Pewnie było już z pierdylion razy, lecz ja, krótka stażem wstawię po raz pierdylion pierwszy. Kij z tym, najwyżej pożrecie mnie żywcem. Wydłubane z konserwatyzm.pl
Apokalipsa tuż za rogiem. Demograficzny kataklizm przepowiadany jest przez dziennikarzy i polityków. Każdy roztacza przygnębiające wizje kraju pogrążonego w wiecznym mroku. Czy istnieje szansa na zapobieżenie katastrofie?
Poniższy tekst jest przedstawieniem trzeciej drogi i zabraniem głosu w dyskusji o celu i założeniach rodziny, która rozpoczęła się od publikacji dwóch znakomitych tekstów: konserwatyzm.pl/artykul/10821/adam-danek-lub-tradycjonalizm---wybor-na... a także xportal.pl/?p=10188.
Rodzi się coraz mniej dzieci. Brakuje nam dzieci, a przecież potrzebujemy dzieci, bo bez dzieci, naszych kochanych dzieci, nic nam się nie uda, wszystko przepadnie wniwecz. Cienka warstwa kurzu już pokrywa meblościanki z płyty wiórowej; gdzie ten krzepki młodzieniec, który miał pomóc babci wytrzeć zmurszały kredens?.
Nie tylko księża i politycy biją na alarm. Każdy szanujący się żurnalista dobrze wie, że "bomba demograficzna" to silnie oddziałujące na świadomość odbiorcy hasło. Ważne są jednak czyny, nie słowa; narzekać można bez końca, ale sytuacja jest patowa od ponad 20 lat i należy coś z nią wreszcie zrobić. Większość sądzi, że rozwiązaniem może być przeprowadzenie swoistej gospodarczej roszady, która polepszy standard życia i tym samym zastymuluje wzrost demograficzny.
Ta optyka może być jednak błędna. W swych licznych esejach i rozprawach naukowych z zakresu filozofii natalizmu Jan Cyraniak zwraca uwagę, że niska dzietność może być spowodowana, paradoksalnie, wysokim standardem życia Polaków, których mentalność została wypaczona przez demoliberalny kult pieniądza i wygodnego życia. Nie da się ukryć, że szkodliwe działania rządu amerykańskiego i izraelskiego, które promują rozwiązłość, życie "na kocią łapę" i indywidualizm wbiły się klinem w tradycyjny system wartości ludów europejskich. Słusznie zauważa J. Cyraniak, że być może jedyną drogą dla pobudzenia rozrodczości jest rzucenie narodu na szerokie wody biedy. Teorie tę potwierdzają badania empiryczne: takie kraje jak Bangladesz, Indie, Nigeria czy Mali cieszą się wysokim wskaźnikiem urodzeń i nie mają się czego obawiać. Zupełnie inaczej wygląda sprawa w Polsce, nie wspominając już o takich tykających bombach demograficznych jak Szwecja albo Norwegia – tam sytuacja jest tak ciężka, a społeczeństwo tak moralnie zepsute, że na poprawę nawet nie ma co liczyć.
Bieda jest ostatnią nadzieją. Kult pieniądza i wygodnego życia należy zastąpić siermiężnym ubóstwem, które zmusi lud do wspólnego działania i odbuduje siłę tradycyjnej instytucji rodziny. Zadanie wprowadzenia powszechnej ideologii biedyzmu z pozoru wydaje się skazane na porażkę. Jak nagle odkleić tych ludzi od samorealizacji, kultury, kina, muzyki, spotykania się ze znajomymi w knajpach i klubach, edukacji wyższej i tysiąca innych zbędnych czynności, które odciągają ich uwagę od jedynej słusznej – rodzenia dzieci?
Zanim zajmiemy się wprowadzeniem warunków proto-biedystycznych, pierw należy pozbyć się barier mechanicznych. Są nimi oczywiście środki antykoncepcyjne i prezerwatywy. W tej kwestii stosujemy podejście rodem z australijskiej szkoły ekonomii: zasada MINIMAX – maksymalizujemy zysk, minimalizujemy straty. Każdy stosunek seksualny powinien być obarczony jak najwyższym ryzykiem poczęcia dziecka. Wszelkie środki zmniejszające prawdopodobieństwo narodzin powinny zostać natychmiast zabronione, a korzystanie z nich obarczone karą grzywny, a nawet krótkiego aresztu. Oczywiście, należy spodziewać się, że podziemne wytwórnie prezerwatyw i pigułek "po" powstawałyby w takich warunkach jak grzyby po deszczu, ale tego typu wojny nie da się wygrać bez poniesienia pewnych ofiar. Pogodzić będzie się trzeba z widokiem wyrostków w sztruksowych kurtkach, którzy schodzą do odrapanej piwnicy w jakimś obskurnym bloku, aby nabyć drogą kupna kilka cuchnących prezerwatyw z krowiego pęcherza wytworzonych metodą chałupniczą w starym zakładzie krawieckim na trzecim piętrze.
Edukacja to kolejny ważny problem. W jednej ze swoich głośniejszych prac J. Cyraniak przedstawił kontrowersyjną tezę, jakoby walka z analfabetyzmem była motorem napędowym lewicowej, postępowej ideologii, która pragnie burzyć stary porządek i w jego miejsce wprowadzać nowe ideologiczne tropy tworzące podatny grunt dla wprowadzenia dalszych zabiegów charakterystycznych dla kulturowego marksizmu. Nie trzeba przypominać, że bolszewicy i komuniści czynnie walczyli z analfabetyzmem, tylko po to, aby zdolność czytania obywatela sowieckiego została wykorzystana do działań propagandowych. Dzisiaj erozji ideologicznej dokonuje się np. za pośrednictwem "gender studies", "studiów queer", "metody sita", czy "synchronizacji półkul mózgu". Wszelkie działania oświatowe powinny zmierzać do krzewienia ducha płodności – ersatzu kultu priapicznego. Niedopuszczalne jest, aby kierunki ideowe i edukacyjne niekompatybilne z tym przesłaniem dostępne były na publicznych uczelniach wyższych. Szkoła musi kreować etos mężczyzny-płodziciela, patrona ogniska domowego, którego lędźwia są zawsze gotowe powołać na świat kolejnego patriotę.
Zmaksymalizowaliśmy szansę poczęcia podczas stosunku i pokierowaliśmy oświatą tak, aby przyczyniła się do wzrostu demograficznego. Teraz przyszedł czas na wprowadzenie warunków proto-biedystycznych, stanu ultymatywnej, powszechnej biedy, która niczym woda przeniknie do każdej szczeliny życia obywateli. Na start należy wprowadzić prawo, które zabroni wpuszczania do lokali gastronomicznych, kin i innych przybytków rozrywkowych osób bezdzietnych po 21 roku życia. W ten sposób pozbywamy się zakłóceń stojących na drodze prokreacji. Następnym krokiem jest stworzenie odpowiednich warunków bytowo-mieszkalnych. Ten proces musi przebiegać wielotorowo. W obrębie miast prym wieść musi prosty brutalizm: kanciaste, betonowe bloki i falowce. Wszystkie mieszkania muszą być takie same, tzw. "kawalerkę" , wymysł zachodniego liberalizmu, należy wybić z głów inżynierów i dekoratorów wnętrz. Jednopokojowe mieszkanie jest symbolem dogmatycznego indywidualizmu, przekazania duszy najbardziej obrzydliwym instynktom konsumpcjonizmu i hedonizmu. Kawalerka jest wylęgarnia występku; tutaj dochodzi do bezwiednego spojenia mężczyzny (łac. homo) i kobiety (łac. homines) w cielesnym akcie kopulacji (łac. futuō), który jest bezcelowy i pozbawiony kluczowego elementu jakim jest dążenie do spłodzenia potomstwa. Samotny mężczyzna jest istotą osłabioną, pozbawioną parasola bezpieczeństwa, który w normalnych, zdrowych warunkach zapewnia rodzina. Życie w jednopokojowym mieszkaniu jest symbolem zanieczyszczenia ciała, które stopniowo wyniszcza jednostkę duchowo i intelektualnie. Zapobiec temu procesowi mogą tylko jednolite mieszkania, w których każdy kąt będzie służył promocji płodności i prokreacji. Każde mieszkanie składać się będzie z tzw. "matecznika" – pokoju głównego, który będzie stanowił centrum domowego ogniska. Nieodzownym elementem tego pokoju będzie piec kaflowy, centrum karmicznego cyklu życia, zwiastun ciepła, symbol trwałości i oddania. To przy nim zbierać się będzie cała rodzina, aby słuchać słowa głoszonego przez mężczyznę płodziciela, którego rola wszak nie może być ograniczona jedynie do zaopatrywania rodziny w pożywienie. Ojciec prowadzi wykłady ideologiczne i podtrzymuje w sercach domowników żar ogniska domowego, jest gwardzistą szwajcarskim świętego ognia familii. Jego słowo wsparte jest wręcz nadnaturalnym legitymizmem, on sam zaś przyznaje się do sprawowania dziejowej misji – jest mostem łączącym cielesny i ludzki charakter rodziny z jej transcendentnym i eschatologicznym przeznaczeniem. Wszystkie pomieszczenia powinny być surowe, pozbawione zbędnych dekoracji i innych narzędzi mogących sprowadzić na rodzinę demoniczne opętanie albo inne zagrożenia duchowo-intelektualne. Telewizory, radia, a nawet obrazy – które mogą być błędnie zinterpretowane podczas nieobecności mężczyzny-płodziciela – powinny być stanowczo odrzucane jako narzędzia niebezpieczne i wrogie idei powszechnej prokreacji. Oprócz kuchni i toalety na każdą rodzinę przeznaczone będą początkowo 3 pokoje dla dzieci, a w przypadku poczęcia więcej niż 4 potomków system reglamentacji mieszkań zaopatrywać będzie rodzinę w dodatkowe betonowe segmenty mieszkalne, doczepiane do reszty mieszkania za pomocą nowoczesnych dźwigów i żurawi. Limit dzieci? Nigdy. Małżonkowie muszą być przygotowani na to, że ich dziejowa misja podniesienia Polski z demograficznej depresji jest misją trwającą do końca ich dni. Tak długo, jak ich organizmy będą do tego zdolne, muszą płodzić dzieci i poprawiać statystyki, a gdy do mieszkania nie będzie możliwe doczepienie kolejnego segmentu mieszkalnego, specjalnie powołane do tego urzędy będą znajdować dla rodzin większe domostwa. Rodzinie nie może oczywiście zabraknąć pomieszczenia rozrodczego, tzw. "pokoju miłości i prokreacji". Tutaj dominować musi wygodne łoże i obrazy ojców kościoła i świętych na ścianach. Oświetlenie zapewniałyby cztery wysokie gromnice ustawione w każdym z rogów pokoju. Wyobraźmy sobie tę pobudzającą zmysły mistyczną atmosferę mętnie oświetlonego świecami pomieszczenia, z którego ubogich, nieotynkowanych ścian wybitni święci i papieże jakoby przeszywają swym sokolim wzrokiem parę małżeńską splecioną w płomiennym uścisku liturgicznego aktu miłości zwiastującego narodziny kolejnego potomstwa.
Aby wesprzeć rodzinę w dziele wielkiej prokreacji należy wprowadzić pełną reglamentację żywności opartą na systemie kartkowym. Do spożycia dostępne winny być jedynie produkty pierwszej potrzeby, takie jak kasza, mleko, ryż, chleb, mąka, woda, skrawki mięsa i MOM (mięso oddzielone mechanicznie); produkty takie jak wędliny, kiełbasy czy słodycze powinny zostać uznane za dobra veblenowskie i sprzedawane być jedynie za dewizy, które poszczególne rodziny mogą otrzymywać np. za wzorową płodność. Dla mieszkańców wsi przewidywany jest szeroki program demodernizacyjny, w którego pakiet wchodzić będzie całkowita likwidacja elektryczności i nowoczesnych materiałów budowlanych. Należy powrócić do starych, sprawdzonych metod – brudnego, lubieżnego stosunku na stogu siana w drewnianej oborze, albo świniarni, gdzie dzika żądza małżonków rozbudzana jest przez subtelną woń gnojowicy i paszy dla knurów.
Oczywiście, żaden porządny system mający na celu wprowadzenie warunków proto-biedystycznych nie może obejść się bez jakieś formy jurysdykcji bezpośredniej. Tutaj z pomocą przyjść mogą różne formy milicji obywatelskich, które będą stać na straży przestrzegania dyscypliny prokreacyjnej, prowadząc dokładne, comiesięczne kontrole ogniska domowego. W skład oddziałów milicji wchodzić powinni wybitni mężowie-płodziciele, którzy dokładnie opanowali wcześniej wprowadzone prawo prokreacyjne.
Kredens dalej stoi zakurzony, ale nie szlochaj już babciu, nie wszystko jeszcze stracone.
No, teraz mogę spokojnie wracać do kuchni, a wy w tym czasie zajmijcie się reprodukcją
.
.
.
jp2gmd na 100%
Apokalipsa tuż za rogiem. Demograficzny kataklizm przepowiadany jest przez dziennikarzy i polityków. Każdy roztacza przygnębiające wizje kraju pogrążonego w wiecznym mroku. Czy istnieje szansa na zapobieżenie katastrofie?
Poniższy tekst jest przedstawieniem trzeciej drogi i zabraniem głosu w dyskusji o celu i założeniach rodziny, która rozpoczęła się od publikacji dwóch znakomitych tekstów: konserwatyzm.pl/artykul/10821/adam-danek-lub-tradycjonalizm---wybor-na... a także xportal.pl/?p=10188.
Rodzi się coraz mniej dzieci. Brakuje nam dzieci, a przecież potrzebujemy dzieci, bo bez dzieci, naszych kochanych dzieci, nic nam się nie uda, wszystko przepadnie wniwecz. Cienka warstwa kurzu już pokrywa meblościanki z płyty wiórowej; gdzie ten krzepki młodzieniec, który miał pomóc babci wytrzeć zmurszały kredens?.
Nie tylko księża i politycy biją na alarm. Każdy szanujący się żurnalista dobrze wie, że "bomba demograficzna" to silnie oddziałujące na świadomość odbiorcy hasło. Ważne są jednak czyny, nie słowa; narzekać można bez końca, ale sytuacja jest patowa od ponad 20 lat i należy coś z nią wreszcie zrobić. Większość sądzi, że rozwiązaniem może być przeprowadzenie swoistej gospodarczej roszady, która polepszy standard życia i tym samym zastymuluje wzrost demograficzny.
Ta optyka może być jednak błędna. W swych licznych esejach i rozprawach naukowych z zakresu filozofii natalizmu Jan Cyraniak zwraca uwagę, że niska dzietność może być spowodowana, paradoksalnie, wysokim standardem życia Polaków, których mentalność została wypaczona przez demoliberalny kult pieniądza i wygodnego życia. Nie da się ukryć, że szkodliwe działania rządu amerykańskiego i izraelskiego, które promują rozwiązłość, życie "na kocią łapę" i indywidualizm wbiły się klinem w tradycyjny system wartości ludów europejskich. Słusznie zauważa J. Cyraniak, że być może jedyną drogą dla pobudzenia rozrodczości jest rzucenie narodu na szerokie wody biedy. Teorie tę potwierdzają badania empiryczne: takie kraje jak Bangladesz, Indie, Nigeria czy Mali cieszą się wysokim wskaźnikiem urodzeń i nie mają się czego obawiać. Zupełnie inaczej wygląda sprawa w Polsce, nie wspominając już o takich tykających bombach demograficznych jak Szwecja albo Norwegia – tam sytuacja jest tak ciężka, a społeczeństwo tak moralnie zepsute, że na poprawę nawet nie ma co liczyć.
Bieda jest ostatnią nadzieją. Kult pieniądza i wygodnego życia należy zastąpić siermiężnym ubóstwem, które zmusi lud do wspólnego działania i odbuduje siłę tradycyjnej instytucji rodziny. Zadanie wprowadzenia powszechnej ideologii biedyzmu z pozoru wydaje się skazane na porażkę. Jak nagle odkleić tych ludzi od samorealizacji, kultury, kina, muzyki, spotykania się ze znajomymi w knajpach i klubach, edukacji wyższej i tysiąca innych zbędnych czynności, które odciągają ich uwagę od jedynej słusznej – rodzenia dzieci?
Zanim zajmiemy się wprowadzeniem warunków proto-biedystycznych, pierw należy pozbyć się barier mechanicznych. Są nimi oczywiście środki antykoncepcyjne i prezerwatywy. W tej kwestii stosujemy podejście rodem z australijskiej szkoły ekonomii: zasada MINIMAX – maksymalizujemy zysk, minimalizujemy straty. Każdy stosunek seksualny powinien być obarczony jak najwyższym ryzykiem poczęcia dziecka. Wszelkie środki zmniejszające prawdopodobieństwo narodzin powinny zostać natychmiast zabronione, a korzystanie z nich obarczone karą grzywny, a nawet krótkiego aresztu. Oczywiście, należy spodziewać się, że podziemne wytwórnie prezerwatyw i pigułek "po" powstawałyby w takich warunkach jak grzyby po deszczu, ale tego typu wojny nie da się wygrać bez poniesienia pewnych ofiar. Pogodzić będzie się trzeba z widokiem wyrostków w sztruksowych kurtkach, którzy schodzą do odrapanej piwnicy w jakimś obskurnym bloku, aby nabyć drogą kupna kilka cuchnących prezerwatyw z krowiego pęcherza wytworzonych metodą chałupniczą w starym zakładzie krawieckim na trzecim piętrze.
Edukacja to kolejny ważny problem. W jednej ze swoich głośniejszych prac J. Cyraniak przedstawił kontrowersyjną tezę, jakoby walka z analfabetyzmem była motorem napędowym lewicowej, postępowej ideologii, która pragnie burzyć stary porządek i w jego miejsce wprowadzać nowe ideologiczne tropy tworzące podatny grunt dla wprowadzenia dalszych zabiegów charakterystycznych dla kulturowego marksizmu. Nie trzeba przypominać, że bolszewicy i komuniści czynnie walczyli z analfabetyzmem, tylko po to, aby zdolność czytania obywatela sowieckiego została wykorzystana do działań propagandowych. Dzisiaj erozji ideologicznej dokonuje się np. za pośrednictwem "gender studies", "studiów queer", "metody sita", czy "synchronizacji półkul mózgu". Wszelkie działania oświatowe powinny zmierzać do krzewienia ducha płodności – ersatzu kultu priapicznego. Niedopuszczalne jest, aby kierunki ideowe i edukacyjne niekompatybilne z tym przesłaniem dostępne były na publicznych uczelniach wyższych. Szkoła musi kreować etos mężczyzny-płodziciela, patrona ogniska domowego, którego lędźwia są zawsze gotowe powołać na świat kolejnego patriotę.
Zmaksymalizowaliśmy szansę poczęcia podczas stosunku i pokierowaliśmy oświatą tak, aby przyczyniła się do wzrostu demograficznego. Teraz przyszedł czas na wprowadzenie warunków proto-biedystycznych, stanu ultymatywnej, powszechnej biedy, która niczym woda przeniknie do każdej szczeliny życia obywateli. Na start należy wprowadzić prawo, które zabroni wpuszczania do lokali gastronomicznych, kin i innych przybytków rozrywkowych osób bezdzietnych po 21 roku życia. W ten sposób pozbywamy się zakłóceń stojących na drodze prokreacji. Następnym krokiem jest stworzenie odpowiednich warunków bytowo-mieszkalnych. Ten proces musi przebiegać wielotorowo. W obrębie miast prym wieść musi prosty brutalizm: kanciaste, betonowe bloki i falowce. Wszystkie mieszkania muszą być takie same, tzw. "kawalerkę" , wymysł zachodniego liberalizmu, należy wybić z głów inżynierów i dekoratorów wnętrz. Jednopokojowe mieszkanie jest symbolem dogmatycznego indywidualizmu, przekazania duszy najbardziej obrzydliwym instynktom konsumpcjonizmu i hedonizmu. Kawalerka jest wylęgarnia występku; tutaj dochodzi do bezwiednego spojenia mężczyzny (łac. homo) i kobiety (łac. homines) w cielesnym akcie kopulacji (łac. futuō), który jest bezcelowy i pozbawiony kluczowego elementu jakim jest dążenie do spłodzenia potomstwa. Samotny mężczyzna jest istotą osłabioną, pozbawioną parasola bezpieczeństwa, który w normalnych, zdrowych warunkach zapewnia rodzina. Życie w jednopokojowym mieszkaniu jest symbolem zanieczyszczenia ciała, które stopniowo wyniszcza jednostkę duchowo i intelektualnie. Zapobiec temu procesowi mogą tylko jednolite mieszkania, w których każdy kąt będzie służył promocji płodności i prokreacji. Każde mieszkanie składać się będzie z tzw. "matecznika" – pokoju głównego, który będzie stanowił centrum domowego ogniska. Nieodzownym elementem tego pokoju będzie piec kaflowy, centrum karmicznego cyklu życia, zwiastun ciepła, symbol trwałości i oddania. To przy nim zbierać się będzie cała rodzina, aby słuchać słowa głoszonego przez mężczyznę płodziciela, którego rola wszak nie może być ograniczona jedynie do zaopatrywania rodziny w pożywienie. Ojciec prowadzi wykłady ideologiczne i podtrzymuje w sercach domowników żar ogniska domowego, jest gwardzistą szwajcarskim świętego ognia familii. Jego słowo wsparte jest wręcz nadnaturalnym legitymizmem, on sam zaś przyznaje się do sprawowania dziejowej misji – jest mostem łączącym cielesny i ludzki charakter rodziny z jej transcendentnym i eschatologicznym przeznaczeniem. Wszystkie pomieszczenia powinny być surowe, pozbawione zbędnych dekoracji i innych narzędzi mogących sprowadzić na rodzinę demoniczne opętanie albo inne zagrożenia duchowo-intelektualne. Telewizory, radia, a nawet obrazy – które mogą być błędnie zinterpretowane podczas nieobecności mężczyzny-płodziciela – powinny być stanowczo odrzucane jako narzędzia niebezpieczne i wrogie idei powszechnej prokreacji. Oprócz kuchni i toalety na każdą rodzinę przeznaczone będą początkowo 3 pokoje dla dzieci, a w przypadku poczęcia więcej niż 4 potomków system reglamentacji mieszkań zaopatrywać będzie rodzinę w dodatkowe betonowe segmenty mieszkalne, doczepiane do reszty mieszkania za pomocą nowoczesnych dźwigów i żurawi. Limit dzieci? Nigdy. Małżonkowie muszą być przygotowani na to, że ich dziejowa misja podniesienia Polski z demograficznej depresji jest misją trwającą do końca ich dni. Tak długo, jak ich organizmy będą do tego zdolne, muszą płodzić dzieci i poprawiać statystyki, a gdy do mieszkania nie będzie możliwe doczepienie kolejnego segmentu mieszkalnego, specjalnie powołane do tego urzędy będą znajdować dla rodzin większe domostwa. Rodzinie nie może oczywiście zabraknąć pomieszczenia rozrodczego, tzw. "pokoju miłości i prokreacji". Tutaj dominować musi wygodne łoże i obrazy ojców kościoła i świętych na ścianach. Oświetlenie zapewniałyby cztery wysokie gromnice ustawione w każdym z rogów pokoju. Wyobraźmy sobie tę pobudzającą zmysły mistyczną atmosferę mętnie oświetlonego świecami pomieszczenia, z którego ubogich, nieotynkowanych ścian wybitni święci i papieże jakoby przeszywają swym sokolim wzrokiem parę małżeńską splecioną w płomiennym uścisku liturgicznego aktu miłości zwiastującego narodziny kolejnego potomstwa.
Aby wesprzeć rodzinę w dziele wielkiej prokreacji należy wprowadzić pełną reglamentację żywności opartą na systemie kartkowym. Do spożycia dostępne winny być jedynie produkty pierwszej potrzeby, takie jak kasza, mleko, ryż, chleb, mąka, woda, skrawki mięsa i MOM (mięso oddzielone mechanicznie); produkty takie jak wędliny, kiełbasy czy słodycze powinny zostać uznane za dobra veblenowskie i sprzedawane być jedynie za dewizy, które poszczególne rodziny mogą otrzymywać np. za wzorową płodność. Dla mieszkańców wsi przewidywany jest szeroki program demodernizacyjny, w którego pakiet wchodzić będzie całkowita likwidacja elektryczności i nowoczesnych materiałów budowlanych. Należy powrócić do starych, sprawdzonych metod – brudnego, lubieżnego stosunku na stogu siana w drewnianej oborze, albo świniarni, gdzie dzika żądza małżonków rozbudzana jest przez subtelną woń gnojowicy i paszy dla knurów.
Oczywiście, żaden porządny system mający na celu wprowadzenie warunków proto-biedystycznych nie może obejść się bez jakieś formy jurysdykcji bezpośredniej. Tutaj z pomocą przyjść mogą różne formy milicji obywatelskich, które będą stać na straży przestrzegania dyscypliny prokreacyjnej, prowadząc dokładne, comiesięczne kontrole ogniska domowego. W skład oddziałów milicji wchodzić powinni wybitni mężowie-płodziciele, którzy dokładnie opanowali wcześniej wprowadzone prawo prokreacyjne.
Kredens dalej stoi zakurzony, ale nie szlochaj już babciu, nie wszystko jeszcze stracone.
No, teraz mogę spokojnie wracać do kuchni, a wy w tym czasie zajmijcie się reprodukcją
______________
Chędożę Jezu Krysta.
.
.
jp2gmd na 100%