uśmiech i ciepłe słowo" - mówiła w wywiadzie dla lokalnej gazety. Z artykułów w zabrzańskiej prasie wynikało, że siostra była cenionym pedagogiem, który poświęcił życie dla dobra wychowanków.
- Do czasu ujawnienia sprawy z placówki, a także ze szkół, do których chodzą jej podopieczni, nie płynęły niepokojące sygnały, a Agnieszka F. zwana siostrą Bernadettą została nawet wyróżniona przez lokalną społeczność - zapewniał w trakcie procesu rzecznik kuratorium w Katowicach Piotr Zaczkowski.
Okazało się też, że do 2007 roku nie było w ośrodku żadnej kontroli z kuratorium .
Kuratorzy tłumaczyli, że za kontrolę odpowiada tylko zakon. Po sprawdzeniu przepisów, także zapisów konkordatu, prokuratura w Gliwicach potwierdziła, że instytucje świeckie nie mogą ingerować w kontrolę sprawowaną przez zakon nad ośrodkiem.
Katoliczki i diabeł
Jednym ze świadków w procesie była nauczycielka Zofia Włodarska ze Szkoły Podstawowej nr 8 w Zabrzu, która jako jedyna zareagowała na prośby jednego z wychowanków, Pawła, aby zabrać go z ośrodka.
- Paweł został do nas przeniesiony w 2006 roku ze Szkoły nr 13 w Zabrzu. Miał za duże ubranie, był brudny, podenerwowany, dzieci się z niego naśmiewały - opowiada mi Zofia Włodarska. - Mówił, że siostry zamykają go na noc z dwójką chłopaków, którzy go gwałcą. Powtarzał, że się zabije. Po moim zgłoszeniu został przeniesiony do interwencyjnej placówki wychowawczej - Centrum Wsparcia Kryzysowego Dzieci i Młodzieży. Później okazało się, że wszystko, co mówił, było prawdą. Paweł w ciągu następnych kilku lat bardzo się zmienił. Był zadbany, uważny, dzieci go polubiły. To była największa przemiana, jaką do tej pory widziałam.
Jedna z zabrzańskich nauczycielek opowiada teraz, że gdy o procesie było już głośno, jej koleżanki z pokoju nauczycielskiego tak komentowały sprawę: "To konflikt wiary. Jestem katoliczką i nie będę donosić na siostry zakonne. Innym też odradzam".
"Siostra Bernadetta ma wpływy, była nie do ruszenia przez kilkadziesiąt lat. Na pewno zostanie i dzieci będą miały jeszcze gorzej".
"Siostra i tak do więzienia nigdy nie pójdzie. Po co dzieci mają przez to przechodzić".
"Nie wiadomo, z czym musiały mierzyć się te wychowawczynie. Siostra Bernadetta jest miłą, delikatną osobą. A to są dzieci alkoholików, narkomanów. Przecież w takim dziecku, nawet jak ma trzy lata, może tkwić diabeł".
Psychotropy
Z dokumentacji medycznej Poradni Neurologicznej i Psychologicznej w Zabrzu wynika, że podczas pobytu w Ośrodku Sióstr Boromeuszek Paweł był leczony na zaburzenia zachowania i nadpobudliwość. Siostry podawały mu leki. W 1999 roku doznał zatrucia lekami psychotropowymi i w stanie śpiączki przewieziono go do szpitala. U lekarzy ze szpitala ten fakt nie wzbudził podejrzeń. Siostry nie poinformowały o tym zdarzeniu lekarza, który leczył chłopca w poradni.
Paweł ma dziś 22 lata. Tak opowiada mi o latach w ośrodku: - Do ośrodka trafiłem po jednej z imprez u rodziców. Miałem 1,5 roku. Siostry mówiły: >>twoja stara jest nic niewarta, jesteś debilem, ułomem, gnojem<<. Biły za wszystko. Najgorzej, jeśli zsikałeś się do łóżka w nocy albo byłeś głośno. Lubiły bezwzględną ciszę. Czasem prosiły starszych chłopaków o pomoc. >>Dajcie im nauczkę<< - mówiły. Wtedy prowadzili nas na gwiazdę. Tak mówiliśmy na strych z gwiazdą na podłodze. Chłopcy nas tam rozbierali, bili, do krwi. Siostry patrzyły.
Każdy był bity, ale jeśli kogoś bito wcześniej w domu, to nawet nie myślał, że to coś złego. Co kilkuletnie dziecko może wiedzieć na temat zła? Czasem siostra Bernadetta tak mnie pobiła, że nie mogłem chodzić do szkoły. Raz wzięła drewniany wieszak. Biła po całym ciele. Już nie pamiętam, za co. Ale najgorsze były uderzenia w głowę. Tak jakby chciała dostać się do środka. Musieli mi zszyć rany, więc siostry wzięły mnie do szpitala i tłumaczyły lekarzowi, że się przewróciłem.
Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem i rozebrał mnie starszy chłopak, kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała. Później zaczęli do mnie przychodzić inni wychowankowie. Pytali, czy chłopacy już mi to robili. Powiedzieli, że im też. Nikt się tym nie zajął. Więc zajęliśmy się sobą sami. Siostry musiały reagować na nasze próby samobójcze. Nałykałem się najsilniejszych psychotropów, zadzwoniły po karetkę. W szpitalu mówiły później: "myślał, że to cukierki". Najdziwniejsze, że ich tłumaczenia nie miały sensu, a wszyscy wierzyli.
Powiedziałem o gwałtach do nauczycielki. Mówiła, że to sprawdzi. A potem zobaczyłem, jak rozmawia z siostrą Bernadettą na zebraniu. Śmiały się, żartowały. Czułem się przyparty do muru. Tak jakbym wybierał między śmiercią a życiem w ośrodku.
Był taki jeden z braci. Silny. On zmuszał wielu. Siostry zamykały mnie z nim i jego bratem w pokoju na klucz. To jest taki strach, że już nie możesz myśleć ani czuć. Prosiłem siostrę Bernadettę, aby mnie przeniosła, bo mnie dotykają. Teraz myślę tylko, że Pan Bóg ma jej dużo do wybaczenia. Bo tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć. Próbuję to ubrać w słowa, ale trzeba przeżyć, żeby zrozumieć.
Myślę, że ludzie widzieli tylko habit, a trzeba widzieć serce. Ona go nie ma. Dla mnie to uosobienie zła. Najbardziej się boję, że takich wychowawców może być więcej.
Na moje prośby zareagowała dopiero pani Zofia Włodarska, gdy w 2006 roku przeniesiono mnie do Szkoły nr 8 w Zabrzu. Uwierzyła mi. Zgłosiła sprawę do prokuratury, zostałem zabrany z ośrodka. Tylko dzięki niej żyję. Pytała, jak się czuję, co u mnie. Chwaliła. Chciałbym mieć taką matkę.
Jak już wyszedłem z ośrodka, to sam o sobie nie myślałem dobrze. W nocy wszystkie historie wracały. Kilka lat temu postanowiłem to zakończyć. Stałem na moście. Zauważył mnie pan, który pomyślał, że chcę skoczyć. Chwycił mocno za rękę. Powiedział: >>Bóg cię kocha<<. Rozpłakałem się i opowiedziałem mu wszystko.
Tego ośrodka się nie da zapomnieć. Nadal chodzę taki skulony. Na razie pracuję jako ochroniarz i z tego się cieszę. Chciałbym kiedyś założyć rodzinę. Ale chciałbym powiedzieć ludziom, żeby nie mieli dzieci dla zasiłku albo becikowego, bo tacy się tutaj zdarzają. Potem dziecko ma dwa latka i ląduje w takim miejscu jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek. Niech rodzice się przejdą po tych ośrodkach, poobserwują. To jest piekło, te dzieci nie chcą żyć".
Proces
Przed sądem zeznawało 22 wychowanków. Wszyscy, także dzieci, zeznawali w obecności siostry Bernadetty. Sędzia oddalił wniosek prokuratury, by nie było jej wtedy na sali sądowej. Uznał, że nie miałaby pełnego obrazu swojej sytuacji, co mogłoby naruszyć jej prawo do rzetelnej obrony.
Biegła psycholog wielokrotnie prosiła o usunięcie pytań adwokatów, którzy zadawali je w zbyt skomplikowany sposób lub sugerowali dzieciom, że siostra dyrektor może jeszcze wrócić do ośrodka. Ale dzieci je już słyszały.
"Podczas składania zeznań przed sądem u większości pokrzywdzonych widać było wysoki poziom napięcia i lęku, szczególnie w czasie odczytywania im wcześniejszych zeznań - napisała w opinii psycholog. - Niektórym stan emocjonalny nie pozwolił na dalszy udział w czynności procesowej i po potwierdzeniu złożonych wcześniej zeznań przestali odpowiadać na pytania bądź rozpłakali się".
Sióstr broniło dwóch adwokatów znanych z najwyższych stawek w Gliwicach.
Siostra Bernadetta odmówiła składania wyjaśnień i nie przyznała się do winy. Nie skierowano jej na badania psychologiczne, ponieważ nie istniały podejrzenia o niepoczytalności. Jej adwokat nie nawiązywał do żadnych wydarzeń w jej życiu osobistym, które mogłyby tłumaczyć jej okrucieństwo.
Siostra Bernadetta dwukrotnie odmówiła rozmowy do reportażu. "Proszę, niech sprawa Zabrza pozostanie w cieniu. Życzę sukcesów w pracy" - napisała.
Nieoficjalnie jedna z sióstr Kongregacji Sióstr Miłosierdzia w Trzebnicy mówi mi: - Przez kilkadziesiąt lat wszyscy ją w Zabrzu chwalili - nauczyciele, prasa, urzędnicy. W dzisiejszym świecie każdemu można udowodnić, że jest przestępcą.
Kontrola
Po procesie w ośrodku w Zabrzu zmniejszono liczbę wychowanków do 36. Zatrudnionych jest 23 pracowników, z tego siedem to siostry zakonne, reszta to świeccy wychowawcy. Zatrudniono psychologa, przeprowadzono remont, sale 20-osobowe zamieniono na pokoje trzy-, czteroosobowe.
Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem. Rozebrał mnie starszy chłopak, kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała
Anna Wietrzyk, rzecznik kuratorium w Katowicach, mówi, że obecnie placówka jest kontrolowana, ale kuratorium nadal odpowiada jedynie za poziom pedagogiczny (czyli może kontrolować, czy dzieci mają warunki do odrabiania lekcji i nauki). Za rozwój i bezpieczeństwo wychowanków nadal odpowiada jedynie Kongregacja Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy.
Kongregacja Sióstr Miłosierdzia informuje, że ośrodek jest kontrolowany, ale siostry odmawiają rozmowy na ten temat.
Wyrok
W 2010 roku Sąd Rejonowy w Zabrzu uznał siostrę Bernadettę i siostrę Franciszkę za winne przemocy psychicznej i fizycznej wobec wychowanków oraz podżegania do aktów pedofilskich na czterech nieletnich wychowankach i nakłanianie starszych wychowanków do przemocy fizycznej wobec młodszych chłopców.
Siostra Bernadetta została skazana na dwa lata więzienia w zawieszeniu, natomiast siostra Franciszka - która zdaniem sądu była posłuszna i bezwzględnie przyjęła system kar narzucony przez dyrektorkę - na osiem miesięcy w zawieszeniu.
W 2011 roku sąd apelacyjny zaostrzył karę wobec dyrektorki ośrodka. Skazano ją na dwa lata bezwzględnego pozbawienia wolności. Uzasadnienie wyroku zostało utajnione.
8 lipca 2011 siostra Bernadetta miała zgłosić się do aresztu karnego we Wrocławiu. Nie zgłosiła się. Od trzech lat sąd odracza karę po wnioskach siostry, w których powołuje się na zły stan zdrowia oraz podeszły wiek (ma 59 lat).
W lutym siostra Bernadetta złożyła wniosek o warunkowe zawieszenie kary pozbawienia wolności ze względu na podeszły wiek oraz działalność na rzecz Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza. Posiedzenie sądu w tej sprawie odbędzie się 24 kwietnia 2014 roku.
Pani Agnieszka
Tomasz i jego kuzyn Łukasz od 2008 roku przebywają w więzieniu. Z ekspertyz psychologa wynika, że Tomasz nie ma zaburzeń pedofilnych. Boi się natomiast dorosłych kobiet. Według psychologa jego zachowanie prawdopodobnie ukształtował pobyt w ośrodku, szczególnie molestowanie przez starszych wychowanków, gdy był małym dzieckiem.
Świadek obecny na obu procesach: - Zastanowiło mnie, że siostra ani przez chwilę nie pokazała, że żal jej chłopców. Podczas całego procesu była bardzo spokojna. Mówiła, że dzieci są złe, upośledzone i nie należy im wierzyć. Jedyne uczucia pokazała, gdy prokurator powiedziała do niej imieniem z dowodu: "Pani Agnieszko". Zaczerwieniła się ze złości, krzyczała, by nazywać ją "siostrą dyrektor Bernadettą".
Pierdolona patologia,
źródło artykułu
Był taki jeden. Silny. Siostry zamykały mnie z nim i jego bratem w pokoju na klucz. To był taki strach, że nie możesz myśleć ani czuć. Tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć.
Wieczorem 6 lutego 2006 roku Barbara Domaradzka z Rybnika zadzwoniła na policję. Jej syn Mateusz wyszedł poślizgać się na górce zwanej "Depta" i nie wrócił. Rozpoczęto poszukiwania. Policja użyła psów tropiących. Rozesłano komunikaty: osiem lat, 120 cm wzrostu, szczupły, włosy ciemny blond. Sprawdzono wszystkie miejsca, do których chłopiec mógł pójść. Ale nie znaleziono go.
Policjanci zaczęli obserwować szkołę, do której chodził. Kręcili się koło niej dwaj mężczyźni: 22-letni Łukasz i jego kuzyn, 25-letni Tomasz. Ustalono, że mogą mieć związek z zaginięciem Mateusza. Uczniowie mówili, że mężczyźni pili alkohol, dawali dzieciom słodycze, zachęcali do wspólnej gry w piłkę. Próbowali też dotykać chłopców i sami się przed nimi obnażali.
Gdy policja zatrzymała Tomasza, okazało się, że od lat utrzymywał kontakty seksualne z Łukaszem. Początkowo je wymuszał, później Łukasz sam zaczął je inicjować, a także interesował się kontaktami seksualnymi z dziećmi.
Tomasz przyznał, że znał zaginionego Mateusza. Opowiadał nawet, że chłopiec był bardzo piękny i że się w nim zakochał.
Obaj mężczyźni zostali oskarżeni o zabójstwo. Sprawa - prowadziła ją gliwicka prokurator Joanna Smorczewska - miała charakter poszlakowy, bo nie było świadków zdarzenia ani ciała. Przeprowadzono więc eksperymenty procesowe. 6 marca 2006 r. policjanci przywożą kukłę odpowiadającą wyglądowi Mateusza. Tomasz opowiada, jak zaprosili chłopca na wspólne ślizganie się. Doszli na górkę. Rozebrali go. "Mieliśmy go tylko zerżnąć. Ale mały zaczął się wyrywać. Krzyczał, że o wszystkim powie mamie" - zdradza Tomasz. Zaczęli go bić. W pewnej chwili chłopiec zemdlał. Mężczyźni przykryli go gałęzią. I poszli do sklepu Balbina. Wypili wino i dwa piwa. W Rybniku temperatura tej doby wahała się od -8 do -22,4 st. C.
Podczas kolejnego eksperymentu w rybnickim lesie mężczyźni opowiadają, jak po wypiciu wina i piw wzięli z domu łopatę "sztychówkę" i wrócili po ciało chłopca. W obecności kamery pokazują, jak nieśli go aż do mostu kolejowego. Tam Łukasz został na czatach, a Tomasz sam poszedł zakopać ciało. Podczas eksperymentu Tomasz ma napady duszności, przyspieszone tętno. Opowiada, jak patrzył na twarz leżącego w dole Mateusza i nie potrafił nasypać na nią ziemi. Wziął kawek ubrania, rzucił na chłopca i dopiero zaczął przysypywać ciało.
Tomasz i Łukasz przed sądem odwołali wcześniejsze zeznania, mimo to w 2008 roku zostali skazani na 25 lat więzienia za zabójstwo. Sąd uznał, że ich wypowiedzi były tak bardzo zbieżne, że nie mogli ich uzgodnić, przebywając w osobnych celach.
Obszar wskazany przez mężczyzn jako teren pochowania Mateusza, jest zbyt rozległy, by można go przekopać. Ciała chłopca do tej pory nie odnaleziono.
List
Jeszcze w trakcie procesu o zabójstwo Mateusza do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach przyszedł list od kolegi z Tomasza celi. Więzień donosił, że Tomasz przyznał się do zabójstwa, a także do gwałtów na dzieciach w Ośrodku Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu, w którym mieszkał do 18. roku życia. "Jedynym powodem wysłania listu jest to, że sam mam dziecko", pisał autor.
Na wniosek prokuratury w Gliwicach kolejny eksperyment odbył się w Ośrodku Sióstr Boromeuszek. Funkcjonariusze z 20-letnim stażem pracy mówili potem, że czuli się w ośrodku nieswojo. Po kątach snuły się szare dzieci, wyglądały jak mali dorośli. W domu brakowało hałasu, radości. W pokojach nie było półek, jedynie łóżka przykryte kapą i taborety. W oknach kraty. Wszystko wspólne, nawet szafa z bielizną. Na pytania policjantów, dlaczego dzieci nie mają szczoteczek do zębów w oddzielnych kubkach, siostry powiedziały, że dzieci wiedzą, która jest czyja. Ale skąd wiedzą, skoro wszystkie szczoteczki są niebieskie?
Przed pokojem siostry dyrektor czekała na ławeczce trójka dzieci ze spuszczonymi głowami. Policjanci próbują z nimi porozmawiać, ale dzieci są przerażone. Z pokoju wychodzi siostra Bernadetta. Jeden z funkcjonariuszy opowiadał potem: "Tomasz spojrzał na nią i jakby diabła zobaczył. Jego strach był dziwny, bo siostra była spokojna, delikatna. Bardzo blada, szczupła, około 50 lat, roztaczała pewien czar osoby, która wie, co robi".
Policjanci oraz prokurator poszli z siostrą do jadalni. Dzieci jadły w ciszy. Tomasz wskazał czworo z nich jako swoje ofiary. Wskazani chłopcy byli bardzo podobni do Mateusza.
2 lata i 34
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach w 2007 roku rozpoczyna kolejną sprawę, tym razem przeciwko dyrektor Ośrodka Sióstr Boromeuszek Agnieszce F., czyli siostrze Bernadetcie, oraz wychowawczyni w grupie chłopców Bogumile Ł., siostrze Franciszce.
Tomasz opowiedział biegłemu psychologowi, jak w sierocińcu gwałcili go starsi wychowankowie. Nie miał wówczas nawet pięciu lat. Pamiętał, że to "było coś strasznego". Nie pamiętał, kiedy sam zaczął dotykać innych chłopców.
Z zeznań wychowanków ośrodka wynikało, że Tomasz wykorzystywał dzieci przez wiele lat. Miał ksywkę "Pantera", bo skradał się w nocy do łóżek. Wszyscy wychowankowie o tym wiedzieli i twierdzili, że o zachowaniu Tomasza wiedziały także siostry.
W roku 2007 w ośrodku mieszkało około 60 dzieci, dziewczynek i chłopców w wieku od 2 do 18 lat.
Siostry nie starały się o ograniczenie władzy rodzicielskiej rodzicom i znalezienie dzieciom nowej rodziny lub chociaż rodziny zastępczej. Skutek był taki, że po kilkunastoletnim pobycie w ośrodku były odsyłane do tego samego środowiska, z którego przyszły. Nie miały innego.
Siostry przyznały przed sądem, że niektórzy wychowankowie zostawali w ośrodku dłużej, bo nie mieli w ogóle dokąd wrócić. Najstarszy miał 34 lata.
Do gwałtów dochodziło w grupach chłopców.
Dzieci opowiadały, że młodsi zamykani są na noc na klucz w pokoju z 20-letnimi mężczyznami. Jedne twierdziły, że to kara za moczenie się do łóżka, inni mówili, że siostra nie tłumaczy, dlaczego muszą spać w danym pokoju. Jeśli dzieci zgłaszały siostrze Bernadetcie, że są dotykane, nie reagowała, nazywała jedynie molestujących zboczeńcami i pedałami albo karała biciem po twarzy.
Dzieci mówiły, że siostry biły je prawie codziennie, często do krwi. Nazywały "zboczeńcami, małymi gnojkami, debilami, ułomkami".
W ośrodku pracowało osiem sióstr, nie było psychologa. Pozostałe siostry podporządkowały się systemowi kar dyrektorki. Dziewczynkom za karę wkładały mydło do ust, wiązały do słupa lub kaloryfera, myły w zimnej wodzie. "Koleżanka przybiegła do mnie - zeznawał jeden z wychowanków. - Miała opuchnięte ręce, siniaki, płakała. Okazało się, że siostra przykuła ją do kaloryfera i zostawiła".
"Pamiętam, jak dziewczyny zostały przyłapane na paleniu papierosów - mówiła podczas procesu jedna z sióstr. - Siostra Bernadetta mówiła, że są niemoralne, głupie i stoczą się jak rodzice, bo mają to w genach. Wszyscy milczeliśmy. Siostra dyrektor traktowała nas, nie tylko dzieci, z dużym dystansem, oschle. Jej obowiązki powodowały frustracje i agresywne odzwierciedlanie problemów. Zawsze starała się narzucać swoją wolę, nie można się było jej sprzeciwić".
Funkcjonariusze przypomnieli sobie w sądzie troje przerażonych dzieci, które siedziały na ławeczce przed pokojem siostry Bernadetty. Okazało się, że czekały na wymierzenie kary. Dzieci dostawały klapsy na gołą pupę za nierówny szlaczek w zeszycie, urwanie guzika, zgubienie skarpetki. Wychowankowie uważali kary za normalne. Zwłaszcza jeśli do ośrodka trafili jako dwuletnie dzieci bite i maltretowane w domu.
Prokuratura ustala, że takie zachowanie sióstr miało miejsce już od lat 70.
Patologia
Jak podaje strona parafii św. Andrzeja: działalność Sióstr św. Karola Boromeusza w Zabrzu trwa od 1887 r. Siostry opiekowały się chorymi i biednymi z całego miasta, prowadziły przedszkole oraz kursy robótek ręcznych dla dziewcząt. W 1893 r. budynek został przeznaczony na dom dziecka i ta działalność trwa do dziś.
Rafał, wychowanek sióstr od 1974 do 1991 roku, opowiada mi o latach spędzonych w ośrodku: - Do dziś mam ślad na głowie od tego, jak siostra Monika uderzyła mnie menażką, bo śmialiśmy się podczas obiadu. Miałem 10 lat. Na jadalni musieliśmy być tak cicho, żeby muchy było słychać. Siostra uderzyła nas wszystkich, ale ja zemdlałem i podobno było dużo krwi. Zawiozły mnie do szpitala. Tłumaczyły, że przewróciłem się na rowerze. Lekarz mówił, że to niemożliwe, bo rana jest zbyt głęboka, ale sprawy nie zgłosił. Inne siostry też biły. Wieszakami, menażkami, chochlami do zupy, pasem, trzepaczkami, kluczami, krzesłami. Najgorzej pobiły Adama, bo miał problemy z mową. Biły go prętami po szyi, aż pojawiła się krew. Później kazały mówić dzieciom, że się przeziębił i dlatego nie ma go w szkole przez tyle tygodni.
Siostra Bernadetta była w ośrodku od 1978 roku, w 1994 została dyrektorem. Byłem zdziwiony, jak później się zachowywała, bo wcześniej była spokojna i sama bała się siostry dyrektor Scholastyki. Myślę, że od niej przejęła ten system kar. W ośrodku ceniono rygor i dyscyplinę. Jeśli któraś z wychowawczyń była dla dzieci ciepła, przytulała je lub wykazywała większą troskę, była z ośrodka usuwana.
Nauczycielka muzyki ze szkoły powiedziała, że ja i mój kolega mamy talent. Poprosiła siostry, bym poszedł do szkoły muzycznej. Lubiłem chodzić do szkoły: grałem na waltorni, fortepianie, miałem kolegów. Siostry zgodziły się nawet, abym śpiewał w chórze, ale później mi zabroniły. Nigdy nie wyjaśniały dlaczego.
Nie narzekam, bo jako jedyny mogłem się rozwijać. Jak dzieci miały zdolności plastyczne, siostry zabraniały im malować. Za wyrwanie kartki w zeszycie były bite, nawet jeśli chciały zapisać swoje myśli. Gorsze od bicia było absolutne posłuszeństwo i brak prywatności. Jak dostałem zegarek od chrzestnej na komunię, to siostry go zabrały i zwróciły po kilku latach.
Najbardziej nie lubiłem weekendów i świąt. Na święta dostawaliśmy dary z zagranicy. Widzieliśmy te owoce, ale siostry kazały czekać, aż ksiądz poświęci, więc gniły.
Myliśmy się wszyscy razem. W jednej wannie. Ściągałem majtki, wkładałem takie do kąpieli, na chwilę wchodziłem do wanny, a po mnie te same majtki ubierał inny chłopak i wchodził do tej samej wody. Jak się zagapił, to siostry lały lodowatą wodą. Wycierały nas tym samym ręcznikiem, zmieniały dopiero, gdy woda się z niego lała.
Budziły nas o 5.30 rano na modlitwę, później śniadanie, szkoła, obiad, odrabianie lekcji. Od 18.00 nie mogliśmy nic pić, jak ktoś był spragniony, to próbował z kranu w łazience się napić pod nieuwagę sióstr. Budziły nas o 23.00 i rozkazywały się wysikać, nawet jak nie chciałeś. Najbardziej karane było nasikanie do łóżka. A tam były dzieci z rozbitych rodzin, które dużo przeżyły i często miały kłopoty z moczeniem się.
Najbardziej jest mi przykro, że siostry kazały mi iść do zawodówki na ślusarza. Nie można było pójść do liceum. Wszystkim wybierały zawód. Mówiły, że jesteśmy upośledzeni. Teraz studiuję pedagogikę. Staram się zrozumieć ich zachowanie i to, dlaczego nikt nie reagował - nauczyciele, lekarze, kuratorium. Przecież dzieci chodziły do szkoły z siniakami, a jak nauczyciel zgłaszał siostrom, że chłopiec był pobity, to tygodniami nie wysyłały go do szkoły.
To, że ośrodek prowadzony był przez zakonnice, uśpiło czujność ludzi. Gdyby nauczycielka wyobraziła sobie, że to jej dziecko jest bite i poniżane, od razu rozpętałaby burzę. Ale dorośli nie myśleli o nas "dzieci" tylko "patologia".
Nie myślę, aby siostra Bernadetta była bardzo religijna. Zresztą my lubiliśmy modlitwy, ale nie było ich dużo.
Ceniony pedagog
W trakcie sprawy prokurator Joanna Smorczewska złożyła wniosek do Kongregacji Sióstr Miłosierdzia o odwołanie siostry Bernadetty ze stanowiska dyrektora ośrodka. Na tej podstawie Kongregacja powołała nową dyrektor. Siostra Bernadetta została przeniesiona do Seminarium Duchownego w Opolu.
Zaledwie kilka lat wcześniej, w 2003 roku, siostra Bernadetta otrzymała zabrzańską Nagrodę św. Kamila. "Kocham dzieci, serce mi pęka, kiedy widzę, że są opuszczone i smutne, wiem, ile dla nich znaczy uśmiech i ciepłe słowo" - mówiła w wywiadzie dla lokalnej gazety. Z artykułów w zabrzańskiej prasie wynikało, że siostra była cenionym pedagogiem, który poświęcił życie dla dobra wychowanków.
- Do czasu ujawnienia sprawy z placówki, a także ze szkół, do których chodzą jej podopieczni, nie płynęły niepokojące sygnały, a Agnieszka F. zwana siostrą Bernadettą została nawet wyróżniona przez lokalną społeczność - zapewniał w trakcie procesu rzecznik kuratorium w Katowicach Piotr Zaczkowski.
Okazało się też, że do 2007 roku nie było w ośrodku żadnej kontroli z kuratorium .
Kuratorzy tłumaczyli, że za kontrolę odpowiada tylko zakon. Po sprawdzeniu przepisów, także zapisów konkordatu, prokuratura w Gliwicach potwierdziła, że instytucje świeckie nie mogą ingerować w kontrolę sprawowaną przez zakon nad ośrodkiem.
Katoliczki i diabeł
Jednym ze świadków w procesie była nauczycielka Zofia Włodarska ze Szkoły Podstawowej nr 8 w Zabrzu, która jako jedyna zareagowała na prośby jednego z wychowanków, Pawła, aby zabrać go z ośrodka.
- Paweł został do nas przeniesiony w 2006 roku ze Szkoły nr 13 w Zabrzu. Miał za duże ubranie, był brudny, podenerwowany, dzieci się z niego naśmiewały - opowiada mi Zofia Włodarska. - Mówił, że siostry zamykają go na noc z dwójką chłopaków, którzy go gwałcą. Powtarzał, że się zabije. Po moim zgłoszeniu został przeniesiony do interwencyjnej placówki wychowawczej - Centrum Wsparcia Kryzysowego Dzieci i Młodzieży. Później okazało się, że wszystko, co mówił, było prawdą. Paweł w ciągu następnych kilku lat bardzo się zmienił. Był zadbany, uważny, dzieci go polubiły. To była największa przemiana, jaką do tej pory widziałam.
Jedna z zabrzańskich nauczycielek opowiada teraz, że gdy o procesie było już głośno, jej koleżanki z pokoju nauczycielskiego tak komentowały sprawę: "To konflikt wiary. Jestem katoliczką i nie będę donosić na siostry zakonne. Innym też odradzam".
"Siostra Bernadetta ma wpływy, była nie do ruszenia przez kilkadziesiąt lat. Na pewno zostanie i dzieci będą miały jeszcze gorzej".
"Siostra i tak do więzienia nigdy nie pójdzie. Po co dzieci mają przez to przechodzić".
"Nie wiadomo, z czym musiały mierzyć się te wychowawczynie. Siostra Bernadetta jest miłą, delikatną osobą. A to są dzieci alkoholików, narkomanów. Przecież w takim dziecku, nawet jak ma trzy lata, może tkwić diabeł".
Psychotropy
Z dokumentacji medycznej Poradni Neurologicznej i Psychologicznej w Zabrzu wynika, że podczas pobytu w Ośrodku Sióstr Boromeuszek Paweł był leczony na zaburzenia zachowania i nadpobudliwość. Siostry podawały mu leki. W 1999 roku doznał zatrucia lekami psychotropowymi i w stanie śpiączki przewieziono go do szpitala. U lekarzy ze szpitala ten fakt nie wzbudził podejrzeń. Siostry nie poinformowały o tym zdarzeniu lekarza, który leczył chłopca w poradni.
Paweł ma dziś 22 lata. Tak opowiada mi o latach w ośrodku: - Do ośrodka trafiłem po jednej z imprez u rodziców. Miałem 1,5 roku. Siostry mówiły: >>twoja stara jest nic niewarta, jesteś debilem, ułomem, gnojem<<. Biły za wszystko. Najgorzej, jeśli zsikałeś się do łóżka w nocy albo byłeś głośno. Lubiły bezwzględną ciszę. Czasem prosiły starszych chłopaków o pomoc. >>Dajcie im nauczkę<< - mówiły. Wtedy prowadzili nas na gwiazdę. Tak mówiliśmy na strych z gwiazdą na podłodze. Chłopcy nas tam rozbierali, bili, do krwi. Siostry patrzyły.
Każdy był bity, ale jeśli kogoś bito wcześniej w domu, to nawet nie myślał, że to coś złego. Co kilkuletnie dziecko może wiedzieć na temat zła? Czasem siostra Bernadetta tak mnie pobiła, że nie mogłem chodzić do szkoły. Raz wzięła drewniany wieszak. Biła po całym ciele. Już nie pamiętam, za co. Ale najgorsze były uderzenia w głowę. Tak jakby chciała dostać się do środka. Musieli mi zszyć rany, więc siostry wzięły mnie do szpitala i tłumaczyły lekarzowi, że się przewróciłem.
Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem i rozebrał mnie starszy chłopak, kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała. Później zaczęli do mnie przychodzić inni wychowankowie. Pytali, czy chłopacy już mi to robili. Powiedzieli, że im też. Nikt się tym nie zajął. Więc zajęliśmy się sobą sami. Siostry musiały reagować na nasze próby samobójcze. Nałykałem się najsilniejszych psychotropów, zadzwoniły po karetkę. W szpitalu mówiły później: "myślał, że to cukierki". Najdziwniejsze, że ich tłumaczenia nie miały sensu, a wszyscy wierzyli.
Powiedziałem o gwałtach do nauczycielki. Mówiła, że to sprawdzi. A potem zobaczyłem, jak rozmawia z siostrą Bernadettą na zebraniu. Śmiały się, żartowały. Czułem się przyparty do muru. Tak jakbym wybierał między śmiercią a życiem w ośrodku.
Był taki jeden z braci. Silny. On zmuszał wielu. Siostry zamykały mnie z nim i jego bratem w pokoju na klucz. To jest taki strach, że już nie możesz myśleć ani czuć. Prosiłem siostrę Bernadettę, aby mnie przeniosła, bo mnie dotykają. Teraz myślę tylko, że Pan Bóg ma jej dużo do wybaczenia. Bo tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć. Próbuję to ubrać w słowa, ale trzeba przeżyć, żeby zrozumieć.
Myślę, że ludzie widzieli tylko habit, a trzeba widzieć serce. Ona go nie ma. Dla mnie to uosobienie zła. Najbardziej się boję, że takich wychowawców może być więcej.
Na moje prośby zareagowała dopiero pani Zofia Włodarska, gdy w 2006 roku przeniesiono mnie do Szkoły nr 8 w Zabrzu. Uwierzyła mi. Zgłosiła sprawę do prokuratury, zostałem zabrany z ośrodka. Tylko dzięki niej żyję. Pytała, jak się czuję, co u mnie. Chwaliła. Chciałbym mieć taką matkę.
Jak już wyszedłem z ośrodka, to sam o sobie nie myślałem dobrze. W nocy wszystkie historie wracały. Kilka lat temu postanowiłem to zakończyć. Stałem na moście. Zauważył mnie pan, który pomyślał, że chcę skoczyć. Chwycił mocno za rękę. Powiedział: >>Bóg cię kocha<<. Rozpłakałem się i opowiedziałem mu wszystko.
Tego ośrodka się nie da zapomnieć. Nadal chodzę taki skulony. Na razie pracuję jako ochroniarz i z tego się cieszę. Chciałbym kiedyś założyć rodzinę. Ale chciałbym powiedzieć ludziom, żeby nie mieli dzieci dla zasiłku albo becikowego, bo tacy się tutaj zdarzają. Potem dziecko ma dwa latka i ląduje w takim miejscu jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek. Niech rodzice się przejdą po tych ośrodkach, poobserwują. To jest piekło, te dzieci nie chcą żyć".
Proces
Przed sądem zeznawało 22 wychowanków. Wszyscy, także dzieci, zeznawali w obecności siostry Bernadetty. Sędzia oddalił wniosek prokuratury, by nie było jej wtedy na sali sądowej. Uznał, że nie miałaby pełnego obrazu swojej sytuacji, co mogłoby naruszyć jej prawo do rzetelnej obrony.
Biegła psycholog wielokrotnie prosiła o usunięcie pytań adwokatów, którzy zadawali je w zbyt skomplikowany sposób lub sugerowali dzieciom, że siostra dyrektor może jeszcze wrócić do ośrodka. Ale dzieci je już słyszały.
"Podczas składania zeznań przed sądem u większości pokrzywdzonych widać było wysoki poziom napięcia i lęku, szczególnie w czasie odczytywania im wcześniejszych zeznań - napisała w opinii psycholog. - Niektórym stan emocjonalny nie pozwolił na dalszy udział w czynności procesowej i po potwierdzeniu złożonych wcześniej zeznań przestali odpowiadać na pytania bądź rozpłakali się".
Sióstr broniło dwóch adwokatów znanych z najwyższych stawek w Gliwicach.
Siostra Bernadetta odmówiła składania wyjaśnień i nie przyznała się do winy. Nie skierowano jej na badania psychologiczne, ponieważ nie istniały podejrzenia o niepoczytalności. Jej adwokat nie nawiązywał do żadnych wydarzeń w jej życiu osobistym, które mogłyby tłumaczyć jej okrucieństwo.
Siostra Bernadetta dwukrotnie odmówiła rozmowy do reportażu. "Proszę, niech sprawa Zabrza pozostanie w cieniu. Życzę sukcesów w pracy" - napisała.
Nieoficjalnie jedna z sióstr Kongregacji Sióstr Miłosierdzia w Trzebnicy mówi mi: - Przez kilkadziesiąt lat wszyscy ją w Zabrzu chwalili - nauczyciele, prasa, urzędnicy. W dzisiejszym świecie każdemu można udowodnić, że jest przestępcą.
Kontrola
Po procesie w ośrodku w Zabrzu zmniejszono liczbę wychowanków do 36. Zatrudnionych jest 23 pracowników, z tego siedem to siostry zakonne, reszta to świeccy wychowawcy. Zatrudniono psychologa, przeprowadzono remont, sale 20-osobowe zamieniono na pokoje trzy-, czteroosobowe.
Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem. Rozebrał mnie starszy chłopak, kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała
Anna Wietrzyk, rzecznik kuratorium w Katowicach, mówi, że obecnie placówka jest kontrolowana, ale kuratorium nadal odpowiada jedynie za poziom pedagogiczny (czyli może kontrolować, czy dzieci mają warunki do odrabiania lekcji i nauki). Za rozwój i bezpieczeństwo wychowanków nadal odpowiada jedynie Kongregacja Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy.
Kongregacja Sióstr Miłosierdzia informuje, że ośrodek jest kontrolowany, ale siostry odmawiają rozmowy na ten temat.
Wyrok
W 2010 roku Sąd Rejonowy w Zabrzu uznał siostrę Bernadettę i siostrę Franciszkę za winne przemocy psychicznej i fizycznej wobec wychowanków oraz podżegania do aktów pedofilskich na czterech nieletnich wychowankach i nakłanianie starszych wychowanków do przemocy fizycznej wobec młodszych chłopców.
Siostra Bernadetta została skazana na dwa lata więzienia w zawieszeniu, natomiast siostra Franciszka - która zdaniem sądu była posłuszna i bezwzględnie przyjęła system kar narzucony przez dyrektorkę - na osiem miesięcy w zawieszeniu.
W 2011 roku sąd apelacyjny zaostrzył karę wobec dyrektorki ośrodka. Skazano ją na dwa lata bezwzględnego pozbawienia wolności. Uzasadnienie wyroku zostało utajnione.
8 lipca 2011 siostra Bernadetta miała zgłosić się do aresztu karnego we Wrocławiu. Nie zgłosiła się. Od trzech lat sąd odracza karę po wnioskach siostry, w których powołuje się na zły stan zdrowia oraz podeszły wiek (ma 59 lat).
W lutym siostra Bernadetta złożyła wniosek o warunkowe zawieszenie kary pozbawienia wolności ze względu na podeszły wiek oraz działalność na rzecz Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza. Posiedzenie sądu w tej sprawie odbędzie się 24 kwietnia 2014 roku.
Pani Agnieszka
Tomasz i jego kuzyn Łukasz od 2008 roku przebywają w więzieniu. Z ekspertyz psychologa wynika, że Tomasz nie ma zaburzeń pedofilnych. Boi się natomiast dorosłych kobiet. Według psychologa jego zachowanie prawdopodobnie ukształtował pobyt w ośrodku, szczególnie molestowanie przez starszych wychowanków, gdy był małym dzieckiem.
Świadek obecny na obu procesach: - Zastanowiło mnie, że siostra ani przez chwilę nie pokazała, że żal jej chłopców. Podczas całego procesu była bardzo spokojna. Mówiła, że dzieci są złe, upośledzone i nie należy im wierzyć. Jedyne uczucia pokazała, gdy prokurator powiedziała do niej imieniem z dowodu: "Pani Agnieszko". Zaczerwieniła się ze złości, krzyczała, by nazywać ją "siostrą dyrektor Bernadettą".
Pierdolona patologia,
źródło artykułu