Ale od początku.
Gówniarzem będąc, zawsze trzymałem w szkole z "łobuzami" (dzisiaj nazwałbym to bydłem, którego ktoś przez pomyłkę nie wyskrobał). No i mieliśmy w klasie takiego szczurka - okularnika. Kujon typowy, zawsze piątki i paski na koniec roku. Chłopak miał u nas przejebane, od 4 do 8 klasy dostawał regularny wpierdol za nic.
Szkoła się skończyła, każdy poszedł w swoją stronę, sprawy poszły w niepamięć.
A tu nagle, 3 tygodnie temu zaczął mnie napierdalać brzuch, parę dni pochodziłem na ketonalach i innych gównach, ale w końcu przyszedł zjazd i trza było jechać do szpitala. Karetka, SOR, żona wypełniła papiery i od razu na stół. Wyrostek się zapalił i pierdyknął. Niemiła sprawa, ale nieważne.
Po operacji, przychodzi na obchód chirurg, lekarz prowadzący, pyta czy wszystko OK, czy boli, po co dren i żebym się nie bał, że mi rurka z puszką wisi, bo płyn musi się odprowadzać. Patrze na gościa i kurde, morda znajoma, patrzę na identyfikator i, kurwa mać, to był ten sam koleś, któremu jebaliśmy życie przez 4 lata. Tak niesmiało zapytałem, czy mnie pamięta i że przepraszam za to wtedy itp, a on "Pamiętam za dobrze, ale to jest moja praca, nie ma miejsca na sentymenty". Zajebiście mnie pokroił i zszył, do końca pobytu w szpitalu był dla mnie w porządku. Kurwa, tak mi wstyd było, że jak miał poranny obchód, to udawałem że spałem.
W końcu wczoraj wysłałem mu flaszkę i bombonierkę, bo tylko tak mogłem "naprawić" to co zjebałem.
I stąd mój apel do obecnych "napinaczy" - zanim znajdziecie sobie kozła ofiarnego, na którym będziecie mogli wyładować swoje frustracje, to się zastanówcie, czy kiedyś wasze zdrowie lub życie nie będzie w jego rękach. Bo kac moralny po czymś takim jest przejebany.