Polacy kłócą się na co dzień i jeden drugiego najchętniej badylem by zapierdolił, ale za to potrafimy zjednoczyć się w czasie kryzysu - jak była powódź w 2010 wszyscy włączali się do akcji ratunkowych i każdy robił co mógł by jakoś pomóc. Na zachodzie jest zupełnie na odwrót - codziennie słyszę pierdolenie bzdetów o tym, jak trzeba być socjalnie zjednoczonym społeczeństwem, jak trzeba sobie nawzajem pomagać, troszczyć się o siebie nawzajem itp, itd. Jestem codziennym świadkiem tego jak stawiają wszystkich w równym rzędzie "żeby było sprawiedliwie dla każdego" - ale w momentach grozy, jak np. kiedyś zapaliła się jedna klasa u mnie w szkole i zarządzono ewakuację to się prawie na prostej drodze pozabijali. Żaden się nie obejrzał czy nikogo z grupy nie brakuje, czy ktoś się np. nie przewrócił po drodze, zaklinował w tłumie, whatever - każdy każdego wyzywał, deptał, krzyczał i nokautował łokciem, jak zwykłe bydło. Z dwojga złego wolę polskie narzekanie, obgadywanie i bycie wilkiem na co dzień, ale za to potrafić się zjednoczyć wtedy gdy naprawdę trzeba, a nie udawać przejmującego się losem innych i przy prawdziwym zagrożeniu bezmyślnie siać jeszcze większe zagrożenie i zamęt.