Czytając te wszystkie historie z imprez na sadolu stwierdziłem że też opowiem swoją, z ostatniego sylwestra Impreza była w Krakowie (warto wspomnieć że w Nowej Hucie), sytuacja koło godziny 23. Piję sobie spokojnie banię z kumplem w kuchni, kiedy nagle z salonu wychodzi znajomy i mówi że jakiś typ spierdolił się z balkonu wyżej do nas. Z 4 piętra. Do nas na 3. Balkon był typowy jak to w starych blokach, w chuj mały i kwadratowy. Myślę sobie o chuj chodzi z tym dziwnym żartem, a tu pojawia się w drzwiach od tego samego pokoju karczek 2x2, mówi "siema, jestem Rafał" i wychodzi na klatkę schodową. Jakby tego było mało, stwierdziliśmy że ładujemy banie za Rafała, no i tutaj doświadczyłem pięknej, fizycznej reakcji łańcuchowej - kilkanaście sekund po tej bani słyszę takie "ARGGGHIHGEUH" za plecami, obracam się, a tutaj znajomy biegnie do kuchenki z rzygiem w mordzie, ja w krzyżowym ogniu, oczywiście nie zdążył, zostałem obrzygany jak pan Mietek spod sklepu, a kuchenka pływała w pawiu... Popatrzyłem się na to przez kilka sekund, po czym sam się w to samo miejsce puściłem bełta O północy wyszedłem na balkon i kolega Rafał wylał szampana na dół, oczywiście cała zawartość poszła na moją głowę. Późniejszy powrót do domu nie był zbyt fajny.
P.S. Nie było bo moje.
P.P.S. Nie, to nie było gimnazjum.
P.S. Nie było bo moje.
P.P.S. Nie, to nie było gimnazjum.