Poniedziałek rano, błogi sen przerywa przeraźliwy dźwięk budzika, tak - to czas do pracy. Resztkami sił zwlekasz się z łóżka. Po porannej toalecie, przy śniadaniu i kawie rozmyślasz o kolejnym ciężkim dniu w pracy. Narzekasz na szefa? Narzekasz na wypłate? Myślisz że masz najgorszą robotę na świecie? Mylisz się! Zobacz, jakie niewdzięczne zawody wykonywali ludzie w średniowiecznej Anglii.
W średniowieczu życie nie należało do najłatwiejszych. Dużo ludzi by móc przeżyć, musiało wykonywać naprawdę ohydne zajęcia. Jedni testowali lekarstwa, drudzy budowali katedry, a jeszcze inni wspierali gospodarkę, brodząc w moczu.
Oto przykłady niektórych z nich:
Folusznik
W średniowieczu wełna była głównym towarem eksportowym Anglii. W roku 1300 owiec było tam prawie trzykrotnie więcej niż ludzi. Dlatego też foluszników stanowiących ogniwo łączące tkaczy, farbiarzy i kupców tekstyliów, również było sporo. Będąc folusznikiem można było zarobić trzykrotnie więcej niż pracując w polu, ale było to bardzo nieprzyjemne zajęcie. Kiedy przędzie się surową wełnę i przerabia ją na luźno tkany materiał, tłuszcz usprawnia cały proces. Potem folusznicy muszą usunąć tłuszcz, aby zmienić szorstką tkaninę w coś bardziej użytecznego.
Żeby wełna stała się dość miękka do obróbki, trzeba było ją ugniatać przez ponad dwie godziny w moczu. Stosowano mocz, bo po tygodniu czy dwóch stawał się on bogatym źródłem amoniaku, który świetnie sobie radzi z tłuszczem. Folusznik pracował tak przez około 8 godzin, a czasami nawet i dłużej w zależności od rozmiaru tkaniny.
Po wielu godzinach dreptania w moczu otrzymywało się tkaninę, z której szyto szaty dla rycerzy, giermków, czy biskupów w swoich katedrach. Można powiedzieć, że gdyby w średniowieczu nie było foluszników, wszystkie kluczowe postaci średniowiecza byłyby zupełnie nagie.
Do obowiązków foluszników należało też zbieranie moczu, chodząc od domu do domu.
Zbieracz pijawek
W roku 1348 z Europy dotarła do Anglii epidemia dżumy, która w zaledwie kilka lat zabiła prawie 2 miliony ludzi. W tamtych czasach odpady gospodarcze i ekskrementy wylewano w miastach przez okno wprost na ulicę. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że to przyczyna ich kłopotów i sparaliżowani strachem ufali różnym dziwnym medykamentom. A to oznaczało, że pojawił się cały szereg okropnych zawodów.
Praca średniowiecznego medyka była frustrująca i brudna. Teorie medyczne były wymyślne, ale jak wiemy, całkowicie błędne a współczynnik wyzdrowień był niski nawet przed zarazą.
Najpopularniejszą kuracją w średniowieczu były pijawki. Zakładano, że wysysając krew, zabierają również chorobę. Zapotrzebowanie na te stworzenia dało początek takiej profesji jak zbieracz pijawek.
Zbieraniem pijawek zajmowali się zarówno zawodowcy, jak i rzemieślnicy kryjący domy strzechą, którzy zbierając trzcinę, przy okazji przynosili na ciele pijawki, które następnie sprzedawali handlarzom.
Na północy Anglii i w Yorkshire kobiety ze Szkocji, żeby je zbierać wchodziły boso na obfitujące w
próbek moczu. W tamtej epoce uważano, że ciało zawiera 4 humory: krew, flegmę, oraz żółtą i czarną żółć. Aby zdiagnozować pacjenta, trzeba było porównać jego mocz z tabelami, używając wzroku, węchu i? smaku. pijawki tereny bagienne. Jeśli były bardzo ruchliwe, pijawki uznawały je za zwierzęta, które przyszły do wodopoju i odrywały się od dna.
W średniowiecznych kuracjach chorzy mieli równocześnie od 20 do 30 pijawek rozłożonych na całym ciele. Antykoagulanty zawarte w ich ślinie sprawiają, że z rany sączy się krew, co jest dosyć bolesne. Można sobie wyobrazić w takim razie, jak bolesne musiało być samo ich zbieranie, podczas którego na ciele zbieracza było ich zdecydowanie więcej.
Cyrulik
W średniowieczu zawód golibrody był paskudnym sposobem zarabiania na życie. Cyrulicy używali brzytew, noży i skalpeli. Strzygli, amputowali kończyny i upuszczali krwi, przez co częściowo byli przedstawicielami ówczesnej branży medycznej.
Jeśli ktoś czuł się chory, korzystał z ich porad, których cyrulik najczęściej udzielał na podstawie
Cyrulicy zajmowali się upuszczaniem krwi za pomocą lancetów, czyli małych noży chirurgicznych o obosiecznym ostrzu. Umieszczali je na żyle, mocowali, wkładali rurkę, żeby rana pozostała otwarta i krwawiła. Po upuszczeniu stosownej ilości krwi, wyjmowali rurkę i zamykali ranę. Cały proces przeprowadzany był z chirurgiczną precyzją.
Cyrulik zajmował się także amputacją, naostrzonym z obu stron nożem, który najczęściej był zakrzywiony. Amputacje odbywały się oczywiście bez znieczulenia, więc cyrulik nie miał zbyt wielu klientów w tej gałęzi swojego biznesu. Co prawda płacono dobrze, ale rzadko, więc cyrulik dorabiał sobie strzyżeniem i goleniem.
W średniowieczu panowało przekonanie, że jeśli połknie się lekarstwo, to spali się ono w żołądku, który uważano za swego rodzaju piecyk. Trzeba więc było aplikować leki innym sposobem. Najczęściej długim urządzeniem do lewatywy, które cyrulik smarował smalcem, żeby ułatwić jego wprowadzenie w pacjenta. Potem wlewał lekarstwo i popychał je, żeby dotarło tam gdzie trzeba
Znachorki
Jeśli kogoś nie było stać na płukanie okrężnicy u cyrulika, zwracał się z problemami zdrowotnymi do znachorek, które traktowano z mieszaniną strachu i szacunku. Były powierniczkami, położnymi i pielęgniarkami w jednym. Kościół zazwyczaj przymykał oko na ich praktyki, ale zawsze istniało ryzyko, że zostaną oskarżone o czary.
Proponowane przez nie specyfiki bywały niedorzeczne. Do leczenia kurzajek używały węgorzów. Natomiast najlepszym sposobem na infekcję gardła było według nich noszenie naszyjników z żywych robaków. W zależności od natężenia bólu gardła sugerowały, ile żywych robaków trzeba nosić nawleczonych na sznurku wokół szyi. Panowało przekonanie, że umierając zabierały ze sobą infekcję chorego.
Znachorkom najczęściej płaciło się usługą za usługę. Naprawiano im dach albo oferowano żywność. Była to medycyna dla ubogich, ale składniki medykamentów faktycznie miały lecznicze właściwości, jak np. pokrzywy. Gotowały też zdrowotne gulasze z robaków, do których dodawały chleb, różne zioła, wodę i masło.
Robaki były źródłem protein w ubogiej diecie tamtych czasów. Ale gotowanie mikstur z dziwnych składników mogło się dla znachorki skończyć oskarżeniem o czary ? a to było ryzykowne. Pojmano by ją, poddano próbie sądu Bożego, czyli nakazano podnieść żelazny pręt z rozgrzanego paleniska bez upuszczania. Potem opatrywano by jej ręce i po trzech dniach sprawdzano ich stan. Jeśli by się nie goiły i nie ropiały, to kobietę uznano by za czarownicę. Uważano, że Bóg zainterweniowałby, gdyby była niewinna.
Giermek i łucznik
Karierę rycerza zaczynało się od funkcji giermka, zajmującego się rynsztunkiem. Giermek był połączeniem lokaja i praczki. W czasie rycerskich bitew było brudno, mokro i błotniście, a starcia mogły trwać nawet do 8 godzin. Jeśli nie zarządzono przerwy na załatwienie potrzeby, atmosfera gęstniała.
Najtrudniejszym zadaniem giermka po utarczce, było wyjęcie rycerza ze zbroi, która składała się z 24 elementów, a ważyła łącznie 27 kilogramów. Podtrzymywała ją skórzana uprzęż zakładana na przepoconą koszulę rycerza.
Do czyszczenia brudnej zbroi giermek używał octu i piasku, czasem z dodatkiem moczu dla uzyskania lepszego efektu. Jednak, żeby mieć powód do czyszczenia zbroi, trzeba było wcześniej wyjść na pole bitwy. A nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy.
W średniowiecznej bitwie pod Agincourt, giermek musiał maszerować przez 17 dni, pokonując 420 km przez Francję, gdzie spał pod gołym niebem w nieustającym deszczu. Brakowało żywności i wody pitnej. Dyzenteria zabiła więcej rycerzy, niż sama bitwa.
W walkach w tamtym okresie udział brali także łucznicy. Ale ich praca również nie była łatwa. Jeśli łucznik został pojmany, odcinano mu palce. Pod koniec walk to łucznicy wykonywali czarną robotę. Na polu bitwy brakowało karetek czy sanitariuszy z noszami, więc to oni przemierzali pole bitwy i skracali cierpienie najciężej rannych.
Kamieniarz
Budowa katedry w średniowieczu była dla okolicy tym, czym dzisiaj otworzenie w niej fabryki samochodów. Dawała pracę setkom ludzi. Ale nawet wyspecjalizowani pracownicy, tacy jak kamieniarze, nie mieli lekko. Zanim rozpoczęła się budowa musieli podjąć morderczy wysiłek wykucia kamienia i przetransportowania go na budowę.
W XV wieku do budowy domów, katedr i innych kościelnych budowli wykorzystywano wapień. Wtedy nie znano dokładnie przekrojów gleby, więc po prostu kopano do skutku w ziemi, aż się go odnalazło. Żeby wydobyć kawał wapienia, obijano go klinem i podważano, a w środek wbijano sworznie. Za obciążenie służyli ludzie
Dzisiaj przewożenie kamiennych bloków jest proste, ale w średniowieczu stanowiło to prawdziwe wyzwanie. Jeśli w pobliżu płynęła rzeka, można było spławiać je drogą wodną. Alternatywą był wóz? wolny i bardzo drogi. Koszt transportu kamienia mógł czterokrotnie przekraczać jego wartość w miejscu wydobycia. Żeby zaoszczędzić na transporcie, zatrudniano ludzi, którzy przez cały dzień łupali kamień.
Średniowieczna budowa katedry była niezwykłym miejscem. Skala przedsięwzięcia była niespotykana, wszędzie roiło się od robotników, którzy osadzali, rąbali, kładli i ustawiali ściany. Wśród nich byli także kamieniarze, którzy mieli wyższe pensje, ale groziło im wiele niebezpieczeństw, najczęstszym były upadki z rusztowań.
Wypalacz wapna
Przy budowie katedr korzystano z wapiennej zaprawy murarskiej. Wymieszana jest bezpieczna, ale w średniowieczu przygotowywanie zaprawy było ryzykownym procesem dla wypalacza wapna. Źródłem śmiertelnego niebezpieczeństwa była kreda, którą rozgrzewano aż zmieniała się w inny związek chemiczny.
Wapno łączyło wszystkie elementy. Z piaskiem tworzyło zaprawę murarską, a ta z kolei wiązała kamienie na zasadzie poduszki. Najpierw przygotowywano tlenek wapnia ? substancję silnie żrącą. Wypalanie wapna oznaczało pilnowanie pieca przez jakieś dwie doby, dniem i nocą. Mogło dojść do powstania tlenku węgla, który najpierw paraliżuje, a potem zabija. Zdarzało się też, że ludzie wpadali do pieca i nie mogli się z niego wydostać, więc smażyli się żywcem.
Samo odprowadzanie tlenu z pieca było również niebezpieczne. Ale uzyskany tlenek wapnia trzeba było jeszcze wymieszać z wodą, żeby otrzymać wapno gaszone, potrzebne do zaprawy murarskiej. A to już było szalenie ryzykowne. Wypalacze wapna zajmowali się tym codziennie, narażając się na zatrucie czadem, pracując w kamieniołomach i przesiadując nocami w pyle.
Deptak mechaniczny
Niektóre katedry były tak wysokie, jak 14-piętowe wieżowce, a bez dźwigów wciąganie wielkich kamiennych bloków na taką wysokość nastręczało kamieniarzom sporo problemów. Musieli więc opracować specjalne mechanizmy, które zwano deptakami mechanicznymi.
Były to napędzające odpowiedniki dźwigu, więc mimo że praca nie była urozmaicona, to miała kluczowe znaczenie. Budowniczowie średniowiecznych dźwigów mieli dwa wyjścia. Albo zbudować małe koło, które obracano z zewnątrz, albo dużo większe koło napędzane przez dwóch ludzi znajdujących się w środku. To rozwiązanie było skuteczniejsze, ale istniało ryzyko, że koło się zawali. Dlatego praca była naprawdę niebezpieczna.
Robotnicy pracujący wewnątrz deptaka mechanicznego byli swego rodzaju królikami doświadczalnymi w środku technologicznej nowinki. Dźwigi budowano metodą prób i błędów. Często dochodziło do awarii przez które ginęli ludzie. Po takich wypadkach deptaki modyfikowano i przebudowywano. Musiały jednak być skuteczne ? inaczej te budowle w ogóle by nie powstały.
Średniowieczne ryciny mówią, że dźwigi wciągano na szczyt katedry w miarę postępów budowy. Najprawdopodobniej rozbierano je na części, albo korzystano z mniejszych dźwigów czy kołowrotów.
Mury pięły się w górę, a wraz z nimi rusztowania i dźwigi. To dzięki tym maszynom można było zbudować średniowieczne katedry, bo nie było innego sposobu na podnoszenie kamiennych bloków o ciężarze samochodu.
Zasada działania była prosta. Lina przechodziła przez koła i była też nawinięta na wał. Aby podnieść ciężar o wadze tony na wysokość jednego metra, wał musi obrócić się co najmniej 3 razy. Ponieważ średnica deptaka jest dużo większa, wysiłek jaki trzeba włożyć w poruszenie ciężaru rozkładał się na większą odległość. Było to jak używanie niższej przerzutki przy podjeżdżaniu rowerem pod górkę.
Żeby zminimalizować ryzyko wypadków, często do tej pracy wykorzystywano niewidomych. Chodziło o to, że niewidomi nie patrzyli w dół i nie myśleli o tym, co czeka ich po upadku z takiej wysokości. Oczywiście pracowali boso, co tym bardziej nie ułatwiało im zadania.
Zatem głowa do góry, ciesz sie że nie musisz brodzić dziś po kolana w szczochach ani zapierdalać za swoim rycerzem przez pół europy. Pamiętaj że nigdy nie jest tak źle żeby nie mogo być gorzej
Źródło
edulandia.pl/edukacja/56,124947,10706941,Najgorsze_zawody_w_historii_s...
W średniowieczu życie nie należało do najłatwiejszych. Dużo ludzi by móc przeżyć, musiało wykonywać naprawdę ohydne zajęcia. Jedni testowali lekarstwa, drudzy budowali katedry, a jeszcze inni wspierali gospodarkę, brodząc w moczu.
Oto przykłady niektórych z nich:
Folusznik
W średniowieczu wełna była głównym towarem eksportowym Anglii. W roku 1300 owiec było tam prawie trzykrotnie więcej niż ludzi. Dlatego też foluszników stanowiących ogniwo łączące tkaczy, farbiarzy i kupców tekstyliów, również było sporo. Będąc folusznikiem można było zarobić trzykrotnie więcej niż pracując w polu, ale było to bardzo nieprzyjemne zajęcie. Kiedy przędzie się surową wełnę i przerabia ją na luźno tkany materiał, tłuszcz usprawnia cały proces. Potem folusznicy muszą usunąć tłuszcz, aby zmienić szorstką tkaninę w coś bardziej użytecznego.
Żeby wełna stała się dość miękka do obróbki, trzeba było ją ugniatać przez ponad dwie godziny w moczu. Stosowano mocz, bo po tygodniu czy dwóch stawał się on bogatym źródłem amoniaku, który świetnie sobie radzi z tłuszczem. Folusznik pracował tak przez około 8 godzin, a czasami nawet i dłużej w zależności od rozmiaru tkaniny.
Po wielu godzinach dreptania w moczu otrzymywało się tkaninę, z której szyto szaty dla rycerzy, giermków, czy biskupów w swoich katedrach. Można powiedzieć, że gdyby w średniowieczu nie było foluszników, wszystkie kluczowe postaci średniowiecza byłyby zupełnie nagie.
Do obowiązków foluszników należało też zbieranie moczu, chodząc od domu do domu.
Zbieracz pijawek
W roku 1348 z Europy dotarła do Anglii epidemia dżumy, która w zaledwie kilka lat zabiła prawie 2 miliony ludzi. W tamtych czasach odpady gospodarcze i ekskrementy wylewano w miastach przez okno wprost na ulicę. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że to przyczyna ich kłopotów i sparaliżowani strachem ufali różnym dziwnym medykamentom. A to oznaczało, że pojawił się cały szereg okropnych zawodów.
Praca średniowiecznego medyka była frustrująca i brudna. Teorie medyczne były wymyślne, ale jak wiemy, całkowicie błędne a współczynnik wyzdrowień był niski nawet przed zarazą.
Najpopularniejszą kuracją w średniowieczu były pijawki. Zakładano, że wysysając krew, zabierają również chorobę. Zapotrzebowanie na te stworzenia dało początek takiej profesji jak zbieracz pijawek.
Zbieraniem pijawek zajmowali się zarówno zawodowcy, jak i rzemieślnicy kryjący domy strzechą, którzy zbierając trzcinę, przy okazji przynosili na ciele pijawki, które następnie sprzedawali handlarzom.
Na północy Anglii i w Yorkshire kobiety ze Szkocji, żeby je zbierać wchodziły boso na obfitujące w
próbek moczu. W tamtej epoce uważano, że ciało zawiera 4 humory: krew, flegmę, oraz żółtą i czarną żółć. Aby zdiagnozować pacjenta, trzeba było porównać jego mocz z tabelami, używając wzroku, węchu i? smaku. pijawki tereny bagienne. Jeśli były bardzo ruchliwe, pijawki uznawały je za zwierzęta, które przyszły do wodopoju i odrywały się od dna.
W średniowiecznych kuracjach chorzy mieli równocześnie od 20 do 30 pijawek rozłożonych na całym ciele. Antykoagulanty zawarte w ich ślinie sprawiają, że z rany sączy się krew, co jest dosyć bolesne. Można sobie wyobrazić w takim razie, jak bolesne musiało być samo ich zbieranie, podczas którego na ciele zbieracza było ich zdecydowanie więcej.
Cyrulik
W średniowieczu zawód golibrody był paskudnym sposobem zarabiania na życie. Cyrulicy używali brzytew, noży i skalpeli. Strzygli, amputowali kończyny i upuszczali krwi, przez co częściowo byli przedstawicielami ówczesnej branży medycznej.
Jeśli ktoś czuł się chory, korzystał z ich porad, których cyrulik najczęściej udzielał na podstawie
Cyrulicy zajmowali się upuszczaniem krwi za pomocą lancetów, czyli małych noży chirurgicznych o obosiecznym ostrzu. Umieszczali je na żyle, mocowali, wkładali rurkę, żeby rana pozostała otwarta i krwawiła. Po upuszczeniu stosownej ilości krwi, wyjmowali rurkę i zamykali ranę. Cały proces przeprowadzany był z chirurgiczną precyzją.
Cyrulik zajmował się także amputacją, naostrzonym z obu stron nożem, który najczęściej był zakrzywiony. Amputacje odbywały się oczywiście bez znieczulenia, więc cyrulik nie miał zbyt wielu klientów w tej gałęzi swojego biznesu. Co prawda płacono dobrze, ale rzadko, więc cyrulik dorabiał sobie strzyżeniem i goleniem.
W średniowieczu panowało przekonanie, że jeśli połknie się lekarstwo, to spali się ono w żołądku, który uważano za swego rodzaju piecyk. Trzeba więc było aplikować leki innym sposobem. Najczęściej długim urządzeniem do lewatywy, które cyrulik smarował smalcem, żeby ułatwić jego wprowadzenie w pacjenta. Potem wlewał lekarstwo i popychał je, żeby dotarło tam gdzie trzeba
Znachorki
Jeśli kogoś nie było stać na płukanie okrężnicy u cyrulika, zwracał się z problemami zdrowotnymi do znachorek, które traktowano z mieszaniną strachu i szacunku. Były powierniczkami, położnymi i pielęgniarkami w jednym. Kościół zazwyczaj przymykał oko na ich praktyki, ale zawsze istniało ryzyko, że zostaną oskarżone o czary.
Proponowane przez nie specyfiki bywały niedorzeczne. Do leczenia kurzajek używały węgorzów. Natomiast najlepszym sposobem na infekcję gardła było według nich noszenie naszyjników z żywych robaków. W zależności od natężenia bólu gardła sugerowały, ile żywych robaków trzeba nosić nawleczonych na sznurku wokół szyi. Panowało przekonanie, że umierając zabierały ze sobą infekcję chorego.
Znachorkom najczęściej płaciło się usługą za usługę. Naprawiano im dach albo oferowano żywność. Była to medycyna dla ubogich, ale składniki medykamentów faktycznie miały lecznicze właściwości, jak np. pokrzywy. Gotowały też zdrowotne gulasze z robaków, do których dodawały chleb, różne zioła, wodę i masło.
Robaki były źródłem protein w ubogiej diecie tamtych czasów. Ale gotowanie mikstur z dziwnych składników mogło się dla znachorki skończyć oskarżeniem o czary ? a to było ryzykowne. Pojmano by ją, poddano próbie sądu Bożego, czyli nakazano podnieść żelazny pręt z rozgrzanego paleniska bez upuszczania. Potem opatrywano by jej ręce i po trzech dniach sprawdzano ich stan. Jeśli by się nie goiły i nie ropiały, to kobietę uznano by za czarownicę. Uważano, że Bóg zainterweniowałby, gdyby była niewinna.
Giermek i łucznik
Karierę rycerza zaczynało się od funkcji giermka, zajmującego się rynsztunkiem. Giermek był połączeniem lokaja i praczki. W czasie rycerskich bitew było brudno, mokro i błotniście, a starcia mogły trwać nawet do 8 godzin. Jeśli nie zarządzono przerwy na załatwienie potrzeby, atmosfera gęstniała.
Najtrudniejszym zadaniem giermka po utarczce, było wyjęcie rycerza ze zbroi, która składała się z 24 elementów, a ważyła łącznie 27 kilogramów. Podtrzymywała ją skórzana uprzęż zakładana na przepoconą koszulę rycerza.
Do czyszczenia brudnej zbroi giermek używał octu i piasku, czasem z dodatkiem moczu dla uzyskania lepszego efektu. Jednak, żeby mieć powód do czyszczenia zbroi, trzeba było wcześniej wyjść na pole bitwy. A nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy.
W średniowiecznej bitwie pod Agincourt, giermek musiał maszerować przez 17 dni, pokonując 420 km przez Francję, gdzie spał pod gołym niebem w nieustającym deszczu. Brakowało żywności i wody pitnej. Dyzenteria zabiła więcej rycerzy, niż sama bitwa.
W walkach w tamtym okresie udział brali także łucznicy. Ale ich praca również nie była łatwa. Jeśli łucznik został pojmany, odcinano mu palce. Pod koniec walk to łucznicy wykonywali czarną robotę. Na polu bitwy brakowało karetek czy sanitariuszy z noszami, więc to oni przemierzali pole bitwy i skracali cierpienie najciężej rannych.
Kamieniarz
Budowa katedry w średniowieczu była dla okolicy tym, czym dzisiaj otworzenie w niej fabryki samochodów. Dawała pracę setkom ludzi. Ale nawet wyspecjalizowani pracownicy, tacy jak kamieniarze, nie mieli lekko. Zanim rozpoczęła się budowa musieli podjąć morderczy wysiłek wykucia kamienia i przetransportowania go na budowę.
W XV wieku do budowy domów, katedr i innych kościelnych budowli wykorzystywano wapień. Wtedy nie znano dokładnie przekrojów gleby, więc po prostu kopano do skutku w ziemi, aż się go odnalazło. Żeby wydobyć kawał wapienia, obijano go klinem i podważano, a w środek wbijano sworznie. Za obciążenie służyli ludzie
Dzisiaj przewożenie kamiennych bloków jest proste, ale w średniowieczu stanowiło to prawdziwe wyzwanie. Jeśli w pobliżu płynęła rzeka, można było spławiać je drogą wodną. Alternatywą był wóz? wolny i bardzo drogi. Koszt transportu kamienia mógł czterokrotnie przekraczać jego wartość w miejscu wydobycia. Żeby zaoszczędzić na transporcie, zatrudniano ludzi, którzy przez cały dzień łupali kamień.
Średniowieczna budowa katedry była niezwykłym miejscem. Skala przedsięwzięcia była niespotykana, wszędzie roiło się od robotników, którzy osadzali, rąbali, kładli i ustawiali ściany. Wśród nich byli także kamieniarze, którzy mieli wyższe pensje, ale groziło im wiele niebezpieczeństw, najczęstszym były upadki z rusztowań.
Wypalacz wapna
Przy budowie katedr korzystano z wapiennej zaprawy murarskiej. Wymieszana jest bezpieczna, ale w średniowieczu przygotowywanie zaprawy było ryzykownym procesem dla wypalacza wapna. Źródłem śmiertelnego niebezpieczeństwa była kreda, którą rozgrzewano aż zmieniała się w inny związek chemiczny.
Wapno łączyło wszystkie elementy. Z piaskiem tworzyło zaprawę murarską, a ta z kolei wiązała kamienie na zasadzie poduszki. Najpierw przygotowywano tlenek wapnia ? substancję silnie żrącą. Wypalanie wapna oznaczało pilnowanie pieca przez jakieś dwie doby, dniem i nocą. Mogło dojść do powstania tlenku węgla, który najpierw paraliżuje, a potem zabija. Zdarzało się też, że ludzie wpadali do pieca i nie mogli się z niego wydostać, więc smażyli się żywcem.
Samo odprowadzanie tlenu z pieca było również niebezpieczne. Ale uzyskany tlenek wapnia trzeba było jeszcze wymieszać z wodą, żeby otrzymać wapno gaszone, potrzebne do zaprawy murarskiej. A to już było szalenie ryzykowne. Wypalacze wapna zajmowali się tym codziennie, narażając się na zatrucie czadem, pracując w kamieniołomach i przesiadując nocami w pyle.
Deptak mechaniczny
Niektóre katedry były tak wysokie, jak 14-piętowe wieżowce, a bez dźwigów wciąganie wielkich kamiennych bloków na taką wysokość nastręczało kamieniarzom sporo problemów. Musieli więc opracować specjalne mechanizmy, które zwano deptakami mechanicznymi.
Były to napędzające odpowiedniki dźwigu, więc mimo że praca nie była urozmaicona, to miała kluczowe znaczenie. Budowniczowie średniowiecznych dźwigów mieli dwa wyjścia. Albo zbudować małe koło, które obracano z zewnątrz, albo dużo większe koło napędzane przez dwóch ludzi znajdujących się w środku. To rozwiązanie było skuteczniejsze, ale istniało ryzyko, że koło się zawali. Dlatego praca była naprawdę niebezpieczna.
Robotnicy pracujący wewnątrz deptaka mechanicznego byli swego rodzaju królikami doświadczalnymi w środku technologicznej nowinki. Dźwigi budowano metodą prób i błędów. Często dochodziło do awarii przez które ginęli ludzie. Po takich wypadkach deptaki modyfikowano i przebudowywano. Musiały jednak być skuteczne ? inaczej te budowle w ogóle by nie powstały.
Średniowieczne ryciny mówią, że dźwigi wciągano na szczyt katedry w miarę postępów budowy. Najprawdopodobniej rozbierano je na części, albo korzystano z mniejszych dźwigów czy kołowrotów.
Mury pięły się w górę, a wraz z nimi rusztowania i dźwigi. To dzięki tym maszynom można było zbudować średniowieczne katedry, bo nie było innego sposobu na podnoszenie kamiennych bloków o ciężarze samochodu.
Zasada działania była prosta. Lina przechodziła przez koła i była też nawinięta na wał. Aby podnieść ciężar o wadze tony na wysokość jednego metra, wał musi obrócić się co najmniej 3 razy. Ponieważ średnica deptaka jest dużo większa, wysiłek jaki trzeba włożyć w poruszenie ciężaru rozkładał się na większą odległość. Było to jak używanie niższej przerzutki przy podjeżdżaniu rowerem pod górkę.
Żeby zminimalizować ryzyko wypadków, często do tej pracy wykorzystywano niewidomych. Chodziło o to, że niewidomi nie patrzyli w dół i nie myśleli o tym, co czeka ich po upadku z takiej wysokości. Oczywiście pracowali boso, co tym bardziej nie ułatwiało im zadania.
Zatem głowa do góry, ciesz sie że nie musisz brodzić dziś po kolana w szczochach ani zapierdalać za swoim rycerzem przez pół europy. Pamiętaj że nigdy nie jest tak źle żeby nie mogo być gorzej
Źródło
edulandia.pl/edukacja/56,124947,10706941,Najgorsze_zawody_w_historii_s...