Dzisiaj rano siedziałem na przystanku, czekając na autobus. W sumie sporo ludzi tam stało, był jeszcze bohater tej historii, czyli pies. Raczej bezdomny, bo wyglądał na zaniedbanego. Spał sobie, nikomu nie wadząc. W pewnym momencie zjawiła się kobieta, z dzieciakiem. Na oko miał dziewięć lat. Matka usiadła, dzieciak gapił się na psiaka. W końcu podszedł do niego i zasadził mu buta, patrzę na reakcję matki, a ta się śmieje. Już wstawałem, by młodego trzepnąć w ten pusty łeb i walnąć kazanie matce, gdy nagle słyszę krzyk. Dzieciak ryczy, matka coś wrzeszczy, żeby wzywać karetkę, a ja się śmieję. Pies upierdolił gówniarza i zwiał gdzieś. Co ciekawe, zostałem uznany za bohatera negatywnego w całej historii. Jakaś babcia zaczęła mi prawić morały o tym, że nie wolno się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia. Natomiast dupy nie ruszyła, gdy młody kopał psinę.
Mam cichą nadzieję, że wda się zakażenie.
Mam cichą nadzieję, że wda się zakażenie.