16 marca 1968 roku w małej wietnamskiej wiosce My Lai położonej w gminie Song My doszło do najkrwawszej zbrodni wojennej w dziejach armii amerykańskiej. Kompania Charlie z 11. Dywizji Lekkiej Piechoty zamordowała 504 wietnamskich cywilów, w tym kobiety, dzieci i starców.
Gdzie jest Vietkong?
Wielu Wietnamczyków z południa otwarcie sprzyjało armii północnego Wietnamu, która dążyła do połączenia obydwu państw w jedną całość. Amerykanie w czasie trwania konfliktu zrobili wiele, by owa sympatia nigdy nie wygasła. Podsycali ją okrucieństwem, arogancją i poczuciem wyższości. My Lai jest tu najlepszym przykładem takiego postępowania.
Wieśniacy z małego przysiółka zostali oskarżeni o sprzyjanie żołnierzom z północy i skazani na śmierć. Do wykonania wyroku wysłano młodych żołnierzy, którzy w Wietnamie byli zaledwie od Bożego Narodzenia 1967 roku. Kompania Charlie w tym krótkim czasie straciła 20% stanu osobowego i morale służących tam wojaków nie było zbyt wysokie. Dowódcą tych chłopców był liczący sobie 24 lata porucznik Wiliam Calley. W My Lai mieli oni zabić wszystkich Wietnamczyków, których tam spotkali. 16 marca rankiem rozpoczęła się masakra.
Żołnierze wkroczyli do wsi i zaczęli metodycznie zabijać wszystkich napotkanych mieszkańców. W My Lai nie było ani jednego wrogiego żołnierza, tylko sami cywile. Zdjęcia, które zostały zrobione na miejscu zbrodni, ukazują całą potworność tych zdarzeń. Żołnierze zapędzali cywilów do budynków i rzucali w nich granatami, strzelali do małych dzieci, zabijali niemowlęta. Gwałcono kobiety i dziewczynki. Nie było bestialstwa, które nie zostałoby popełnione w My Lai. Żołnierze skalpowali dzieci, obcinali uszy i podrzynali bagnetami gardła mieszkańców. Koszmar trwałby zapewne cały dzień i pochłonął znacznie więcej ofiar, gdyby nie przelatujący nad My Lai lekki amerykański śmigłowiec, którym dowodził chorąży Hugh Thompson. Początkowo, widząc krążących po wiosce żołnierzy, Thompson myślał, że przyszli oni tutaj, by chronić mieszkańców. Kiedy jednak przyjrzał się bliżej temu, co dzieje się na dole zrozumiał, że amerykańscy chłopcy dokonują właśnie najprawdziwszej zbrodni wojennej. Takiej, o której czyta się w książkach i które ogląda się w filmach o nazistach.
Niechciany bohater
Załogę śmigłowca stanowili prócz chorążego Thompsona dwaj strzelcy, Glenn Andreotta i Lawrence Colburn. Kiedy śmigłowiec zlądował we wsi, wszyscy trzej zaczęli ratować ocalałych jeszcze cywilów. Na pokład śmigłowca weszło 16 osób spośród ocalałych mieszkańców wioski. Thompson tak ustawił swoją maszynę, że znalazła się ona pomiędzy ludźmi porucznika Calley’a a resztą ocalałych z masakry cywilów. Andreotta i Colburn wycelowali lufy pokładowych karabinów wprost w kompanię Charlie, a Thompson zagroził, że jeśli nie przestaną zabijać ludzi, wytłucze ich tutaj na miejscu z broni pokładowej.
Calley przestraszył się. Był pewien, że za akcję w My Lai czeka go pochwała, a nie sąd, a już na pewno nie spodziewał się śmierci z rąk amerykańskiego podoficera broniącego Wietnamczyków. Choć sprawa wyglądała dramatycznie, Calley nie pomylił się. Jego ludzie otrzymali pochwałę z ust generała Wiliama Westmorelanda, a masakra w My Lai została przedstawiona w raportach jako akcja bojowa, której kompania Charlie starła się z regularnymi siłami Vietkongu i pokonała je po zażartej, trwającej pół dnia walce.
Kłamstwa w raportach to jedno, a wyrzuty sumienia morderców w mundurach to drugie. Nikt nie potrafi trzymać w sobie takiej tajemnicy i nosić w milczeniu takiej hańby. Masakry w My Lai nie dało się ukryć, ponieważ sami jej uczestnicy nie chcieli milczeć. O My Lai świat usłyszał najpierw dzięki listowi jednego z żołnierzy biorących udział w tamtych wydarzeniach. List dotarł do młodego i poszukującego interesujących tematów dziennikarza nazwiskiem Seymour Hersh, który przemierzył całe Stany w poszukiwaniu zwolnionych ze służby żołnierzy kompanii Charlie. Odnalazł ich i nadzwyczaj łatwo przyszło mu nakłonienie ich do zwierzeń oraz pokazanie materiału fotograficznego, który zrobili w wiosce w trakcie dokonywania zbrodni.
Hersh zebrał wszystkie relacje i wraz z fotografiami próbował sprzedać materiał o amerykańskiej zbrodni wojennej magazynowi Life. Bez skutku. Rozleniwieni pismacy z Life’a nie uwierzyli w to, że amerykańscy chłopcy są zdolni do takich czynów. To było po prostu niemożliwe. Po kilku miesiącach udaje się jednak Hershowi opublikować artykuł. Opinia publiczna w całych Stanach jest zszokowana, zdjęcia z My Lai przerażają i zmuszają do refleksji. Oto wspaniali, niosący cywilizację i Boże posłannictwo amerykańscy żołnierze jawią się mieszkańcom USA jako banda zdegenerowanych bandytów, zabawiająca się odcinaniem uszu dzieciom i strzelaniem do zniedołężniałych starców. Na fotografiach nie widać ani jednego z nich, ale gdzieniegdzie zza kadru wystaje lufa pistoletu maszynowego, która zbliża się do przerażonych oczu jakiejś staruszki czy dziecka.
Sprawiedliwość nie na tym świecie
Po skandalu, jaki wybuchł, porucznik Calley został skazany przez sąd wojskowy na karę dożywotniego więzienia. Jednak prezydent Nixon natychmiast go ułaskawił. Calley miał spędzić tylko trzy i pół roku w areszcie domowym, w swojej macierzystej jednostce wojskowej. Bohaterski dowódca śmigłowca i jego dwa podkomendni zostali uhonorowani najwyższym medalem za odwagę i ratowanie życia. Stało się to jednak dopiero w roku 1998 – trzydzieści lat po masakrze w My Lai!
Strzelec Glenn Andreotta został nagrodzony medalem pośmiertnie, ponieważ zginął w walce kilka miesięcy po wydarzeniach w My Lai. Porucznik Calley odszedł z wojska i zajął się mniej stresującym zajęciem. Żyje do dziś, mieszka i pracuje w swoim rodzinnym mieście Columbus, gdzie ma warsztat jubilerski. Bohaterski chorąży Thompson poświęcił życie na wyjaśnianie i nagłaśnianie nieprawidłowości, jakie miały miejsce w strukturach armii Stanów Zjednoczonych. Hugh Thompson zmarł w 1998 roku na chorobę nowotworową.
W wiosce My Lai znajduje się obecnie muzeum poświęcone ofiarom masakry. Można tam obejrzeć zdjęcia i rekonstrukcje wydarzeń sprzed czterdziestu lat. Ocaleni przez Thopsona mieszkańcy i inni, którym udało się uciec przed kompanią Charlie, nigdy nie dostali od rządu USA żadnego finansowego zadośćuczynienia.