18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (6) Soft Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 14:32
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 6:31


Na desce rozdzielczej luksusowego Mercedesa ML zapalił się komunikat: awaria oświetlenia, który następnie uporczywie włączał się po każdym uruchomieniu silnika

Po dłuższym poszukiwaniu usterki właściciel doszedł do wniosku, że przyczyną alarmu jest... lampka podświetlenia gniazda zapalniczki. Błahostka, można by ją zignorować zupełnie, gdyby nie natarczywe ostrzeżenia systemu. Właściciel pojechał więc do serwisu i poprosił o wymianę przepalonej żaróweczki.

Doradca serwisowy stropił się i zaczął tłumaczyć klientowi, że to nie takie proste. Żaróweczka bowiem jako osobna część... nie występuje. Trzeba zamówić moduł gniazda zapalniczki, ale wcześniej należy się upewnić, że wina leży po jego stronie. Auto podpięto więc pod komputer, który wykazał to, co właściciel podejrzewał od początku: przepaliła się żaróweczka podświetlenia.

Odpowiednią część zamówiono i podczas kolejnej wizyty wymieniono. W sumie rachunek wyniósł 500 zł. Do tego dwie wizyty w warsztacie, ale przecież na biednego nie trafiło.

Gorzej, że niespodzianki serwisowe coraz częściej spotykają mniej zamożnych właścicieli samochodów. W biurach konstrukcyjnych, nawet w czasach kryzysu, rosną w siłę działy odpowiedzialne za staranne planowanie usterek i kosztów napraw naszych aut. Podobnie pęcznieją komórki do spraw oszczędzania na kosztach produkcji. Nie chodzi bowiem o to, by samochody były wieczne, bo to dla producentów żaden interes, ale żeby zaczęły się psuć w odpowiednim czasie i aby koszty ich obsługi zachęcały do regularnej wymiany starych modeli na nowsze. Wypracowano zatem cały katalog sposobów, na które, szczególnie w Polsce, znaleziono jeszcze bogatszy wachlarz kontrsposobów.

Sposób 1: łączenie w całość - Zamiast sprzedawać malutki element, który się łatwo psuje i równie łatwo się wytwarza (także przez producentów zamienników), zaczęto łączyć wiele elementów w jeden. Robią to firmy, które jeszcze do niedawna słynęły z przemyślanych, łatwo naprawialnych konstrukcji.

Przykładowo Mercedes klasy A: przepływomierz (malutki i niedrogi czujnik „liczący” ilość powietrza zasysanego przez silnik) zintegrowano z kosztownym sterownikiem silnika i zatopiono w plastikowej obudowie. A gdzie umieścić delikatną elektronikę? Najlepiej na drgającym, gorącym silniku! Jeśli się zepsuje, o co nietrudno, właściciel, który się zgłosi do firmowego serwisu, zapłaci kilka tys. zł za wymianę całego podzespołu. Jeżeli wykaże się czujnością, uda się do warsztatu „złotej rączki”, gdzie uszkodzony element mechanik wydłubie, wymieni na podobny i całość sklei lub na powrót zgrzeje, co pozwoli mu zarobić 1,5 tys. zł, a klientowi zaoszczędzić 3,5 tys. zł.

Niektóre elektroniczne części skutecznie zabezpiecza się przed tanią naprawą poza firmowym serwisem. Przykład (znów ten Mercedes!): automatyczna przekładnia do klasy A ma w środku malutki sterownik połączony z elementem wykonawczym. Jeśli się zepsuje, należy zamówić odpowiedni (tylko w sklepie firmowym) – dopasowany do numeru nadwozia. Zestaw przychodzi do sklepu albo „pusty”, albo już z oprogramowaniem. Jeśli jest „załadowany” (droższy), można go po prostu założyć. Jeśli nie, w ASO dograją program. Tak czy inaczej – zapłacisz za naprawę 4 tys. zł!

O ile jeszcze mechaniczne awarie przekładni naprawia się łatwo poza autoryzowanym serwisem, co pozwala uniknąć kupna nowej skrzyni (kosztuje majątek!), o tyle z tego typu elektroniką jest problem. Wielu producentów pojazdów z automatycznymi lub zautomatyzowanymi przekładniami chowa w nich zawodną elektronikę. Nie dałoby się takich rzeczy uprościć, podzielić i sprawić, by naprawa np. kilkuletniego Opla Corsy kosztowała mniej niż połowę wartości auta?

Albo turbosprężarka połączona z kolektorem wydechowym w silniku Forda 1.8 TDCi: jej cena jest prawie dwa razy wyższa niż turbiny, którą można odkręcić i zachować stary kolektor. Nie dało się zrobić dwóch elementów zamiast jednego?

Można zrozumieć – ze względu na koszty produkcji – konieczność montażu modułowego w fabryce, jednak brak dostępu do niektórych drobnych elementów jako części zamiennych trzeba tłumaczyć wyłącznie próbą wyłudzenia pieniędzy za rozbudowane podzespoły. W tym miejscu warto „wyróżnić” firmę Opel, która w specjalny sposób traktuje użytkowników kilkuletnich aut tej marki. Np. czujnik położenia przepustnicy do Vectry C 2.2 DTI, rzecz zawodna, ale prościutka w budowie i tania w produkcji (wartość – najwyżej 20 zł), sprzedawana jest od jakiegoś czasu wraz z całym korpusem przepustnicy.

Koszt bez wymiany: prawie 1800 zł! A przecież sam czujnik – wart, jak wspomniano, ok. 20 zł (użytkownicy wspominają z rozrzewnieniem wstrzymaną przez wytwórcę tej części sprzedaż samych czujników po 500 zł!) – daje się wymontować i z powrotem założyć. Obecnie nie ma innego wyjścia: trzeba iść do Opla.

Sposób 2: niech się zgniecie! - Jeśli coś zniszczy się w wyniku wypadku lub choćby drobnej stłuczki, nie wolno za to winić producenta! „Trzeba było nie rozbijać” – powie inżynier, ale nie przyzna, że coraz częściej auta są z premedytacją konstruowane w taki sposób, aby kolizje powodowały jak największe straty. Dlatego drogie rzeczy trafiają do przestrzeni pomiędzy przednimi błotnikami a plastikowym nadkolem albo we wnękę pod zderzakiem.

W niektórych modelach Opla Astry lub w Fordach Focusach w miejscu najbardziej narażonym na zgniecenie pochowane są sterowniki silnika. W Focusie wykorzystano też drugi błotnik – tam znajduje się elektryczna pompa wspomagania kierownicy. Niewielki „dzwon” spowoduje uszkodzenie zderzaka, błotnika, reflektora, komputera silnika i, jak dobrze pójdzie, także wiązki elektrycznej. To wystarczy, aby wysłać na złom prawie nowe auto.

Sposób 3: nietypowe śruby - Jakie techniczne uzasadnienie ma stosowanie śrub z nietypowym łbem, do których nie pasuje żaden z kluczy dostępnych w wolnej sprzedaży? Żadne! Ma to jednak sens ekonomiczny. Użytkownik nie naprawi samochodu sam, choćby nawet wiedział, jak się to robi. Warsztat, który trafi na taką przeszkodę, nie poradzi sobie z problemem, jeśli nie kupi (oczywiście, dostępnego w ASO) specjalnego klucza, który kosztuje o wiele więcej niż podobne narzędzie służące do odkręcania typowych śrub. Nie każdemu się to opłaca.

Na szczęście w polskich warsztatach dorabia się klucze do śrub niewymiarowych. Specjalne narzędzia „gubią się” też w warsztatach autoryzowanych.

Niektóre prywatne warsztaty kupują też oryginalne przyrządy. W przypadku większości aut, na które kończy się gwarancja, niezależne serwisy są już w pełni przygotowane na ich przyjęcie, choć oczywiście to przygotowanie generuje koszty, które potem dolicza się klientom do rachunku. Dlaczego np. w nowej Octavii śruba chroniąca dostęp do łożysk tylnych piast ma kształt podobny do zwykłego „torksa”, ale jeden rozmiar jest ciut za duży, a kolejny o włos za mały? Nawet rozmiar calowy nie pasuje!

Mechanicy bez narzędzi radzą sobie: „powiększają” mniejszy klucz blaszką z puszki od piwa, a z czasem dorabiają specjalne klucze. Puszka od piwa nie pomoże jednak przy bardziej skomplikowanych naprawach, jak choćby wymiana paska rozrządu w silniku 2.0 TDI 16V w VW Passacie. Ta rutynowa na pozór czynność wymaga użycia sześciu specjalnych narzędzi, a sama instrukcja serwisowa po czterech zdaniach zniechęci 80 proc. mechaników. Komfort pracy na podstawie własnego doświadczenia poprawia fakt, że naprawia się nie swoje, a cudze auto, a operację – rzeczywiście dość skomplikowaną – tak się wyceni, że wynagrodzi to wszelki trud.

Gdzie te czasy, gdy średnio wprawny, domorosły mechanik potrafiący odczytać znaki na kole pasowym mógł wymienić pasek rozrządu pod domem?

Sposób 4: brak dostępu - Na taśmie montażowej samochody składa się z modułów. Im są one większe, tym praca idzie szybciej i ryzyko, że niedoświadczony robotnik coś zepsuje, staje się mniejsze. O ile jednak kiedyś każdy konstruktor brał pod uwagę, że wszystko się psuje, i myślał, czy uda się narażone na usterki części łatwo wymienić, o tyle teraz często bierze górę kwestia: czy można to łatwo złożyć w fabryce? Efekty? Żeby wymienić rozrusznik, pompę wody lub alternator (znów kłania się Mercedes klasy A), często najlepiej wyjąć silnik. Z tych samych względów w wielu samochodach wymienia się paski osprzętu i inne części eksploatacyjne „na zapas” przy okazji innych napraw. Wiadomo: najdrożej kosztuje robocizna. Ale tak czy inaczej, zapobiegliwość użytkowników też nie jest tania.

Sposób 5: elektronika i komplikacje - Żeby zbudować jeszcze szybsze, jeszcze bardziej komfortowe, oszczędne, a jednocześnie bardziej wysilone konstrukcje, auta „faszeruje się” wyrafinowaną, lecz niestety nietrwałą technologią. Winni są po części klienci oczekujący cudów, winni jesteśmy my, gdy punktujemy każdy niedopracowany detal. Wymagajmy jednak także trwałości! A tymczasem diesle, dawniej prawie niezniszczalne, dziś po kilkudziesięciu tys. km „padają” na dwumasowe koła zamachowe, które są traktowane przez producentów jako elementy eksploatacyjne, choć nimi nie są.

Naprawa rozlatujących się sprzęgieł to wydatek nawet kilku tys. zł. Należałoby albo lepiej przemyśleć to rozwiązanie, albo przynajmniej zapewnić dostęp do tanich części zamiennych. Tymczasem tylko producenci zamienników proponują opcje zastępcze o zupełnie innej konstrukcji, które jednak obniżają komfort i niszczą skrzynie biegów.

Podobnie nietrwałe są wtryskiwacze dawkujące paliwo kilkakrotnie w ciągu jednego obrotu wału korbowego, czyli wykonujące nawet 20-30 tys. operacji na minutę pracy! To zapewnia jedwabistą pracę wysilonego diesla, ale musi się psuć! Dla producenta ważne, aby wtryskiwacze dotrwały choć do końca gwarancji. Tymczasem coraz częściej się to nie udaje! Niektórzy wytwórcy mają obecnie wielki kłopot: co zrobić z dziesiątkami tysięcy zepsutych aut? Za kilka lat ten sam problem sprawi, że mało zużyte luksusowe auta każdy będzie mógł kupić za bezcen.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że już dziś niektórzy producenci aut nie sprzedają oprogramowania do nich na płytach CD, lecz jedynie zapewniają dostęp online warsztatom, które wykupią licencję. Tak jest szybciej, aktualniej i... drożej!

Sposób 6: rozmnażanie wersji - Coraz częściej elementy, które dawniej każdy mógł sobie dobrać na szrocie, są – bez fachowej pomocy – niedobieralne. W jednym modelu występują różne rozwiązania w tym samym podzespole, i to nawet w samochodach z tego samego roku i z takim samym silnikiem.

Nie bez powodu niektórzy producenci wymalowują farbą kod pod maską aut, np. na kielichu kolumny resorującej. Ten kod może być potrzebny podczas zamawiania części, gdy sam numer nadwozia (specjalność np. pojazdów koncernu PSA) nie wystarczy. Co się stanie, jeśli kod został zamalowany? Pozostaje przed zamówieniem części wymontować starą, aby mieć ją na porównanie. To kłopot, ale nie dla producenta.

Co z tego, że naprawa skrzyni biegów małego kilkuletniego autka kosztuje 10 tys. zł, podczas gdy jest ono warte 20 tys. zł? Nie chcesz, nie naprawiaj! Na razie zwykle udaje się znaleźć niezależne warsztaty oferujące tańsze i lepsze rozwiązania. Tylko jak długo jeszcze takie warsztaty będą nadążać za „technologią utrudniania napraw”? Odpowiedź na to pytanie jest warta dużo pieniędzy.

Całość zerżnięta z: Tutaj
Zgłoś
Avatar
P(r)OLAND 2013-05-09, 19:10
Sie smiejcie, kolega w swoim busie(sprinter) musi jechac na serwis, by wymienic zarowke.
Dojazd na serwis + stracony czas + wymiana zarowki ~ 500zł.
Zgłoś
Avatar
Marshal 2013-05-09, 19:10 4
2 lata temu mialem Corolle (1.4 VVTI) z 2001 roku. Auto fajne i bezawaryjne. Przepalila mi sie zarowka migacza przedniego to wymienilem w 10min, przepalila sie swiatel mijania to tez 10min i po robocie. Mialem pecha i poszedl mi kolektor wylotowy to tez nie bylo tragedi.
Teraz mam Octavie. Przepalila mi sie tez zarowka swiatel mijania. 30min myslalem jak to zrobic az w koncu musialem pojechac do ASO.
Tez w Skodzie jakos pod koniec tamtego roku zapalila sie lampka ze cos z temp plynu chlodzacego nie tak. Za wyska nie byla na bank a bylo to go sporo. Bylem w ASO i co? i nic nie znalezli. Ostatnio bylem. I odziwo naprawili. Niby nic ale troche kasy do tylu jestem.
Ogolnie teraz jak cos sie zapali - lampka ostrzegawcza to tetno idzie do 200, bo cholera wie co to jest i czy nie bedzie trzeba na to nie wiadomo ile kasy wydac

EDIT:
Gdzies byl obrazek o Merolach starych ze nie bylo instrukcji jak naprawic bo nie przewidywali ze sie zepsuje.
Swoja droga ciekawe ze w starszych autach jest cos takiego jak "Naprawiam samochod ....." albo "Jezdze i naprawiam ......" a teraz tego nie ma. Ojciec mial cos takiego w swoim Wartburgu i wszelakie naprawy mozliwe do wykonania na drodze/pod domem byly opisane z obrazkami
Zgłoś
Avatar
Laomedont 2013-05-09, 19:13
i tak nie zapomnę jak gość za wymianę przednich tarcz i klocków hamulcowych zapłacił 13 tys zl (za czesci i robocizne) w rocznej S-klass, mogłem zdjęcie zrobić zdiecie bo to niebotyczna suma. Wymiana trwała 20 min ;D
Zgłoś
Avatar
jogus48 2013-05-09, 19:14 5
żeby kiedyś nie nastały czasy, że do aut z lat 90 nie będzie można kupić części eksploatacyjnych, a dlaczego? bo na przykład ekodebile czy Unia coś wymyśli i nie będzie można, tak jak z mentolami

starsza motoryzacja (lata 90te a nawet i starsze) jest piękna, auta z duszą (jak dla mnie). Tylko... kurwa czy te auta muszą rdzewieć? :| chociaż jak słyszę, że nowe Merole czy Passaty rdzewieją, to aż mi się cieplej robi na sercu

chociaż jakby te auta nie rdzewiały, to ludzie by się ich tak łatwo nie pozbywali i producent zarabiałby mnie
Zgłoś
Avatar
imegas 2013-05-09, 19:18 1
Obecna polityka prowadzona przez wszystkie koncerny samochodowe dotyczące cen usług jak i części to największa zmowa cenowa na świecie. Ludzie nie kupujcie diesla z przebiegiem 200tyś+ bo to studnia bez dna, pracuje w warsztacie samochodowym specjalizującym się w naprawach diesla więc wiem co mówię. Wtryski turbiny pompy to wszystko przekracza wartość samochodu a będzie coraz drożej im nowszy samochód tym będą większe koszty napraw. W dzisiejszych czasach opłaca się tylko kupić benzynę i założyć gaz. Producenci wiedzą doskonale że ludzie najczęściej kupują samochody z silnikami diesla nowe jak i używane temu są ona dużo bardziej awaryjne bo KASA się tylko liczy. Nie kupujcie diesla jak nie robicie więcej niż 30tyś rocznie bo nigdy on się wam nie zwróci koszty naprawy przekroczą jego wartość w porównaniu do benzyny.
Zgłoś
Avatar
Piortuś 2013-05-09, 19:18 1
Niby nie samochód ale też w temacie planowania usterek.
Moje htc hd2 zaczęło lekko szwankować przed zeszłymi wakacjami, telefon całe wakacje przeleżał w serwisie będąc w między czasie mi zwracanym i odsyłanym z powrotem. Po bodajże czwartym razie poinformowano mnie że wystąpiła ingerencja cieczy i odmawiają naprawy gwarancyjnej oraz zostaje pozbawiony także praw. "Serwis" zwie się regenersis, jesli komus z sadoli popsuje sie htc to lepiej niech nie liczy na pomoc serwisu. Jesli ktoś jest ciekawy szczegółów możecie pisac na pw, telefon zawsze w futerale nigdy na oczy wody nie widział a przez wakacje skończyło się miejsce w książeczce serwisowej. Gdy serwisy nie chcą się bawić (z czymś za co teoretycznie im płacą) stwierdzają winę klienta i mają spokój...
Zgłoś
Avatar
0nline 2013-05-09, 19:19 1
Teorie trochę naciągane - prawda zawsze leży po środku.

A co do pana "masterstcs" - wiesz, ten powtarzany od lat frazes okazał się bardzo naciągany (Ferrari jest też na literkę "F").
I jeśli wierzysz w takie teksty to mam nadzieję że nigdy nie trafię do takiego typu mechaników.

Ale pewnie na VW to żeby zjadłeś :]
Zgłoś
Avatar
bloodwar 2013-05-09, 19:36 2
Mój znajomy ma serwis samochodowy i co najciekawsze, samochody na "F" wcale nie są najczęstszymi klientami, najczęściej pojawiają się Skody i VW, kupione od "dziadka z Niemiec, nówka sztuka nie śmigane, w tedeiku!", niby dość tanie zarowno w zakupie jak i eksploatacji ale jak już wystawia się rachunek to dorośli mężczyźni płaczą jak dzieci... Ale Polacy mają co chcieli, w cywilizowanych krajach za podrabianie książek serwisowych i cofanie liczników jest kara, u nas jest wolna amerykanka więc 214 000 przebiegu ma i 20sto letni "kobiecy" hatchback jak i 6cio letnie combi w dieslu ale co najlepsze - także i pełnoletnie combiaki w dieslu...
Zgłoś
Avatar
MortiCRX 2013-05-09, 19:38
To dlatego oprócz codziennych samochodów, które siłą rzeczy muszą być troszkę nowsze, w weekendy jeżdżę sobie swoją 27 letnią Hondą CRX, która nie popsuła się jeszcze nigdy i pewnie pojeździ kolejne 27 lat
Zgłoś
Avatar
stud3nt 2013-05-09, 19:44
Dlatego jeżdżę dwudziestoletnim Audi 80 B4. Na liczniku ma 250kkm, ale myślę, że przebył minimum 500-600. Ale kij tam. Chociaż spokojnie mógłbym sobie kupić dwuletnią A6 - ani myślę. Prawie nic się nie psuje, a jeśli już, to części i naprawa kosztują grosze.

Obecnie poszukuję samochodu dla ojca - poluję na Merola W124, ale do tej pory nie znalazłem egzemplarza w stanie zbliżonym do dobrego i nie mającego za sobą romansu z blacharzem. Pomału tracę nadzieję - pewnie w końcu się wkurwię i dam ojcu swój, a sobie kupię Audi A6 C4 2,5 TDi R5 (V6 jest dobry, jeśli zadbany - a w Polsce nikogo nie stać na należyte dbanie o takiego diesla).

Producentom współczesnego plastikowego chujostwa życzę analnego weekendu z bandą napalonych gwałcicieli
Zgłoś
Avatar
F................m 2013-05-09, 19:50
Najlepsze auta to przełom lat 80/90. I koniec! Potem już tylko lecenie w ch****.

Producenci nie chcą przyznać, że motoryzacja od jakichś 20-30 lat stoi w miejscu. A więc co robią? Pakują mnóstwo zbędnych elektronicznych zabaweczek, aby zachęcić ludzi do kupna nowego auta. A 3/4 z tego nic nie potrzebne gadżety.

Wyznacznikiem motoryzacyjnym zawsze była klasa S Mercedesa. Kiedy ten samochód się zjebał (jak cała industria samochodowa)? Po modelu W126. W140 to już awaryjny klocek, godny symbol upadku Mercedesa w latach 90 i pomnik przejścia "legendy niezawodności" w "legendę korozji i głupiejącej elektroniki".
Zgłoś
Avatar
dedrex 2013-05-09, 19:55
wielkie piwo za ciekawy temat, w moim golfie rok 2000 moge śmiało powiedzieć nic się nie psuje, wcześniejszy właściciel ( ojciec ) przejechał nim około 1000 km na jednym biegu. a teraz spróbujcie tak zrobić nowszym. nie da rady . Mistyfikacja !
Zgłoś
Avatar
F................m 2013-05-09, 19:56
stud3nt napisał/a:

Dlatego jeżdżę dwudziestoletnim Audi 80 B4. Na liczniku ma 250kkm, ale myślę, że przebył minimum 500-600. Ale kij tam. Chociaż spokojnie mógłbym sobie kupić dwuletnią A6 - ani myślę. Prawie nic się nie psuje, a jeśli już, to części i naprawa kosztują grosze.

Obecnie poszukuję samochodu dla ojca - poluję na Merola W124, ale do tej pory nie znalazłem egzemplarza w stanie zbliżonym do dobrego i nie mającego za sobą romansu z blacharzem. Pomału tracę nadzieję - pewnie w końcu się wkurwię i dam ojcu swój, a sobie kupię Audi A6 C4 2,5 TDi R5 (V6 jest dobry, jeśli zadbany - a w Polsce nikogo nie stać na należyte dbanie o takiego diesla).

Producentom współczesnego plastikowego chujostwa życzę analnego weekendu z bandą napalonych gwałcicieli



W124 w dobrym stanie kosztuje około 15-20 tyś I takim samochodem żal jeździć, bo to już klasyk. Możesz wyjaśnić dlaczego przygoda z blacharzem dyskwalifikuje auto? Moim zdaniem to nie problem. Grunt aby układ napędowy, zawieszenie i podłoga były zdrowe. Buda może mieć swoje niedostatki.

A 2.5 TDi, z tego co mi się wydaje, w wersji R5 występował tylko w vanach VW, a Audi jako "prestiżowe" miało V6. I ten V6 jest patologiczny niezależnie od sposoby użytkowania. Wada konstrukcyjna i tyle. Jeśli pamięć nie myli, wałki rozrządu się wycierają i rozwala rozrząd. Po lifcie go dopiero poprawili.
Zgłoś
Avatar
chalny 2013-05-09, 20:09
Dlatego cenie swoje stare, dobre Polo 1.3 SP rocznik 1981, pierwsza wersja Polo Mk II. Pali do 6l na setke w mieście , części niewiarygodnie tanie (oczywiście w porównaniu z "luksusowymi", nowymi autkami), włożone trochę pracy, czasu i pieniędzy i przykuwa wzrok wielu więcej osób niż nowoczesne auta z salonu.
Zgłoś
Avatar
wypizdson 2013-05-09, 20:09
To nie jest śmieszne tylko prawdziwe. Jechałem któregoś dnia Mercedesem A klasy i policjant (!) w radiowozie mignął mi długimi - zatrzymałem samochód, sprawdziłem, okazało się, że lampy jakoś dziwnie działają, migają, jedna się świeci, druga nie.

Pokazałem ojcu, ten zabrał auto do mechanika i okazało się, że zepsuł się jakiś przełącznik świateł, ale jego wymiana nie jest taka prosta i będzie to kosztować... 300 zł, bo trzeba też przy okazji wymienić jedną rzecz.

Skąd na to pieniądze brać?
Zgłoś
Przejdź to ostatniego posta w temacie