Przedstawiam trzy przypadki kontaktu polaków z cyganami.
Historia.
Pogrom mławski (26 i 27 czerwca 1991 roku w Mławie) – zbiorowy wybuch agresji części mławian skierowanej przeciwko mieniu najbogatszych przedstawicieli miejscowej ludności cygańskiej.
Przebieg zdarzeń[edytuj | edytuj kod]
Impulsem do wybuchu kilkudniowych zamieszek był wypadek samochodowy, który nastąpił 23 czerwca około godziny 23.00 na przejściu dla pieszych przy ulicy Piłsudskiego (róg Zuzanny Morawskiej). Wypadek spowodował siedemnastoletni Roman Paćkowski, należący do mniejszości romskiej. Wbrew obiegowym opiniom sprawca posiadał prawo jazdy. Sprawca zbiegł z miejsca wypadku nie udzielając pomocy ofiarom i ukrył się. W wypadku zostało poszkodowanych dwoje Polaków: przebywający na przepustce dwudziestojednoletni żołnierz, który w wyniku obrażeń kilka dni po wypadku zmarł i towarzysząca mu siedemnastoletnia dziewczyna, u której zdarzenie spowodowało uraz psychiczny. Społeczność romska w Mławie przez dwa dni ukrywała sprawcę wypadku, odmawiając wskazania miejsca jego pobytu służbom porządkowym. W wyniku pertraktacji z wójtem społeczności romskiej 25 czerwca sprawca wypadku został przywieziony na komendę policji a w dniu następnym 26 czerwca przyprowadzono samochód, którym spowodowano wypadek[2]. Ze względu na rosnące napięcie społeczne policja rozplakatowała informację o pojmaniu i osadzeniu w areszcie poza obrębem miasta sprawcy wypadku, jednak to nie zdołało uspokoić nastrojów[2]. 26 czerwca (dwa dni po wypadku) tłum Polaków przez dwa kolejne dni, w różnych odstępach czasu i z różnym nasileniem, dokonywał czynnych napaści na domostwa, własność i mienie Romów zlokalizowane w różnych częściach miasta, uchodzących od lat za "cygańskie". Większość ludności romskiej w trakcie wydarzeń opuściła miasto, niewielki odsetek ukrywał się u Polaków. Nie doszło do fizycznej napaści na żadnego przedstawiciela mniejszości romskiej, a cała agresja tłumu skierowała się na niszczenie mienia. W wyniku zamieszek dokonano dużych zniszczeń w majątkach należących do Romów. W sumie zniszczono całkowicie siedemnaście domów, a częściowo (napastnicy nie zdołali się do nich wedrzeć) cztery, zdemolowano też dziewięć mieszkań. Do Mławy sprowadzono dodatkowe oddziały policji, wprowadzono godzinę policyjną. Premier Jan Krzysztof Bielecki powołał komisję specjalną, która oszacowała straty ludności romskiej poniesione w wyniku zamieszek na 4,8 mld złotych (wartość sprzed denominacji)[3]. Wydarzenia zostały nazwane przez media pogromem mławskim. Za udział w zajściach zarzuty postawiono 21 osobom[4], 17 osób zostało skazanych na kary pozbawienia wolności od pół roku do 2,5 roku oraz grzywny i nawiązki, 10 osobom sąd zawiesił wykonanie kary i dał dozór kuratora.[3]
Zapomniany Pogrom Oświęcimski - Marek Isztok
Kilka dni temu (21-22 października), minęła 29 rocznica pogromu oświęcimskiego. W 1981 roku błahy z pozoru incydent, podczas którego doszło do bójki miedzy przedstawicielem społeczności romskiej i polskiej, przerodziła się szybko w regularny pogrom. Po raz kolejny powtórzył się klasyczny mechanizm „kozła ofiarnego” czyli w chwili kryzysu całe odium uśpionej nienawiści i lęku kierowane jest wobec „innych”, „obcych”, w tym przypadku utożsamionych z Romami.
Do tego czasu wydawało się, że miejscowi Romowie żyją w harmonii z resztą mieszkańców Oświęcimia. Utrzymywali ze sobą poprawne stosunki, często przyjaźnili się z sobą. Jednak w tamte jesienne dni było inaczej.
Do pojedynczych prowodyrów stopniowo dołączało coraz więcej ludzi. Próbowano w różny sposób interpretować, jakie było tło zajść, istniały opinie, że miały one charakter spontaniczny, a bójka stała się iskrą uruchamiającą nagromadzoną spiralę niechęci. W rzeczywistości pogrom był prowokacją ze strony ówczesnych Sił Bezpieczeństwa, czego dowodem mogą być próby manipulacji i rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji - m.in. jakoby Romowie z województwa mieliby być przesiedleni do Oświęcimia, a także, że miejscowi Romowie wykupili cześć budynku komunalnego, co okazało się zwykłą plotka – celem podjudzenia negatywnych emocji wobec Romów wśród mieszkańców miasta na krótko przed wybuchem pogromu.
Dodatkowym argumentem przemawiającym za zasadnością twierdzenia o inspirowanym charakterze zajść antyromskich był fakt, iż w Oświęcimiu pogrom uzyskał swoiste ramy organizacyjne w postaci zawiązanie przez tłum „Komitetu na rzecz wypędzenia Cyganów”, co w przypadku czysto spontanicznej akcji, gdzie rządzi przypadek i chaos, byłoby raczej niemożliwe. Co jeszcze straszniejsze, komitet został potraktowany jako równoprawny partner dialogu na linii władza – społeczeństwo lokalne, a Romowie stali się przedmiotem dyskusji, niczym „podludzie”, z którymi zdaniem nikt się nie liczy. Jednocześnie postawę ówczesnych władz i milicji można określić jako ambiwalentną, gdyż choć pertraktowali z przedstawicielami wrogiego tłumu, którzy chcieli ostatecznie zlikwidować „problem romski” w mieście, to należy zaznaczyć, że tylko zdecydowana postawa milicji pozwoliła zapobiec tragedii. W efekcie tłum ruszył pod dom uczestnika bójki, spalono i zniszczono wiele samochodów. Cześć rodzin romskich w popłochu musiało uciekać ze swoich mieszkań. Po 2 dniach walk milicji z uczestnikami pogromu, Romowie zostali ocaleni, jednak cena, jaką za to zapłacili, była wielka.
Władze pod presją mieszkańców wypracowały swoisty „kompromis”, rozwiązujący problem zamieszek antyromskich. Poprzedziło go spotkanie, do jakiego doszło miedzy przedstawicielami ówczesnych władz, milicji oraz Komitetu z wójtem romskim, który wraz z delegacją romską przybył na nie pod osłoną eskorty milicji. Stronie romskiej złożono propozycje opuszczenia Oświęcimia i osiedlenia się na terenie wyznaczonego dla nich osiedla pod Bielskiem czyli de facto zamieszkania w swoistym gettcie romskim. Ze zrozumiałych względów propozycja ta została odrzucona, co w konsekwencji spowodowało, że władze złożyły propozycje nie do odrzucenia, od której Romowie nie mogli się już odwołać. W efekcie negocjacji Komitetu z władzami, w których uczestniczył również wójt Romów, doszło do ugody, na mocy której cała społeczność romska otrzymała paszporty (choć dla wielu innych obywateli Polski otrzymanie tego dokumentu było sprawą trudną, jeżeli nie niemożliwą) i wyemigrowała do Szwecji. Były to tzw. wilcze bilety, uprawniające do przejazdu przez granicę w jedną stronę z adnotacją, iż posiadacz nie jest obywatelem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ostatnia, najliczniejsza grupa Romów wyjechała 13 grudnia 1981 roku, w dniu wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Rozwiązanie wypracowane wówczas stało się „modelowym”, które następnie było stosowane wobec Romów w całej Polsce. Nie można również zapominać, iż pogrom w konsekwencji miał również skutki ekonomiczne - zmuszone do wyjazdu rodziny romskie z braku czasu i możliwości musiały często za bezcen wyprzedawać swój majątek – meble, sprzęt elektroniczny, samochody, a nabywcami i jednocześnie beneficjentami tego procederu byli miejscowi.
W ten sposób ludzie, którzy urodzili się w Polsce, których przodkowie od wielu pokoleń byli obywatelami państwa polskiego, zostali przymusowo pozbawieni obywatelstwa i wyrzuceni ze swojej ojczyzny tylko dlatego, że byli Romami. Niestety, świadomość o tych wydarzeniach wśród społeczeństwa jest wręcz zerowa, dlatego też należy ustawicznie o tym przypominać, aby pogrom ten nigdy nie został zapomniany.
Wydarzenia w Oświęcimiu sprzed blisko trzydziestu lat stanowią czarną kartę w historii powojennej Polski, odrażający przykład inżynierii społecznej, która problemy natury etnicznej rozwiązuje drogą decyzji administracyjnej i przymusowych wysiedleń. Pogrom to lekcja pokazująca, że władze nie powinny lekceważyć żadnych incydentów, potęgujących napięcia społeczne, gdyż ciągle w podświadomości społeczeństwa nagromadzone są ogromne pokłady stereotypów antyromskich, niechęci, strachu, braku zrozumienia, co w sytuacjach kryzysowych grozi eskalacją nienawiści. Pomimo tego, że obecnie żyjemy w zupełnie innych realiach polityczno-społecznych, w warunkach demokratycznego kraju, będącego członkiem Zjednoczonej Europy, to, jak pokazał ostatni przypadek próby linczu na jednej z rodzin romskich, jaki miał miejsce w Limanowej, natura ludzka jest niezmienna i należy usilnie pracować, aby tego typu wydarzenia nie miały nigdy miejsca.
Cygan zły nawet w trumnie
Wykop
Drukuj
Napisał(a): Marcin Ogdowski w wydaniu 10/2003.
Cygan zły nawet w trumnie
W czasie pogrzebu Cygana z Kęt koło Oświęcimia ksiądz nazwał żałobników złodziejami. Jak sam przyznaje, chciał dać im nauczkę...
- Cygan to szmata. Ot, byle co, niewarte nawet odrobiny szacunku... Spotykasz takiego na ulicy i przechodzisz na drugą stronę. Albo patrzysz dumnie w ślepia i spluwasz pod nogi. Bo mijasz złodzieja, oszusta, lenia, brudasa. Gardzisz nim - to najlepsze określenie. I dlatego nie stać cię na przyzwoitość. Nawet wówczas, gdy ów Cygan nikomu nie wadzi, bo leży w trumnie. A wokół płacze rodzina, bliscy, znajomi. Ale ciebie to nie rusza. Nie widzisz tej rozpaczy. Więc trzaskasz słowami jak biczem. I nieważne, że jesteś księdzem. Bo przecież przemawiasz do Cyganów - żali się Adolf Szmyt, wiceprezes oświęcimskiego Stowarzyszenia Romów w Polsce.
Nocą, 1 grudnia ub.r., czterech mężczyzn jechało osobowym autem na południe Polski. Wśród nich Stefan Majewski i Krzysztof Bartosiewicz. Rom i Polak, o tyle wyjątkowi, że połączeni więzami rodzinnymi - siostra Majewskiego, Ćierema, była żoną Bartosiewicza. W okolicach Świebodzina kierowca nie zdołał bezpiecznie wyprowadzić samochodu z poślizgu. W czołowym zderzeniu z tirem na miejscu zginęło trzech mężczyzn. Majewski osierocił żonę i troje dzieci. Bartosiewicz zostawił żonę, 20-letnią, pozbawioną nerek córkę i dwóch synów, 18- i 14-latka
Ostatnie słowo
Kęty, niewielkie miasteczko w pobliżu Oświęcimia - rodzinna miejscowość Stefana Majewskiego. Trzy dni po wypadku w kościele pw. św. Małgorzaty i Katarzyny zebrał się tłum ludzi. Trzysta, może czterysta osób, przede wszystkim Cyganów. Wśród nich spora grupa Romów z Niemiec, Francji, Szwecji, a nawet Kanady. Cygańska elita. Przyjechali, by pożegnać Majewskiego. Jego ojciec to cygański wójt z Kęt. Osoba znana i poważana wśród Romów, także tych, którzy wyemigrowali za granicę. Obecność na pogrzebie jego syna to sprawa honoru i szacunku.
Tego dnia w tym samym miejscu żegnano również Bartosiewicza. Obie trumny stały obok siebie. Wspólne pogrzeby Cyganów i Polaków nie zdarzają się zbyt często. Lecz Bartosiewicz żył wśród Romów ponad 20 lat. Miał czas, by stać się jednym z nich. I to oni towarzyszyli mu w ostatniej drodze. Pełnej spokoju i powagi. Do czasu...
- Cyganie! - wołał w trakcie kazania Franciszek Knapik, proboszcz kęckiej parafii. - Teraz się pojawiliście. A na co dzień do kościoła nie chodzicie. Okradacie go tylko, skarbonki zabieracie, figurki i szyby rozbijacie. Mnie wyzywacie, zakonnice obrażacie. A wasze dzieci w chrzcielnice z uświęconą wodą sikają. Złodzieje i bezbożnicy...
- Horror, prawdziwy horror - wspomina Ćierema Bartosiewicz uroczystość pogrzebową. Rozmawiamy w jej mieszkaniu w Oświęcimiu. Budynek to brudna i zniszczona czynszówka. Lecz w środku czysto i po cygańsku kolorowo - mnóstwo obrazków, figurek, dywaników. Na biurku przewiązane czarną kokardą zdjęcie Krzysztofa Bartosiewicza. Kobieta co rusz zerka w jego stronę. - Jednego dnia straciłam męża i brata. Myślałam, że nic gorszego spotkać mnie już nie może. A tu taki cios, i to ze strony księdza. Do żywych mówił, ale i zmarłego, Cygana przecież, tak samo obraził. Przyszłam na pogrzeb słaba, na prochach, więc gdy usłyszałam te słowa, zemdlałam. Później opowiedzieli mi, co się dalej działo. W kościele podniósł się szum. Niemal do awantury doszło - kobiecie łamie się głos.
- Jedna z Cyganek krzyknęła, że Polacy też kradną, lecz nie wypada o tym mówić, bo to pogrzeb - opowiada Adolf Szmyt, uczestnik ceremonii. - Ksiądz na to, że jak nam się nie podoba, to możemy zabrać ciała i wyjść z kościoła... Bo tak naprawdę to on nam łaskę robi. Nikt mu Cygana chować nie każe. Dziś trochę mi głupio, że przyłączyłem się do reszty - wsadziliśmy dumę w kieszeń i pozwoliliśmy, by proboszcz dokończył pogrzeb. Ale co było robić? Zmarłego nie pochować?
Potem w czasie stypy żałobnicy doszli do wniosku, że ksiądz, dla Polaków autorytet, publicznie ich naznaczył. Wskazał jako tych, których trzeba gnoić. Bo kradną i są źli. Jakby chciał, by powtórzyły się wydarzenia sprzed pięciu lat.
Kamienie w odwecie
19 lutego 1998 r. do jednego z kęckich marketów przyszło kilkoro cygańskich dzieci. Ochroniarz nazwał je brudasami i złodziejami, a następnie pogonił ze sklepu. Cygańscy rodzice poskarżyli się właścicielowi, który wyrzucił nadgorliwego pracownika. Ten w odwecie zebrał 15 kolegów i udał się z nimi pod romskie domy. Najpierw obrzucili je kamieniami, wybijając kilkanaście okien. Później rozbili szyby i lusterka w należących do Cyganów samochodach. Na końcu udało im się dopaść kilku Romów i dotkliwie ich pobić.
W relacjach z tamtych zdarzeń Cyganie podkreślają bezradność i obojętność policji. To nie do końca jest zgodne z prawdą. Funkcjonariusze ujęli bowiem większość napastników. Cyganie jednak zdołali rozpoznać tylko dwóch.
Przykład siedzących w areszcie kolegów nie zniechęcił pozostałych bandytów. Jeszcze przez cały marzec spotykanych na mieście Cyganów obrzucano wyzwiskami, opluwano. Młodzi Polacy grozili, że ich zabiją, podpalą, zgwałcą ich kobiety. Sterroryzowani Romowie z całego miasteczka przenieśli się do jednego mieszkania. Wystawiali warty, a na ulice wychodzili w większych grupach. I pewnego dnia, pod koniec maja, nie wytrzymali atmosfery oblężenia. Kilkunastu napadło na bar w pobliskim Czańcu, gdzie spotykali się skini.
O konflikcie w Kętach usłyszała cała Polska. I choć o Romach nie wypowiadano się wówczas najlepiej, to jednak zamierzony cel udało im się osiągnąć - otwarte ataki ze strony Polaków ustały.
Prokuratura nie dopatrzyła się
- Miejscowemu proboszczowi taki porządek zdaje się nie pasować - mówi Adolf Szmyt. - Dlatego skierowałem wniosek do oświęcimskiej prokuratury o wszczęcie dochodzenia w sprawie jego wypowiedzi na pogrzebie. Napisałem, że ksiądz Franciszek Knapik, publicznie nazywając nas złodziejami, roznieca nienawiść na tle narodowościowym i podburza do wystąpień antyromskich. Ale prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. W uzasadnieniu napisano, że nie można uznać, by ksiądz dopuścił się przestępstwa podżegania do waśni narodowych.
- I dobrze, że prokuratura taką opinię wydała - twierdzi ksiądz Knapik. - Bo ani mi do głowy nie przyszło, by napuszczać na Cyganów. Lubię tych ludzi, choć parafianie z nich raczej kiepscy. Do kościoła przychodzą i księdza potrzebują tylko wtedy, gdy trzeba kogoś pochować. A co z chrztem, bierzmowaniem, ślubami? Co z niedzielnymi mszami? Tu Cyganów nie zobaczysz. No i kradną - niejedną skarbonkę mi opróżnili, niejeden zostawiony przed kościołem rower zwinęli. A radia z samochodów... Bóg jeden wie, ilu parafian je straciło.
- Kradną - aspirant Jerzy Jarosz, zastępca szefa kęckiej policji, potwierdza wypowiedź księdza.
- W Kętach mieszka około 50 osób narodowości romskiej. Ze starszymi nie mamy żadnych problemów, ale młodzi to prawdziwe utrapienie. Od 1995 r. prowadziliśmy kilkadziesiąt spraw przeciwko młodym Romom. Przede wszystkim chodziło o kradzieże i włamania - do mieszkań, samochodów i na teren parafii. Kradli, co popadło, najczęściej drobnicę - kościelne skarbonki, biżuterię, radia. Ale ostatnio się uspokoili.
Cygańskie opamiętanie dostrzegł również ksiądz Knapik.
- Przemówiłem Romom do rozsądku i uspokoili się - podkreśla. - Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem, choć na pewno nie kazałem ludziom zabierać ciał i wynosić się z kościoła. To byłoby nie po chrześcijańsku. Wiem natomiast, co chciałem powiedzieć - że kradną, do kościoła nie chodzą. Po co to wszystko? Bo wiedziałem, że wśród żałobników są Romowie ze świata. Byłem przekonany, że jeśli w ich obecności padną te słowa, kęckim Cyganom zrobi się wstyd. I dzięki temu opamiętają się. To był celowy afront. Taka - można powiedzieć - twarda pedagogika.
Cygan ponad prawem
I jak przekonywał mnie ksiądz Knapik, nie chodziło o kościelne skarbonki. Tuż przed pogrzebem miał do niego przyjść policjant z kartoteką jednego z Romów.
- Występków było tam co niemiara - relacjonuje duchowny. - Gdy złodziejaszkowi zaczęło się palić pod nogami, ziomkowie wysłali go do Szwecji. Nie pierwszy zresztą raz Cygan umknął sprawiedliwości. Polscy parafianie widzą to i złoszczą się, że Rom ponad prawem stoi. A stąd tylko krok do pogromów. W latach 1980-1983, w czasie fali antycygańskich wystąpień, byłem wikarym w Oświęcimiu. Nie chciałbym, by w Kętach znów doszło do podobnych zdarzeń.
- A było to tak na pogrzebie gadać? - cygański wójt Stefan Majewski z dezaprobatą kręci głową. - Co to, młodzi Cyganie ojców nie mają? Jeśli naprawdę coś nakradli czy rozbili, jeden czy drugi gówniarz po dupie by dostał i byłby spokój. Ale ksiądz wolał inaczej, pamięci zmarłego nie szanując. Ludziom krwi i nerwów napsuł. Teraz żaden Cygan mu do kościoła nie przyjdzie. Żeby choć przeprosił. Do mnie z dobrym słowem przyszedł. Do biednej Ćieremy pojechał. Ale on twardy jak głaz...
- Nie chcieliśmy z księdzem walczyć - dodaje Adolf Szmyt. - Ale skoro on taki niewzruszony, skoro publicznie przeprosić nie chciał, nie było innej drogi, niż oddać sprawę prokuraturze. Teraz, gdy rejonówka nas zignorowała, zwrócimy się do prokuratury okręgowej. I o całej sprawie poinformujemy Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Helsińską Fundację Praw Człowieka. Nie może być tak, żeby katolicki ksiądz Cyganowi w twarz napluł i nic mu za to nie groziło.
- Przeprosić? - ksiądz Knapik zastanawia się nad taką możliwością. - Czy mógłbym? Na pewno nie za intencje. Może rzeczywiście nie powinienem był mówić w ten sposób na pogrzebie. Ale jeśli nie przy tej okazji, to kiedy, skoro Cyganie kościoła unikają? - pyta retorycznie i milknie na chwilę. - Jeśli chcą przeprosin, niech do mnie przyjdą - kończy własne rozmyślania i jednocześnie naszą rozmowę. Odprowadza do drzwi plebanii. Jestem już przy głównej bramie prowadzącej do parafii, gdy słyszę, jak krzyczy: - Tylko nie róbcie ze mnie cyganożercy, rasisty!
Miga mi zawieszona przy bramie ulotka ze słowami Bismarcka: \"Bezmyślność Polaków czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów\".
Marcin Ogdowski
Romowie, Cyganie - grupa etniczna licząca w Polsce od 30 do 50 tys. W 1989 r. polscy Romowie uzyskali status mniejszości narodowej.
Zdaniem Marcina Kornaka, szefa antyrasistowskiego Stowarzyszenia \"Nigdy Więcej!\", Cyganie w Polsce spotykają się z wyjątkową nietolerancją, zwłaszcza w niewielkich miejscowościach południowej Polski. W jego opinii, wynika to przede wszystkim z utrwalonych stereotypów, zgodnie z którymi Cygan to złodziej, brudas, leń i kombinator. Niechęć wobec Romów nie jest cechą jakiejś określonej grupy, charakteryzuje ogół Polaków - twierdzi prezes stowarzyszenia. Różnice ujawniają się w sposobie manifestowania tej antypatii - jedni \"najwyżej\" nie usiądą koło Roma w autobusie, inni dążą do siłowej konfrontacji.
- Prowadzimy monitoring wystąpień o charakterze rasistowskim, do jakich dochodzi na terenie całej Polski - mówi Marcin Kornak. - Jednak do tej pory nie odnotowaliśmy przypadku, w którym za takimi działaniami w odniesieniu do społeczności romskiej staliby księża katoliccy. Wręcz przeciwnie, znam kilka historii, w których to właśnie duchowni starali się zapobiec prześladowaniom ze strony osób narodowości polskiej.
Historia.
Pogrom mławski (26 i 27 czerwca 1991 roku w Mławie) – zbiorowy wybuch agresji części mławian skierowanej przeciwko mieniu najbogatszych przedstawicieli miejscowej ludności cygańskiej.
Przebieg zdarzeń[edytuj | edytuj kod]
Impulsem do wybuchu kilkudniowych zamieszek był wypadek samochodowy, który nastąpił 23 czerwca około godziny 23.00 na przejściu dla pieszych przy ulicy Piłsudskiego (róg Zuzanny Morawskiej). Wypadek spowodował siedemnastoletni Roman Paćkowski, należący do mniejszości romskiej. Wbrew obiegowym opiniom sprawca posiadał prawo jazdy. Sprawca zbiegł z miejsca wypadku nie udzielając pomocy ofiarom i ukrył się. W wypadku zostało poszkodowanych dwoje Polaków: przebywający na przepustce dwudziestojednoletni żołnierz, który w wyniku obrażeń kilka dni po wypadku zmarł i towarzysząca mu siedemnastoletnia dziewczyna, u której zdarzenie spowodowało uraz psychiczny. Społeczność romska w Mławie przez dwa dni ukrywała sprawcę wypadku, odmawiając wskazania miejsca jego pobytu służbom porządkowym. W wyniku pertraktacji z wójtem społeczności romskiej 25 czerwca sprawca wypadku został przywieziony na komendę policji a w dniu następnym 26 czerwca przyprowadzono samochód, którym spowodowano wypadek[2]. Ze względu na rosnące napięcie społeczne policja rozplakatowała informację o pojmaniu i osadzeniu w areszcie poza obrębem miasta sprawcy wypadku, jednak to nie zdołało uspokoić nastrojów[2]. 26 czerwca (dwa dni po wypadku) tłum Polaków przez dwa kolejne dni, w różnych odstępach czasu i z różnym nasileniem, dokonywał czynnych napaści na domostwa, własność i mienie Romów zlokalizowane w różnych częściach miasta, uchodzących od lat za "cygańskie". Większość ludności romskiej w trakcie wydarzeń opuściła miasto, niewielki odsetek ukrywał się u Polaków. Nie doszło do fizycznej napaści na żadnego przedstawiciela mniejszości romskiej, a cała agresja tłumu skierowała się na niszczenie mienia. W wyniku zamieszek dokonano dużych zniszczeń w majątkach należących do Romów. W sumie zniszczono całkowicie siedemnaście domów, a częściowo (napastnicy nie zdołali się do nich wedrzeć) cztery, zdemolowano też dziewięć mieszkań. Do Mławy sprowadzono dodatkowe oddziały policji, wprowadzono godzinę policyjną. Premier Jan Krzysztof Bielecki powołał komisję specjalną, która oszacowała straty ludności romskiej poniesione w wyniku zamieszek na 4,8 mld złotych (wartość sprzed denominacji)[3]. Wydarzenia zostały nazwane przez media pogromem mławskim. Za udział w zajściach zarzuty postawiono 21 osobom[4], 17 osób zostało skazanych na kary pozbawienia wolności od pół roku do 2,5 roku oraz grzywny i nawiązki, 10 osobom sąd zawiesił wykonanie kary i dał dozór kuratora.[3]
Zapomniany Pogrom Oświęcimski - Marek Isztok
Kilka dni temu (21-22 października), minęła 29 rocznica pogromu oświęcimskiego. W 1981 roku błahy z pozoru incydent, podczas którego doszło do bójki miedzy przedstawicielem społeczności romskiej i polskiej, przerodziła się szybko w regularny pogrom. Po raz kolejny powtórzył się klasyczny mechanizm „kozła ofiarnego” czyli w chwili kryzysu całe odium uśpionej nienawiści i lęku kierowane jest wobec „innych”, „obcych”, w tym przypadku utożsamionych z Romami.
Do tego czasu wydawało się, że miejscowi Romowie żyją w harmonii z resztą mieszkańców Oświęcimia. Utrzymywali ze sobą poprawne stosunki, często przyjaźnili się z sobą. Jednak w tamte jesienne dni było inaczej.
Do pojedynczych prowodyrów stopniowo dołączało coraz więcej ludzi. Próbowano w różny sposób interpretować, jakie było tło zajść, istniały opinie, że miały one charakter spontaniczny, a bójka stała się iskrą uruchamiającą nagromadzoną spiralę niechęci. W rzeczywistości pogrom był prowokacją ze strony ówczesnych Sił Bezpieczeństwa, czego dowodem mogą być próby manipulacji i rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji - m.in. jakoby Romowie z województwa mieliby być przesiedleni do Oświęcimia, a także, że miejscowi Romowie wykupili cześć budynku komunalnego, co okazało się zwykłą plotka – celem podjudzenia negatywnych emocji wobec Romów wśród mieszkańców miasta na krótko przed wybuchem pogromu.
Dodatkowym argumentem przemawiającym za zasadnością twierdzenia o inspirowanym charakterze zajść antyromskich był fakt, iż w Oświęcimiu pogrom uzyskał swoiste ramy organizacyjne w postaci zawiązanie przez tłum „Komitetu na rzecz wypędzenia Cyganów”, co w przypadku czysto spontanicznej akcji, gdzie rządzi przypadek i chaos, byłoby raczej niemożliwe. Co jeszcze straszniejsze, komitet został potraktowany jako równoprawny partner dialogu na linii władza – społeczeństwo lokalne, a Romowie stali się przedmiotem dyskusji, niczym „podludzie”, z którymi zdaniem nikt się nie liczy. Jednocześnie postawę ówczesnych władz i milicji można określić jako ambiwalentną, gdyż choć pertraktowali z przedstawicielami wrogiego tłumu, którzy chcieli ostatecznie zlikwidować „problem romski” w mieście, to należy zaznaczyć, że tylko zdecydowana postawa milicji pozwoliła zapobiec tragedii. W efekcie tłum ruszył pod dom uczestnika bójki, spalono i zniszczono wiele samochodów. Cześć rodzin romskich w popłochu musiało uciekać ze swoich mieszkań. Po 2 dniach walk milicji z uczestnikami pogromu, Romowie zostali ocaleni, jednak cena, jaką za to zapłacili, była wielka.
Władze pod presją mieszkańców wypracowały swoisty „kompromis”, rozwiązujący problem zamieszek antyromskich. Poprzedziło go spotkanie, do jakiego doszło miedzy przedstawicielami ówczesnych władz, milicji oraz Komitetu z wójtem romskim, który wraz z delegacją romską przybył na nie pod osłoną eskorty milicji. Stronie romskiej złożono propozycje opuszczenia Oświęcimia i osiedlenia się na terenie wyznaczonego dla nich osiedla pod Bielskiem czyli de facto zamieszkania w swoistym gettcie romskim. Ze zrozumiałych względów propozycja ta została odrzucona, co w konsekwencji spowodowało, że władze złożyły propozycje nie do odrzucenia, od której Romowie nie mogli się już odwołać. W efekcie negocjacji Komitetu z władzami, w których uczestniczył również wójt Romów, doszło do ugody, na mocy której cała społeczność romska otrzymała paszporty (choć dla wielu innych obywateli Polski otrzymanie tego dokumentu było sprawą trudną, jeżeli nie niemożliwą) i wyemigrowała do Szwecji. Były to tzw. wilcze bilety, uprawniające do przejazdu przez granicę w jedną stronę z adnotacją, iż posiadacz nie jest obywatelem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ostatnia, najliczniejsza grupa Romów wyjechała 13 grudnia 1981 roku, w dniu wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Rozwiązanie wypracowane wówczas stało się „modelowym”, które następnie było stosowane wobec Romów w całej Polsce. Nie można również zapominać, iż pogrom w konsekwencji miał również skutki ekonomiczne - zmuszone do wyjazdu rodziny romskie z braku czasu i możliwości musiały często za bezcen wyprzedawać swój majątek – meble, sprzęt elektroniczny, samochody, a nabywcami i jednocześnie beneficjentami tego procederu byli miejscowi.
W ten sposób ludzie, którzy urodzili się w Polsce, których przodkowie od wielu pokoleń byli obywatelami państwa polskiego, zostali przymusowo pozbawieni obywatelstwa i wyrzuceni ze swojej ojczyzny tylko dlatego, że byli Romami. Niestety, świadomość o tych wydarzeniach wśród społeczeństwa jest wręcz zerowa, dlatego też należy ustawicznie o tym przypominać, aby pogrom ten nigdy nie został zapomniany.
Wydarzenia w Oświęcimiu sprzed blisko trzydziestu lat stanowią czarną kartę w historii powojennej Polski, odrażający przykład inżynierii społecznej, która problemy natury etnicznej rozwiązuje drogą decyzji administracyjnej i przymusowych wysiedleń. Pogrom to lekcja pokazująca, że władze nie powinny lekceważyć żadnych incydentów, potęgujących napięcia społeczne, gdyż ciągle w podświadomości społeczeństwa nagromadzone są ogromne pokłady stereotypów antyromskich, niechęci, strachu, braku zrozumienia, co w sytuacjach kryzysowych grozi eskalacją nienawiści. Pomimo tego, że obecnie żyjemy w zupełnie innych realiach polityczno-społecznych, w warunkach demokratycznego kraju, będącego członkiem Zjednoczonej Europy, to, jak pokazał ostatni przypadek próby linczu na jednej z rodzin romskich, jaki miał miejsce w Limanowej, natura ludzka jest niezmienna i należy usilnie pracować, aby tego typu wydarzenia nie miały nigdy miejsca.
Cygan zły nawet w trumnie
Wykop
Drukuj
Napisał(a): Marcin Ogdowski w wydaniu 10/2003.
Cygan zły nawet w trumnie
W czasie pogrzebu Cygana z Kęt koło Oświęcimia ksiądz nazwał żałobników złodziejami. Jak sam przyznaje, chciał dać im nauczkę...
- Cygan to szmata. Ot, byle co, niewarte nawet odrobiny szacunku... Spotykasz takiego na ulicy i przechodzisz na drugą stronę. Albo patrzysz dumnie w ślepia i spluwasz pod nogi. Bo mijasz złodzieja, oszusta, lenia, brudasa. Gardzisz nim - to najlepsze określenie. I dlatego nie stać cię na przyzwoitość. Nawet wówczas, gdy ów Cygan nikomu nie wadzi, bo leży w trumnie. A wokół płacze rodzina, bliscy, znajomi. Ale ciebie to nie rusza. Nie widzisz tej rozpaczy. Więc trzaskasz słowami jak biczem. I nieważne, że jesteś księdzem. Bo przecież przemawiasz do Cyganów - żali się Adolf Szmyt, wiceprezes oświęcimskiego Stowarzyszenia Romów w Polsce.
Nocą, 1 grudnia ub.r., czterech mężczyzn jechało osobowym autem na południe Polski. Wśród nich Stefan Majewski i Krzysztof Bartosiewicz. Rom i Polak, o tyle wyjątkowi, że połączeni więzami rodzinnymi - siostra Majewskiego, Ćierema, była żoną Bartosiewicza. W okolicach Świebodzina kierowca nie zdołał bezpiecznie wyprowadzić samochodu z poślizgu. W czołowym zderzeniu z tirem na miejscu zginęło trzech mężczyzn. Majewski osierocił żonę i troje dzieci. Bartosiewicz zostawił żonę, 20-letnią, pozbawioną nerek córkę i dwóch synów, 18- i 14-latka
Ostatnie słowo
Kęty, niewielkie miasteczko w pobliżu Oświęcimia - rodzinna miejscowość Stefana Majewskiego. Trzy dni po wypadku w kościele pw. św. Małgorzaty i Katarzyny zebrał się tłum ludzi. Trzysta, może czterysta osób, przede wszystkim Cyganów. Wśród nich spora grupa Romów z Niemiec, Francji, Szwecji, a nawet Kanady. Cygańska elita. Przyjechali, by pożegnać Majewskiego. Jego ojciec to cygański wójt z Kęt. Osoba znana i poważana wśród Romów, także tych, którzy wyemigrowali za granicę. Obecność na pogrzebie jego syna to sprawa honoru i szacunku.
Tego dnia w tym samym miejscu żegnano również Bartosiewicza. Obie trumny stały obok siebie. Wspólne pogrzeby Cyganów i Polaków nie zdarzają się zbyt często. Lecz Bartosiewicz żył wśród Romów ponad 20 lat. Miał czas, by stać się jednym z nich. I to oni towarzyszyli mu w ostatniej drodze. Pełnej spokoju i powagi. Do czasu...
- Cyganie! - wołał w trakcie kazania Franciszek Knapik, proboszcz kęckiej parafii. - Teraz się pojawiliście. A na co dzień do kościoła nie chodzicie. Okradacie go tylko, skarbonki zabieracie, figurki i szyby rozbijacie. Mnie wyzywacie, zakonnice obrażacie. A wasze dzieci w chrzcielnice z uświęconą wodą sikają. Złodzieje i bezbożnicy...
- Horror, prawdziwy horror - wspomina Ćierema Bartosiewicz uroczystość pogrzebową. Rozmawiamy w jej mieszkaniu w Oświęcimiu. Budynek to brudna i zniszczona czynszówka. Lecz w środku czysto i po cygańsku kolorowo - mnóstwo obrazków, figurek, dywaników. Na biurku przewiązane czarną kokardą zdjęcie Krzysztofa Bartosiewicza. Kobieta co rusz zerka w jego stronę. - Jednego dnia straciłam męża i brata. Myślałam, że nic gorszego spotkać mnie już nie może. A tu taki cios, i to ze strony księdza. Do żywych mówił, ale i zmarłego, Cygana przecież, tak samo obraził. Przyszłam na pogrzeb słaba, na prochach, więc gdy usłyszałam te słowa, zemdlałam. Później opowiedzieli mi, co się dalej działo. W kościele podniósł się szum. Niemal do awantury doszło - kobiecie łamie się głos.
- Jedna z Cyganek krzyknęła, że Polacy też kradną, lecz nie wypada o tym mówić, bo to pogrzeb - opowiada Adolf Szmyt, uczestnik ceremonii. - Ksiądz na to, że jak nam się nie podoba, to możemy zabrać ciała i wyjść z kościoła... Bo tak naprawdę to on nam łaskę robi. Nikt mu Cygana chować nie każe. Dziś trochę mi głupio, że przyłączyłem się do reszty - wsadziliśmy dumę w kieszeń i pozwoliliśmy, by proboszcz dokończył pogrzeb. Ale co było robić? Zmarłego nie pochować?
Potem w czasie stypy żałobnicy doszli do wniosku, że ksiądz, dla Polaków autorytet, publicznie ich naznaczył. Wskazał jako tych, których trzeba gnoić. Bo kradną i są źli. Jakby chciał, by powtórzyły się wydarzenia sprzed pięciu lat.
Kamienie w odwecie
19 lutego 1998 r. do jednego z kęckich marketów przyszło kilkoro cygańskich dzieci. Ochroniarz nazwał je brudasami i złodziejami, a następnie pogonił ze sklepu. Cygańscy rodzice poskarżyli się właścicielowi, który wyrzucił nadgorliwego pracownika. Ten w odwecie zebrał 15 kolegów i udał się z nimi pod romskie domy. Najpierw obrzucili je kamieniami, wybijając kilkanaście okien. Później rozbili szyby i lusterka w należących do Cyganów samochodach. Na końcu udało im się dopaść kilku Romów i dotkliwie ich pobić.
W relacjach z tamtych zdarzeń Cyganie podkreślają bezradność i obojętność policji. To nie do końca jest zgodne z prawdą. Funkcjonariusze ujęli bowiem większość napastników. Cyganie jednak zdołali rozpoznać tylko dwóch.
Przykład siedzących w areszcie kolegów nie zniechęcił pozostałych bandytów. Jeszcze przez cały marzec spotykanych na mieście Cyganów obrzucano wyzwiskami, opluwano. Młodzi Polacy grozili, że ich zabiją, podpalą, zgwałcą ich kobiety. Sterroryzowani Romowie z całego miasteczka przenieśli się do jednego mieszkania. Wystawiali warty, a na ulice wychodzili w większych grupach. I pewnego dnia, pod koniec maja, nie wytrzymali atmosfery oblężenia. Kilkunastu napadło na bar w pobliskim Czańcu, gdzie spotykali się skini.
O konflikcie w Kętach usłyszała cała Polska. I choć o Romach nie wypowiadano się wówczas najlepiej, to jednak zamierzony cel udało im się osiągnąć - otwarte ataki ze strony Polaków ustały.
Prokuratura nie dopatrzyła się
- Miejscowemu proboszczowi taki porządek zdaje się nie pasować - mówi Adolf Szmyt. - Dlatego skierowałem wniosek do oświęcimskiej prokuratury o wszczęcie dochodzenia w sprawie jego wypowiedzi na pogrzebie. Napisałem, że ksiądz Franciszek Knapik, publicznie nazywając nas złodziejami, roznieca nienawiść na tle narodowościowym i podburza do wystąpień antyromskich. Ale prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. W uzasadnieniu napisano, że nie można uznać, by ksiądz dopuścił się przestępstwa podżegania do waśni narodowych.
- I dobrze, że prokuratura taką opinię wydała - twierdzi ksiądz Knapik. - Bo ani mi do głowy nie przyszło, by napuszczać na Cyganów. Lubię tych ludzi, choć parafianie z nich raczej kiepscy. Do kościoła przychodzą i księdza potrzebują tylko wtedy, gdy trzeba kogoś pochować. A co z chrztem, bierzmowaniem, ślubami? Co z niedzielnymi mszami? Tu Cyganów nie zobaczysz. No i kradną - niejedną skarbonkę mi opróżnili, niejeden zostawiony przed kościołem rower zwinęli. A radia z samochodów... Bóg jeden wie, ilu parafian je straciło.
- Kradną - aspirant Jerzy Jarosz, zastępca szefa kęckiej policji, potwierdza wypowiedź księdza.
- W Kętach mieszka około 50 osób narodowości romskiej. Ze starszymi nie mamy żadnych problemów, ale młodzi to prawdziwe utrapienie. Od 1995 r. prowadziliśmy kilkadziesiąt spraw przeciwko młodym Romom. Przede wszystkim chodziło o kradzieże i włamania - do mieszkań, samochodów i na teren parafii. Kradli, co popadło, najczęściej drobnicę - kościelne skarbonki, biżuterię, radia. Ale ostatnio się uspokoili.
Cygańskie opamiętanie dostrzegł również ksiądz Knapik.
- Przemówiłem Romom do rozsądku i uspokoili się - podkreśla. - Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem, choć na pewno nie kazałem ludziom zabierać ciał i wynosić się z kościoła. To byłoby nie po chrześcijańsku. Wiem natomiast, co chciałem powiedzieć - że kradną, do kościoła nie chodzą. Po co to wszystko? Bo wiedziałem, że wśród żałobników są Romowie ze świata. Byłem przekonany, że jeśli w ich obecności padną te słowa, kęckim Cyganom zrobi się wstyd. I dzięki temu opamiętają się. To był celowy afront. Taka - można powiedzieć - twarda pedagogika.
Cygan ponad prawem
I jak przekonywał mnie ksiądz Knapik, nie chodziło o kościelne skarbonki. Tuż przed pogrzebem miał do niego przyjść policjant z kartoteką jednego z Romów.
- Występków było tam co niemiara - relacjonuje duchowny. - Gdy złodziejaszkowi zaczęło się palić pod nogami, ziomkowie wysłali go do Szwecji. Nie pierwszy zresztą raz Cygan umknął sprawiedliwości. Polscy parafianie widzą to i złoszczą się, że Rom ponad prawem stoi. A stąd tylko krok do pogromów. W latach 1980-1983, w czasie fali antycygańskich wystąpień, byłem wikarym w Oświęcimiu. Nie chciałbym, by w Kętach znów doszło do podobnych zdarzeń.
- A było to tak na pogrzebie gadać? - cygański wójt Stefan Majewski z dezaprobatą kręci głową. - Co to, młodzi Cyganie ojców nie mają? Jeśli naprawdę coś nakradli czy rozbili, jeden czy drugi gówniarz po dupie by dostał i byłby spokój. Ale ksiądz wolał inaczej, pamięci zmarłego nie szanując. Ludziom krwi i nerwów napsuł. Teraz żaden Cygan mu do kościoła nie przyjdzie. Żeby choć przeprosił. Do mnie z dobrym słowem przyszedł. Do biednej Ćieremy pojechał. Ale on twardy jak głaz...
- Nie chcieliśmy z księdzem walczyć - dodaje Adolf Szmyt. - Ale skoro on taki niewzruszony, skoro publicznie przeprosić nie chciał, nie było innej drogi, niż oddać sprawę prokuraturze. Teraz, gdy rejonówka nas zignorowała, zwrócimy się do prokuratury okręgowej. I o całej sprawie poinformujemy Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Helsińską Fundację Praw Człowieka. Nie może być tak, żeby katolicki ksiądz Cyganowi w twarz napluł i nic mu za to nie groziło.
- Przeprosić? - ksiądz Knapik zastanawia się nad taką możliwością. - Czy mógłbym? Na pewno nie za intencje. Może rzeczywiście nie powinienem był mówić w ten sposób na pogrzebie. Ale jeśli nie przy tej okazji, to kiedy, skoro Cyganie kościoła unikają? - pyta retorycznie i milknie na chwilę. - Jeśli chcą przeprosin, niech do mnie przyjdą - kończy własne rozmyślania i jednocześnie naszą rozmowę. Odprowadza do drzwi plebanii. Jestem już przy głównej bramie prowadzącej do parafii, gdy słyszę, jak krzyczy: - Tylko nie róbcie ze mnie cyganożercy, rasisty!
Miga mi zawieszona przy bramie ulotka ze słowami Bismarcka: \"Bezmyślność Polaków czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów\".
Marcin Ogdowski
Romowie, Cyganie - grupa etniczna licząca w Polsce od 30 do 50 tys. W 1989 r. polscy Romowie uzyskali status mniejszości narodowej.
Zdaniem Marcina Kornaka, szefa antyrasistowskiego Stowarzyszenia \"Nigdy Więcej!\", Cyganie w Polsce spotykają się z wyjątkową nietolerancją, zwłaszcza w niewielkich miejscowościach południowej Polski. W jego opinii, wynika to przede wszystkim z utrwalonych stereotypów, zgodnie z którymi Cygan to złodziej, brudas, leń i kombinator. Niechęć wobec Romów nie jest cechą jakiejś określonej grupy, charakteryzuje ogół Polaków - twierdzi prezes stowarzyszenia. Różnice ujawniają się w sposobie manifestowania tej antypatii - jedni \"najwyżej\" nie usiądą koło Roma w autobusie, inni dążą do siłowej konfrontacji.
- Prowadzimy monitoring wystąpień o charakterze rasistowskim, do jakich dochodzi na terenie całej Polski - mówi Marcin Kornak. - Jednak do tej pory nie odnotowaliśmy przypadku, w którym za takimi działaniami w odniesieniu do społeczności romskiej staliby księża katoliccy. Wręcz przeciwnie, znam kilka historii, w których to właśnie duchowni starali się zapobiec prześladowaniom ze strony osób narodowości polskiej.