Mam parę przemyśleń odnośnie tego wypadku (i innych dostępnych na sadolu też).
1. Czy nie da się normalnie zautomatyzować przejazdów - tj, żeby rogatki opuszczały się na podstawie na przykład trzech czujników zlokalizowanych przed przejazdem - dwa wystarczą do określenia prędkości pociągu (od miejsca czujników maszynista nie może przyspieszać), trzeci jest po to gdyby któryś nie zadziałał. Sygnał wysyłany jest do świateł, rogatek i sygnalizatora dźwiękowego niezależnie (gdyby któreś się zepsuło).
2. Czy nie da się jakoś oznaczyć nieczynnych przejazdów? Wielokrotnie spotykałem się z przejazdami bez rogatek, ale ze znakiem stop, gdzie pomiędzy torami rosną kilkunastoletnie drzewa. To powoduje, że kierowcy, gdy widzą zarośnięte wysoką trawą tory ignorują takie znaki stop. Czasem też sam układ przejazdu sugeruje, że nic tędy nie jechało od lat.
3. A wtedy okazuje się, że jeździ po tych torach kolejka turystyczna, która jest uruchamiana raz na rok, przy okazji obchodów iluślecia miejscowości, kiedy to nawet nie ma wystawionego dróżnika, który wstrzymywałby ruch na ten historyczny przejazd kolejki, bo przecież jest znak STOP i kierowcy powinni uważać.
Nie chcę tutaj wtrącać polityki, ale widzę pewną analogię do wypowiedzi europosła Sośnierza w kwestii imigrantów. Gdyby politycy zachodniej europy nie obiecywali wysokiego socjalu, to imigranci nie ryzykowaliby dla niego swoim życiem płynąc przez Morze Śródziemne. A zatem kto ponosi odpowiedzialność za ich śmierć?
Tak samo jest z przejazdami - gdyby te regularnie używane posiadały rogatki, a te wyłączone z ruchu nie zobowiązywały do zatrzymywania się przed nimi, to kierowcy bardziej serio podchodziliby do znaków, a nie jeździli na pamięć, "bo przecież tędy nic nie jeździ od lat".