Drodzy Sadole,
Natrafiłem dzisiaj na temat kolegi Pravicova odnośnie przygody z chrztem brata... Przypomniało mi to pewną przeuroczą historię, którą uznałem za wartą przytoczenia szerszemu gronu...
Znajomemu zbójowi na świat przyszedł syn pierworodny. Tradycyjnym zwyczajem należało oczywiście go ochrzcić... W tym celu dumny ojciec udał się do swojego parafialnego kościoła celem dopełnienia wszystkich formalności z tym związanych. Zewnętrzne przejawy wiary, maleńkiej jak ziarnko gorczycy ograniczały się do okazyjnego udziału w nabożeństwach pogrzebowych najbliższych, a także w obrzędach ślubnych osób, które postanowiły zaprosić go na swoje wesela.
Jakież było zdziwienie świeżo upieczonego tatusia, gdy okazało się, że gruba koperta nie wyczerpuje wszystkich formalności, które będzie zmuszony dopełnić, aby dokonać aktu zmycia grzechu pierworodnego ze swojej pociechy. Warunki jakie postawił proboszcz parafii tj. pójście do spowiedzi, zaświadczenia z parafii rodziców chrzestnych, ich spowiedź, itp jako, że nasz bohater miał słabe serce i bardzo łatwo wpadał w gniew,przelały czarę goryczy. Wkurwił się tym straszliwie i postanowił wykonać telefon do swojego serdecznego znajomego (pochodzącego z pobliskiego miasta powiatowego), z którym łączyła go wspólnota procederów przestępczych tfu tzn. uczciwych interesów prowadzonych w ramach szajki yy to znaczy przedsiębiorstwa. Podzielił się z w krótkiej rozmowie poczuciem swojej krzywdy i poprosił o pomoc w załatwieniu formalności związanych z chrztem. Zrobił to na tyle skutecznie, że już w 40 minut później, drugi piękny samochód zaczął zdobić przykościelny parking. Czas pomiędzy przyjazdem znajomego, a zakończeniem następnej mszy panowie poświęcili na spalenie kilku papierosów na przykościelnej ławce i omówieniu spraw bieżących dotyczących prowadzonej przez nich działalności gospodarczej.
Gdy ludzie zaczęli opuszczać kościół, panowie udali się na zakrystię. Tatuś dał do zrozumienia ministrantom i Panu kościelnemu, że mają wypierdalać w podskokach po czym, gdy już zostali sami- zablokował drzwi. Tymczasem drugi z przedsiębiorców niesiony słusznym gniewem porwał lezący sznur od komży (czy huj wie czego) i jął nim dusić nim grubasa yyy to znaczy zaczął prowadzić negocjacje nt. warunków udzielenia chrztu przez księdza doborodzieja. Nagle okazało się, że wszystkie zaświadczenia są zbędne oraz, że brak jest jakichkolwiek innych przeszkód formalnych. Ustalono datę i godzinę mszy. Jako rekompensatę za poniesione straty moralne i doznane krzywdy, a także za stracony czas jeden z panów stwierdził: "Chciałem, normalnie to się kurwa nie dało, to teraz huj Ci w dupę!", po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni skóry kopertę, o której wcześniej wspominałem i uszczuplił plik pieniędzy pozostawiając jedynie kilka marnych banknotów, po czym położył ja na stole.
Wstawka teoretyczna: na chrzcie grubas jeszcze miał wyraźnie widoczną pręgę od sznura na szyi....
Nie było, bo własne.
Natrafiłem dzisiaj na temat kolegi Pravicova odnośnie przygody z chrztem brata... Przypomniało mi to pewną przeuroczą historię, którą uznałem za wartą przytoczenia szerszemu gronu...
Znajomemu zbójowi na świat przyszedł syn pierworodny. Tradycyjnym zwyczajem należało oczywiście go ochrzcić... W tym celu dumny ojciec udał się do swojego parafialnego kościoła celem dopełnienia wszystkich formalności z tym związanych. Zewnętrzne przejawy wiary, maleńkiej jak ziarnko gorczycy ograniczały się do okazyjnego udziału w nabożeństwach pogrzebowych najbliższych, a także w obrzędach ślubnych osób, które postanowiły zaprosić go na swoje wesela.
Jakież było zdziwienie świeżo upieczonego tatusia, gdy okazało się, że gruba koperta nie wyczerpuje wszystkich formalności, które będzie zmuszony dopełnić, aby dokonać aktu zmycia grzechu pierworodnego ze swojej pociechy. Warunki jakie postawił proboszcz parafii tj. pójście do spowiedzi, zaświadczenia z parafii rodziców chrzestnych, ich spowiedź, itp jako, że nasz bohater miał słabe serce i bardzo łatwo wpadał w gniew,przelały czarę goryczy. Wkurwił się tym straszliwie i postanowił wykonać telefon do swojego serdecznego znajomego (pochodzącego z pobliskiego miasta powiatowego), z którym łączyła go wspólnota procederów przestępczych tfu tzn. uczciwych interesów prowadzonych w ramach szajki yy to znaczy przedsiębiorstwa. Podzielił się z w krótkiej rozmowie poczuciem swojej krzywdy i poprosił o pomoc w załatwieniu formalności związanych z chrztem. Zrobił to na tyle skutecznie, że już w 40 minut później, drugi piękny samochód zaczął zdobić przykościelny parking. Czas pomiędzy przyjazdem znajomego, a zakończeniem następnej mszy panowie poświęcili na spalenie kilku papierosów na przykościelnej ławce i omówieniu spraw bieżących dotyczących prowadzonej przez nich działalności gospodarczej.
Gdy ludzie zaczęli opuszczać kościół, panowie udali się na zakrystię. Tatuś dał do zrozumienia ministrantom i Panu kościelnemu, że mają wypierdalać w podskokach po czym, gdy już zostali sami- zablokował drzwi. Tymczasem drugi z przedsiębiorców niesiony słusznym gniewem porwał lezący sznur od komży (czy huj wie czego) i jął nim dusić nim grubasa yyy to znaczy zaczął prowadzić negocjacje nt. warunków udzielenia chrztu przez księdza doborodzieja. Nagle okazało się, że wszystkie zaświadczenia są zbędne oraz, że brak jest jakichkolwiek innych przeszkód formalnych. Ustalono datę i godzinę mszy. Jako rekompensatę za poniesione straty moralne i doznane krzywdy, a także za stracony czas jeden z panów stwierdził: "Chciałem, normalnie to się kurwa nie dało, to teraz huj Ci w dupę!", po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni skóry kopertę, o której wcześniej wspominałem i uszczuplił plik pieniędzy pozostawiając jedynie kilka marnych banknotów, po czym położył ja na stole.
Wstawka teoretyczna: na chrzcie grubas jeszcze miał wyraźnie widoczną pręgę od sznura na szyi....
Nie było, bo własne.