Kupił Janusz babie Punto, tysiąc pińcet żadna kasa,
Może nawet z tej wdzięczności, opierdoli mu kutasa
Silnik miało całkiem żwawy, dlatego że to benzyna
Brak zbieżności, łyse laczki, drogi się to ledwo trzyma
Deszczyk siąpił przez dzień cały, asfalt śliski jak na lodzie
A Grażyna napierdala, pake dwajścia samochodem
Zła przyczepność, zła widoczność, mrok powoli też się zbliża
A Grażyna jak to baba, łeb ma pusty więc nie zważa
Nagle przed nią samochody, jak tu jechać myśli, knuje
"Gary same się nie zmyją, czasu mało, chłop pobije"
Aż tu nagle pomysł świetny, umysł przeszył jej bezwolny
"Janusz jednak mnie nie zleje, lewy pas jest przecież wolny"
Redukuje więc do trójki, silnik prawie się gotuje
Już Grażyna mknie jak strzała, i z radości popiskuje
Jedno, drugie trzecie auto, nagle patrzy - ciężarówka
"Może jadę ciut za szybko, czy nie stoi tu drogówka?"
Myśl by zjechać przeminęła, tak szybko jak jej uroda
Cisnąc dalej pedał gazu, jej szybę skrywała woda
Nie widziała w mokrym pyle, że zbliża się do zakrętu
Że swym głupim nieogarem, narobi sobie lamentów
Nagle w łuku przed oczyma, wyrasta przed nią samochód
Co tu robić? Gdzie uciekać? Myśli biegną przez jajowód
Jedną tylko rzecz zrobiła, kierownicą w prawo szarpiąc
Tira do rowu zepchnęła, życie przy tym niemal tracąc.
Z Punta rdza się posypała, dwie opony z felgi zdjęte
Janusz wściekły już tu jedzie, by historii nadać puentę
Koszt lawety, złomowania, cenę musi ponieść każdy
Tak Grażyna ząb straciła, w ramach kursu prawa jazdy
Morał tej historii taki, że gdy pogoda nie sprzyja
Lepiej myśleć i uważać, niż później dostawać w ryja
Mokry asfalt śliski bywa, a w deszczu widoczność słaba
I wyprzedzać na zakręcie, wszak nie musi tylko baba
