"Zabójstwo maczetą w Londynie? Gest rozpaczy ludzi, którzy nie mogą pogodzić się ze swoją krzywdą" [WYWIAD]
Podkurwiony wchodzę i czytam:
Niektóre akty terroru można interpretować jako wyraz rozpaczy wynikającej z poczucia obcości i niemożności nawiązania porozumienia. To takie wypaczone komunikaty: "Zobaczcie, jesteśmy!" i domaganie się uznania, szacunku. Choć, oczywiście, haniebnych czynów nic nie usprawiedliwia - mówi prof. filozofii Andrzej Szahaj, komentując makabryczne morderstwo w Londynie, o które podejrzani są ekstremiści islamscy.
Do zabójstwa doszło w środę we wschodniej dzielnicy Londynu, Woolwich. Dwaj napastnicy o "nieeuropejskich" rysach nożem przypominającym maczetę zaatakowali idącego ulicą mężczyznę. Wznosząc okrzyki "Allahu akbar", obcięli ofierze głowę, a jej ciało zostawili na środku ulicy.
Brytyjski premier nazwał morderstwo aktem terrorystycznym. - To był atak nie tylko na Brytyjczyków i brytyjski styl życia, ale też zdrada islamu i muzułmańskiej społeczności, której ten kraj wiele zawdzięcza. W samym islamie nie ma nic, co uzasadniałoby ten okropny akt - mówił David Cameron.
Joanna Berendt, Gazeta.pl: Dlaczego ktoś maczetą obcina drugiemu człowiekowi głowę? W biały dzień na środku ulicy wielkiej europejskiej stolicy?
Prof. Andrzej Szahaj*: - To oczywiście przejaw fanatyzmu. Także niezwykłego barbarzyństwa, dla którego nie ma żadnego usprawiedliwienia. Ale prawdopodobnie również gest rozpaczy ludzi, którzy nie mogli się pogodzić z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości. I to zarówno w wymiarze losów pewnej wspólnoty, z którą się utożsamiali (muzułmanie, a może po prostu cierpiący gdzieś tam, poza horyzontem uwagi sytych i bezpiecznych ludzi Zachodu), ale chyba także w wymiarze osobistych losów naznaczonych poczuciem upokorzenia i dyskryminacji.
Tego jeszcze w tym konkretnym przypadku nie wiemy, wydaje się jednak, że w każdym takim akcie mamy do czynienia ze splotem poczucia osobistej krzywdy wzmacnianym odczuciem krzywdy, która dotyka całej wspólnoty. Podkreślam jednak jeszcze raz: nic nie usprawiedliwia tak haniebnych czynów. Nawet fakt ewentualnej zasadności owego poczucia krzywdy i upokorzenia.
Jak pan wspomniał, o morderstwo podejrzani są ekstremiści islamscy, co doprowadziło do natychmiastowych zamieszek antymuzułmańskich. I pewnie należało się tego spodziewać.
- To stara jak świat i, niestety, wciąż aktualna tendencja do obwiniania całych grup za przewiny ich członków. Nawet w zindywidualizowanej kulturze zachodniej odrzucającej odpowiedzialność zbiorową skłonności do tego, aby czynić jednostki nosicielami jakichś cech przypisywanych - często niesprawiedliwie - całym grupom, są wciąż ogromne.
Dlaczego tak jest?
- Bo to łatwe - zamiast poznawać i oceniać ludzi pojedynczo jako jednostki, chadzamy na skróty i traktujemy ich "hurtowo". Nie musimy wtedy angażować naszej energii psychicznej, aby poznać kogoś w całej jego złożoności. Wystarczy, że podciągniemy go pod jakiś stereotyp dotyczący grupy i mamy problem z głowy.
Wynika to tylko z ludzkiego lenistwa?
- Praktyce tej sprzyja także założenie - obecne w każdej kulturze w formie jawnej lub ukrytej - że prawdziwymi ludźmi są tylko członkowie naszej grupy, plemienia czy narodu. Reszta to ludzie w najlepszym razie niepełni lub wybrakowani.
Przeczytałam ostatnio, że nasza nietolerancja nie bierze się z braku wiedzy, ale z poczucia zagrożenia.
- Wystrzegałbym się prostych odpowiedzi. Nietolerancje są różne - można np. kogoś nie tolerować, ale nie chcieć od razu go zmieniać, zadowalając się np. własnym oddaleniem, a można też kogoś nie tolerować i starać się zmusić go siłą, aby stał się taki sam jak ja. Ich przyczyny są zróżnicowane. Z pewnością istnieje jakiś związek zarówno pomiędzy nietolerancją a brakiem wiedzy, jak i pomiędzy nietolerancją a poczuciem zagrożenia. Zacząć trzeba jednak od zrozumienia samej tolerancji i nietolerancji.
Czym jest zatem tolerancja?
- To zgoda na cierpliwe znoszenie obecności lub poglądów kogoś, kogo nie akceptujemy, komu jednak dajemy prawo do tego, aby pozostał sobą. Wynika ona z różnych przyczyn, np. z przekonania, że pokojowe życie razem jest ważniejsze niż dominacja czyichkolwiek przekonań, z przekonania, że poza wszelkimi różnicami istnieje coś, co łączy nas wszystkich jako ludzi, czy wreszcie z obawy, że moja nietolerancja może obrócić się przeciwko mnie wtedy, gdy zmieni się układ sił.
A nietolerancja?
- To przekonanie, że inny musi się zmienić tak, aby spełnić moje oczekiwania. Może przybrać różne formy, od bardziej łagodnych (np. perswazji), do bardziej wojowniczych, jak np. zmuszania kogoś, aby przyjął mój system przekonań i wartości. Może być tak, że lepsza wiedza na temat owego obcego mi systemu przekonań może stępić ostrze mojej nietolerancji, choćby przez to, że okaże się, iż nie są one wcale tak odlegle od tych, które sam żywię.
Tylko że często to wcale nie zmienia naszego nastawienia do tego "obcego".
- Niestety. Czasami mamy do czynienia z nietolerancją wobec tych, którzy prawie niczym nie różnią się od nas i których bardzo dobrze znamy, np. jako naszych sąsiadów. To znane i opisywane przez Freuda, a później Michela Ignatieffa zjawisko "narcyzmu małych różnic". Tu dotykamy sprawy fundamentalnej - nietolerancja jest często sposobem na utwierdzenie spoistości swojej własnej grupy, która przez kreowanie wroga utwierdza się w swej odmienności wobec innych grup. To znane zjawisko konstytuowania się przez różnicę. W przypadku "narcyzmu małych różnic" polega ono na tym, że różnice owe wyolbrzymia się, by się utwierdzić w jakiejś wyimaginowanej wspólnotowości. Historia pokazuje, nic tak nie sprzyja spoistości danej grupy, jak wspólny wróg.
A co z poczuciem zagrożenia? Nie jest silnym czynnikiem w sytuacjach, w których wykluczamy innych?
- Odczuwamy strach wobec obcych, bo przez swą inność podważają naszą wiarę, że realizujemy jedyny możliwy scenariusz człowieczeństwa. A podważenie takie jest bolesne, bo wymusza refleksję nad tym, kim jesteśmy. Mało kto ma ochotę się jej oddać, może ona wszak doprowadzić nas do przekonania, że to, co dotąd było dla nas oczywiste i naturalne, okaże się przygodne i skonstruowane tak, że zamiast na twardej skale niewzruszonych pewników żyjemy na lotnych piaskach przekonań, które nie mają żadnego ostatecznego, pozakulturowego zakotwiczenia.
I co się stanie z taką świadomością?
- Taka samorefleksja może daną jednostkę czy grupę wzmocnić, może jednak ją osłabić czy wręcz złamać. Jest zatem obarczona ryzykiem, a my staramy się zwykle unikać ryzyka. Często do tego wszystkiego dochodzi poczucie upokorzenia wynikające z tego, że to, co dla nas święte i co głęboko nas określa, może okazać się dla innych zupełnie nieistotne. A upokorzenie rodzi bunt, czasami chęć zemsty na tych, którzy upokarzają nas samym aktem swej obojętności czy odmienności. Upokorzenie jest tym większe, im bardziej jest połączone z trwałym poczuciem niższości, wynikającym z niemożliwości wpisania się w pełni w kontekst obcej kultury, odkrycia jej sekretnego kodu, poczucia się w niej zadomowionym (w tym sensie można powiedzieć, ze życie każdego emigranta jest pełne upokorzeń). Z czymś takim mieliśmy najprawdopodobniej do czynienia w przypadku braci Carnajewów.
Podobno to właśnie wykluczenie często leży u podstaw ekstremizmów.
- Tak, warto pamiętać, że niektóre akty terroru można interpretować jako wyraz rozpaczy wynikającej z poczucia obcości i niemożności nawiązania porozumienia. To takie wypaczone komunikaty: "Zobaczcie, jesteśmy!" i domaganie się uznania i szacunku.
Skąd się w ogóle ekstremizmy religijne biorą? Z samej religii, uwarunkowań politycznych, społecznych, kulturowych?
- To niezwykle skomplikowane. Nie działa tu jeden uniwersalny czynnik, ale raczej splot różnych okoliczności. Przede wszystkim nie wszystkie religie w tej samej mierze sprzyjają powstawaniu owych ekstremizmów. Im bardziej dana religia nastawiona jest na regulowanie całości ludzkiego życia, tym większa pokusa traktowania jej w sposób integralny (fundamentalistyczny), a zatem i taki, który sprzyja skrajnościom. W tym sensie islam, który ma ambicje regulowania ludzkiego życia we wszystkich jego wymiarach, jest nieco bardziej podatny na tego typu zjawiska niż chrześcijaństwo, w którym istnieje pewne oddzielenie porządków świeckiego od religijnego ("Oddajcie Bogu, co boskie, a Cesarzowi, co cesarskie").
Jakakolwiek religia jest wolna od tego ryzyka?
- Nawet buddyzm, w którym owego zainteresowania dla spraw tego świata jest najmniej, przy pewnej interpretacji może stać się pożywką dla fundamentalizmu religijnego. W tym sensie żadna religia nie jest wolna od pokusy interpretacji w duchu fundamentalistycznym. Każda bowiem może przybrać formę zamkniętego systemu przekonań, który rości sobie ostateczną Prawdę w taki sposób, że jakiekolwiek uznanie dla innej religii staje się niemożliwe, a każdy, kto owej Prawdy nie uznaje, traktowany być musi jako obraza dla jej majestatu. I albo jest wyeliminowany, albo do uznania owej Prawdy przymuszony.
Ale aby do tego doszło, muszą przecież zaistnieć konkretne okoliczności.
- Tak. Najczęściej wiążą się z poczuciem krzywdy jakiejś grupy, która wykorzystuje przekaz religijny po to, aby nadać swojemu gniewowi i frustracji wymiar ponadmaterialny, bo mocne przekonania światopoglądowe są w stanie niezwykle skutecznie motywować ludzi do działań negujących jakieś status quo. Owo poczucie krzywdy ma najczęściej związek z nierównością, upokorzeniem czy niesprawiedliwością, ale czasami także po prostu z przekonaniem, iż ktoś inny próbuje nam narzucać poglądy, których nie możemy zaakceptować pod groźbą utraty naszej tożsamości.
I o ile fundamentalizmy pozazachodnie mają z reguły tło społeczne, o tyle fundamentalizmy na Zachodzie - szczególnie w USA - wiążą się częściej z, odczuwanym jako nieznośny, paternalizmem jakiejś władzy, czy to politycznej, czy to duchowej. W każdym przypadku zrozumienie danego fundamentalizmu czy ekstremizmu religijnego musi brać pod uwagę zarówno czynniki o charakterze społecznym (w tym ekonomicznym), politycznym, jak i światopoglądowym. To zawsze powinna być analiza lokalnych uwarunkowań, wystrzegająca się pochopnych uogólnień, dotyczących np. nieuchronności staczania się jakiejś religii do postaci fundamentalistycznej.
No właśnie. Brytyjski premier David Cameron mówił, że atak w Londynie to zaprzeczenie islamu. Muzułmańskie organizacje w Stanach i Kanadzie po zamachach w Bostonie wydały serię oświadczeń, w których przekonywały, że islam to religia pokojowa, która nie ma nic wspólnego z takimi zachowaniami jak te braci Carnajewów.
- Każda religia może być interpretowana w sposób sprzyjający jej pokojowemu kultywowaniu, jak i w sposób nakłaniający jej wyznawców do walki zbrojnej. Dzieje islamu pokazują, że to religia, która w żaden sposób nie wyklucza pokojowego współistnienia ludzi odmiennych wiar (dobrym przykładem jest "państwo arabskie" w Andaluzji), ale też, że w pewnych okolicznościach może ona stać się pożywką dla zachowań bardzo wojowniczych.
W każdym wypadku chodzi o to, aby zwolennicy traktowania religii w duchu pokojowym potrafili eliminować ze swego grona i skutecznie potępiać tych, którzy chcą jej użyć jako ideowego zaplecza dla terroryzmu czy wojny. W ostateczności chodzi zatem o to, czyja interpretacja danej religii zdobędzie dominację w danej wspólnocie wyznaniowej.
Nie ulega wątpliwości, że tak jak pewna interpretacja islamu może stać się podstawą działań terrorystycznych, tak samo może się to stać w przypadku każdej innej religii.
Także chrześcijaństwa, które niektórzy przeciwstawiają "wysadzającym wszystko, co staje im na drodze" muzułmanom.
- Chrześcijaństwo też można interpretować w taki sposób, że stanie się ono wezwaniem do walki z niewiernymi za pomocą wszelkich dostępnych środków. Historia wypraw krzyżowych czy walki z Albigensami na południu Francji pokazują to w wymiarze historycznym, zaś akty terroru w Irlandii Północnej - w wymiarze współczesnym.
Czy takim ekstremistą nie będzie Terry Jones, kontrowersyjny amerykański pastor, który po tym, jak islamscy ekstremiści zabili w Afganistanie 20 pracowników ONZ (bo ktoś na Zachodzie spalił Koran), urządził sobie proces pokazowy, na którym oskarżonym była właśnie święta księga islamu? Jones "skazał ją" i spalił...
- To działanie głupie i prowokacyjne. Święte księgi jakiejkolwiek religii oraz jej symbole nie powinny być w żaden sposób bezczeszczone. Szacunek dla nich, nawet jeśli są nam zupełnie obce, to szacunek dla ludzi, dla których są one ważne. A ludzie powinni być szanowani bez względu na to, jaką religię wyznają, jeśli tylko nie jest ona związana z zadawaniem cierpienia innym ludziom.
Jest jakieś lekarstwo na nietolerancję?
- Najlepszym jest życie w społeczeństwie wielokulturowym i codzienne ćwiczenie się w sztuce traktowania innego nie jako wroga, ale kogoś, z kim mogę wejść w bliskie relacje społeczne. Ale postawy tolerancji można także kształtować świadomie poprzez stosowny przekaz edukacyjny, medialny czy religijny. Wszystko to nie oznacza, że owa tolerancja powinna być nieograniczona.
Gdzie w takim razie trzeba postawić granice?
- W każdym państwie musi istnieć kultura dominująca, która znajduje swój wyraz np. w prawodawstwie czy systemie politycznym. W przypadku rażącego pogwałcenia jej zasad wspólnota kulturowo dominująca ma prawo interweniować - np. w przypadku cywilizacji zachodniej wtedy, gdy się chce wprowadzić w jej granicach zasady tzw. szariatu, całkowicie sprzeczne z jej systemem wartości oraz prawodawstwem.
Interwencja powinna być jednak bardzo dobrze uzasadniona. Pozostawiam na boku trudny problem, czy zezwolenie na interwencję powinno się odnosić tylko do władzy, która korzysta z kultury szanującej prawa człowieka, czy do każdej władzy. Słowem, czy np. symetryczne wobec zachodniego prawo do interweniowania w obronie spoistości swojej kultury mają także te kraje, w których wedle naszych miar gwałcone są prawa człowieka? Czy np. usprawiedliwiona koniecznością obrony owej spoistości chęć ochrony zwyczaju kobiecego obrzezania w takich krajach jak Somalia może być traktowana w tych samych kategoriach jak nasza, zachodnia chęć ochrony praw kobiet w imię ochrony naszej tożsamości kulturowej?
*Prof. dr hab. Andrzej Szahaj, dziekan Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, członek Komitetu Nauk Filozoficznych PAN oraz Komitetu Nauk o Kulturze PAN, autor licznych książek oraz artykułów z zakresu filozofii polityki i filozofii kultury
Po tej lekturze dochodzę do wniosku, że nie tylko na zachodzie się ludziom w dupach przewraca...