Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Jesteś skrajnie... piiii.. skoro uważasz, że fala jest dobra.. bo odsiewa obrażalskich...
[...]
Żarty z młodych są dobre, o ile zachowa się umiar, nie każdy jest silny psychicznie.. polecam obejrzeć Krolla to może troszkę ci się w tej główce rozjaśni...
To w końcu dobra czy nie dobra?
Ale fakt, wypada uściślić: w pełni zgadzam się z drugą częścią wypowiedzi. Żarty z młodych są dobre, tylko trzeba mieć ten umiar, zeby nie przekroczyć punktu w którym to się robi niezdrowe. Na filmie nie przesadzili.
@Abraxus, już ktoś to podsumował, że wygląda to jak korposzczurza budowa to co opisałeś. I tak, piła do betony jest ekstremalnie niebezpieczna, tak samo jak nóż monterski i gumówka. Tak samo jak bezkrytyczne słuchanie się innych (słuchanie się innych nie jest złe, bezkrytyczne to słowo-klucz). Nie wiem jakie konkretnie budowy robisz, może to jest uzasadnione, ale na filmie widzimy firmę Janush (akcja z UK), gdzie śmierć nie czai się dużo bardziej niż na podjeździe do posesji.
To nie szkoła tylko kurwa budowa. Tak już jest, że się robi nowym żarty jako etap inicjacji. I działa to całkiem nieźle, na kilku płaszczyznach:
- odsiewa obrażalskie cipki (kojarzy mi się amerykański college z ichnymi "safe spaces")
- rozładowuje stres, bo wyobraź sobie, że po wkręceniu 'świeżaka' majster nie wyskoczy na niego z mordą o byle gówno
- integruje ekipę, i tak, tego świeżaka też, pod warunkiem, że nie łapie się w pierwszy podpunkt
Jak młody nie jest w stanie wytrzymać kawału w którym nikomu krzywda się nie dzieje, to jak będzie w stanie wytrzymać prace pod presją czasu, kasy, szefa, a nie daj Boże jeszcze gdzieś przy ruchliwej drodze?
Akcja, patrząc po blachach na aucie i tym jak stoi, dzieje się w UK. Gość wygląda jak ktoś w wieku mniej więcej końcówki naszego technikum, więc pewnie to jego pierwsza robota. Dostał jebaną piłe do betonu, obstawiam więc, że to nie pracownik umysłowy lub studenciak tylko robotnik fizyczny. Da sobie rade.
EDIT: a i jeszcze to uczy KRYTYCZNEGO MYŚLENIA, żeby nie łykać wszystkiego jak leci tylko ruszyć mózgownicą, a jak np kierownik (autorytet) mówi, żeby robić coś co nie zadziała, to dobrze jest nie brać jego słów za pewnik.
Typowy tępy filutek nierozumiejący, jak wielkim skarbem są ludzie o większej wrażliwości (czyli: silniej odbierający bodźce). Właśnie przez takich jak ty nasza cywilizacja chyli się ku upadkowi.
Odporność buduje się indywidualnie. Jeden nabierze jej po miesiącu, inny po dwóch latach. Gwarantuję, że ten co jej nabierze po dwóch latach będzie przerastał o kosmos tego, który będzie miał ją po miesiącu.
To o czym piszesz to praktyka korporacji, które są do przesady poprawne politycznie.
To skutkuje tym, że stosunki między większością ludzi są po prostu sztywne. Tworzy się walka o stołki, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Właśnie oskarżenia o mobbing, rasizm, seksizm i inne tego typu rzeczy potrafią według niektórych utorować sobie drogę do kariery, eliminując w ten sposób konkurentów.
Inna sprawa, że takie podejście względem szkoleń i bhp generuje mnóstwo wypadków. Wyłącza myślenie u pracowników, a nakazuje działać schematami. W ten sposób okazuje się, że ktoś przypadkiem wyłamie się poza schemat, a inni i powoduje kolizje na drodze innych. Przykład z firmy - ścieżki wyznaczone, przejścia oznaczone, świecą się na zielono, na czerwono jak jedzie wózek i dziesiątki piktogramów i znaków ostrzegawczych. No naprawdę tysiące rozwiązań. A tu nagle się okazuje, że ktoś robił porządek z paletami, odstawił jedną na drogę, ta zasłoniła widok pieszemu, a on wyszedł zza niej wprost pod nadjeżdżający wózek. Tłumaczył się tym, że nie widział światełka, które miga na wózku. A nie widział go bo nie zastanawiał się nad tym czy mu nic nie zagraża gdy wchodzi na drogę dla wózków, a nad tym czy miga światełko. Winą został obciążony gość, który postawił paletę na ścieżce.
Może i słusznie, ale w rezultacie dochodzimy do sytuacji, gdzie każdy nasz błąd zaczyna być możliwym powodem do winy. Nie dasz informacji, że kawa może być gorąca i ponosisz odpowiedzialność...
To z kolei generuje kolejne usztywnienie atmosfery w pracy, bo nikt nie może sobie pozwolić na nawiązanie bliższych znajomości, żeby nie naruszyć polityki wewnętrznej w zakresie przekazywania danych o swojej pracy osobom trzecim czy też możliwej protekcji.
No i przy okazji każdy się pilnuje, żeby nie popełnić jakiegokolwiek błędu i nie dać komuś szansy na wykorzystanie potyczki dla własnych celów.
Nie bez powodu mówi się o wyścigu korposzczurów. Korporacja natomiast doskonale o to dba, bo wie, że pracownik działający schematycznie i systemowo jest mniej skłonny do przedstawiania i realizowania własnych wizji, względem perfekcyjnego systemu opracowanego przez wybitnych inżynierów, którzy z samą pracą przy danej maszynie nie mają i nie mieli nic wspólnego. Tacy sami ludzie są od tematów społecznych, więc opracowują szkolenia i wpajają odpowiednie treści na każdym swoim spotkaniu. Wszyscy mają się dostosować do wytycznych. Z czasem wchodzi to w krew, ludzie się przyzwyczajają do tej atmosfery i wraz ze stażem, przekonanie do tych wartości wzrasta. Widać to dobrze po unijnych wymysłach typu ograniczenie jednostek dymu w wędzonych produktach, gdzie większość dostępnych na rynku, nie nadaje się do sprzedaży, a proces produkcji nie pozwala na jego ograniczenie, by pozostawić jakość.
Mniej więcej do takiego poziomu, że uznajesz to za coś dobrego i najlepszego, co kiedykolwiek wymyślono. Aż w końcu zaczynasz w to wierzyć. Przedstawia się to mniej więcej w takich słowach jak te:
Po pierwsze w pracy nie ma przyjaciół i ich się tam nie szuka. Bliskie relacje w firmie utrudniają pracę.
Jeśli zaprzyjaźnisz się z kimś i coś spierdoli to jak go opierdolisz? a jak przyjdzie ci go zwolnić?
U mnie w firmie są ścisłe procedury i pomimo tego atmosfera jest koleżeńska na tyle, że nie przeszkadza pracować.
Po drugie. W BHP nie ma miejsca na "włączenie samodzielnego myślenia".
Pracownik ma pracować tak jak mu nakazała instrukcja, procedura, szkolenie, przełożony. Jeśli coś wg. niego stwarza zagrożenie to ma to zgłosić. Samemu nie wolno mu "włączać myślenia". Chociażby dlatego, że jeśli ma instrukcję, która nakazuje mu określone czynności to praca niezgodna z instrukcją jest łamaniem przepisów BHP. W razie wypadku przy pracy - wina pracownika.
Ścisłe podejście do BHP generuje mnóstwo wypadków - tu mnie rozjebałeś na łopatki. Wybacz ale to jest standardowe pierdolenie zwykłego fiozola, który nie potrafi zapamiętać prostych zasad BHP albo po prostu ma je w dupie bo cale życie pracował jak chciał a nagle ktoś mu każe robić to inaczej.
Obejrzyj sobie film "deepwater horizon". Tam masz właśnie przykład "samodzielnego myślenia". Zobaczysz do czego prowadzi lanie na procedury.
Główną przyczyną wypadków przy pracy w Polsce są właśnie błędy pracownika, które wynikają z "samodzielnego myślenia". Pracownik ma jasną i prostą instrukcję a nagle ją zleje bo "pomyśli" i przekombinuje tak, że sobie uperdoli nogę.
Z doświadczenia. Jest garstka pracowników, którzy sobie poradzą bo rzeczywiście myślą. 99% pracowników fizycznych to są tłuki, które nie potrafią czytać i pisać. Ci ludzie nie myślą. Musisz nad nimi stać i ich pilnować bo się pozabijają.
Duże firmy mają wiele wad ale zaletą jest właśnie bezwzględne podejście do BHP. W dużych firmach budowlanych w Polsce wypadki śmiertelne to jest rzadkość. Jest ich może na wszystkie firmy z 5 rocznie? Więc wszystkie pozostałe to są właśnie firmy janusz i synowie gdzie na słowo bhp szef firmy dostaje srania bo uważa, że bhp hamuje robotę.
Typowy tępy filutek nierozumiejący, jak wielkim skarbem są ludzie o większej wrażliwości (czyli: silniej odbierający bodźce). Właśnie przez takich jak ty nasza cywilizacja chyli się ku upadkowi.
Odporność buduje się indywidualnie. Jeden nabierze jej po miesiącu, inny po dwóch latach. Gwarantuję, że ten co jej nabierze po dwóch latach będzie przerastał o kosmos tego, który będzie miał ją po miesiącu.
Miejsce ludzi o większej wrażliwości to moim skromnym, fiutkowym zdaniem nie budowa, podobnie zresztą jak wojsko. Przyznaje, nie jestem wrażliwym typem człowieka, i nie do końca wiem gdzie wrażliwość jest atutem (tutaj, bez szydery, mógłbyś mnie oświecić, lubię mieć rzeczowy pogląd na sprawy a autentycznie nie wiem), ale na bank nie jest to miejsce w którym wymagana jest zwiększona odporność na stres.
I gwarantuje Ci, że ktoś kto wyrobi sobie odporność psychiczną po dwóch latach nie będzie przerastał o kosmos tego co ma ją po miesiącu. Nie twierdze też, że dalej będzie gorszy. Twoje stwierdzenie jest pierdoleniem samym w sobie, zwłaszcza, że jak sam napisałeś, jest ono nabierane indywidualnie.
PS Abraxus, to Ci przyznam, że dałeś mi do myślenia. Widać sadol uczy i bawi, jak przemyślę, to albo będę wiedział czy (i jeśli tak to gdzie) nie miałem racji, albo będę wiedział dlaczego ją mam. Dobrze jest dyskutować z ludźmi z którymi się nie zgadzam.
Gumowy fartuch stworzony raczej do ochrony przed opiłkami, w tym przypadku zatrzymywał wrzątek wlewający się pod niego, a po skrajnym poparzeniu po prostu przykleił się do skóry pracownika.
Inna sytuacja to konieczność noszenia okularów ochronnych w zaparowanym pomieszczeniu. Człowiek używający węży z wodą o temperaturze około 90 stopni był zobowiązany do noszenia okularów, które po około dwóch sekundach uniemożliwiały jakąkolwiek widoczność.
Jako pracownik masz wybór - albo stosujesz się do przepisów BHP i robisz krzywdę sobie i innym, albo MYŚLISZ i analizujesz zagrożenie.
W branży budowlanej nie pracowałem, ale znajomi też opowiadali mi wiele o BHP po polsku. Powyżej pewnej wysokości masz obowiązek noszenia szelek i przypinania się do odpowiednich mocowań. Na rusztowaniu o szerokości 6 metrów, dostali metrowe pasy do przypięcia się. Dzięki temu ich zasięg nie obejmował blisko połowy ich miejsca pracy. Pracodawca stwierdził, że spełnił wymogi. Inspekcja pracy potwierdziła spełnienie wymogów, bo w przepisach nie były ujęte długości pasów.
Z kolei na innej budowie, będąc na wysokości około 2,5 metra, dostali 3-metrowe pasy do szelek Czyli w przypadku spadnięcia z rusztowania, pas kończył się poniżej poziomu ziemi. Inspekcja także nie miała zastrzeżeń, bo wymóg formalny został spełniony.
I jeszcze jeden przykład, tym razem z drogi. Na newralgicznym przejściu dla pieszych zamontowano fantastyczne, nowoczesne oświetlenie ledowe oświetlające przejście. Do tego dojeżdżając do niego mamy niemal dyskotekę - światełka w asfalcie, migające pomarańczowe ostrzegawcze, farba odblaskowa dookoła... I co? Z perspektywy kierowcy, w tym gąszczu migających światełek oraz kontraście pomiędzy samym przejściem, a terenem dookoła niego, pieszy znika. Znajdując się metr od przejścia jest całkowicie niewidoczny, choć on myśli, że go widać. W rezultacie ilość wypadków w tym miejscu się zwiększyła. Kierowcy mają większy problem z dostrzeżeniem pieszych, a piesi, będąc przekonani, że są na najbezpieczniejszym skrzyżowaniu, jakie w życiu spotkali, wchodzą na pasy bez zastanowienia, bo przecież wszystko tak dobrze oświetlone... poza nimi.
Aha, jeszcze jedno. Statystycznie większość wypadków wynika z błędów pracowników. W praktyce, schematy działań tworzone są przez różnych ludzi i wzajemnie się wykluczają. Inżynier procesu oblicza, że pracownik powinien wykonać zadanie w danym czasie - na przykład zabranie palety z magazynu, powinno zająć 3 minuty. W praktyce nie ma pojęcia, że palety są stackowane, więc pracownik musi zdjąć wszystkie z góry, żeby dostać się do tej na dole. Teoretycznie ma szansę się z tym wyrobić, jeśli odstawi palety z góry obok i po wyjechaniu z paletą docelową, pozostałe umieści z powrotem w tym samym miejscu. W praktyce okazuje się, że musi odstawić palety w miejscu niedozwolonym. Aby stosować się do poleceń BHP musiałby poświęcić na tę czynność około 20 minut. W tej sytuacji może pożegnać się z pracą, bo przecież inni robią to znacznie szybciej.
Mam wrażenie, że w Twojej firmie nie istnieje coś takiego jak entry level. Wydajesz się być klasycznym przykładem gościa z kadry zarządzającej, który proces zna tylko w teorii.
Miałem przyjemność pracować w korporacji, gdzie entry level istniał i był przestrzegany. Do tego regularnie kadra zarządzająca miała pracować na najniższych stanowiskach. Gość od BHP także zanim objął stanowisko musiał przejść przez poszczególne etapy produkcji. To pozwoliło na opracowanie systemu, który nie kolidował ze sobą i pozwalał na bezpieczną i możliwą do zrealizowania pracę, bez naginania przepisów.
A teraz pracuję sam dla siebie, a u swoich pracowników najbardziej cenię sobie myślenie, bo przekonałem się, że działanie według schematów przynosi więcej szkody niż pożytku.
Przypomniała mi się jeszcze jedna anegdotka z korporacji, a w zasadzie to dwie
Pierwsza to szkolenie z obsługi maszyny. Zamiast zapoznać się z jej działaniem, otrzymałem instrukcję typu "dwa razy w prawo, okej, raz w lewo, zatwierdź, do góry, zatwierdź." A potem okazało się, że zmienił się jeden parametr w specyfikacji produktu i nagle wszyscy zgłupieli, bo nie wiedzieli jak przestawić maszynę.
Druga to kadra kierownicza, świeża krew, prosto po studiach, bez żadnego doświadczenia w pracy. Dostałem polecenie oznaczenia położenia spoczynkowego wału. Przekładając to na bardziej zrozumiały język, oczekiwano od nas oznaczenia na oponie w samochodzie miejsca, które po zatrzymaniu samochodu, zawsze będzie znajdowało się na dole.
W korporacjach spędziłem 7 lat, na różnych stanowiskach, od robola po kierownika, więc co nieco wiem o tym środowisku. A co do znajomości w pracy, to jestem przełożonym bardzo dobrego kolegi i wiem, że mogę mu powiedzieć wprost o wszystkim bez obaw, że oskarży mnie o mobbing. On też ma prawo mnie zjebać, gdy coś chcę odwalić, a ja nie widzę potrzeby ani sensu wykorzystywania swojej pozycji. Jedziemy na tym samym wózku i obaj znamy i rozumiemy nasz cel. A bez siebie wzajemnie jesteśmy gówno warci, czego nie rozumie większość kadry w korpo. Pracownicy zaczynają się buntować, więc kierownictwo ciśnie ich jeszcze bardziej.
Abraxus -> Właśnie w korporacji kolega doznał poparzeń trzeciego stopnia, dzięki wspaniałym przepisom BHP. Zgodnie z wytycznymi założył fartuch ochronny, którego konstrukcja była zupełnie nieadekwatna do warunków pracy. W przepisach była konieczność noszenia fartucha, więc zakładowy behapowiec zakupił to co było najtańsze, żeby wykazać oszczędności.
Gumowy fartuch stworzony raczej do ochrony przed opiłkami, w tym przypadku zatrzymywał wrzątek wlewający się pod niego, a po skrajnym poparzeniu po prostu przykleił się do skóry pracownika.
Sam sobie odpowiedziałeś na zarzut. Konstrukcja fartucha była nieadekwatna do istniejących zagrożeń. Czyli winę za wypadek ponosi firma. Złożyć zawiadomienie do prokuratury z art. 220 KK.
Nie oskarżał bym tak od razu behapowca.
Inna sytuacja to konieczność noszenia okularów ochronnych w zaparowanym pomieszczeniu. Człowiek używający węży z wodą o temperaturze około 90 stopni był zobowiązany do noszenia okularów, które po około dwóch sekundach uniemożliwiały jakąkolwiek widoczność.
Znowu podejrzewam złe dobranie ŚOI.
Jako pracownik masz wybór - albo stosujesz się do przepisów BHP i robisz krzywdę sobie i innym, albo MYŚLISZ i analizujesz zagrożenie.
łamanie przepisów BHP to jest to co pracodawca kocha najbardziej. Łamiąc BHP robisz przysługę pracodawcy krwiopijcy. Tak jak pisałem. Niestosowanie się do zakładowych źródeł przepisów w razie wypadku oznacza winę pracownika. Zero szansy na odszkodowanie. Mądry pracownik zgłasza zagrożenia do przełożonego i behapowca tak aby po zgłoszeniu pozostał dowód.
W branży budowlanej nie pracowałem, ale znajomi też opowiadali mi wiele o BHP po polsku. Powyżej pewnej wysokości masz obowiązek noszenia szelek i przypinania się do odpowiednich mocowań. Na rusztowaniu o szerokości 6 metrów, dostali metrowe pasy do przypięcia się. Dzięki temu ich zasięg nie obejmował blisko połowy ich miejsca pracy. Pracodawca stwierdził, że spełnił wymogi. Inspekcja pracy potwierdziła spełnienie wymogów, bo w przepisach nie były ujęte długości pasów.
To jest smutna codzienność polskich budów. BHP w Polsce dopiero raczkuje. PIP zatrudnia po znajomości ludzi bez wiedzy i bez pojęcia. Oni potrafią tylko sadzić mandaty za brak żarówek w kiblu.
Pracodawca daje co najtańsze bo ma w dupie pracowników. PIP to są głąby bez pojęcia więc oni nawet nie znają nowoczesnego BHP.
My kupujemy pracownikom urządzenia samohamowne skorpion. Koszt 400-900zł w zależności od długości taśmy. Pracownik w ogóle nie odczuwa negatywnych skutków, że jest zabezpieczony i może pracować na dużym polu. Tylko czy PIP wie, że są takie urządzenia? Pewnie nie. A jak wie to ma to w piździe.
Z kolei na innej budowie, będąc na wysokości około 2,5 metra, dostali 3-metrowe pasy do szelek Czyli w przypadku spadnięcia z rusztowania, pas kończył się poniżej poziomu ziemi. Inspekcja także nie miała zastrzeżeń, bo wymóg formalny został spełniony.
JW. Urządzenie samohamowne zrobi robotę. Na bogatych budowach stosuje się również Alsipercha ale moim zdaniem nie ma sensu bo Skorpion za 900zł wystarczy.
I jeszcze jeden przykład, tym razem z drogi. Na newralgicznym przejściu dla pieszych zamontowano fantastyczne, nowoczesne oświetlenie ledowe oświetlające przejście. Do tego dojeżdżając do niego mamy niemal dyskotekę - światełka w asfalcie, migające pomarańczowe ostrzegawcze, farba odblaskowa dookoła... I co? Z perspektywy kierowcy, w tym gąszczu migających światełek oraz kontraście pomiędzy samym przejściem, a terenem dookoła niego, pieszy znika. Znajdując się metr od przejścia jest całkowicie niewidoczny, choć on myśli, że go widać. W rezultacie ilość wypadków w tym miejscu się zwiększyła. Kierowcy mają większy problem z dostrzeżeniem pieszych, a piesi, będąc przekonani, że są na najbezpieczniejszym skrzyżowaniu, jakie w życiu spotkali, wchodzą na pasy bez zastanowienia, bo przecież wszystko tak dobrze oświetlone... poza nimi.
Standard na polskich drogach. Stosowanie oznakowania, którego nie ma w polskich przepisach. Po prostu ktoś z lokalnej władzy ma znajomego, który sprzedaje te światełka...
Aha, jeszcze jedno. Statystycznie większość wypadków wynika z błędów pracowników. W praktyce, schematy działań tworzone są przez różnych ludzi i wzajemnie się wykluczają. Inżynier procesu oblicza, że pracownik powinien wykonać zadanie w danym czasie - na przykład zabranie palety z magazynu, powinno zająć 3 minuty. W praktyce nie ma pojęcia, że palety są stackowane, więc pracownik musi zdjąć wszystkie z góry, żeby dostać się do tej na dole. Teoretycznie ma szansę się z tym wyrobić, jeśli odstawi palety z góry obok i po wyjechaniu z paletą docelową, pozostałe umieści z powrotem w tym samym miejscu. W praktyce okazuje się, że musi odstawić palety w miejscu niedozwolonym. Aby stosować się do poleceń BHP musiałby poświęcić na tę czynność około 20 minut. W tej sytuacji może pożegnać się z pracą, bo przecież inni robią to znacznie szybciej.
Wiem o co chodzi bo pracowałem w przemyśle. To jest standard większości firm. Polskie piekiełko. Tego nie zmienisz dopóki właściciel nie zacznie patrzeć na pracowników jak na ludzi a nie niewolników. Polska jest na etapie epoki pary i węgla. 100 lat za cywilizacją więc to się zmieni za jakieś 100 lat.
Mam wrażenie, że w Twojej firmie nie istnieje coś takiego jak entry level. Wydajesz się być klasycznym przykładem gościa z kadry zarządzającej, który proces zna tylko w teorii.
Moja praca to nadzór pracowników. Jeżdżę po budowach i rozmawiam z pracownikami. Skrzętnie notuję wszystkie uwagi każdego pracownika. Dla mnie nie ma nieważnych pracowników. Osobiście doprowadzam każdą sprawę do końca. Jak pracownik mi zgłasza, że gniotą go buty ochronne lub mu się zniszczyły a kierownik ma to w dupie to osobiście po powrocie do centrali zamawiam takiemu człowiekowi buty i upewniam się, że je dostał.
Miałem przyjemność pracować w korporacji, gdzie entry level istniał i był przestrzegany. Do tego regularnie kadra zarządzająca miała pracować na najniższych stanowiskach. Gość od BHP także zanim objął stanowisko musiał przejść przez poszczególne etapy produkcji. To pozwoliło na opracowanie systemu, który nie kolidował ze sobą i pozwalał na bezpieczną i możliwą do zrealizowania pracę, bez naginania przepisów.
I tak powinno być w każdej firmie. Pracowałem w przemyśle gdzie wc prezesem został syn właściciela. Został wc od razu bez żadnego doświadczenia. Ciężko się gadało z takim debilem... nie szło mu wytłumaczyć, że tego się nie da a tamto stanowi zagrożenie. Zwolniłem się bo się nie dało pracować
A teraz pracuję sam dla siebie, a u swoich pracowników najbardziej cenię sobie myślenie, bo przekonałem się, że działanie według schematów przynosi więcej szkody niż pożytku.
I bardzo dobrze. Tylko pamiętaj, że do wypadków często dochodzi przez brak wiedzy na temat zagrożenia. Możesz mieć najbardziej kumatych ludzi na świecie ale jak nie znają zagrożenia to będzie wypadek. Ludzie muszą być świadomi co im zagraża w czasie danej czynności i dzięki temu będą wiedzieli jak się chronić. Jeśli rzeczywiście myślą. Bo są idioci, którzy są świadomi i mają to gdzieś.
Żyjemy w kraju teoretycznym. U nas wszystko jest robione jako jedna wielka ściema.
BHP jest postrzegane jako hamowanie roboty i bzdury a behapowcy jako nieroby bo taki stereotyp wypracowała komuna. Behapowiec to był tłusty pierdzistołek, który cały dzień siedział w gabinecie. Nic nie robił i chuja wiedział. Dodatkowo tacy ludzie byli tylko po szkołach średnich bhp czy policealnych i ich poziom wiedzy był poniżej zera. Tacy ludzie jak brali się za BHP to rzeczywiście robili takie bzdury, że wszyscy się wkurwiali na jakiekolwiek zasady BHP.
Dziś się czasy zmieniły. Jest masa behapowców pieczątkowców, którzy za kasę podpiszą wszystko ale jest również dużo pasjonatów, którzy traktują tę pracę bardzo poważnie i chcieli by, żebyśmy w tym temacie dogonili zachód.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów