W kwietniu na ekrany kin wejdzie film "Układ Zamknięty" w reżyserii Ryszarda Bugajskiego. Obraz w fabularyzowanej formie opowiada autentyczną historię z 2003 r., gdy prokuratorzy i urzędnicy skarbowi zniszczyli dobrze prosperującą krakowską firmę, a ich właścicieli zaprowadzili niemal na dno egzystencji.
Twórcy filmu oraz jego sponsor i mecenas - Kasy Stefczyka - otrzymali właśnie Wektor 2012, prestiżową nagrodę od środowiska biznesowego, za - jak uzasadniono - "odwagę w krzewieniu prawdy o polskim środowisku biznesowym".
Podczas odbierania nagrody za film - w którym rolę prokuratora zagrał Janusz Gajos, a współpracującego z nim szefa skarbówki Kazimierz Kaczor - Mirosław Piepka, scenarzysta i producent "Układu Zamkniętego" powiedział publicznie, że wysoki funkcjonariusz państwa odradzał kręcenie filmu. Na sali, na której siedziało obok przedsiębiorców dwóch byłych premierów: Marek Belka i Waldemar Pawlak oraz kilku ministrów z obecnie rządzącej koalicji, rozszedł się szmer. To zdarzenie nie zostało jednak opisane w mainstreamowych mediach. Układ zamknięty trwa.
O tajemniczym funkcjonariuszu państwowym oraz o filmie rozmawiamy z jego producentem i scenarzystą Mirosławem Piepką.
wPolityce.pl: Dlaczego zdecydował się pan na zrobienie tego filmu?
Mirosław Piepka: Zdecydowałem się w momencie, gdy poznałem losy głównych bohaterów autentycznych wydarzeń. Ale nawet nie to przesądziło. Po rozmowie w Business Center Club okazało się, że problem jest znacznie większy. A ten opisywany w filmie przypadek nie jest jednostkowy. Gdyby to była jakaś wyjątkowa sprawa, raczej nie przenosiłbym jej na ekran. BCC w tej chwili, powtarzam z naciskiem: W TEJ CHWILI, monitoruje – może nie w tak dramatycznych szczegółach, jak pokazane w filmie – ponad 300 spraw o podobnym scenariuszu! Jest to już więc patologią, niezauważaną lub zamiataną pod dywan. Jest bardzo źle, gdy zwykli obywatele popełniają przestępstwa. Ale jest strasznie, gdy to władza popełnia przestępstwa i potem udaje, że ich nie ma.
Po sali rozszedł się szmer, gdy powiedział pan, że od przedstawiciela władz dostał pan coś w rodzaju ostrzeżeń, aby nie jednak nie kręcić tego filmu. Czy może pan coś więcej powiedzieć o tym funkcjonariuszu?
Tak, te ostrzeżenia wypłynęły od bardzo wysokiego funkcjonariusza państwowego. Z samych szczytów władzy. Podjęliśmy już decyzję, że jego nazwisko i wszystkie okoliczności zdarzenia ujawnimy na premierze filmu.
Czy ta osoba jest czynnym politykiem?
Nie, od roku już nie, ale jest znana wszędzie, bo jest – jak już powiedziałem – z samych szczytów władzy. Mam cały czas nadzieję, że ta osoba ostrzegała mnie w dobrej wierze.
A może pan coś opowiedzieć o tych wydarzeniach w Krakowie, na których motywach powstał film? Bo wiele osób zastanawia się, czy nie zekranowaliście słynnej afery ze zniszczeniem życia znanemu biznesmenowi Romanowi Klusce, też z Małopolski.
Nie, to nie sprawa pana Kluski, lecz panów Pawła Reya i Lecha Jeziornego. Mogę powiedzieć, że w porównaniu z tym, co im zrobiło państwo, to z panem Kluską obeszło się w białych rękawiczkach. Wszystkie sceny filmowe, które dotyczą głównych bohaterów, sceny wręcz niewyobrażalne, są w stu procentach prawdziwe. To wszystko działo się w - ponoć demokratycznym - państwie prawa.
Twórcy filmu oraz jego sponsor i mecenas - Kasy Stefczyka - otrzymali właśnie Wektor 2012, prestiżową nagrodę od środowiska biznesowego, za - jak uzasadniono - "odwagę w krzewieniu prawdy o polskim środowisku biznesowym".
Podczas odbierania nagrody za film - w którym rolę prokuratora zagrał Janusz Gajos, a współpracującego z nim szefa skarbówki Kazimierz Kaczor - Mirosław Piepka, scenarzysta i producent "Układu Zamkniętego" powiedział publicznie, że wysoki funkcjonariusz państwa odradzał kręcenie filmu. Na sali, na której siedziało obok przedsiębiorców dwóch byłych premierów: Marek Belka i Waldemar Pawlak oraz kilku ministrów z obecnie rządzącej koalicji, rozszedł się szmer. To zdarzenie nie zostało jednak opisane w mainstreamowych mediach. Układ zamknięty trwa.
O tajemniczym funkcjonariuszu państwowym oraz o filmie rozmawiamy z jego producentem i scenarzystą Mirosławem Piepką.
wPolityce.pl: Dlaczego zdecydował się pan na zrobienie tego filmu?
Mirosław Piepka: Zdecydowałem się w momencie, gdy poznałem losy głównych bohaterów autentycznych wydarzeń. Ale nawet nie to przesądziło. Po rozmowie w Business Center Club okazało się, że problem jest znacznie większy. A ten opisywany w filmie przypadek nie jest jednostkowy. Gdyby to była jakaś wyjątkowa sprawa, raczej nie przenosiłbym jej na ekran. BCC w tej chwili, powtarzam z naciskiem: W TEJ CHWILI, monitoruje – może nie w tak dramatycznych szczegółach, jak pokazane w filmie – ponad 300 spraw o podobnym scenariuszu! Jest to już więc patologią, niezauważaną lub zamiataną pod dywan. Jest bardzo źle, gdy zwykli obywatele popełniają przestępstwa. Ale jest strasznie, gdy to władza popełnia przestępstwa i potem udaje, że ich nie ma.
Po sali rozszedł się szmer, gdy powiedział pan, że od przedstawiciela władz dostał pan coś w rodzaju ostrzeżeń, aby nie jednak nie kręcić tego filmu. Czy może pan coś więcej powiedzieć o tym funkcjonariuszu?
Tak, te ostrzeżenia wypłynęły od bardzo wysokiego funkcjonariusza państwowego. Z samych szczytów władzy. Podjęliśmy już decyzję, że jego nazwisko i wszystkie okoliczności zdarzenia ujawnimy na premierze filmu.
Czy ta osoba jest czynnym politykiem?
Nie, od roku już nie, ale jest znana wszędzie, bo jest – jak już powiedziałem – z samych szczytów władzy. Mam cały czas nadzieję, że ta osoba ostrzegała mnie w dobrej wierze.
A może pan coś opowiedzieć o tych wydarzeniach w Krakowie, na których motywach powstał film? Bo wiele osób zastanawia się, czy nie zekranowaliście słynnej afery ze zniszczeniem życia znanemu biznesmenowi Romanowi Klusce, też z Małopolski.
Nie, to nie sprawa pana Kluski, lecz panów Pawła Reya i Lecha Jeziornego. Mogę powiedzieć, że w porównaniu z tym, co im zrobiło państwo, to z panem Kluską obeszło się w białych rękawiczkach. Wszystkie sceny filmowe, które dotyczą głównych bohaterów, sceny wręcz niewyobrażalne, są w stu procentach prawdziwe. To wszystko działo się w - ponoć demokratycznym - państwie prawa.