Historia własna, jak chujowa to wyjebać.
Po powrocie z imprezy około 2 w nocy zachciało mi się palić a że pizga za oknem gorzej niż w Kieleckim to pomyślałem nie będę otwierał okna( o balkonie nie pomyślałem bo mi się z pokoju wychodzić) tylko będę kiepował do takiego naczynia szklanego. Po wyjaraniu fajki chciałem opróżnić zawartość za okno. To mi się nie do końca udało jak chciałem bo naczynie szklane ,dokładnie zlewka laboratoryjna, wymsknęła mi się z ręki i wyleciała za okno w śnieg. Wpadłem więc po chwili na pomysł ze nie będę się ubierał leciał na około bloku tylko wyskoczę przez okno podniosę to co wypadło, wrzucę do pokoju i wskoczę z powrotem wspinając się po parapecie. No bo przecież to parter. Plan prosty i genialny. Ale wypalił w połowie. Okazało się bowiem, ze parapet jest wyżej niż myślałem i dzięki temu że jest z metalu palce podczas wspinaczki dosłownie mi przymarzały do niego i się z niego ześlizgiwałem. I tak zostałem na mrozie przy -20 w glanach, krótkich spodenkach i koszulce. Bez kluczy, telefonu ani niczego...
Postanowiłem nie zmarznąć więc chodziłem po klatkach i szukałem jakiegoś pudła lub czegoś co by mi pomogło się wspiąć. Znalazłem lodówkę ale była za ciężka. W klatce obok znalazłem wózek dziecięcy. Więc szybko go hyc na plecy i biegiem dookoła bloku pod okno. Niestety. Ktoś przechodził akurat obok i zobaczył jak jakiś debil ubrany w wspomniane glany koszulkę i krótkie spodenki zapierdala po śniegu z wózkiem dziecięcym na plechach. Ja postanowiłem że nie mam nic do stracenia i biegłem dalej wspiąłem się przez okno i szybko się ubrałem i pobiegłem odstawić wózek na miejsce.
Wszystko skończyło się w sumie happy endem oprócz licznych podrapań i siniaków związanych z odmrożeniem prze ten cholerny parapet. Mam nadzieje że sąsiedzi tego nie widzieli
Po powrocie z imprezy około 2 w nocy zachciało mi się palić a że pizga za oknem gorzej niż w Kieleckim to pomyślałem nie będę otwierał okna( o balkonie nie pomyślałem bo mi się z pokoju wychodzić) tylko będę kiepował do takiego naczynia szklanego. Po wyjaraniu fajki chciałem opróżnić zawartość za okno. To mi się nie do końca udało jak chciałem bo naczynie szklane ,dokładnie zlewka laboratoryjna, wymsknęła mi się z ręki i wyleciała za okno w śnieg. Wpadłem więc po chwili na pomysł ze nie będę się ubierał leciał na około bloku tylko wyskoczę przez okno podniosę to co wypadło, wrzucę do pokoju i wskoczę z powrotem wspinając się po parapecie. No bo przecież to parter. Plan prosty i genialny. Ale wypalił w połowie. Okazało się bowiem, ze parapet jest wyżej niż myślałem i dzięki temu że jest z metalu palce podczas wspinaczki dosłownie mi przymarzały do niego i się z niego ześlizgiwałem. I tak zostałem na mrozie przy -20 w glanach, krótkich spodenkach i koszulce. Bez kluczy, telefonu ani niczego...
Postanowiłem nie zmarznąć więc chodziłem po klatkach i szukałem jakiegoś pudła lub czegoś co by mi pomogło się wspiąć. Znalazłem lodówkę ale była za ciężka. W klatce obok znalazłem wózek dziecięcy. Więc szybko go hyc na plecy i biegiem dookoła bloku pod okno. Niestety. Ktoś przechodził akurat obok i zobaczył jak jakiś debil ubrany w wspomniane glany koszulkę i krótkie spodenki zapierdala po śniegu z wózkiem dziecięcym na plechach. Ja postanowiłem że nie mam nic do stracenia i biegłem dalej wspiąłem się przez okno i szybko się ubrałem i pobiegłem odstawić wózek na miejsce.
Wszystko skończyło się w sumie happy endem oprócz licznych podrapań i siniaków związanych z odmrożeniem prze ten cholerny parapet. Mam nadzieje że sąsiedzi tego nie widzieli