Zachowywanie się w takich relacjach jest kłopotliwe, albowiem przekonani o swoich racjach prawicowcy – porozumiewają się za pomocą dogmatów tak bolesnych dla intelektu przeciętnego i szanującego się człowieka, że nie da się z nimi polemizować, albowiem jest to bezcelowe. Można szanować człowieka, można szanować go za trwałość jego poglądów – jednakże czy powiedzieć komuś, że jest po prostu głupi, jeżeli twierdzi oficjalnie w biurze, że np. funkcjonariusze państwa PRL – nie byli Polakami? Następnie nieudolnie wycofuje się ze swoich stwierdzeń jak jest indagowany np. czy np. lekarze też? Niestety idiotów dookoła nie brakuje – a w jaki sposób funkcjonować w realiach, gdy człowiek obok – odmawia ci prawa do istnienia, albowiem śmiesz poddawać w wątpliwość jego dogmaty – trudno określić, zwłaszcza, jeżeli jest się człowiekiem kulturalnym. No, bo co zrobić? Zmieszać takiego idiotę z błotem – udowadniając mu, jakim jest człowiekiem – niemającym pojęcia o realiach funkcjonowania w życiu? Czy też milczeć? Przemilczeć czyjeś wstawki – dopowiadania – ataki słowne, czy też nieproszone opinie? Jednakże wówczas dochodzi do sytuacji, w której krew się w człowieku buzuje, albowiem nie można w nieskończoność tolerować we własnej przestrzeni idioty lub idiotów i ich idiotycznych – najczęściej ksenofobicznych i podszytych nienawiścią poglądów.
Więc pytanie zadane w tytule należy rozszerzyć – mianowicie, czy w ogóle z prawicowym-prawicowcem możliwa jest dyskusja? Czy jest ona celowa? Czy warto ją podejmować? Nie można zgodzić się na zaśmiecanie swojej przestrzeni życiowej przez cudzy bełkot a z drugiej strony – nie ma powodu, dla którego należy prostować czyjś życiorys i otwierać mu spojrzenie na życie, albowiem nikt nie ma takiego obowiązku. Problem polega jednak na tym, że to uświadamia sobie milcząca większość – nienawistnie i ustawicznie indagowana przez prawicowców – najczęściej bardzo ochoczo narzucających swoją wizję rzeczywistości swojemu otoczeniu, prawdopodobnie w poczuciu misji? Trudno określić powody, jakimi się kierują – liczy się skutek – czyli to, że te osoby dokonują immisji w naszą rzeczywistość – narzucając swoje poglądy otoczeniu. Przez to zmieniają charakter przestrzeni i relacji, w jakich nawzajem jesteśmy. Właśnie tego nie rozumieją – nie chcą zrozumieć – przyjąć do wiadomości, że po prostu ktoś inny może nie chcieć rozpatrywać przysłowiowego pierdnięcia przez praprzyczynę, którą mogła być np. klęska Powstania Warszawskiego, ale na pewno okupacja a jeżeli tak – to wiadomo z czyjej winy i kto zagarnął władzę czyimi łapskami. Ci ludzie nie rozumieją, że problemem nie jest nawet meritum, – z którym często każdy rozsądny człowiek posiadający wiedzę historyczną się zgodzi, – ale prezentowana przez nich retoryka – po prostu prawicowcy w moderowaniu swojego prawicowego przekazu są większymi ambasadorami absurdu niż nawet środowiska LGBTQ próbujące podnieść wyróżnik swojej seksualności do roli wyróżnika politycznego. Innymi słowy – prawicowcowi z poczuciem misji nie da się wskazać ani granicy absurdu ani granicy dobrego smaku.
Oczywiście coś takiego jak oficjalny protest – nie przynosi z zasady żadnego skutku, albowiem można wówczas usłyszeć, że jest się lemingiem, ewentualnie, że popiera się „tych i owych”, czy też nawet ostrzejsze epitety – automatycznie pozycjonujące człowieka z dala od postaw patriotycznych, czy też w ogóle prawa do ich wyrażania w sposób” inny do jedynie słusznego – wyrażanego przez konkretnego prawicowego retora o utrwalonych poglądach.
Całość jest raczej przykra w praktyce, albowiem uświadomienie sobie, że sąsiad zza biurka w pracy żyje, na co dzień wytrzymałością brzozy pod Smoleńskiem w zachodniej Rosji, jak również potrafi odmówić własnemu ojcu prawa do bycia Polakiem, jeżeli tenże miałby w życiorysie – bycie funkcjonariuszem PRL-u – to po prostu włos się na głowie jeży. Kogo wychowały nasze szkoły? Co zrobili z tym narodem oficjalni przedstawiciele religii dominującej tak powszechnie wykładanej w szkołach publicznych? Co z naszą klasą polityczną – jak dopuszczono do takiego wyprania mózgów?
No chyba, że rzeczywiście tak zwana reszta społeczeństwa – nawet, jeżeli nie chce zajmować stanowiska w sprawie np. tzw. żołnierzy wyklętych, jest od razu zaprzańcami? Przecież nawet roztrząsając ten przypadek, – komu ci ludzie w tych lasach służyli? Rządowi? Przedwojenny to prawicowa dyktatura – wojenny to londyńskie marionetki – lubelski to tzw. władza ludowa – proweniencji ze wschodu, następnie londyńskiemu „alianci” cofnęli uznanie. Więc komu służyli ci ludzie w lasach? W imię, kogo i czego rozstrzeliwali? W imię, kogo i czego wieszali? W imię, kogo i czego palili? W imię, kogo i czego napadali na banki? W imię, kogo i czego – wymuszali na ludziach pożądane zachowanie? W imię tej samej wyimaginowanej i ponadczasowej racji stanu, która kazała przeciwstawiać się zaborcom, następnie walczyć z Bolszewikami a potem podtrzymywała ducha polskości w czasie czarno-czerwonej nocy wojennej okupacji, tylko po to żeby przerodzić się ostatecznie w jedynie słuszną wizję Czwartej Erpe? Może w imię ciepłej wody w kranie? No, bo w czyimś imieniu i na czyjś rachunek zabijali POLAKÓW – a dzisiaj Rzeczpospolita im stawia pomniki?
Widać jak to są trudne sprawy i jak łatwo można posunąć się do absurdu. Trzeba bardziej niż bardzo uważać na wszelkie zagadnienia w tych sprawach, albowiem tak jak nie ma czarno-białych życiorysów, tak też nie ma czarno-białej historii. Cieszmy się, że nie jesteśmy Hiszpanią, bo z historią konfliktu takiego jak tam – prawdopodobnie nasze państwo nie przetrwałoby doby. Trzeba byłoby kilku „Polsk”, żeby Polacy się nawzajem nie zagryzali.