Po niedawnych atakach islamskich fundamentalistów na terenie Europy - brutalnym zabójstwie brytyjskiego żołnierza na ulicach Londynu i ataku na francuskiego wojskowego w biznesowej dzielnicy Paryża mogliśmy zauważyć duże nasilenie antyislamskich poglądów w Internecie, zarówno w przestrzeni związanej z szeroko pojętym ruchem narodowym jak i ze stron mocno od niego odbiegających. Czy sprzeciw wobec islamu może być tylko domeną obrońców tradycyjnego porządku i zawsze kryje się za nim coś pozytywnego?
Sojusz i wojna nowoczesnej lewicy
Myliłby się ten kto uważa, że europejska „lewica tolerancyjna" zawsze staje w obronie wyznawców islamu przed ograniczaniem ich praw i „ksenofobią". Przykładami mogą być np. niemiecka Fundacja Giordano Bruno, propagująca moralny relatywizm i sekularyzm w imię tzw. humanizmu ewolucyjnego. Niemieccy liberalni lewicowcy zorganizowali w maju tego roku konferencję w Berlinie, na której wysunęli szereg krytycznych postulatów wobec obecności religii islamu i muzułmańskich organizacji w życiu publicznym Niemiec. Oczywiście nie chodziło tutaj o obronę tożsamości niemieckiej przed obcą religią czy sprzeciw wobec samej idei multikulturalizmu. Przeciwnie, chciano wymusić aby muzułmanie jedynie dostosowali swoją religię do „norm nowoczesnego społeczeństwa" – społeczeństwa feminizmu, seksualnych dewiacji, konsumpcji i wszechobecnego laicyzmu. Jeden z postulatów wprost nawoływał do tego, że nie można pozwolić aby islamscy religijni rodzice nie chcieli posyłać swoich dzieci na lekcje tzw. „wychowania seksualnego" (jak wygląda te wychowanie wg. standardów europejskiej demokracji każdy pewnie zdążył już się dowiedzieć, jeśli nie, poleca się zobaczyć: LINK ) tłumacząc to "ochroną praw dziecka".
Pod egidą nieco innych ugrupowań odbyła się dość głośnia Konferencja na temat islamizacji Europy, która miała miejsce w Paryżu w dniu 18 grudnia 2010 roku. Wydarzenie to chociaż było współorganizowane przez uważany za tożsamościowy Bloc Identitare i przy obecności członków rządzącej wtedy we Francji centroprawicowej UMP w praktyce było debatą na której także ustalono, że nie należy walczyć z laicyzacją i degeneracją Europejczyków zachłyśniętych ideą „wolności jednostki" i znajdującym w tej cywilizacyjnej pustce swoje miejsce siłom islamu, ale bronić zlewaczałej i upadłej kulturowo Europy przed islamem, który mógłby jeszcze sprawić, że przestanie ona być laickim rajem konsumpcji i moralnego relatywizmu, opartym na fałszywej liberalnej „wolności" . W duchu tej idei do konferencji dołączyły także organizacje marksistów, feministek i LGBT oraz socliberałów. Końcowym punktem deklaracji jaka narodziła się na zjeździe, który organizatorzy szumnie określili jako narodziny "europejskiego ruchu oporu przeciwko islamizacji" było więc nacechowane epitatami znanymi z tolerancyjno-lewicowej narracji stwierdzenie: „wzywamy wszystkich, by przyłączyli się do zrzeszenia lub partii biorącej udział w tej walce, zgodnie z własnymi przekonaniami politycznymi, by zawierali sojusze z pojedynczymi osobami, ugrupowaniami i państwami. W ten sposób mogą powstać silne struktury. To jedyna droga by przeciwstawić się seksistowskiemu, homofobicznemu totalitaryzmowi islamskiemu, który chce opanować humanistyczną cywilizację przy użyciu przewagi demograficznej i metod zastraszania. Odrzucamy obskurantyzm, zabobony i ślepą uległość człowieka wobec makabrycznych, chorobliwych i haniebnych praw."
Powyższe fakty świadczą o tym, że kulturowa lewica przy wsparciu centroprawicy (która jest jest takim samym zagrożeniem poprzez swoją bierność i całkowitą akceptacje wchodzenia w życie lewackich postulatów na terenie całej Europy) może odrzucić w pewnym momencie swoją walkę w obronie religijnych mniejszości, kiedy mniejszości te poprzez silną tożsamość religijną, której nie udało się zwalczyć stają się przeszkodą w już prawie zrealizowanym planie ustanawiania nowego liberalno-lewicowego porządku . Systemu bez religii i narodowości, bez płci i przede wszystkim żadnych moralnych zasad i ograniczeń.
Nie trudno zauważyć, że muzułmanie sprowadzani przez lata do Europy wspólnie przez prawicowo-lewicowe rządy byli przez długi czas niezastąpionym narzędziem do wykorzeniania wiary chrześcijańskiej z Europejczyków poprzez zaprowadzanie przymusu demokratycznego dostosowania się do religii przybyszów – społeczeństwo wielowyznaniowe musiało więc ku zadowoleniu obu stron – lewackich ateistów i muzułmanów usuwać religię ze szkół, krzyże z miejsc publicznych, marginalizować głos duchownych (którzy dodatkowo w duchu zachodniego zliberalizowanego protestantyzmu i biernego posoborowia dostosowywali swój przekaz do postępowych norm). Pustoszejące kościoły i całkowita marginalizacja religii chrześcijańskiej była więc wymarzonym zwycięstwem wojujących ateistów i liberalnych zwolenników kulturowego marksizmu nad leżącą już w trumnie cywilizacją europejską, zastąpioną przez antycywilizacje liberalnej demokracji.
Muzułmanie, którym na rękę było zwalczenie Kościoła i ateizacja europejczyków sami jednak w znaczącej części nie chcieli się poddawać eksperymentom „nowoczesnego społeczeństwa". Chociaż spora liczba z nich także ulegała stopniowej laicyzacji i przyjmowała styl życia zdegenerowanego europejskiego mieszczaństwa, to poprzez silną tożsamość religijną opartą na zasadach fundamentalizmu stawali się ruchem uderzającym w nowy porządek ustanowiony przez kulturowych marksistów. Z pogardą traktując zarówno mentalność rozpustnych zsekularyzowanych europejczyków jak i stając na drodze innym mniejszościom traktowanym przez system demoliberalny jako obywatele szczególniej kategorii – znienawidzonym żydom i homoseksualistom.
W ten właśnie sposób problem który z pomocą mniejszości muzułmanów zwalczyła nowoczesna lewica, powrócił do nich z zwielokrotnioną siłą, stając się swego rodzaju nowym „faszyzmem" zagrażającym systemowi opartemu na całkowitym zanegowaniu praw naturalnych i stworzeniu społeczeństwa bez religii, bez narodowości (a w końcu nawet i bez podziału na płeć) podpieranym przez zindoktrynowane i wypłukane z wszelkich zasad narody zachodnioeuropejskie, w swym kulcie konsumpcji, pieniądza i rozpusty całkowicie poddające się i popierające ten stan. Stąd nie dziwią ostatnie wystąpienia dotąd tolerancyjnej liberalnej lewicy przeciwko islamowi, kiedy ten zaczyna coraz bardziej przeszkadzać w funkcjonowaniu homokracji i demoliberalizmu – systemu który zamienił zachodnią Europę w cywilizacyjnego trupa.
Centroprawica i kapitalizm w służbie multikulturalizmu
Nie tak dawno z ust przywódców zachodniej centroprawicy reprezentujących państwa stojące na czele Unii Europejskiej mogliśmy usłyszeć zgodne deklaracje o „multikulturalizmie, który się nie udał". Słowa te odbiły się szerokim echem w mainstreamowych mediach, wywołując z jednej strony sprzeciw tolerancyjnej lewicy będąc zinterpretowane jako tradycyjne nawoływanie do „ksenofobii" a z drugiej pochwały środowisk demokratycznej prawicy wyznającej symboliczny patriotyzm (także na naszym podwórku) interpretujących ten fakt jako „budzenie się Europy". Wystarczy jednak przyjrzeć się nieco bliżej pełnym wypowiedziom poprawnych politycznie kanclerz Merkel, prezydenta Sarkozyego i premiera Camerona, bo to oni wyrazili się zgodnie „o klęsce multikulturalizmu" i poruszyli problem rosnącej siły islamu na zachodzie, by stwierdzić wprost, że nie miały one nic wspólnego z wyrażeniem potrzeby przywrócenia tradycyjnej tożsamości europejskiej, a wręcz przeciwnie były oparte na tych samych hasłach jakie podjęli kulturowi marksiści – czyli pochwale samej idei multikulturalizmu jednak z przymusem jak najszybszej „demokratyzacji" islamu. Dla przykładu Kanclerz Angela Merkel, o której słowach mówiło się chyba najwięcej przytaczając sformułowanie o „całkowitej klęsce multikulturalizmu" jednocześnie oświadczyła wtedy, że islam jest mile widzany w Niemczech „ale musi to być forma islamu, która czuje oddanie dla naszych fundamentalnych wartości" (oczywiście nie chodziło o wartości na jakich został ukształtowany naród niemiecki, a antywartości demoliberalizmu i fałszywej tolerancji). W tym samym czasie „chadecki" prezydent Christian Wulff wprost poświadczył, że „Islam należy do Niemiec".
Nie inaczej wyglądała sytuacja z prezydentem Sarkozym i jego „walką z burkami" podczas jednoczesnej akceptacji budowy kolejnych meczetów i zamieniania chrześcijańskich świątyń w tego typu budowle oraz zapewniania, że pragnąłby „islamu francuskiego". Pochwalany przez sporą ilość tzw. „prawicowych publicystów" premier Wielkiej Brytanii David Cameron z Brytyjskiej Partii Konserwatywnej (która to powołała w swoich strukturach oficjalną frakcję homoseksualną) w podobnym tonie wyraził się ostatnio po słynnym zamachu na żołnierza w Londynie. Potępiając czyn motywowany fundamentalizmem, naraz wyraził aprobatę wobec samej obecności muzułmanów w Angli „które dają tak wiele jego krajowi". Rzecz jasna poza pochwałą wielokulturowego tygla zajmującego miejsce narodowego państwa (co jest charakterystyczne dla nowczesnych „konserwatystów") chodziło o kapitał jaki część muzułmańskich imigrantów (tych nie będacych na zasiłkach) produkuje poprzez pracę jako tania siła robocza, oraz wysoki przyrost naturalny jaki generują te wspólnoty – co pozwala przez jakiś czas utrzymać stabilność rządów zbudowanych na gruzach kultury anglosaskiej i zadowolić staczającą się w demograficzną przepaść rdzenną ludność.
Kwestia imigracji jest bowiem jednym z filarów systemu gospodarczego jaki zapanował w powojennej Europie zachodniej. Często jesteśmy wiedzeni przez pogląd jakoby jedyną i całkowitą przyczyną masowej imigracji przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki była przerośnięta polityka socjalna, polegająca na rozdawnictwie publicznych pieniędzy rzeszom rozleniwionych imigrantów. Nie jest to jednak przyczyną a następstwem tego, co działo się lata wcześniej przez politykę niepohamowanego rozrostu gospodarczego prowadzonego na fundamencie neoliberalizmu. Na przykładzie Niemiec przeżywających w latach 50 i 60 „cud gospodarczy" możemy dokładniej przeanalizować zaistniałą sytuację. Gwałtowny rozrost gospodarki RFN sprawił, że szybko zaczęło brakować rąk do pracy. Myśl oparta na kapitalizmie, nie uznającym innych wartości niż jak największy zysk jak najmniejszym kosztem i odrzucająca całkowicie prymat narodowej jedności wprost nakazywała sprowadzenie imigrantów gotowych pracować za względnie niższą stawkę, głównie dla wielkich korporacji. Od początku lat 50 do Niemiec przyjechało kilka milionów imigrantów, głównie z Turcji. Nawet gdy w latach 70 gospodarkę RFNu dotknął kryzys nie zaprzestano ściągać kolejnych gastarbeiterów. Stali się oni instrumentem do walki ze związkami zawodowymi Niemców, którzy nie mogli żądać podwyżek i zagrozić rządzącym, a w obliczu ilości przybyszów musieli zgadzać się nawet na nisko płatne prace. Gdy imigranci potworzyli rodziny, państwa zachodnie nadawały im obywatelstwo, a gdy ich liczba stawała się coraz większa, w dodatku tworząc środowisko niezwykle kryminogenne i skłonne do buntu wobec władzy, nie pozostawało nic jak obdarowanie gorzej prosperujących licznymi przywilejami socjalnymi , co miało zapewnić względny spokój w państwie i uchronić przed fizycznym oporem pozbawionych środków do życia przybyszów. Niemniej jednak to kapitalizm w którym zawsze będzie się bardziej opłacało zatrudnić pracownika choćby z najuboższych regionów świata jest motorem napędowym multikulturalizmu i masowej imigracji do Europy.
Amerykanizm i „izraelski bastion cywilizacji"
Wśród przedstawicieli nieco innego typu tzw. „prawicy" niż mainstreamowi europejscy politycy możemy zauważyć pewien abstrakcyjny trend bezkrytycznego aprobowania polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone i Izrael, rzekomo mającej m. in. chronić Europę przed islamizacją. Wielu entuzjastów atlantyzmu i syjonizmu możemy znaleźć w środowiskach stawiających się na pozycji „skrajnych konserwatystów" czy „prawdziwych katolików" (za przykład można wziąć głównych redaktorów popularnej Frondy Ł. Adamskiego i T. Terlikowskiego). Środowiska te fanatycznie wierząc w dziejową misję światowego hegemona i państwa stworzonego przezeń na Bliskim Wschodzie (na wzór propagandy szerzonej przez amerykańskich neokonserwatystów) są kompletnie niewrażliwe na jakiekolwiek fakty mówiące o tym do czego naprawdę prowadzi polityka USA i Izraela. Nie trudno zauważyć, że Stany eksportują na cały świat destrukcyjną kulturę konsumpcji i liberalizmu (niezwykle skutecznie wyjaławiającą duchowo podległe jej państwa) będącą doskonałym podłożem do stworzenia masy odrzucającej tożsamość i chrześcijańską wiarę - ewentualnie do spłycenia jej na wzór amerykański w kierunku corocznego odpustu gdzie głównym celem są zakupy w centrach handlowych. Jednak przede wszystkim to właśnie ze Stanów pochodzi wzór współczesnego społeczeństwa multikulturowego. To właśnie Ameryka jest największym rozsadnikiem wypracowanej przez siebie (i przedstawianej całemu światu jako doskonałej) matrycy populacji składającej się z wielu narodowości i religii, naturalnie sama nie walcząc z islamizacją postępującą za Atlantykiem w niemniejszym stopniu niż w Europie. Sami odpowiedzmy sobie też jakim „bastionem europejskiej cywilizacji" może być goszczące co roku wielotysięczne parady gejów państwo Izrael, które zakazało ewangelizacji na swoich terenach, pozwala na niszczenie Kościołów przez żydowskich ekstremistów, czy jak oficjalnie potwierdza abp Jerozolimy Fouad Twal wychowuje młodych Żydów w nienawiści do chrześcijan, skąd na porządku dziennym jest plucie na krzyże i na księży na ulicach Jerozolimy. Do przemyślenia można pozostawić fakt, że przed konfliktem zbrojnym i powstaniem państwa Izrael w żyło w Jerozolimie około 25 tys. chrześcijan, obecnie to jedynie kilka tysięcy.
Inną chyba najbardziej rażącą kwestią proamerykańskiej i syjonistycznej prawicy jest całkowite poparcie dla działań militarnych Waszyngtonu, gdzie w kolejnych wojnach za ropę i przygniecenie wrogów Izraela potrafią widzieć „nową krucjatę". Nie trzeba dogłębnej analizy aby wiedzieć, że jedyne co mogą przynieść te państwa to patologie demokracji liberalnej nie mającej żadnego związku z chrześcijańską cywilizacją, co więcej te same które tą cywilizacje zniszczyły. Należy podkreślić, że USA jednocześnie wpiera islamskich fundamentalistów tam gdzie widzi w tym interes, czego najnowszymi przykładami mogą być tzw. „arabska wiosna ludów" i trwająca obecnie wojna domowa w Syrii, gdzie rząd Stanów dostarcza duże ilości uzbrojenia w ręce salafickich terrorystów, którzy dotychczas wsławili się ścinaniem głów pojmanym chrześcijanom. Pomijając jednak aspekty ideologiczne, które w tych konfliktach są drugoplanowe, a jeśli już je brać pod uwagę to są dalekie od absurdalnych wyobrażeń syjonistycznej prawicy o „wojnie w imię europejskiej cywilizacji" możemy przeanalizować ten problem w kontekście rozszerzania multikulturalizmu i islamizacji na Europę i odpowiedzenia jak imperialna polityka USA ma się rzekomo do ochrony Europy przed islamem. Jak podaje raport Organizacji Narodów Zjednoczonych najwięcej uchodźców politycznych na teren Europy pochodzi z Afganistanu, Somalii, Iraku, Sudanu i Syrii. Czy to przypadek, że w każdym z wymienionych krajów rząd ameryki zaangażował się w „szerzenie demokracji"? Na tym właśnie polegają „krucjaty" USA: zasiać konflikt, zbombardować, złupić i opanować źródła surowców – a dla zmniejszenia lokalnego oporu importować muzułmańską ludność do Europy.
English Defence League
Organizacją której nie sposób pominąć w temacie rozpatrywania problemu antyislamizmu opartego na antynarodowych i lewackich wartościach jest Angielska Liga Obrony (EDL). Te sformowane 4 lata temu w leżącym nad Londynem mieście Luton stowarzyszenie jest obecnie ruchem o znaczącej sile w Wielkiej Brytanii, przez propagandę lewicowych mediów określanym jako „skrajna prawica". Chociaż jej symbolem jest czerwony krzyż na białym tle, w treściach szerzonych przez ten ruch nie znajdziemy nic wspólnego z odrodzeniem chrześcijańskich tradycji w Zjednoczonym Królestwie, przeciwnie, opiera się on na ateizmie i atakowaniu islamu z pozycji zwolenników laickiego państwa. Co najbardziej zaskakujące, jak czytamy o Lidze na Wikipedii: „nietypowo dla organizacji skrajnej prawicy, zabiega o szersze poparcie (w jej skład wchodzą m.in. sekcja gejowska i żydowska)". W istocie oglądając zdjęcia z manifestacji EDLu możemy zauważyć powiewające między flagami brytyjskimi flagi tęczowe, izraelskie, niekiedy także amerykańskie. Pochody są zasilane przez azjatyckich i afrykańskich imigrantów. Mimo tego manifestacje EDLu przyciągają spore liczby nieświadomych udziału w lewackim projekcie, a sfrustrowanych wszechobecną islamizacją angielskich kibiców i przedstawicieli tzw. „working class". Pod hasłami „obrony Anglii przed islamem" liderzy English Defence League operują jednocześnie językiem tolerancyjnej lewicy, mówiąc wprost o przymusie walki z rasizmem, ksenofobią, homofobią, nietolerancją i stanięcia w obronie demoliberalnego systemu (nazywanego przez nich zachodnią cywilizacją). Często można też zauważyć przeciwstawianie islamowi pochwały zdegenerowanego moralnie stylu życia współczesnego europejczyka, opartego na konsumpcji, hedonizmie i luźnych obyczajach. Można zastanawiać się komu może zależeć na skupieniu osób o zdrowych odruchach, w środowisko obrońców terrorystów z USA i Izraela, mniejszości żydowskich i homoseksualnych, a w końcu w obronie zachodnio-demokratycznego systemu panującego w Anglii , który całkowicie wyniszczył brytyjską tożsamość i moralność, sprowadzając przy tym miliony islamskich imigrantów.
Mocno nagłaśniane akcje EDLu doprowadziły do stworzenia oddziałów Defence League w innych krajach zachodniej Europy, jak Norwegian Defence League czy German Defence League. Warto wspomnieć o tym, że aktualnie podobny eksperyment pod nazwą Polish Defence League próbuje stworzyć w Polsce grupa przewodzona przez ludzi przedstawiających się jako polscy emigranci z Wysp Brytyjskich. Chociaż deklarują, że nie mają zamiaru tworzyć sekcji homoseksualnych jak ich wzorcowe EDL (prawdopodobnie bardziej z przesłanek nierealności takiego projektu w Polsce, gdyż obserwując ich wypowiedzi na ten temat, nietrudno odnieść wrażenie, że problem homopropagandy w naszym kraju jest przez nich całkowicie bagatelizowany) to analizując szerzoną przez tą grupkę ludzi propagandę, możemy zaobserwować znane już oparcie się o przymus obrony obecnej „demokracji" tj. lewicowego demoliberalizmu. Na stronie projektu w zakładce „O Nas" możemy przeczytać (z tekstu niedostępnego w języku polskim) m.in., że PDL (podobnie jak wszelkie wymienione w tym tekście nurty kulturowej lewicy czy mainstreamowej centroprawicy) nie sprzeciwia się imigracji, gdyż ich zdaniem wystarczy, że imigranci dostosują się do zachodnich demokratyczno liberalnych standardów, jakie już zaczynają coraz szerzej opanowywać naszą ojczyznę (czyli porzucą religijny fanatyzm i przyjmą standardy demoliberalizmu).
Nacjonalizm jako rozwiązanie
Rozważając stanowisko wobec islamu jakie przyjmują niektóre odłamy kulturowej lewicy wspólnie z centroprawicą i organizacjami takimi jak EDL, możemy dojść do prostych wniosków. Ta droga nie tylko nie jest rozwiązaniem problemu, ale konserwuje to co poprowadziło Europę do cywilizacyjnej śmierci. Każdemu polskiemu nacjonaliście i tradycjonaliście całkowicie obca powinna być idea środowisk które obecną kosmopolityczną antycywilizację hedonizmu, konsumpcji i całkowitego upadku obyczajów przeciwstawiają islamowi i uznają ją za „swoją cywilizację" za cywilizację „zachodnią" i „europejską" . Cywilizacja demokracji liberalnej nie jest i nigdy nie będzie naszą cywilizacją, a czymś co zabiło wszelkie wartości od wieków obecne na kontynencie. Walka islamu z zachodnim demoliberalizmem i homokracją nie jest naszą walką. Pacyfistyczny, pozbawiony wiary i tożsamości, zdemoralizowany i zniewieściały Europejczyk nie przedstawia wyższej wartości niż islamski religijny fundamentalista. Pozbawione jakiegokolwiek wstydu, wyzwolone seksualnie i zabijające własne potomstwo Europejki nie są lepsze od kobiet w burkach. Przeciwnie. Patrząc na problem obiektywnie zauważamy, która społeczność wychodzi w tym porównaniu na słabszą i bardziej moralnie prymitywną. która wymiera i stacza się na coraz gorsze kulturowe dno. Rocznie 50 tys. Francuzów przechodzi na islam. W Większości są to młode kobiety gotowe do rodzenia dzieci. Pokazuje to, że w demokratyczno liberalnej pustce islam zwycięża, a wielu do obozu zwycięzców chce dołączyć. Stawiać w tym momencie islam jako główne źródło problemu a jednocześnie bronić demokracji liberalnej to zwyczajnie to samo co zwalczać skutki a bronić przyczyny. Jest to rzeczywiste stanięcie po stronie wroga. Trzeba wprost zauważyć pewien fakt – społeczności chrześcijańskie przetrwały prawie półtorej tysiąca lat pod okupacją muzułmańską, a nie są w stanie przetrwać nawet kilkudziesięciu lat agresywnej liberalizacji i wpływów zachodniej antykultury. To system oparty na tzw. „wolności jednostki", „prawach człowieka" i „demokracji" jest winny rozkładowi europejskiej cywilizacji. To amerykanizacja i kapitalistyczny styl życia jest powodem tego, że przeciętnego europejczyka nie obchodzi nic poza dostarczaniem sobie kolejnych przyjemności. To mulitkulturowy tygiel i idea „tolerancji" broniona zgodnie przez mainstreamową prawice i lewice są powodem zaniku narodowej tożsamości na kontynencie. Polski narodowiec nigdy nie może dać się okłamać ośrodkom promującym fałszywy antyislamizm, oparty na lewackich doktrynach, czy to będzie głos lewicy, czy prawicy, czy organizacji pokroju EDL czy PDL. Nie możemy dać sobie wmówić, że jedynym i największym problemem jest islam. To kłamstwo i pod tym kłamstwem próbuje się nam wmówić, że musimy bronić antynarodowego i liberalnego systemu jaki zapanował w Europie. Systemu barbarzyńskiego i produkującego ludzi pozbawionych zasad i godności. Systemu który przekazuje dzieci w ręce zboczeńców seksualnych. Prawdziwym problemem jest degeneracja zateizowanych i kosmopolitycznych Europejczyków, co poprowadziło naturalnie do rozszerzania kultury silnej religijnie. Trzeba też wprost zaznaczyć, że traktowanie islamu w sposób zero-jedynkowy i holistyczny nie powinno być domeną świadomego nacjonalisty. Warto wiedzieć, że dla przykładu choćby syryjscy alawici, których przedstawicielem jest także prezydent Syrii Bashar Al-Asad (przez innych muzułmanów uznawani często za niewiernych) stoją po naszej stronie – broniąc miejscowych chrześcijan przed wspieraną przez USA, zachodnią Europę i Izrael rebelię salafickich fanatyków. Nie zmienia to oczywiście faktu, że imigracja przedstawicieli także bardziej cywilizowanych odłamów islamu, powinna być powstrzymana z racji różnic kulturowych.
Droga jaką wskazuje nam nacjonalizm jest prosta – całkowity sprzeciw wobec rozszerzania w naszym kraju zgubnych idei zachodniego demoliberalizmu i multikulturalizmu pod każdą (a zwłaszcza tą zdemokratyzowaną) postacią. Nie ma innego wyjścia niż całkowite zablokowanie przez państwo imigracji obcych kultur do naszego kraju. Tylko postawienie bariery między nami a Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi może uchronić nas przed skażeniem liberalizmu potrafiącego zniszczyć w narodzie każdą wartość. To zwalczenie wirusa postnowoczesnej demokracji tworzącej przedpole do ekspansji obcych kultur. Nie ma bowiem skuteczniejszej zapory przed zalewem islamu niż naród mocno wierzący, przywiązany do swojej chrześcijańskiej tradycji, zdrowy i zorganizowany w silnym państwie. O to powinna toczyć się teraz narodowa walka.
M.K
LINK
Sojusz i wojna nowoczesnej lewicy
Myliłby się ten kto uważa, że europejska „lewica tolerancyjna" zawsze staje w obronie wyznawców islamu przed ograniczaniem ich praw i „ksenofobią". Przykładami mogą być np. niemiecka Fundacja Giordano Bruno, propagująca moralny relatywizm i sekularyzm w imię tzw. humanizmu ewolucyjnego. Niemieccy liberalni lewicowcy zorganizowali w maju tego roku konferencję w Berlinie, na której wysunęli szereg krytycznych postulatów wobec obecności religii islamu i muzułmańskich organizacji w życiu publicznym Niemiec. Oczywiście nie chodziło tutaj o obronę tożsamości niemieckiej przed obcą religią czy sprzeciw wobec samej idei multikulturalizmu. Przeciwnie, chciano wymusić aby muzułmanie jedynie dostosowali swoją religię do „norm nowoczesnego społeczeństwa" – społeczeństwa feminizmu, seksualnych dewiacji, konsumpcji i wszechobecnego laicyzmu. Jeden z postulatów wprost nawoływał do tego, że nie można pozwolić aby islamscy religijni rodzice nie chcieli posyłać swoich dzieci na lekcje tzw. „wychowania seksualnego" (jak wygląda te wychowanie wg. standardów europejskiej demokracji każdy pewnie zdążył już się dowiedzieć, jeśli nie, poleca się zobaczyć: LINK ) tłumacząc to "ochroną praw dziecka".
Pod egidą nieco innych ugrupowań odbyła się dość głośnia Konferencja na temat islamizacji Europy, która miała miejsce w Paryżu w dniu 18 grudnia 2010 roku. Wydarzenie to chociaż było współorganizowane przez uważany za tożsamościowy Bloc Identitare i przy obecności członków rządzącej wtedy we Francji centroprawicowej UMP w praktyce było debatą na której także ustalono, że nie należy walczyć z laicyzacją i degeneracją Europejczyków zachłyśniętych ideą „wolności jednostki" i znajdującym w tej cywilizacyjnej pustce swoje miejsce siłom islamu, ale bronić zlewaczałej i upadłej kulturowo Europy przed islamem, który mógłby jeszcze sprawić, że przestanie ona być laickim rajem konsumpcji i moralnego relatywizmu, opartym na fałszywej liberalnej „wolności" . W duchu tej idei do konferencji dołączyły także organizacje marksistów, feministek i LGBT oraz socliberałów. Końcowym punktem deklaracji jaka narodziła się na zjeździe, który organizatorzy szumnie określili jako narodziny "europejskiego ruchu oporu przeciwko islamizacji" było więc nacechowane epitatami znanymi z tolerancyjno-lewicowej narracji stwierdzenie: „wzywamy wszystkich, by przyłączyli się do zrzeszenia lub partii biorącej udział w tej walce, zgodnie z własnymi przekonaniami politycznymi, by zawierali sojusze z pojedynczymi osobami, ugrupowaniami i państwami. W ten sposób mogą powstać silne struktury. To jedyna droga by przeciwstawić się seksistowskiemu, homofobicznemu totalitaryzmowi islamskiemu, który chce opanować humanistyczną cywilizację przy użyciu przewagi demograficznej i metod zastraszania. Odrzucamy obskurantyzm, zabobony i ślepą uległość człowieka wobec makabrycznych, chorobliwych i haniebnych praw."
Powyższe fakty świadczą o tym, że kulturowa lewica przy wsparciu centroprawicy (która jest jest takim samym zagrożeniem poprzez swoją bierność i całkowitą akceptacje wchodzenia w życie lewackich postulatów na terenie całej Europy) może odrzucić w pewnym momencie swoją walkę w obronie religijnych mniejszości, kiedy mniejszości te poprzez silną tożsamość religijną, której nie udało się zwalczyć stają się przeszkodą w już prawie zrealizowanym planie ustanawiania nowego liberalno-lewicowego porządku . Systemu bez religii i narodowości, bez płci i przede wszystkim żadnych moralnych zasad i ograniczeń.
Nie trudno zauważyć, że muzułmanie sprowadzani przez lata do Europy wspólnie przez prawicowo-lewicowe rządy byli przez długi czas niezastąpionym narzędziem do wykorzeniania wiary chrześcijańskiej z Europejczyków poprzez zaprowadzanie przymusu demokratycznego dostosowania się do religii przybyszów – społeczeństwo wielowyznaniowe musiało więc ku zadowoleniu obu stron – lewackich ateistów i muzułmanów usuwać religię ze szkół, krzyże z miejsc publicznych, marginalizować głos duchownych (którzy dodatkowo w duchu zachodniego zliberalizowanego protestantyzmu i biernego posoborowia dostosowywali swój przekaz do postępowych norm). Pustoszejące kościoły i całkowita marginalizacja religii chrześcijańskiej była więc wymarzonym zwycięstwem wojujących ateistów i liberalnych zwolenników kulturowego marksizmu nad leżącą już w trumnie cywilizacją europejską, zastąpioną przez antycywilizacje liberalnej demokracji.
Muzułmanie, którym na rękę było zwalczenie Kościoła i ateizacja europejczyków sami jednak w znaczącej części nie chcieli się poddawać eksperymentom „nowoczesnego społeczeństwa". Chociaż spora liczba z nich także ulegała stopniowej laicyzacji i przyjmowała styl życia zdegenerowanego europejskiego mieszczaństwa, to poprzez silną tożsamość religijną opartą na zasadach fundamentalizmu stawali się ruchem uderzającym w nowy porządek ustanowiony przez kulturowych marksistów. Z pogardą traktując zarówno mentalność rozpustnych zsekularyzowanych europejczyków jak i stając na drodze innym mniejszościom traktowanym przez system demoliberalny jako obywatele szczególniej kategorii – znienawidzonym żydom i homoseksualistom.
W ten właśnie sposób problem który z pomocą mniejszości muzułmanów zwalczyła nowoczesna lewica, powrócił do nich z zwielokrotnioną siłą, stając się swego rodzaju nowym „faszyzmem" zagrażającym systemowi opartemu na całkowitym zanegowaniu praw naturalnych i stworzeniu społeczeństwa bez religii, bez narodowości (a w końcu nawet i bez podziału na płeć) podpieranym przez zindoktrynowane i wypłukane z wszelkich zasad narody zachodnioeuropejskie, w swym kulcie konsumpcji, pieniądza i rozpusty całkowicie poddające się i popierające ten stan. Stąd nie dziwią ostatnie wystąpienia dotąd tolerancyjnej liberalnej lewicy przeciwko islamowi, kiedy ten zaczyna coraz bardziej przeszkadzać w funkcjonowaniu homokracji i demoliberalizmu – systemu który zamienił zachodnią Europę w cywilizacyjnego trupa.
Centroprawica i kapitalizm w służbie multikulturalizmu
Nie tak dawno z ust przywódców zachodniej centroprawicy reprezentujących państwa stojące na czele Unii Europejskiej mogliśmy usłyszeć zgodne deklaracje o „multikulturalizmie, który się nie udał". Słowa te odbiły się szerokim echem w mainstreamowych mediach, wywołując z jednej strony sprzeciw tolerancyjnej lewicy będąc zinterpretowane jako tradycyjne nawoływanie do „ksenofobii" a z drugiej pochwały środowisk demokratycznej prawicy wyznającej symboliczny patriotyzm (także na naszym podwórku) interpretujących ten fakt jako „budzenie się Europy". Wystarczy jednak przyjrzeć się nieco bliżej pełnym wypowiedziom poprawnych politycznie kanclerz Merkel, prezydenta Sarkozyego i premiera Camerona, bo to oni wyrazili się zgodnie „o klęsce multikulturalizmu" i poruszyli problem rosnącej siły islamu na zachodzie, by stwierdzić wprost, że nie miały one nic wspólnego z wyrażeniem potrzeby przywrócenia tradycyjnej tożsamości europejskiej, a wręcz przeciwnie były oparte na tych samych hasłach jakie podjęli kulturowi marksiści – czyli pochwale samej idei multikulturalizmu jednak z przymusem jak najszybszej „demokratyzacji" islamu. Dla przykładu Kanclerz Angela Merkel, o której słowach mówiło się chyba najwięcej przytaczając sformułowanie o „całkowitej klęsce multikulturalizmu" jednocześnie oświadczyła wtedy, że islam jest mile widzany w Niemczech „ale musi to być forma islamu, która czuje oddanie dla naszych fundamentalnych wartości" (oczywiście nie chodziło o wartości na jakich został ukształtowany naród niemiecki, a antywartości demoliberalizmu i fałszywej tolerancji). W tym samym czasie „chadecki" prezydent Christian Wulff wprost poświadczył, że „Islam należy do Niemiec".
Nie inaczej wyglądała sytuacja z prezydentem Sarkozym i jego „walką z burkami" podczas jednoczesnej akceptacji budowy kolejnych meczetów i zamieniania chrześcijańskich świątyń w tego typu budowle oraz zapewniania, że pragnąłby „islamu francuskiego". Pochwalany przez sporą ilość tzw. „prawicowych publicystów" premier Wielkiej Brytanii David Cameron z Brytyjskiej Partii Konserwatywnej (która to powołała w swoich strukturach oficjalną frakcję homoseksualną) w podobnym tonie wyraził się ostatnio po słynnym zamachu na żołnierza w Londynie. Potępiając czyn motywowany fundamentalizmem, naraz wyraził aprobatę wobec samej obecności muzułmanów w Angli „które dają tak wiele jego krajowi". Rzecz jasna poza pochwałą wielokulturowego tygla zajmującego miejsce narodowego państwa (co jest charakterystyczne dla nowczesnych „konserwatystów") chodziło o kapitał jaki część muzułmańskich imigrantów (tych nie będacych na zasiłkach) produkuje poprzez pracę jako tania siła robocza, oraz wysoki przyrost naturalny jaki generują te wspólnoty – co pozwala przez jakiś czas utrzymać stabilność rządów zbudowanych na gruzach kultury anglosaskiej i zadowolić staczającą się w demograficzną przepaść rdzenną ludność.
Kwestia imigracji jest bowiem jednym z filarów systemu gospodarczego jaki zapanował w powojennej Europie zachodniej. Często jesteśmy wiedzeni przez pogląd jakoby jedyną i całkowitą przyczyną masowej imigracji przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki była przerośnięta polityka socjalna, polegająca na rozdawnictwie publicznych pieniędzy rzeszom rozleniwionych imigrantów. Nie jest to jednak przyczyną a następstwem tego, co działo się lata wcześniej przez politykę niepohamowanego rozrostu gospodarczego prowadzonego na fundamencie neoliberalizmu. Na przykładzie Niemiec przeżywających w latach 50 i 60 „cud gospodarczy" możemy dokładniej przeanalizować zaistniałą sytuację. Gwałtowny rozrost gospodarki RFN sprawił, że szybko zaczęło brakować rąk do pracy. Myśl oparta na kapitalizmie, nie uznającym innych wartości niż jak największy zysk jak najmniejszym kosztem i odrzucająca całkowicie prymat narodowej jedności wprost nakazywała sprowadzenie imigrantów gotowych pracować za względnie niższą stawkę, głównie dla wielkich korporacji. Od początku lat 50 do Niemiec przyjechało kilka milionów imigrantów, głównie z Turcji. Nawet gdy w latach 70 gospodarkę RFNu dotknął kryzys nie zaprzestano ściągać kolejnych gastarbeiterów. Stali się oni instrumentem do walki ze związkami zawodowymi Niemców, którzy nie mogli żądać podwyżek i zagrozić rządzącym, a w obliczu ilości przybyszów musieli zgadzać się nawet na nisko płatne prace. Gdy imigranci potworzyli rodziny, państwa zachodnie nadawały im obywatelstwo, a gdy ich liczba stawała się coraz większa, w dodatku tworząc środowisko niezwykle kryminogenne i skłonne do buntu wobec władzy, nie pozostawało nic jak obdarowanie gorzej prosperujących licznymi przywilejami socjalnymi , co miało zapewnić względny spokój w państwie i uchronić przed fizycznym oporem pozbawionych środków do życia przybyszów. Niemniej jednak to kapitalizm w którym zawsze będzie się bardziej opłacało zatrudnić pracownika choćby z najuboższych regionów świata jest motorem napędowym multikulturalizmu i masowej imigracji do Europy.
Amerykanizm i „izraelski bastion cywilizacji"
Wśród przedstawicieli nieco innego typu tzw. „prawicy" niż mainstreamowi europejscy politycy możemy zauważyć pewien abstrakcyjny trend bezkrytycznego aprobowania polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone i Izrael, rzekomo mającej m. in. chronić Europę przed islamizacją. Wielu entuzjastów atlantyzmu i syjonizmu możemy znaleźć w środowiskach stawiających się na pozycji „skrajnych konserwatystów" czy „prawdziwych katolików" (za przykład można wziąć głównych redaktorów popularnej Frondy Ł. Adamskiego i T. Terlikowskiego). Środowiska te fanatycznie wierząc w dziejową misję światowego hegemona i państwa stworzonego przezeń na Bliskim Wschodzie (na wzór propagandy szerzonej przez amerykańskich neokonserwatystów) są kompletnie niewrażliwe na jakiekolwiek fakty mówiące o tym do czego naprawdę prowadzi polityka USA i Izraela. Nie trudno zauważyć, że Stany eksportują na cały świat destrukcyjną kulturę konsumpcji i liberalizmu (niezwykle skutecznie wyjaławiającą duchowo podległe jej państwa) będącą doskonałym podłożem do stworzenia masy odrzucającej tożsamość i chrześcijańską wiarę - ewentualnie do spłycenia jej na wzór amerykański w kierunku corocznego odpustu gdzie głównym celem są zakupy w centrach handlowych. Jednak przede wszystkim to właśnie ze Stanów pochodzi wzór współczesnego społeczeństwa multikulturowego. To właśnie Ameryka jest największym rozsadnikiem wypracowanej przez siebie (i przedstawianej całemu światu jako doskonałej) matrycy populacji składającej się z wielu narodowości i religii, naturalnie sama nie walcząc z islamizacją postępującą za Atlantykiem w niemniejszym stopniu niż w Europie. Sami odpowiedzmy sobie też jakim „bastionem europejskiej cywilizacji" może być goszczące co roku wielotysięczne parady gejów państwo Izrael, które zakazało ewangelizacji na swoich terenach, pozwala na niszczenie Kościołów przez żydowskich ekstremistów, czy jak oficjalnie potwierdza abp Jerozolimy Fouad Twal wychowuje młodych Żydów w nienawiści do chrześcijan, skąd na porządku dziennym jest plucie na krzyże i na księży na ulicach Jerozolimy. Do przemyślenia można pozostawić fakt, że przed konfliktem zbrojnym i powstaniem państwa Izrael w żyło w Jerozolimie około 25 tys. chrześcijan, obecnie to jedynie kilka tysięcy.
Inną chyba najbardziej rażącą kwestią proamerykańskiej i syjonistycznej prawicy jest całkowite poparcie dla działań militarnych Waszyngtonu, gdzie w kolejnych wojnach za ropę i przygniecenie wrogów Izraela potrafią widzieć „nową krucjatę". Nie trzeba dogłębnej analizy aby wiedzieć, że jedyne co mogą przynieść te państwa to patologie demokracji liberalnej nie mającej żadnego związku z chrześcijańską cywilizacją, co więcej te same które tą cywilizacje zniszczyły. Należy podkreślić, że USA jednocześnie wpiera islamskich fundamentalistów tam gdzie widzi w tym interes, czego najnowszymi przykładami mogą być tzw. „arabska wiosna ludów" i trwająca obecnie wojna domowa w Syrii, gdzie rząd Stanów dostarcza duże ilości uzbrojenia w ręce salafickich terrorystów, którzy dotychczas wsławili się ścinaniem głów pojmanym chrześcijanom. Pomijając jednak aspekty ideologiczne, które w tych konfliktach są drugoplanowe, a jeśli już je brać pod uwagę to są dalekie od absurdalnych wyobrażeń syjonistycznej prawicy o „wojnie w imię europejskiej cywilizacji" możemy przeanalizować ten problem w kontekście rozszerzania multikulturalizmu i islamizacji na Europę i odpowiedzenia jak imperialna polityka USA ma się rzekomo do ochrony Europy przed islamem. Jak podaje raport Organizacji Narodów Zjednoczonych najwięcej uchodźców politycznych na teren Europy pochodzi z Afganistanu, Somalii, Iraku, Sudanu i Syrii. Czy to przypadek, że w każdym z wymienionych krajów rząd ameryki zaangażował się w „szerzenie demokracji"? Na tym właśnie polegają „krucjaty" USA: zasiać konflikt, zbombardować, złupić i opanować źródła surowców – a dla zmniejszenia lokalnego oporu importować muzułmańską ludność do Europy.
English Defence League
Organizacją której nie sposób pominąć w temacie rozpatrywania problemu antyislamizmu opartego na antynarodowych i lewackich wartościach jest Angielska Liga Obrony (EDL). Te sformowane 4 lata temu w leżącym nad Londynem mieście Luton stowarzyszenie jest obecnie ruchem o znaczącej sile w Wielkiej Brytanii, przez propagandę lewicowych mediów określanym jako „skrajna prawica". Chociaż jej symbolem jest czerwony krzyż na białym tle, w treściach szerzonych przez ten ruch nie znajdziemy nic wspólnego z odrodzeniem chrześcijańskich tradycji w Zjednoczonym Królestwie, przeciwnie, opiera się on na ateizmie i atakowaniu islamu z pozycji zwolenników laickiego państwa. Co najbardziej zaskakujące, jak czytamy o Lidze na Wikipedii: „nietypowo dla organizacji skrajnej prawicy, zabiega o szersze poparcie (w jej skład wchodzą m.in. sekcja gejowska i żydowska)". W istocie oglądając zdjęcia z manifestacji EDLu możemy zauważyć powiewające między flagami brytyjskimi flagi tęczowe, izraelskie, niekiedy także amerykańskie. Pochody są zasilane przez azjatyckich i afrykańskich imigrantów. Mimo tego manifestacje EDLu przyciągają spore liczby nieświadomych udziału w lewackim projekcie, a sfrustrowanych wszechobecną islamizacją angielskich kibiców i przedstawicieli tzw. „working class". Pod hasłami „obrony Anglii przed islamem" liderzy English Defence League operują jednocześnie językiem tolerancyjnej lewicy, mówiąc wprost o przymusie walki z rasizmem, ksenofobią, homofobią, nietolerancją i stanięcia w obronie demoliberalnego systemu (nazywanego przez nich zachodnią cywilizacją). Często można też zauważyć przeciwstawianie islamowi pochwały zdegenerowanego moralnie stylu życia współczesnego europejczyka, opartego na konsumpcji, hedonizmie i luźnych obyczajach. Można zastanawiać się komu może zależeć na skupieniu osób o zdrowych odruchach, w środowisko obrońców terrorystów z USA i Izraela, mniejszości żydowskich i homoseksualnych, a w końcu w obronie zachodnio-demokratycznego systemu panującego w Anglii , który całkowicie wyniszczył brytyjską tożsamość i moralność, sprowadzając przy tym miliony islamskich imigrantów.
Mocno nagłaśniane akcje EDLu doprowadziły do stworzenia oddziałów Defence League w innych krajach zachodniej Europy, jak Norwegian Defence League czy German Defence League. Warto wspomnieć o tym, że aktualnie podobny eksperyment pod nazwą Polish Defence League próbuje stworzyć w Polsce grupa przewodzona przez ludzi przedstawiających się jako polscy emigranci z Wysp Brytyjskich. Chociaż deklarują, że nie mają zamiaru tworzyć sekcji homoseksualnych jak ich wzorcowe EDL (prawdopodobnie bardziej z przesłanek nierealności takiego projektu w Polsce, gdyż obserwując ich wypowiedzi na ten temat, nietrudno odnieść wrażenie, że problem homopropagandy w naszym kraju jest przez nich całkowicie bagatelizowany) to analizując szerzoną przez tą grupkę ludzi propagandę, możemy zaobserwować znane już oparcie się o przymus obrony obecnej „demokracji" tj. lewicowego demoliberalizmu. Na stronie projektu w zakładce „O Nas" możemy przeczytać (z tekstu niedostępnego w języku polskim) m.in., że PDL (podobnie jak wszelkie wymienione w tym tekście nurty kulturowej lewicy czy mainstreamowej centroprawicy) nie sprzeciwia się imigracji, gdyż ich zdaniem wystarczy, że imigranci dostosują się do zachodnich demokratyczno liberalnych standardów, jakie już zaczynają coraz szerzej opanowywać naszą ojczyznę (czyli porzucą religijny fanatyzm i przyjmą standardy demoliberalizmu).
Nacjonalizm jako rozwiązanie
Rozważając stanowisko wobec islamu jakie przyjmują niektóre odłamy kulturowej lewicy wspólnie z centroprawicą i organizacjami takimi jak EDL, możemy dojść do prostych wniosków. Ta droga nie tylko nie jest rozwiązaniem problemu, ale konserwuje to co poprowadziło Europę do cywilizacyjnej śmierci. Każdemu polskiemu nacjonaliście i tradycjonaliście całkowicie obca powinna być idea środowisk które obecną kosmopolityczną antycywilizację hedonizmu, konsumpcji i całkowitego upadku obyczajów przeciwstawiają islamowi i uznają ją za „swoją cywilizację" za cywilizację „zachodnią" i „europejską" . Cywilizacja demokracji liberalnej nie jest i nigdy nie będzie naszą cywilizacją, a czymś co zabiło wszelkie wartości od wieków obecne na kontynencie. Walka islamu z zachodnim demoliberalizmem i homokracją nie jest naszą walką. Pacyfistyczny, pozbawiony wiary i tożsamości, zdemoralizowany i zniewieściały Europejczyk nie przedstawia wyższej wartości niż islamski religijny fundamentalista. Pozbawione jakiegokolwiek wstydu, wyzwolone seksualnie i zabijające własne potomstwo Europejki nie są lepsze od kobiet w burkach. Przeciwnie. Patrząc na problem obiektywnie zauważamy, która społeczność wychodzi w tym porównaniu na słabszą i bardziej moralnie prymitywną. która wymiera i stacza się na coraz gorsze kulturowe dno. Rocznie 50 tys. Francuzów przechodzi na islam. W Większości są to młode kobiety gotowe do rodzenia dzieci. Pokazuje to, że w demokratyczno liberalnej pustce islam zwycięża, a wielu do obozu zwycięzców chce dołączyć. Stawiać w tym momencie islam jako główne źródło problemu a jednocześnie bronić demokracji liberalnej to zwyczajnie to samo co zwalczać skutki a bronić przyczyny. Jest to rzeczywiste stanięcie po stronie wroga. Trzeba wprost zauważyć pewien fakt – społeczności chrześcijańskie przetrwały prawie półtorej tysiąca lat pod okupacją muzułmańską, a nie są w stanie przetrwać nawet kilkudziesięciu lat agresywnej liberalizacji i wpływów zachodniej antykultury. To system oparty na tzw. „wolności jednostki", „prawach człowieka" i „demokracji" jest winny rozkładowi europejskiej cywilizacji. To amerykanizacja i kapitalistyczny styl życia jest powodem tego, że przeciętnego europejczyka nie obchodzi nic poza dostarczaniem sobie kolejnych przyjemności. To mulitkulturowy tygiel i idea „tolerancji" broniona zgodnie przez mainstreamową prawice i lewice są powodem zaniku narodowej tożsamości na kontynencie. Polski narodowiec nigdy nie może dać się okłamać ośrodkom promującym fałszywy antyislamizm, oparty na lewackich doktrynach, czy to będzie głos lewicy, czy prawicy, czy organizacji pokroju EDL czy PDL. Nie możemy dać sobie wmówić, że jedynym i największym problemem jest islam. To kłamstwo i pod tym kłamstwem próbuje się nam wmówić, że musimy bronić antynarodowego i liberalnego systemu jaki zapanował w Europie. Systemu barbarzyńskiego i produkującego ludzi pozbawionych zasad i godności. Systemu który przekazuje dzieci w ręce zboczeńców seksualnych. Prawdziwym problemem jest degeneracja zateizowanych i kosmopolitycznych Europejczyków, co poprowadziło naturalnie do rozszerzania kultury silnej religijnie. Trzeba też wprost zaznaczyć, że traktowanie islamu w sposób zero-jedynkowy i holistyczny nie powinno być domeną świadomego nacjonalisty. Warto wiedzieć, że dla przykładu choćby syryjscy alawici, których przedstawicielem jest także prezydent Syrii Bashar Al-Asad (przez innych muzułmanów uznawani często za niewiernych) stoją po naszej stronie – broniąc miejscowych chrześcijan przed wspieraną przez USA, zachodnią Europę i Izrael rebelię salafickich fanatyków. Nie zmienia to oczywiście faktu, że imigracja przedstawicieli także bardziej cywilizowanych odłamów islamu, powinna być powstrzymana z racji różnic kulturowych.
Droga jaką wskazuje nam nacjonalizm jest prosta – całkowity sprzeciw wobec rozszerzania w naszym kraju zgubnych idei zachodniego demoliberalizmu i multikulturalizmu pod każdą (a zwłaszcza tą zdemokratyzowaną) postacią. Nie ma innego wyjścia niż całkowite zablokowanie przez państwo imigracji obcych kultur do naszego kraju. Tylko postawienie bariery między nami a Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi może uchronić nas przed skażeniem liberalizmu potrafiącego zniszczyć w narodzie każdą wartość. To zwalczenie wirusa postnowoczesnej demokracji tworzącej przedpole do ekspansji obcych kultur. Nie ma bowiem skuteczniejszej zapory przed zalewem islamu niż naród mocno wierzący, przywiązany do swojej chrześcijańskiej tradycji, zdrowy i zorganizowany w silnym państwie. O to powinna toczyć się teraz narodowa walka.
M.K
LINK